Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

The Rules

Ogród pełen jabłoni (część II)

Autor:EvelynTemptation
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Fikcja, Baśń
Uwagi:Przemoc
Dodany:2012-04-10 08:28:38
Aktualizowany:2012-04-10 23:04:38


Poprzedni rozdział

- Apple... Ktoś nadjeżdża. W naszą stronę. - Zaniepokojony głos Gospodyni wyrwał ją z rozmyślań. Spojrzała w stronę drogi, gdzie zobaczyła karocę zaprzęgniętą w dwa białe konie. „To powóz książęcy...”, pomyślała.

- Przecież dostawa owoców była wczoraj... Poza tym, czemu nie wysłali gońca? Przecież tylko szlachta korzysta z powozów...

- Three, idź do dzieci. Jeśli to zażalenia, sama się tym zajmę. - Przez niepewną minę kobiety, dodała: - Wczoraj byłam przy dostawie, więc lepiej, żebym to ja się na ten temat wypowiadała. Ludzie mnie znają, nie martw się o moje włosy. Już dawno do tego przywykli. - Starsza ogrodniczka miała duże obiekcje, jednak poszła nad rzekę, zostawiając Apple.

Czerwonowłosa podeszła do drogi ze zwieszoną głową. Klasa wyższa nie lubiła, jak robotnicy się im przyglądali. Można powiedzieć, że spuszczenie głowy było okazywaniem szacunku. Konie zatrzymały się jakieś trzy metry przed dziewczyną. Woźnica o siwych włosach i skórze w podobnym odcieniu zszedł i otworzył drzwiczki karocy, z której wyszedł wysoki mężczyzna. Apple nie musiała się przyglądać, żeby mieć pewność, że należał on do szlachty. Miał mlecznobiałą skórę i długie, sięgające pasa włosy w odcieniu mgły przeplatanej diamentami. Oczy, choć ich nie widziała, musiał mieć srebrne. Ich kolor z reguły jest podobny do włosów.

Nie odzywała się, byłoby to oznaką braku szacunku. Szlachta zawsze mówiła jako pierwsza i musiała dać wyraźne pozwolenie, żeby ktoś z klasy robotniczej mógł coś powiedzieć. Pod tym względem Apple była grzeczną dziewczynką. Była zbyt charakterystyczna, żeby pozwolić sobie na jakiekolwiek wybryki.

Mężczyzna stał przez chwilę przy karocy po czym podszedł do czerwonowłosej. Wziął jej długi warkocz do ręki, przyglądał mu się chwilę po czym puścił go wolno.

- Ty musisz być tą wyjątkową ogrodniczką... - Milczała. - Masz niezwykły odcień skóry... i włosy w kolorze krwi. Pokaż swoje oczy. - Klasa robotnicza nie ma prawa patrzeć na szlachtę. Widocznie pojawiają się czasami wyjątki, ale stare przyzwyczajenia ciężko tak po prostu odrzucić, przez co dziewczyna miała wielkie opory przed podniesieniem głowy. Mężczyzna, zamiast powtórzyć nakaz, bo szlachta nie prosi, podniósł dłonią jej podbródek, żeby zobaczyć jej twarz. - Miałem rację. - Puścił ją, co szybko wykorzystała i ponownie spuściła głowę. - Jesteś Apple, prawda? Ogrodniczka o brzoskwiniowej skórze, krwistych oczach i włosach.

- Panie, to prawda, że Apple to moje imię i owszem, jestem ogrodniczką - mówiła cicho, ale starała się jednocześnie być pewna siebie. Wolała nie sprawiać wrażenia zbyt płochliwej, tacy robotnicy są łatwo wykorzystywani.

- Słyszałaś może o prawie przynależności? - Zaśmiał się pod nosem. - Wybacz, to raczej nie należy do informacji, którymi obracają robotnicy. W każdym razie, jako jeden z pięciu najbliższych książąt do tronu, mam prawo zająć jeden z domów. W takim wypadku otrzymujemy prawo do wyboru swoich pracowników. Tylko trzech z całej świty możemy zapisać na swoich osobistych służących, którzy są nietykalni dla reszty rodziny szlacheckiej... Chyba za dużo mówię... - Znowu zaśmiał się pod nosem, co przyprawiło Apple o zimny dreszcz. „Jest trochę... przerażający w takiej miłej odsłonie... ” - W każdym razie, kiedy usłyszałem o twoich kolorach, nie mogłem się oprzeć. - Słowa, które obawiała się usłyszeć, a o które przestała się martwić lata temu skurczyły jej żołądek do minimum. Przerażało ją to zainteresowanie, które mogłoby przynieść niepożądane skutki nie tylko jej, ale również jej bliskim. Jej szlacheckie korzenie nie byłyby czymś, czym można by się martwić, jednak szlachta nie lubi konkurencji. Szczególnie ta wywodząca się z rodu Zyarr, kolorowa ludność. Przez niedawno skończoną wojnę Królestwo Zyarr poniosło niewyobrażalne straty, a ilość domów szlacheckich w tym regionie uległa drastycznemu spadkowi. Apple zawsze się zastanawiała, żyjąc w ciągłym strachu, czemu jeszcze się nie zainteresowali jej pochodzeniem, skoro nawet ona zdawała sobie sprawę ze szlachetnych przodków. Dochodziła wtedy do wniosku, że mogą ją uważać za nieszkodliwą, skoro jest tylko pracownicą, ogrodniczką, a odkąd otrzymała znak na prawej piersi przy sercu wskazujący czym się zajmuje i kim jest, widocznie stracili nią całkowicie zainteresowanie. Ponadto wojna wyniszczyła większość rodzin przez co mają masę roboty z odradzaniem szlachty Zyarr.

