Opowiadanie
...Halo, gdzie jesteś?
IX
Autor: | Taco |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Komedia, Obyczajowy, Romans |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Yaoi/Shounen-Ai, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2013-07-27 08:00:08 |
Aktualizowany: | 2013-07-26 18:40:08 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Proszę nie kopiować.
09 marzec 2008
Złapałem jakieś koszmarne przeziębienie. Dotychczas nic mi nie było, chociaż chodziłem bez kurtki po mrozie...Dziwne. Cieknie mi z nosa, jakby ktoś w nim odkręcił zawór. Kaszel też się przypałętał, a wczoraj jeszcze gorączka. Po prostu jakiś nalot chorobowy. Szef mnie nawet wysłał do domu, pod groźbą, że jak jutro przyjdę do pracy, to mnie z niej wywali. Szantaż działa, a jakże. A ja tak lubię przychodzić do tej restauracji, ma w sobie coś miłego, przytulnego.
A teraz siedzę w kuchni w kamienicy, zabachutany w sweter babci i obieram ziemniaki na obiad (no, w tej chwili akurat piszę).
-Nawet jeśli twoje zarazki przejdą na ziemniaki, to znikną przy ich gotowaniu. A tak, to przynajmniej zamiast płacić czynsz, przez jakiś czas będziesz robił obiady - jak stwierdziła z entuzjazmem babcia.
Mi to nawet pasuje.
-Hej kochany, zamiast coś tam gryzdolić, bierz się za te ziemniaki - babcia weszła do kuchni i rzuciła na szafkę siaty z zakupami. Gruchnęły o blat jak kamienie.
-Co kupiłaś? - zapytał Alex odkładając zeszyt.
-Ogórki, piersi, pomidory, sałatę, marchewki, ser, jajka... O mój Boże! JAJKA! Zapomniałam o nich... - zaczęła szperać w jednej z siatek. Po chwili wyciągnęła mokre, wgniecione pudełko. Otworzyła.
-Trochę się potłukły... - powiedziała niemrawo - Skleroza mnie dopada, no naprawdę...
-O, babcia wróciła - Artur wślizgnął się za nią do kuchni.
-Nie mów do mnie babcia! - fuknęła babcia. Chwyciła torebkę i ruszyła w kierunku schodów.
Artur spojrzał pytająco na Alexa.
-Deprechę złapała, bo stwierdziła, że dostaje sklerozy - wyjaśnił chłopak.
-Albo nie! - babcia powróciła - Artur, idź do sklepu po jajka. Masz młode nogi, możesz się przejść.
-Teraz to jesteś babcia, co? - rzucił zaczepnie.
-Chłopcze, ty mnie nie bierz pod włos - zagroziła.
-Dobrze, dobrze. Już idę.
Artur poszedł po jajka, a babcia zajęła się wypakowywaniem reszty.
-Na co tyle tego? - odezwał się znad wiaderka Alex.
-Dzisiaj wszyscy jedzą tutaj - odparła.
-O.
Wyjęła deskę, nóż i zaczęła kroić warzywa.
-Znowu zaczęło padać. Dawno nie było takiej ładnej zimy - stwierdziła.
-Rzeczywiście.
I na tym polegała ich rozmowa. Żadnej ze stron nie przeszkadzała małomówność Alexa. Babcia się nie narzucała, a czasami nawet cieszyła się, że ma z kim pomilczeć. Może wydawać się to dziwne, ale milczenie od czasu do czasu, naprawdę jest potrzebne.
Po godzinie obiad był gotowy. Artur siedział naprzeciwko Alexa i niecierpliwie stukał palcami w blat.
-Babuniu, można już jeść...? - zapytał przymilnie.
-Nie. Jeszcze musi przyjść Edyta z... O, wilku mowa- zauważyła babcia. Edyta i jej mały synek przysiedli się do stołu witając ze wszystkimi.
-Alex, podaj talerze, są w górnej szafce po twojej stronie.
-Ładnie pachnie.
-Ciekawe czy tak samo smakuje.
-Ha, ha, ha.
-Mamusiu, ja nie chcę marchewki...
