Opowiadanie
Naissant
Rozdział 10 - 1 - Brzeg, pustynia i plaża
Autor: | ray |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja, Fantasy, Mistyka, Mroczne, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2012-10-13 19:01:32 |
Aktualizowany: | 2012-10-13 19:01:32 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Tekst jest mój. Nie wyrażam zgody na kopiowanie go i umieszczanie na innych stronach bez mojej wiedzy.
Katos obudził się, kiedy obok niego przejechał samochód. Poderwał się na równe nogi i rozejrzał. Był przekonany, że powinien leżeć na parkingu, na środku jakiegoś osiedla. Nic bardziej mylnego. Stał na środku autostrady, która, patrząc w obie strony znikała za horyzontem. Po bokach było widać tylko kredowy piasek, który ginął w mlecznej mgle. Jak okiem sięgnąć, wszędzie było biało, poza asfaltową drogą, po której jeździły samochody. Chłopak musiał uskoczyć na bok, kiedy kolejny pojazd przejechał obok niego, zupełnie nie próbując go omijać.
Kiedy upadł na piasek, w mgnieniu oka wróciły do niego wspomnienia poprzedniej nocy. Widział siebie, leżącego na dachu kabiny windy, zakrwawionego i błagającego o pomoc. Próbował, w wyobrażeniu, zmienić twarz na oblicze swojego byłego nauczyciela, ale jak tylko się na tym nie skupiał, ranny mężczyzna znów miał jego własne rysy. Otrząsnął się z tej wizji, tylko po to, by za moment poczuć nudności. Teraz przypomniał sobie jak jakiś człowiek krążył wokół niego powodując podobne uczucie. Wstał z piasku i otrzepał się. Wziął kilka głębokich oddechów, by przegonić mdłości i obrazy, które do niego wracały.
Mrugnął kilka razy, próbując złapać ostrość wzroku i wbił oczy w horyzont. Machnął na przejeżdżający samochód, ale nie było reakcji. Nie zrażając się tym, dał znak kolejnemu kierowcy.
Stał tak, próbując złapać stopa dobre kilkanaście minut, kiedy zza jego pleców wyłonił się ubrany w garnitur mężczyzna, z teczką w ręku. Katos spojrzał na niego zdziwiony nie mogąc zrozumieć, w jaki sposób ten człowiek zmaterializował się tak nagle.
W tym samym momencie podjechał do nich autobus i zatrzymał się. Chłopak zauważył, że stoi na przystanku autobusowym.
„Okej, nie pytaj, nie zrozumiesz.” - pomyślał.
„Wsiada pan?” - zapytał mężczyzna w garniturze.
Katos zawahał się. Przed chwilą sam próbował złapać stopa, ale teraz, widząc duży pojazd miał przebłysk ciężarówki wypełnionej towarem i ogarnęło go nieprzyjemne uczucie.
„Nie.” - powiedział uprzejmie. - „Chyba nie mam zbyt miłych wspomnień z samochodami. Wypadek.” - dodał.
Mężczyzna w garniturze uśmiechnął się grzecznie i wsiadł do autobusu. Katos patrzył jak pojazd odjeżdża a kiedy zniknął za horyzontem przystanek rozpłynął się w powietrzu.
Chłopak pokręcił głową z niedowierzaniem. Usiadł i wziął do ręki garść piasku, który zaczął przesypywać się między palcami.
„Szkoda, że nie mam tej wody. Przydałyby mi się teraz jakieś procenty.” - pomyślał. Zamknął oczy i odchylił się w tył. Chciał oprzeć się dłońmi o piasek, ale pod skórą nie poczuł ciepłych ziarenek. Zamiast nich, jego dłonie dotknęły chłodnej od rosy trawy. Zdziwiony, otworzył oczy i rozejrzał się dookoła.
