Opowiadanie
...Halo, gdzie jesteś?
XVII. Daniel
Autor: | Taco |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Komedia, Obyczajowy, Romans |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Yaoi/Shounen-Ai, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2014-05-03 14:32:40 |
Aktualizowany: | 2014-05-03 14:32:40 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Proszę nie kopiować.
Daniel - Kwiecień 2009
Wyczerpujący dzień.
Starałem się delikatnie zamknąć drzwi, ale i tak trzasnęły. Zaraz potem zapaliło się światło i na korytarzu zobaczyłem ojca. Stał z założonymi rękoma i patrzył się tym swoim krytycznym wzrokiem.
-Gdzieś ty był? - zapytał.
-Na imprezie, gdzie wódka lała się strumieniami, a dragi walały po kątach - odpowiedziałem spokojnie.
-Skończ! Przez takie gadanie martwię się o ciebie jeszcze bardziej.
-Ojciec, przecież to tylko żarty. Nie wyczuwasz ironii?
-Nie ważne! - zdenerwował się - Zresztą ja czasem nie wiem, czy ty żartujesz, czy mówisz poważnie.
-To już twój problem - odszczeknąłem, mimo że nie miałem takiego zamiaru.
-Dlaczego taki jesteś?
-Jaki?
-Taki... - rozłożył bezradnie ręce - opryskliwy. Zbuntowany.
Parsknąłem śmiechem i nie mogłem przestać. To słownictwo było po prostu zabawne, a sytuacja trochę nierzeczywista. Nieczęsto stoję z własnym ojcem w holu o trzeciej w nocy i wysłuchuję tyrad.
Nastała chwila milczenia. Ojciec patrzył się na mnie jakby czemuś niedowierzając, a ja się nadal uśmiechałem.
-Brałeś coś? - zapytał.
-Że co? - myślał, że jestem naćpany?
-Pytałem się, czy coś brałeś.
-Skąd Ci to w ogóle przyszło do głowy?
-A stąd, że śmiejesz się jak baran i masz wielkie źrenice - warknął.
Zaniemówiłem na chwilę.
-Czy ja sprawiałem kiedyś wrażenie, że coś biorę? Czy kiedykolwiek wróciłem do domu naćpany? Dałem wam... tobie powód, żeby mi nie ufać? - podniosłem głos.
-Daniel, nie...
-Nie. Dokładnie, nie. A wielkie źrenice? Jezu, co to za argument w ogóle? Do twojej wiadomości, źrenice rozszerzają się i zwężają także od ilości światła. A tu jest ciemno jak... kurna, bardzo ciemno! Mógłbyś kiedyś zacząć zwracać uwagę na takie szczegóły. Może wydają się mało znaczące, ale tak naprawdę są najważniejsze. A ty nie patrzysz, nie widzisz nic.
-Co to miało znaczyć? - wyszeptał.
-Rozejrzyj się do cholery! - krzyknąłem.
-Wyrażaj się!
Parsknąłem zirytowany.
-Nadal nie zauważasz? No to może dam Ci małą wskazówkę: gdzie matka?
-C-? Nie odbiegaj od tematu.
-O kurwa, ty naprawdę... - pokręciłem głową - Nie odbiegam od tematu. To właśnie była ta wskazówka. Widzisz, nawet mnie nie słuchasz.
Wyminąłem go i wbiegłem na górę.
-Daniel! - usłyszałem z dołu.
-Dobranoc! - rzuciłem trzaskając drzwiami.
Nie usłyszałem kroków na schodach, tatuś pewnie został na dole. Nigdy nie był dobry w sporach ani tym bardziej w „rozejmach”. Ale może przynajmniej zaczął się zastanawiać nad moimi słowami.
Byłem wkurzony, jak jeszcze nigdy. Sam nie wiem, czy na rodziców, na Alexa, lub pozostałą trójkę, czy też na samego siebie. Albo na wszystko po trochu.