-Nie marudź, jedz.
-Komu jeszcze ziemniaków?
-Spokojnie mały, spieszysz się gdzieś?
-Artur, nałożysz mi sałatki?
...
-Spójrz w dół. Co widzisz? - czekała cierpliwie na moją odpowiedź.
-...ludzi? - odparłem.
-A dokładniej?
-Licealistów.
- Co robią?
-Idą. Biegną. Wychodzą ze szkoły.
-Jak myślisz, dokąd się tak spieszą?
-...Bo ja wiem?
-Może do domu? - podrzuciła pomysł.
-Nie, niemożliwe - rzuciłem.
-Dlaczego niemożliwe?
Cisza.
-Oczywiście nie twierdzę, że wszyscy z nich od razu po lekcjach biegną do domu. Chodzą też przecież w inne miejsca, jak park, pub, boisko, jezioro.
Patrzę na nią bez wyrazu.
-Wiesz, że niedaleko mamy jezioro? - dopytuje.
Spoglądam znowu w dół. Idą. Biegną.
Jezioro? Tak wiem...
-Tak wiem - odpowiadam. Czuję jak coś mi ściska gardło.
-Chciałbyś być jednym z nich?- wskazuje głową moich kolegów.
Wzruszam ramionami.
Chciałbym.
-Chciałbyś iść nad jezioro?
-Czemu nie.
Czemu nie, przynajmniej mógłbym Cię utopić.
...
-Kocha, lubi, szanuje. Nie chce, nie dba, żartuje. W myśli, w mowie, w sercu, na ślubnym kobiercu - mruczała do siebie Lula, skubiąc liście akacji.
-Hej, Lula. Kto Cię tak kocha? - spytałem zaciekawiony.
-Co? A, nie, nikt. Znaczy- nie wiem.
-I starasz się tego dowiedzieć poprzez wróżby z akacji? - zakpiłem - Nie lepiej spytać wprost?
-Ha, ha. Żartuj sobie dalej.
Ominęła mnie obrażona.
-Daj spokój. Kto jest obiektem twoich westchnień?
-Nie powiem.
-No co ty? Bratu nie powiesz?
-Alex... Ech. Nie powiem, bo to ktoś, kogo znasz.
-I to ma być powód?
-Naprawdę, możemy skończyć ten temat?
-No dobra, jak chcesz. Tylko obiecaj mi, że dowiesz się tego od niego, a nie będziesz zgadywać. Jasne?
-Ok. Masz moje słowo. Ale jeszcze nie teraz.
-Hej, to nie fair!
-Nie teraz. Może kiedyś - roześmiała się.
-Ech ty wadliwa Julio. A może on czeka na ciebie pod balkonem?
-Och, bądź już cicho! - krzyknęła, ale nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
Śmiech.
Cały czas rozbrzmiewa mi w głowie jej śmiech. Wiem, to tylko sen. A w zasadzie dwa, ale jakby zlane w jeden. Brakuje mi ich. Bardzo. Myślę o nich ciągle. Zawsze i wszędzie. I mimo, że miałem się czym zająć, bo od ponad tygodnia robiłem te obiady, to i tak mocno odczuwam ich brak. Nawet jeśli w pobliżu mam tak miłych ludzi jak babcia, pozostali lokatorzy, czy nawet szef.
Nie chce mi się jeść, nie mam na nic siły. Zauważyłem, że schudłem. Nigdy nie byłem pulchny, ale teraz jestem po prostu kościsty. Spodnie zaczęły mi nawet spadać z tyłka. Beznadzieja.
Aha, nie podałem daty...
No to:
18 marzec 2008
I tyle.