Siedział na skarpie, na brzegu rzeki. Wzdłuż koryta rozciągał się pas zieleni. Patrząc w lewą stronę skarpa stawała się coraz niższa i zrównywała z poziomem płynącej wody tworząc piaszczystą namiastkę plaży. Dopiero teraz zaczęły dochodzić do Katosa dźwięki, jakby ktoś bardzo powoli zgłaszał telewizor. Najpierw usłyszał szmer wody uderzającej o brzeg skarpy, później szum bujanych wiatrem trzcin z drugiego brzegu rzeki. Odwrócił głowę w prawo, kiedy usłyszał krzyki grupki mężczyzn.
W niewielkiej odległości od niego, czterech osobników, ubranych jakby byli z gwardii Napoleona (przynajmniej takie wrażenie odniósł Katos - nie był jednak orłem z historii), krzyczało obelgi w stronę kobiety stojącej na krawędzi skarpy. Chuda, o ciemnych włosach, ubrana była w długą suknię z kwadratowym dekoltem i krótkimi rękawami z bufami. Jej strój był brudny, a włosy rozczochrane. Stała twarzą do wody, ze spuszczoną głową.
Katos obserwował jak jeden z mężczyzn podchodzi do niej, łapie za głowę i odchyla do tyłu, powodując, że kobieta upada na kolana. Poderwał się z miejsca i podszedł dwa kroki. Nie bardzo wiedział, co ma zrobić. Był pewien, że sam nie da rady czterem uzbrojonym w bagnety żołnierzom, ale nie mógł bezczynnie przyglądać się morderstwu, nie z tak bliska. Chciał krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle. W tym samym momencie mężczyzna podciął kobiecie gardło i zrzucił jej bezwładne ciało ze skarpy. Śmiejąc się, podszedł do swoich kompanów i cała czwórką obserwowali, jak martwe ciało odpływa z nurtem wody.
Chłopak spojrzał na nich z obrzydzeniem, ale zaraz spoważniał, gdyż grupka mężczyzn rozpłynęła się na jego oczach, jak wcześniej przystanek i teraz stał sam na brzegu rzeki.
Rozejrzał się, i nie widząc nikogo zaklął głośno. Odwrócił się na pięcie i aż wstrzymał oddech. Przed nim stał ten sam człowiek, który niedawno spowodował u niego mdłości; ten sam, który krążył na parkingu. Skłonił się i powiedział spokojnym głosem:
„Podobało się przedstawienie?”
Katos skrzywił się.
„To coś? To było przedstawienie? Raczej morderstwo w biały dzień!” - oburzył się.
„Zapominasz gdzie jesteś?” - spytał Strażnik.
Chłopak poczuł się jak uderzony w głowę.
„Debil jestem.” - pomyślał. - „To nie działo się naprawdę? To znowu jakiś twój trick? Co teraz? To pewnie ja zabiłem tę kobietę? Albo lepiej, to ja nią byłem?!” - prawie wykrzyczał w stronę swojego rozmówcy. Ten uśmiechnął się.
„Nie. To nie żaden trick. To się stało naprawdę. Oczywiście, nie tutaj.” - dodał widząc rozdrażnioną minę Katosa. - „To się stało na Ziemi. Ta kobieta zmarła w taki sposób. Teraz odtwarza w kółko scenę swojej śmierci. To jest jej piekło.”
„Jeśli to jej piekło to co ja tu robię?”
Strażnik wzruszył ramionami.
„Nie wiesz?!” - krzyknął Katos. - „Wydajesz się być jakimś ważniakiem tego miejsca, tak? O kurwa!” - poczuł jak przyspiesza mu tętno. - „Jesteś Diabłem! To ty!” - odszedł dwa kroki w tył. Strażnik zaśmiał się lekko.
„Nie jestem Szatanem, Lucyferem, Belzebubem, czy jak tam na Ziemi nazywacie władcę piekła. Już ci mówiłem, jestem Strażnikiem twoich snów i wiem to samo, co ty. Nawet podświadomie nie wiesz, czemu tu jesteś - nie wiem tego też ja. Mogę jedynie zgadywać.”
„A skąd wiedziałeś, że ona tak umarła na Ziemi? Ja jej nie znam!”
„To nie jest teraz ważne ...”