Rozejrzałem się po swoim pokoju. Jak zwykle panował w nim totalny bajzel. Nawet jak były jakieś święta, nic się tu nie zmieniało. Po podłodze walały mi się przeróżne rzeczy, nie mówiąc już o łóżku, biurku i innych meblach. Zawsze tak było, a teraz nagle zaczęło mi to przeszkadzać. Wszelkie papiery w zasięgu wzroku złożyłem na kupkę na biurku. Książki wstawiłem na półki, dotychczas w połowie puste, teraz ledwie mieściły to, co powinno na nich stać. Papierki, duperelki i inne śmiecie wrzuciłem do kosza. Zebrałem ubrania i wrzuciłem do kosza na pranie, nie zważając na to, czy były świeże, czy nie. Lampka dotychczas stojąca na podłodze, wróciła na biurko, tak samo różne przybory i zeszyty. Szklanki i talerze postawiłem na komodzie, bo nie chciałem ryzykować spotkania z ojcem w kuchni. Chwyciłem butelkę po wodzie i dopiero wtedy się zatrzymałem. Stanąłem pośrodku pokoju z lekką zadyszką. Rozejrzałem się, w głowie miałem pusto. Coś mnie zabolało. Przykucnąłem i przyłożyłem butelkę do czoła. Chwilę potem zerwałem się, wściekły otworzyłem okno i butelka poleciała na dwór. Przejechałem ręką po blacie, z impetem zrzucając wszystko, co do tej pory tam układałem i usiadłem.
Odreagowałem.
Pozostaje tylko czekać, żeby stało się cokolwiek. A nie znoszę czekania. Cholerny samotnik z tego Alexa. Cholerny egoista.
Rano... hm. W zasadzie kilka godzin po moim powrocie obudziła mnie cisza. W moim domu zazwyczaj słychać jakieś rozmowy, lub chociażby brzęk garnków dochodzący z dołu, tak więc była to dla mnie nowość i nie chciałem jej przerywać. Wstałem szybko z łóżka, zdecydowanie za szybko. W głowie mi się zakręciło i wpadłem na drzwi.
Gdy doszedłem do siebie wychynąłem na korytarz i cichcem dotarłem do łazienki. Przebrałem się, po czym na dobre spieprzyłem swoją mission impossible. Sięgając po szczoteczkę szturchnąłem rękawem flakony z perfumami matki, strącając kilka z nich do wanny. Narobiły cholernego hałasu, w dodatku jeden z nich się rozbił i łazienkę natychmiast wypełnił duszący zapach. Normalnie pewnie nie jest duszący, ale w tym natężeniu wszystko by zatykało. Pozbierałem te, które ocalały i otworzyłem okno. Nie bardzo wiedząc co zrobić z rozbitym, zacząłem go delikatnie zbierać. Po chwili namysłu trzasnąłem wszystkim z powrotem i umyłem ręce.
-Co ja wyrabiam? - zapytałem się na głos.
-Właśnie - usłyszałem zza pleców.
Zamarłem na chwilę i spojrzałem w lustro. Za mną w drzwiach stała matka.
-Najpierw wracasz nad ranem, potem walisz czymś w ścianę, a teraz rozbijasz mój ulubiony... jeden z lepszych perfum. Co ty wyrabiasz? - to nie zabrzmiało jak pytanie, ale było jasne, że oczekuje odpowiedzi.
-No cóż - powiedziałem do lustra wzruszając ramionami. Zapadła niezręczna cisza.
-Pozbieraj szkło i chodź na śniadanie - powiedziała odwracając się ode mnie.
Śniadanie? Parsknąłem jakoś głupawo, nie wiedzieć czemu.
Usłyszałem z pokoju dźwięk sms-a. Olałem flakonik - nie dosłownie oczywiście - i poszedłem zobaczyć kto to. Kaśka.
„Pół godziny i staw?”
Uśmiechnąłem się. Mieszkamy praktycznie po dwóch stronach miasta, więc staw, znajdujący się w centrum, w parku, to idealne miejsce spotkania.
„Ok.”.
Wsadziłem telefon do kieszeni, wziąłem portfel i zszedłem na dół. Mijając kuchnię usłyszałem swoje imię. Oczywiście.
-Co? - odkrzyknąłem zakładając buty.
-Nie zjesz śniadania? - Matka wychyliła się z kuchni. Boże, dlaczego ona nigdy nie pyta, tylko stwierdza fakty? Jakby nie dopuszczała myśli, że nie uzyska twierdzącej odpowiedzi. Ale przecież Mirandzie się nie odmawia.
-Umówiłem się.
-To odwołaj - ten głos. Odwróciłem się.