Z tej strony nie obawiała się zainteresowania, a Świetliste Królestwo Lys i naznaczone ciemnością Królestwo Tebras nie miały najmniejszego powodu ingerować w sprawy Zyarr. Wręcz przeciwnie, to przez Pana Zyarr rozpoczęła się wojna. To on zamordował poprzedniego władcę wszystkich Narodów Vuasah 'rai, który pochodził z Królestwa Lys, przez co naraził się nie tylko Królestwu Lys, ale również Tebras, które przez całe wieki dążyło do utrzymania pokoju między tymi trzema regionami.

Apple sądziła, że skoro państwo, z którego pochodzi nie wykazuje najmniejszego zainteresowania jej osobą, to wrogie Królestwa tym bardziej nie zwrócą na nią uwagi mając więcej swoich własnych, ważniejszych spraw na głowie.

Widocznie się pomyliła.

- Masz tydzień na zakończenie wszystkich spraw w tym mieście. Po tym czasie przyjadę tu ponownie i zabiorę cię do pałacu. W między czasie prawdopodobnie przyślę tu swojego gońca z informacjami i rzeczami... a i alchemika, zajmie się usunięciem znaku.

- Nie! - Apple miała przez chwilę nadzieję, że to co wypłynęło z jej ust wcale nie było tym, co usłyszała, ale zaskoczona i, czego najbardziej się spodziewała, rozdrażniona mina białego przybysza potwierdzała najgorsze. Jaka ona była głupia...

- Wiesz... wiesz, że w każdej innej sytuacji, z każdym innym szlachcicem bez jakiegokolwiek wyjątku, szczególnie z tymi z Lys, miałabyś już złamaną szczękę? - Apple wiedziała to aż za dobrze, nieraz wracała ze złamanym żebrem, podbitym okiem całym posiniaczonym ciałem tylko i wyłącznie dlatego, że była w złym miejscu i czasie. Szlachcice z Królestwa Lys byli paradoksalnie najbardziej brutalni. Paradoksalnie, bo to oni szczycili się swoim anielskim, pięknym wyglądem. Biel skóry, włosów i oczu, u szlachciców szczególnie czysta, stanowiła dla świeżej krwi ofiar przerażający kontrast.

Przed oczami Apple stał anioł śmierci.

Miała dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Przez to, że nieraz była ofiarą furii klasy szlacheckiej wiedziała, że są oni niezwykle agresywni, ale jednocześnie działają szybko. Nie zdarzyło się jej jeszcze, żeby któryś z katów się powstrzymywał. Ciekawe, jak daleko mogłaby się jeszcze posunąć...

- Panie, doskonale zdaję sobie sprawę z mojego braku wychowania i proszenie o coś tak absurdalnego jest wręcz obrazą, jednak czy usuwanie znaku naprawdę jest konieczne? - Mężczyzna milczał. Apple czekała niepewna tego, czego może się spodziewać. Nagle usłyszała głośniejszy śmiech dzieci znad rzeki i dostrzegła, że książę odwraca się w tamtą stronę.

Nie!

- Panie, poniosę wszelkie konsekwencje swoich czynów, ale proszę w to nie wciągać małych dzieci!

- Przerażasz mnie... - Apple zamarła. - Tak nisko cenić swoje życie, tak łatwo przyjmować najniższe dobra... Stawiasz się szlachcicowi... Czy ty chcesz umrzeć? Czemu nie zachowujesz się jak normalny pracownik? Oni marzą o usunięciu znamienia, usunięciu pieczęci, która jeszcze bardziej rujnuje ich życia. Co takiego masz w tej krwawej głowie, że nie chcesz usunąć tego znaku?

- Panie... - Apple przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Co się dzieje? Nie poucza jej, nie krzyczy, nie atakuje? I to ona nie zachowuje się normalnie? - To - wskazała na swoją prawą pierś - na to sobie zapracowałam. Na świecie jest tylko jeden taki numer i należy on do mnie, to jestem ja, to jest moje życie. Nieważne jak bolesne czasami bywa, w dalszym ciągu należy tylko i wyłącznie do mnie. Są w nim również te dobre momenty, które są cenniejsze od czegokolwiek. Dlatego zniknięcie znaku jest równoznaczne ze zniknięciem części mnie. - O czym ona mówi!? Przecież on ją zabije! A potem zajmie się dziećmi i Three! Milczeli przez chwilę, co sprawiało, że Apple traciła cierpliwość. Bała się tego, co może usłyszeć.