02 kwiecień 2008
Jak sama nazwa miesiąca mówi, w kwietniu wszystko kwitnie. Wiosna powoli przebija się przez grubą warstwę śniegu. Ale ja nie czuję tej tak zwanej wiosennej euforii. Nawet nie zauważyłem jak szybko ten czas zleciał. Jeszcze niedawno siedziałem w swoim pokoju, a każdy ranek przeżywałem jakbym wyczekiwał dnia, w którym w końcu ześlą mnie na skazanie. A teraz... no cóż. Jest lepiej. Nie jest dobrze, ale lepiej. Przynajmniej nie ma tu w pobliżu realnego... materialnego zagrożenia. Chociaż czasem się czuję jakby było. Wiem, że to tylko moja wyobraźnia, ale nie potrafię wyzbyć się tego uczucia. Jest ze mną w każdej chwili, w każdej sekundzie, taka myśl, że jeśli przypadkowo zbiję ten talerz, który trzymam w dłoni, jutro nie będę mógł wstać. Że jeśli spojrzę komuś prosto w oczy, to dostanę w twarz.
Często patrzę na dłonie różnych ludzi. Zastanawiam się co ten człowiek nimi robi. Czy są tak poplamione od smaru, bo akurat naprawiał samochód? Czy trzymał nimi codzienną, poranną kawę? Czy pisał na maszynie? A ta kobieta, czy robiła nimi komuś śniadanie, czy tylko sobie? Czy ręka tej dziewczyny trzymała inną rękę? Czy ten facet trzymał się nimi drążka w autobusie, by się nie przewrócić, czy otwierały paczkę chusteczek, czy błądziły po szyi, ramionach, talii jego ukochanej? A może trzymały kij, który potem spadł na grzbiet psa? Lub narzędzie zbrodni? Czy może szarpały ubranie jakiejś nieznajomej? A te ręce? Co one robiły?
Chyba nigdy mi się nie polepszy. Zawsze będę zakotwiczony w przeszłości. Jak but, który utkwił ci w bagnie. Już go stamtąd nie wyciągniesz.
Poetycko, co?
29 kwiecień 2008
Krew jest, była i zawsze będzie czerwona, prawda? No raczej. Dla mnie to oczywiste, dlatego nigdy nie rozumiałem, czemu niektóre dzieciaki myślą, że jest niebieska. Albo czarna. Mi krew zawsze kojarzyła się z czerwienią.
Hm. Pisząc to, patrzę właśnie na przykład tego, że krew serio jest czerwona. Hej moje ja, zgadniesz na co patrzę? Dobrze. Brawo! Wygrałeś sto punktów i paczkę kredek. Tak, dokładnie, patrzę na swoją rękę. Bo właśnie krew spływa z niej takim ładnym strumyczkiem. A w zasadzie kilkoma. I nie, nie jestem masochistą. A może? Mnie się pytasz głupku? Spytaj się siebie.
Zabrakło mi miejsca na przedramionach, to zabrałem się za resztę. No i właśnie leci sobie taki strumyczek z góry na dół. Trochę łaskocze. Nic więcej. Po drodze łączy się z kilkoma innymi, tak jak rzeki. Zaczynają się gdzieś w górach, a w drodze na dół, łączą z innymi i wlatują do morza. W moim przypadku jest to akurat kałuża. Czy to sprawia, że czujesz się nieswojo? Nie przejmuj się, ja też. Cholera, nie pomyślałem, mogłem iść z tym nad umywalkę, a nie brudzić kafelki. Ale cóż, teraz już za późno. Będę musiał iść do babci, i poprosić o mopa. A jeśli zainteresuje się, co się stało? Trudno, wymyślę jakąś historię, o tym jak... Jak co? Co mogłem zrobić (nieumyślnie) żeby się tak poharatać?
Chyba mam to już kompletnie gdzieś, skoro o tym piszę.
A mopa znajdę na własną rękę.
03 maj 2008
Udało mi się chyba stworzyć z babcią coś na wzór relacji międzyludzkich. Ale idiotycznie to brzmi, ale na tym to polega. Cieszy mnie to. Nigdy nie miałem więcej bliskich znajomych, niż tą czwórkę... no, teraz już trójkę przyjaciół. Miłe uczucie, gdy wiesz, że komuś nie przeszkadzasz.
11 maj 2008
...Nogi też już mam całe odrapane.
Coś mnie dzisiaj zdenerwowało, nie pamiętam co.
Wbiłem paznokcie w kark i tak trzymałem.
Długo.
20 czerwiec 2008
Potknąłem się dzisiaj o jakiś próg. Nieważne.