-Ojciec? A ty co robisz w domu, jest przecież po dziesiątej - zdziwiłem się.
-Musimy porozmawiać - puścił mimo uszu moje pytanie. Westchnąłem zirytowany. Miałem nadzieję, że mnie to ominie, ale chyba się przeliczyłem.
-Musimy?
-Nie dyskutuj - rodzice zniknęli w drzwiach, a ja zdjąłem dopiero co założone buty.
„Jednak nie dam rady. Przepraszam” - napisałem Kasi, bo wiedziałem, że jak już raz zaczną, to szybko nie skończą.
Usiadłem przy stole, a na talerzu wylądowała mi jajecznica.
-Myślałem, że mamy rozmawiać - zauważyłem.
-Po prostu jedz - odfuknęła.
Uniosłem brwi i zabrałem się do jedzenia. Jednak nie minęło pięć minut i milczenie przerwała mamusia:
-Nie może tak dalej być.
Jęknąłem, odkładając widelec. Apetyt od razu mnie opuścił.
-Nie jęcz mi tu. Nie może być tak, że wychodzisz o dziewiątej rano, a wracasz o piątej, też rano. To nie motel, to twój dom i dopóki nie ukończysz osiemnastu lat, musisz się stosować do naszych zasad.
-Aha, to teraz jest „dopóki nie skończysz osiemnastki…”. A co się stało z „dopóki nie skończysz szkoły”? - mruknąłem.
-Weź się w końcu w garść, niedługo będziesz dorosły - postanowiła zignorować moją zaczepkę - Musisz zrozumieć, że jak jest się dorosłym... w zasadzie zawsze, nie tylko wtedy, to każdy twój czyn niesie ze sobą konsekwencje - podniosła lekko głos.
-Ta, niektórzy chyba jednak tego nie zrozumieli - wytknąłem.
-Co proszę? Nie zachowuj się jak rozpieszczony bachor!
Chciałem zaprotestować, ale mi przerwała:
-Powiesz mi w ogóle gdzie chodzisz całą noc?
-Chyba żartujesz - uśmiechnąłem się kącikiem ust.
Trzasnęła dłonią o stół, aż podskoczyłem.
-Daniel, to nie są żarty. Albo mi powiesz dokąd chodzisz, albo...
-Albo co?! Dasz mi szlaban? Zamkniesz w piwnicy? Proszę cię, nie jestem w podstawówce!
I tak dalej.
Wytrzymałem dziesięć minut wykładu, co było swego rodzaju sprawdzianem cierpliwości, gdy w końcu miałem dość. Męczyło mnie to przez dobrych parę miesięcy, ale teraz już po prostu przestało mnie obchodzić.
-To może ty mi powiesz, gdzie się podziewasz w środku nocy? - zapytałem.
-JA, mój drogi, mam ostatnio dużo pracy - odparła jadowicie.
-Ooo. Pracy. A przystojna ta praca?
Otworzyła usta w zdumieniu.
Ojciec jak się dotychczas nie wtrącał, teraz też zachował milczenie, co mnie naprawdę wkurzyło. Pił tylko kawę, nie odwracając wzroku od swojej żony, która zaniemówiła. Tylko na chwilę, niestety.
-Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz że co? Że mam... romans? - wyszeptała - Już taki znudzony jesteś, że wymyślasz historyjki? Szkoda, że nie masz takiej weny twórczej na polskim, miałbyś cudowne oceny, nie to, co teraz!
-Daj spokój jego ocenom i odpowiedz na pytanie - powiedział spokojnie ojciec.
Popatrzyliśmy na niego zszokowani.
-Słucham? - spytała.
Wpatrywali się w siebie z napięciem. Matka pokręciła głową i poprawiła włosy.
-No nie mogę. Ty też... - prawie warknęła. Zgarnęła naczynia ze stołu i wrzuciła je do zlewu.
-Uspokój się i odpowiedz - powtórzył ojciec.
Ponownie pokręciła głową, odwróciła się od nas i zaczęła zmywać. Zapomniała, że mamy zmywarkę?
-Miranda - powiedział do jej pleców.