- Apple, spójrz na mnie. - Dziewczyna zaskoczona podniosła głowę, ale od razu ją opuściła ze wstydem. - Widzisz... miałem nadzieję, że z tym nie będziesz miała problemów. Myliłem się. - Odwrócił się w stronę rzeki.

Nie!

Apple, choć miała wyuczone niektóre nawyki, takie jak omijanie wzroku, nie mogła zareagować na próbę ataku na jej młodsze siostry i braci inaczej niż powstrzymaniem kata. To było niezwykle absurdalnym czynem, siła wysokiego mężczyzny w porównaniu z jej własną... Ale jak miała nie spróbować? Złapała białego anioła od tyłu, od razu na to zareagował, odwrócił się gwałtownie i złapał dziewczynę za nadgarstki. Apple czekała na atak, jednak ten nie nastąpił.

- Możesz tego nie wiedzieć, nie należysz do tego świata, ale choć ród Lys słynie z brutalności, jesteśmy równie mocno rozwinięci emocjonalnie i uczuciowo. Mam nadzieję, że to pojmiesz, bo nieważne jak bardzo mnie będziesz fascynować, pewne zasady nie mogą być zbyt mocno naginane, bo w końcu pękną, a skutek może być, nie tylko dla ciebie (wskazał głową w stronę rzeki) ale również twoich bliskich, co najmniej nieciekawy. - Puścił ją gwałtownie przewracając na ziemię. Odwrócił się i poszedł w stronę swojego powozu. - Widzimy się za tydzień. Oczekuję, że twój znak zniknie. Ach, zapomniałbym. Wraz z dniem twojego pojawienia się w moim domu, twoje imię będzie brzmiało Atelytche. Atelytche z Domu Eviana. - Mężczyzna wsiadł i karoca odjechała, kiedy Apple nie potrafiła zrozumieć tego, co się przed chwilą stało.

Dzieci podbiegły do niej całe mokre, ale uśmiechnięte. Dziewczynie szybko wrócił uśmiech dzięki swojemu rodzeństwu. Kiedy zobaczyła zmartwioną twarz Three, doszło do niej, co właśnie się stało.

- Apple, kochanie? O co chodziło? Widziałam, że to był szlachcic. Z Lys. - Dziewczyna wstała, zaprowadziły dzieci do chaty, po czym w końcu, gdy małe zasnęły, była w stanie to z siebie wydusić.

- Przenoszą mnie do domu szlacheckiego... Do Domu Eviana. Mówił, że będę jego przynależną służącą...

- Ale coś jest nie tak...? - Three wyczuła niepewność w głosie swojej córki.

- Prawda, mówił, że zaintrygował go mój kolor skóry włosów i oczu, ale fakt, że nie zaatakował mnie po tym, jak wielkim brakiem szacunku się wykazałam, o czymś świadczy. I tu właśnie jest to ale. Lys są najbardziej brutalni i bezlitośni dla swoich ofiar... Dla nich my, robotnicy, jesteśmy zwykłymi śmieciami. Nie powinni w nas widzieć nic więcej niż darmowej siły roboczej... ale wiesz co powiedział? Że może i Lys słyną ze swojej bestialskiej brutalności, ale są równie emocjonalni i uczuciowi. I co to twoim zdaniem ma znaczyć? Wyjaśnij, bo ja się kompletnie w tym pogubiłam! Dlaczego są tacy źli dla nas, a dla siebie mogą okazywać najpiękniejsze uczucia? Dlaczego dla nas są demonami, a dla siebie nawzajem pięknymi, uskrzydlonymi istotami? - Three patrzyła na dziewczynę w milczeniu starając się znaleźć dla niej odpowiednie słowa wyjaśnienia. Wyjaśnienia, którego ona sama nie miała, ale potrzebowała znaleźć jak najszybciej, żeby roztrzepane serce jej córki było w stanie się uspokoić i zrozumieć samemu całą prawdę.

- Myślę... myślę, że nauka dzieci historii tworząc z niej baśń o trzech smokach, było trafnym pomysłem... Postać pięknej a zarazem potężnej bestii prawdopodobnie najlepiej pasuje do szlachty.

- To mi nie pomaga...

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • AliceRossi : 2012-04-11 21:08:39

    Nie wiem czy mi się zdaje ale chyba dobrze mi się zdaje piszesz coraz dłuższe poszczególne części opowiadania, bardzo mnie to cieszy, bo widać, że wkładasz w to pracę! ^^ Czekam na kolejną część.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu