Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

...Halo, gdzie jesteś?

XXVII

Autor:Taco
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Komedia, Obyczajowy, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Yaoi/Shounen-Ai, Wulgaryzmy
Dodany:2014-10-29 08:00:18
Aktualizowany:2014-10-19 13:19:18


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Proszę nie kopiować.


Zadzwoniłem do niego nazajutrz, w końcu sam o to prosił i powiedziałem, że wszystko w porządku. Przeprosiłem go też. Nie chciałem mu przeszkadzać, więc rozmowę zakończyłem szybko. Dobra, nie tylko ze względu na niego, ale też na mnie... sam musiałem iść do pracy. Oczywiście z Maryjką, która nadal chodziła zdołowana i NADAL nie chciała powiedzieć dlaczego. A że zwykle jest bardzo radosna, to patrzenie na nią, kiedy drapie grabiami niewinną trawę, z miną „sama tego chciałaś dziwko”, lekko wytrącało mnie z równowagi. Zająłem się więc swoją pracą. Po godzinie skończyliśmy wszystko, co mieliśmy zrobić. W podzięce, oprócz pieniędzy dostaliśmy po wielkim kawałku placka w serwetce, który zjedliśmy w drodze do następnego klienta. Kiedy już wszystkich obeszliśmy, wyciągnąłem ją do kawiarni i postawiłem kawę i ciasto, bo wiedziałem, że ten kawałek placka to trochę mało jak dla niej.

-Co ci się stało, że zaprosiłeś mnie w takie miejsce? - spytała w pewnym momencie.

-Nic się nie stało, tak po prostu.

-Nooo... ty nie lubisz takich rzeczy.

-Ale ty lubisz.

-No tak, mogłam się domyślić. Wyglądam aż tak żałośnie, że nawet twoje kamienne serce się skruszyło? - wycedziła przez zęby.

-Żałośnie? Nie, dlaczego? Myślę, że zwyczajnie brak ci cukru.

Spojrzała na mnie najpierw z żałością w oczach, a potem się delikatnie uśmiechnęła.

-Rany, Alex. Jak wy ze mną wytrzymujecie?

-Jakoś dajemy radę. Chociaż co do Karola to nie wiem, w końcu dłużej się znacie, mogłaś jakoś wpłynąć na jego psychikę.

Parsknęła rozbawiona. Po chwili zapytała:

-Słuchaj, może nie powinnam pytać, ale skąd ty się w ogóle wziąłeś?

-Z brzucha, ty nie? - udałem zdziwienie.

-Wiesz o co mi chodzi... - pokręciła głową.

-Wiem. Z daleka.

-Oj, no daj spokój.

-To ty też daj spokój.

Westchnęła wbijając widelec w ciasto.

-Przejdzie mi, kiedyś na pewno - powiedziała.

-Ta, ale mogłabyś chociaż Karolowi powiedzieć o co chodzi, a nie tak go olewać...

-Dlaczego Karolowi?

Spojrzałem na nią bez zrozumienia.

-O Boże, a mówi się, że dziewczyny mają intuicję.

-Coś sugerujesz?

-Nie, nieważne. Idziesz na ognisko?

-Co ty tak skaczesz z kwiatka na kwiatek? Odpowiadasz tak wymijająco, a mi zarzucasz-

-Nic ci nie zarzucam. Idziesz na ognisko czy nie?

-Nie zmieniaj tematu! O co ci chodziło z tym Karolem?

-O nic. Tak mi się powiedziało, a ty się przyczepiasz.

-Alex.

Westchnąłem ciężko.

-Po prostu... Wydaje mi się że to na tym polega, nie? Przyjaźń, znaczy się. Myślałem, że jesteście ze sobą tak blisko, ale może się myliłem. Nie chcę się w to wtrącać, ani osądzać, ale Karol naprawdę się przejmuje twoim zachowaniem, mimo że tego nie widać.

Chwila milczenia.

-Od kiedy to jesteś takim ekspertem od ludzkich zachowań, co? - zaśmiała się nerwowo.

-Obserwuję ludzi przez całe swoje życie, ty nigdy tego nie robiłaś?

-Mówisz mi, że jestem ignorantką? - ton jej głosu zdradzał, że ją zraniłem.

-Tak.

Zaniemówiła i aż otwarła usta z zaskoczenia. Chciała chyba coś powiedzieć, ale tego nie zrobiła. W oczach zebrały jej się łzy. Odłożyła widelczyk nie patrząc na mnie.