Przestała na moment szorować talerz i jakby się przygarbiła. Jednak pozostała głucha na postawione pytanie. Woda cały czas leciała, słychać było jej szum. Popatrzyła na swojego męża przez ramię. Nie widziałem jej twarzy, lecz prawdopodobnie malowało się na niej potwierdzenie, bo ojciec wstał, wziął teczkę i wyszedł na korytarz.
-Piotr! - krzyknęła. Nie odpowiedział. Usłyszałem jak stuka butami, wsuwając je na nogi.
-Piotr, ja nie... - wybiegła na korytarz, tylko po to, by zobaczyć jak zamykają się za nim nasze hałaśliwe drzwi. Przyłożyła rękę do ust.
Patrzyłem na to wszystko w lekkim oszołomieniu. Oczywiście, wiedziałem, że ma romans. Nie myślałem tylko, że przyzna się do tego tak po prostu. A reakcja ojca... cóż. To było kompletne zaskoczenie.
Zakręciłem kurek, który matka zostawiła niedomknięty, szum ustał. Było po wszystkim. Chyba?
Minąłem ją na korytarzu, opierała się o ścianę. Nie byłem w stanie spojrzeć jej w twarz. Niby chciałem żeby w końcu wyszło to na jaw, ale... Właśnie. Konsekwencje.
Wyszedłem w końcu na dwór. Nie było tak ładnie jak się wydawało przez okno. Sprawy domowe zostawiłem w domu, teraz czas na odetchnięcie. Ochotę na spotkanie z Kaśką straciłem, co było akurat dziwne, ale nie zastanawiałem się nad tym. Po paru minutach włóczęgi, zorientowałem się, że stoję przed blokiem, w którym mieszka Olga z rodziną. Postanowiłem wejść, zobaczyć czy jeszcze śpi.
Wszedłem na drugie piętro i zapukałem do drzwi jej mieszkania. Otworzyła mi sama Olga.
-O, Daniel.
-Cześć - powiedziałem, niepewnie na nią spoglądając. Miała na sobie fartuch.
-Cześć, wchodź, wchodź - gestem zaprosiła mnie do środka.
U nich z klatki schodowej od razu wchodziło się do kuchnio-salono-jadalni. Połączenie trzech pokoi w jeden nie za duży.
-Z jednej kuchni do drugiej, cholera jasna... - mruknąłem zrezygnowany.
-Co mówisz? - spytała zaglądając do piekarnika.
-Nic. Pieczesz coś?
-Taaak... Sernik. Mam nadzieję, że się uda.
-Nie widziałem cię nigdy przy gotowaniu czy pieczeniu, więc nawet jeśli się nie uda, to go zjem. Żeby nie było Ci przykro - uśmiechnąłem się promiennie.
-Ha, ha. Dzięki za poświęcenie i wiarę w moje siły - powiesiła ręcznik na uchwycie - W nagrodę nie dostaniesz ani kawałka - też się uśmiechnęła.
-Ale tak serio. Co cię sprowadza? - zapytała opierając się o drugą stronę blatu, pełniącego również rolę stołu.
-A czy musi mnie coś sprowadzać? Nie mogę przyjść ot, tak sobie?
-Nie, jasne że możesz, tylko ostatnio tak jesteś pochłonięty Panną Biuściastą, że zapomniałeś o świecie. A co za tym idzie, o odwiedzaniu starych przyjaciół.
-Nie nazywaj jej tak, na imię ma Kasia. I nie gadaj głupot, nie zapomniałem- ...Naprawdę?
Pokiwała głową.
-Och - powiedziałem skonsternowany - Przepraszam.
Spojrzała na mnie dziwnie.
-Co robisz? - upewniła się.
-Przepraszam.
-Ty nie przepraszasz.
-Co?
-Co się stało?
-...O co ci chodzi? Skoro twierdzisz, że cię olewałem, to przepraszam. Chcesz czy nie chcesz przeprosin, bo nie rozumiem? - zdenerwowałem się.
-Dobra, spoko - uniosła ręce w obronnym geście - Nie będę pytać. Ale chyba przydałoby ci się trochę rozrywki.
Wzruszyłem ramionami.
-Idziemy dzisiaj do babci. Pójdziesz z nami, to będziesz miał kabaret za darmo - uśmiechnęła się rozbrajająco. Chwilę potem, mina jej zrzedła i rzuciła się do piekarnika.