Upadłem do przodu, obiłem wszystko co możliwe, a w końcu walnąłem głową w beton. Nie powiem żeby było to przyjemne uczucie. Na chwilę mnie zamroczyło i jakby przestałem słyszeć co się dzieje wkoło. Kiedy w końcu odzyskałem zmysły, patrzyłem na wszystko poziomo. Powoli zaczynały docierać do mnie przytłumione odgłosy miasta. Przyłożyłem rękę do czoła, żeby przestała mnie głowa boleć. Niestety nic to nie dało. No bo co miało dać? Czułem, że jeśli choć trochę się ruszę, to zwymiotuję na posadzkę łączącą kuchnię z łazienkami (w tej restauracji w której pracuję).
Cały czas trzymałem głowę w dłoniach, więc prawie nie zauważyłem jak ktoś się do mnie zbliża. Ledwo słyszałem głos Kordiana - bo był to Kordian, poznałem po butach. Coś do mnie mówił, nie rozróżniałem słów.
W pewnej chwili poczułem jego ręce otaczające moją klatkę. Próbował mnie podnieść.
-Nieee... - jęknąłem słabo, starając się wyswobodzić. Za późno.
I poszło.
I nie dość, że zapaskudziłem podłogę, to jeszcze jego buty.
Oczywiście wysłali mnie do szpitala. Nie chciałem, ale co zrobić.
Nakłamałem im, że mam osiemnaście lat, bo chcieli wzywać rodziców. Kordian popatrzył na mnie uważnie, ale się nie odezwał. Pojechał ze mną do szpitala.
Po drodze okazało się, że rozciąłem sobie nie tylko głowę, ale też łokieć. Kazali mi zdjąć bluzę. Zdjąłem, niechętnie ale zdjąłem. Zapomniałem o starych ranach. Jak doktor mnie zobaczył, to się przeraził.
-Miałem wypadek - powiedziałem.
Spojrzał na mnie niedowierzając, ale zajął się łokciem.
Szczęście, że Kordian tego nie widział.
Całe sprawdzanie, czy nie mam uszkodzonej czaszki trochę trwało. Wszystko było w porządku, jeśli nie liczyć drobnego wstrząsu. Może wstrząśnie mi ten mózg i coś się poprawi?
Była też taka dziwna sytuacja - Siedzę i cierpliwie czekam na wyniki i widzę tego doktora, co mnie przyjmował, że się na mnie gapi. W końcu nie wytrzymałem.
-Czego Pan chce? - pytam.
-Ile ważysz? - odpowiada dziwnym tonem.
-...Nie mam pojęcia? - stwierdzam pytająco, bo nadal nie wiem o co gościowi chodzi. Widzę, że to go zdziwiło.
-Chodź, zważę Cię.
Otwiera drzwi gabinetu i patrzy na mnie. Wciąż siedzę na swoim miejscu. Po chwili podnoszę się i wchodzę do środka.
Zamyka drzwi i każe mi stanąć na wadze. Robię co mówi, zastanawiając się po co mu ta informacja. Patrzę na wskaźnik: 53 kilogramy.
-Ile mierzysz? - pyta. W jego głosie słychać zaniepokojenie.
-Coś koło metra osiemdziesiąt. Dlaczego?
-Chłopcze, jesteś wychudzony. Powiem więcej, mi to wygląda anoreksję - Patrzę na niego i nie wiem co powiedzieć. Po chwili wybucham śmiechem, co nawet dla mnie jest dużym zaskoczeniem, więc szybko milknę.
-Proszę Pana, widzę że mówi Pan serio. Ale to nie jest tak, że się głodzę. Po prostu nie chce mi się jeść.
-Jeśli chcesz, mogę skontaktować Cię z...
-Nie dziękuję - powiedziałem szybko i wyszedłem z sali nie oglądając się za siebie.
Anoreksja? Co za pomysł.
30 czerwiec 2008
Źle się czuję. Nie wiem o co chodzi mojemu organizmowi, ale o coś na pewno. Może rzeczywiście o to jedzenie?
05 sierpień 2008
Znowu?
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.