-Chcesz wiedzieć, co jeszcze myślę?

Spojrzała na mnie niepewnie, mrugając kilkakrotnie, by pozbyć się łez i starając się nie rozpłakać.

-Uważam, że jesteś egoistką, a to co robisz jest nie fair w stosunku do Karola. Zapomniałaś, że byłem przy tym jak pokłóciłaś się z rodziną przez telefon, a Karol cię pocieszał? Mówił mi też o tym, że kiedy chłopak z tobą zerwał, przez jakieś głupstwo, to przyszłaś do niego po pocieszenie. Mówił mi, że jesteś najbliższą mu osobą - urwałem na chwilę - A ty go zwyczajnie odrzucasz, nie dbając o jego uczucia?

-To ma być twoje nie ocenianie? - wyszeptała.

-Wybacz, nie uprzedziłem, że nie zawsze mówię prawdę.

-Dlaczego? Dlaczego mi to mówisz... - była bliska płaczu.

-Po prostu.

-A może po prostu spójrz na siebie, zanim zaczniesz kogoś wyzywać.

Miała trochę racji, ale na razie postanowiłem to zignorować.

-Ja cię nie wyzywam, tylko mówię, co myślę.

-To przestań! - rzuciła płaczliwie - Nikt cię o to nie prosił. Zjawiasz się nagle, nie wiadomo skąd i... Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, to mamy swoje zasady-

-Zasady! - prychnąłem - nigdy ich nie lubiłem. Przyznam , że na początku bardzo mi się to w was spodobało, że szanujecie prywatność, nie wtryniacie nosa w nie swoje sprawy i było mi to na rękę. Ale teraz... jak dla mnie to zwykłe tchórzostwo. Boicie się własnych problemów, boicie się...

Jakbym mówił o sobie.

-A kto się nie boi, co? - łza pociekła jej po policzku.

-Ale to nie powód, żeby kogoś odtrącać!

-Ach tak? To powiedz mi, dlaczego jesteś ciągle sam? Dlaczego nikt z tobą nie przyjechał?

-Skąd wiesz, że jestem sam? Pytałaś? Nie, bo nie pytacie o takie rzeczy... - odpowiedziałem, mimo wszystko wkurzony.

-Tak? Może cię to zdziwi, ale Karol też mi coś o tobie mówił. Jak kiedyś w parku szukał ci dziewczyny, jak byłeś zdołowany. O czym to niby świadczy?

-O tym, że nienawidzę, jak ktoś bierze mnie za osobę którą nie jestem. Mam dość kłamstw, udawania, stwarzania pozorów!

-To ciekawe, bo jak na razie wszystko co robisz, to udawanie - wyszeptała.

-Dlatego tego nienawidzę! - trzasnąłem pięścią w stolik, podnosząc głos - Ale ja sobie przynajmniej zdaję z tego sprawę. Więc może ty też spróbujesz, zaczynając od rozmowy z Karolem? Bo inaczej, to nie wiem, czy będę w stanie cię znieść.

Jej oczy się rozszerzyły i łzy popłynęły strumieniami, zupełnie nie hamowane. Ten moment też wybrał sobie kelner na to, by podejść i dyskretnie powiedzieć, że przeszkadzamy i chce żebyśmy się uspokoili, lub zwyczajnie wyszli. Maryjka wybrała to drugie. Chwyciła swoją torbę i wybiegła z płaczem. Ludzie patrzyli na mnie z naganą w oczach, ale mało mnie to obchodziło. Też wyszedłem i skierowałem się niespiesznie do swojego mieszkania. To co powiedziała, co ja powiedziałem... nadal rozbrzmiewało mi w głowie. Zupełnie nie wiem co mnie napadło. Nie miałem zamiaru się z nią kłócić, ani tym bardziej oskarżać o coś, co sam robię, ale... Wkurzyła mnie strasznie. Nawet nie wkurzyła... nie znam odpowiedniego słowa, żeby opisać to, co czułem. Zwyczajnie nie mogłem uwierzyć w to, że „cierpi w samotności”, kiedy tak naprawdę ma do kogo się z tym zwrócić. Ma tak zaufaną osobę, a ona... ona co?

Potrząsnąłem głową. Teraz to już i tak nie ważne, pewnie nie będzie chciała mnie po tym znać. Zebrało mi się na zwierzenia, kurwa.

W końcu dotarłem do mieszkania i zamknąłem za sobą drzwi. Przeklinałem się w duchu, bo miałem się wziąć w garść, a co robiłem?

Otworzyłem okno na oścież, wpuszczając wieczorne powietrze do pomieszczenia. Podlałem kwiatka i zacząłem szykować sobie kanapkę. Niby czułem się spokojny, ale coś było nie tak. Popatrzyłem na nóż trzymany w dłoni z pewnym zastanowieniem. Dlaczego by nie spróbować?

Wszedłem z nim do łazienki, po drodze zrzucając bluzę. Przejechałem nim powoli po podbrzuszu i... nic. Poczułem lekki ból, ale to wszystko. Czyżbym się do tego przyzwyczaił? Już na mnie to nie działa? Przejechałem jeszcze raz, ale bez skutku. A może naprawdę mnie wyleczyli? Poczułem jak krew spływa powoli w dół, więc zdjąłem szybko spodnie i bieliznę, żeby się nie pobrudziły. Wszedłem pod prysznic, puszczając wodę na maksa. Coś się zmieniło w moim sposobie myślenia, tylko nie wiedziałem co i kiedy. Postałem bez ruchu parę minut wyrzucając z głowy wszystkie myśli, po czym umyłem się i ubrałem w porzucone ciuchy. Wróciłem do kuchni, skończyłem kanapkę i już z gotową podszedłem do okna. Usiadłem na parapecie i jadłem, przyglądając się z małym zainteresowaniem okolicy, zaczerwienionej od zachodzącego słońca. Dziwny ten wrzesień, taki ciepły.

Poczułem zapach dymu, więc spojrzałem w dół, ciekawy kto tam znowu sterczy. Rozpoznając łysą głowę i specyficzną kurtkę, wychyliłem się przez okno.

-Fred! - krzyknąłem. Mężczyzna spojrzał w górę, skąd dochodził mój głos. Odsunął się trochę od bloku, żeby lepiej widzieć, kto go woła.

-Masz coś do picia?

-Mam - odkrzyknął, a ja się zastanawiałem, czy w ogóle mnie kojarzy.

-A chcesz się spić?

-Czemu nie? - odpowiedział po chwili - Ale to muszę coś dokupić. Jaki masz numer?

-Numer czego?

-Mieszkania, a czego? - parsknął.

-Ósmy.

Nie powiedział już nic więcej, tylko zgasił papierosa i sobie poszedł. Po dziesięciu minutach usłyszałem pukanie do drzwi. Wpuściłem go do środka i bez gadania wzięliśmy się do picia. W pewnym momencie jednak Fred zamarł.

-Co?

-Wszystko w porządku? - spytał wskazując na moją koszulkę. Spojrzałem na nią, nie wiedząc o co mu chodzi. Gdy jednak zobaczyłem smugi krwi, zrozumiałem. Trochę się stropiłem.

-A, to. Nie zwracaj uwagi.

-Jak mam nie zwracać uwagi?

-Po prostu... Serio, nie przejmuj się.

Popatrzył na mnie, po czym wzruszył ramionami i zrobił tak jak mu poleciłem, czyli zaczął pić dalej.

Upiliśmy się dość szybko i mocno. Widocznie on też miał do tego powód. Przykre tego skutki odczuliśmy na dzień następny. Rano coś zjedliśmy, tylko po to, by zaraz wyrzygać. Spróbowaliśmy z kawą - ten sam skutek. Pozostała więc woda.

-Kiepski dzień miałeś wczoraj? - zapytał Fred siedząc przy moim stoliku ze szklanką wody.

-Coś w tym stylu. Ty też?

Kiwnął głową.

Rozmowa się nie kleiła, więc poszedł sobie jakoś po południu. Maryjka się nie zjawiła, by wykopać mnie z łóżka do pracy. Jakoś się nie zdziwiłem. Przebrałem się i już chciałem wyjść wypożyczyć coś z biblioteki, żeby się czymś zająć, gdy drzwi trzasnęły gwałtownie otwarte. Miałem wrażenie, że zaraz wylecą z zawiasów. Do pomieszczenia natomiast wpadł Karol.

-Coś ty jej naopowiadał?! - wydarł się.

-Komu? - zapytałem raczej odruchowo, bo już gdy wypowiadałem te słowa, wiedziałem co ma na myśli.

-Maryjce!

-Dlaczego? Przybiegła do ciebie z płaczem? - Kac nie bardzo pomagał mi w trzymaniu języka za zębami.