-Nie! - krzyknęła - Wiedziałam, że tak będzie! Za dobrze to wszystko szło. To twoja wina! - tu wyraźnie był przytyk do mnie - Przytachałeś ze sobą złą aurę...
-Złą aurę? - parsknąłem śmiechem - Skąd ci się to wzięło?
-No patrz! - zbyła pytanie i rzuciła blachę na zlew, żeby ostygła.
-Wygląda ładnie.
-Ładnie?! A ta japa? - wskazała wgłębienie na środku - Siadło dziadostwo i tyle.
-Nikt nie zauważy. Bo chciałaś to zabrać do babci, tak?
-Tak. Ale...
Westchnęła i usiadła obok mnie.
-I co ja mam z tym zrobić?
-Pokroić.
Spojrzała na mnie i oparła się o blat.
-To co, idziesz z nami?
Zawahałem się.
-A twoja rodzina nie będzie miała nic przeciwko?
-Coś ty. Znasz ich przecież, to pseudo hippisi. Są otwarci na wszystko, nawet na takie dziwolągi jak ty.
Roześmiałem się.
-Dobra. A dużo ludzi będzie?
-Nie, kilka osób.
-Olga? - zapytałem przerażony, gdy już dotarliśmy na miejsce.
-Co?
-Gdzie jest te kilka osób?
-Właśnie na nie patrzysz.
-Tak, patrzę. Na połowę twojej rodziny.
-Nie przesadzaj. Tylko kilka ciotek, wujków z rodzinami, rodzice, dziadkowie i kuzynostwo.
-Jezusmaria. Już nie żyjesz.
Roześmiała się serdecznie, chwytając mnie pod ramię i wprowadzając do małego salonu wypełnionego dziećmi w różnym wieku.
-Tak ogólnie patrząc, to twoja rodzina nieźle się rozmnaża, aż dziwne, że jesteś jedynaczką.
-A, rodzice nie mogą mieć dzieci. Znaczy, po moich narodzinach coś się poknociło i koniec - wyjaśniła.
-Och - zdążyłem tylko powiedzieć, po czym dorwała nas jakaś kobieta.
-Olga kochanie! - i ją wyściskała. Olga odwzajemniła uścisk jedną ręką, bo w drugiej trzymała pokrojony placek.
-Cześć ciociu - odpowiedziała - Gdzie masz męża?
-Och, nie wiem gdzie się podziewa. rozstaliśmy się jakiś miesiąc temu. Tak więc jestem wolna, niczym ptak! - rozłożyła ręce - Ty za to... - spojrzała na mnie z uśmiechem, a Olga uniosła brwi - Widzę, że już nie taka wolna? Barbara jestem.
-Daniel - uścisnąłem jej rękę - Ale my nie-
-Janinka, spójrz kto przyszedł! Olga ze swoim chłopakiem! - krzyknęła w głąb pomieszczenia.
-Ciociu! Nie... - zaprotestowała słabo Olga - Nie ma sensu im tłumaczyć. I tak nie uwierzą - powiedziała do mnie cicho.
Zaraz potem zostaliśmy pochłonięci przez rodzinny organizm.
Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że reszta rodziny Olgi będzie tak... energiczna i radosna. Sporo się o nich dowiedziałem będąc tam przez pięć godzin i jak słyszałem ich opowieści, to nie zawsze było wesoło. Ale oni mają to za sobą, jak to określił wuja Olgi. Cieszą się tym, co jest teraz i rzadko myślą o przyszłości. Oczywiście nie wszyscy tacy są, w końcu ludzie są różni niezależnie z jakiej rodziny pochodzą. Na przykład jedna z ciotek to typowa businesswoman, tyle że z milszym usposobieniem. Niesamowicie było patrzeć na takie rodzinne zebranie. U nas też czasem takie były, ale nie z tyloma osobami naraz. W mojej rodzinie w ogóle, ciągle są jakieś spory, ojciec z rodzeństwem się nie dogaduje, matka tym bardziej. A teraz? Będzie wybieranie stron?
Yeeeeeeeeyy
wreszcie nowy rozdział *-*
Współczuje Danielowi problemów rodzinnych .. :C
Z tą rodziną Olgi mnie zaskoczyłaś xD . Wyobrażam se już jaki tam musiał być jazgot xDD ..
Czekam z niecierpliwością na next *3* ! .. * hy hy *