-Ty dupku - syknął - Gadaj.

-Czyli przybiegła. Nic takiego nie powiedziałem, tylko prawdę.

-To znaczy?

-Skoro chcesz wiedzieć, to jej się zapytaj. Chyba że znowu nic ci nie chce powiedzieć...

Dopadł do mnie i niespodziewanie szarpnął za bluzkę, przyciągając bliżej siebie.

-Jak mogłeś ją skrzywdzić? - powiedział mi prosto w twarz - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.

-A przyjaciele nie mówią sobie prawdy? - warknąłem.

-Ale nie tak drastycznie!

-Och tak? Przykro mi, nie jestem w tym zbyt obeznany - mruknąłem ironicznie. Nie spodobało mi się, że tak mnie tarmosi.

-Ty chuju! - zanim zdążyłem się zorientować, poleciałem do tyłu. Dopiero jak upadłem, poczułem ból w szczęce, a Karol nie dając mi chwili na zastanowienie, usiadł na mnie okrakiem i przycisnął do podłogi.

-Nie mów tak do niej, nigdy - wysyczał.

Zaskoczenie mnie opuściło, została tylko rosnąca wściekłość. Szarpnąłem się mocno, zrzucając go z siebie i chwytając za bluzkę. W pokoju rozległo się głuche uderzenie, gdy walnął głową w stolik.

-Nawet nie wiesz, co jej powiedziałem, więc się tak nie unoś. Poza tym, czy to twoja sprawa? Podobno się nie wtrącacie...

Znowu mi przyłożył, tym razem nogą.

-Dlaczego jej bronisz, co? Dostajesz coś w zamian za wysłuchiwanie żalów? - dodałem, zanim zdołałem się powstrzymać.

Szarpnął się z jakimś przekleństwem. Tym razem to ja walnąłem go pięścią w twarz, potem w żołądek. Chciał się wywinąć, więc go przydusiłem.

-Waleczny to ty jesteś, ale bić się nie umiesz rycerzu - stwierdziłem - No więc? Dlaczego?

-Bo ją kocham! - krzyknął zrozpaczony.

-To nie powód, żeby się na mnie wyżywać - prychnąłem.

Karol trochę ochłonął.

-Co jej powiedziałeś? - spytał czerwony.

-Że jest egoistką i ignorantką - stwierdziłem, że nie ma sensu tego ukrywać.

-Że kurwa CO?! - wydarł się na nowo.

-To wcale nie jest takie straszne.

-Dla ciebie może nie! Ty nie zauważyłeś że ona jest wrażliwa?

-Zauważyłem, i właśnie dlatego nie użyłem mocniejszych słów.

Pokręcił głową zdumiony.

-Nawet się nie waż! - warknąłem cicho, widząc jak przymierza się do ciosu - Zrozum, trzeba było ją trochę zszokować. Żeby się wreszcie otrząsnęła i przestała być taka... martwa.

-Sam jesteś martwy - odszczeknął zaraz - I jeśli jeszcze raz ją tak obrazisz, to nie wiem co ci zrobię.

Wyszedł równie szybko, co wszedł, tyle że nie trzasnął drzwiami. Siedziałem na podłodze, słuchając jego kroków odbijających się echem na schodach. Dlaczego nie rozumieli? Dlaczego byli tak... narwani.

Głowa mnie na nowo rozbolała, więc zamknąłem za nim drzwi i poszedłem spać.

Przez te dwa dni nie mieliśmy w ogóle kontaktu. Zazwyczaj codziennie się widywaliśmy, teraz... nie. Spotkaliśmy się dopiero w sobotę, na ognisku, ale nie rozmawialiśmy.

Większość ludzi poznawałem, przynajmniej z widzenia. Ognisko rozpaliliśmy jak się ściemniło, poza tym do tego czasu wszyscy jeszcze znosili rzeczy, które zrobili.

Ogień syczał, woda w kanale szumiała, rozlegały się śmiechy i rozmowy, czasami też kłótnie. A my się unikaliśmy. Dopiero późnym wieczorem, jak wszyscy się zebrali przy ogniu jedząc kiełbasę, czy pijąc, zaczęliśmy coś na wzór rozmowy. Ale nie powiem, żebym się dotychczas źle bawił. Ciekawe było poznawanie innych ludzi, ich charakteru, humoru i przyzwyczajeń. Przyglądanie się ich czasem debilnym zachowaniom, czy potyczkom słownym. W niektóre sam się chętnie wtrącałem. Szczerze, bawiłem się świetnie. Do czasu.

W pewnym momencie poczułem, że coś szarpie mnie za nogawkę. Obejrzałem się za siebie i ujrzałem Włodka. Psiak zamerdał ogonem, gdy się zorientował, że go zauważyłem.

-Cześć mały - poklepałem go po łebku.

-Włodek! - zza budynku wyłoniła się Maryjka - Och... Cześć - przystopowała.

-Cześć - odparłem zwyczajnie.

-...Jak się bawisz? - odezwała się cicho.

-Dobrze. A ty?

-Dobrze... Włodek, chodź tu! - zawołała go ponownie kucając, ale on się nie ruszył.

-Urósł trochę, nie? - zauważyłem.

-No - mruknęła starając się zwabić psa trzymaną kiełbasą.

-Maryjka, jak ja inaczej mam cię skłonić, żebyś mu powiedziała? - jęknąłem.

-Co? - zdziwiła się.

Spojrzałem na nią mrużąc oczy, żeby lepiej widzieć. Ale było zbyt ciemno. Widziałem jedynie zarys jej skulonej sylwetki. Między nami panowało milczenie. W końcu się odezwała.

-Ty mówiłeś to wszystko, tylko po to, żebym z nim pogadała?

Westchnąłem.

-A niby po co? Żeby cię urazić? Żebyś mnie znienawidziła? Ja cię po prostu nie rozumiem...

Wydawało mi się, że zaraz sobie pójdzie.

-Alex, to ja ciebie nie rozumiem, serio. Ale... - parsknęła, co mnie zaskoczyło - Jeśli to jest twój sposób, żeby ludzie cię posłuchali, to musisz go zmienić, koniecznie. Bo... Bo naprawdę przykro mi było. Myślałam, że mnie lubisz.

-Bo lubię - stwierdziłem cicho.

-To... To dlaczego mi powiedziałeś, że mnie nie znosisz?

-Dlatego... - zająknąłem się - Nie, nieważne.

-O nie, nie wymiguj się teraz, proszę.

Oblizałem nerwowo usta. No cóż trzeba się jakoś przełamać.

-Nie że nie znoszę ciebie, ale tego twojego konkretnego zachowania.

-Niby jakiego? Że nie mówię wam wszystkiego?

-Nie. Tego, że kompletnie zbywasz osobę, która jest w stanie ci pomóc. I która...

-Która?

Która cię kocha. Ale tego nie powiedziałem.

-Która chce to zrobić.

Po tych słowach dołączyłem szybko do kręgu ludzi stojących przy ognisku, nie oglądając się za siebie. Nie zatrzymała mnie, a pies przy niej został.

Więcej nie gadaliśmy.

Impreza skończyła się nad ranem, kiedy większość obecnych zwinęła się do swoich mieszkań. Ci którzy nie mieli tyle siły, żeby wstać, leżeli na ławkach, albo w trawie, przysypiając. Byłem jednym z nich.

Obudził mnie szum liści i cichy brzęk naczyń. Otwierając oczy ujrzałem czyste niebo. Zorientowałem się, że leżę na brzuchu jakiejś dziewczyny, miała na imię Kasia, czy jakoś.

-Bry - mruknęła niewyraźnie, gdy się podniosłem.

Odpowiedziałem tym samym.

Zabrałem swoją miskę, w której przyniosłem sałatkę i skierowałem do bloku z zamiarem odespania i umycia się. Umycia może później. Przy wejściu spotkałem Maryjkę z Karolem, zatrzymali się na mój widok. Chciałem ich wyminąć, ale Maryjka złapała mnie lekko za rękę.

-Alex, wszystko... wszystko mu wyjaśniłam. Ja- no cóż, brak mi naszych spotkań.

Chciałem się odezwać, ale Karol mnie uprzedził.

-Masz naprawdę dziwny sposób myślenia. Może i mniej więcej wiem, dlaczego to wszystko zrobiłeś, nie zmienia to jednak faktu że jesteś... porąbany. I jeśli zrobisz coś takiego ponownie... - pokręcił głową. Domyśliłem się o co mu chodzi. Odeszli trzymając się za ręce.

Ach tak. Wszystko sobie wyjaśnili?

Mam nadzieję.

-Jestem porąbany? - mruknąłem do siebie.

Następnego dnia przyszło ochłodzenie.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.