„Jest!” - chciał przerwać Strażnikowi Katos, ale ten nie zwrócił na niego uwagi i kontynuował:
„Chciałeś jej pomóc, prawda? Być może po to tu jesteś, by jej pomóc.”
„Jak niby miałbym to zrobić? Walczyć na pięści w tymi typkami od Napoleona?”
„Oni nie są od Napoleona, są tylko z podobnych czasów. Ale znowu, nie skupiasz się na zadaniu.”
„Nie bardzo ogarniam.” - Katos stał zrezygnowany.
„To akurat widzę.” - powiedział Strażnik zawiedziony. - „To proste. Skoro jest w piekle i wciąż odtwarza swoją śmierć, to oznacza, że na coś czeka. Za każdym razem, kiedy staje tu, na brzegu tej rzeki, liczy, że coś się zmieni. Może liczy na wybaczenie?”
„Co mam jej wybaczyć?”
„Aleś ty głupi!” - Strażnik był zirytowany. - „Nie ty masz jej wybaczyć! Może masz pomóc jej wybaczyć samej sobie. Wtedy odejdzie w pokoju a twoje zadanie się skończy!”
Chłopak stał z otwartymi ustami i wpatrywał się w Strażnika. Już chciał zadawać mu kolejne pytania, ale mężczyzna rozpłynął się w powietrzu, a na brzegu rzeki znowu stała kobieta w brudnej sukience. Oszołomiony, Katos obserwował jeszcze trzy razy, jak żołnierz zabija ją i porzuca ciało w wodzie. Za każdym razem robiło mu się coraz bardziej przykro widząc tę bezbronną osobę obrażaną, upokarzaną, a w końcu mordowaną w akompaniamencie śmiechów i dobrej zabawy grupki mężczyzn.
Kiedy rozbawiony żołnierz zaczął zbliżać się do kobiety po raz czwarty Katos otrząsnął się z letargu i ruszył w ich stronę.
„Hej!” - krzyknął - „Ty! Zasrańcu! Taki z ciebie bohater? Atakujesz bezbronną kobietę?”
Mężczyzna i jego towarzysze zniknęli. Katos zdziwił się, że tak łatwo udało mu się ich pozbyć. Spojrzał na niewiastę wciąż stojącą nad brzegiem rzeki. Podszedł bliżej i delikatnie położył rękę na jej ramieniu.
„Już dobrze.” - powiedział - „Poszli sobie.”
Kobieta odwróciła głowę i spojrzała na niego. Jej wzrok nie był spokojny, ani też nie wyrażał wdzięczności. Wyglądała, jakby była zła za to, co zrobił.
„Teraz muszę zabić się sama!” - krzyknęła i odepchnęła rękę Katosa.
„O czym ty gadasz?” - popatrzył na nią zdziwiony. - „Nic nie musisz!”
„Nie rozumiesz, prawda? Ja nie zasługuję na spokój! Nie przerywaj mi mojej pokuty!” - podeszła kilka kroków, opadła na kolana i zalała się łzami.
Katos powoli kucnął obok niej.
„Ciii, będzie dobrze.” - tylko tyle przyszło mu do głowy.
Kobieta podniosła głowę i popatrzyła na niego załzawionymi oczami. Bezgłośnie ruszała ustami; jakby coś mówiła, ale żadne słowa nie docierały do jego uszu.
„Co takiego zrobiłaś, że cię mordują?” - spytał.
Na te słowa kobieta spojrzała przed siebie, wzięła kilka szybkich oddechów i cała zaczęła się trząść.
„Z … zabiłam.” - wyjąkała bardzo cicho.
„Okej.” - bąknął chłopak - „Pewnie miałaś powód.” - starał się by jego głos brzmiał najnaturalniej jak tylko możliwe.
„Chciałam mieć dziecko.”
Kiwał głową próbując dać jej do zrozumienia, że morderstwo z powodu chęci posiadania dziecka to żadne przewinienie.
„Ludzie tak … czasami … robią. Bywa ...” - zdawał sobie sprawę, że nie idzie mu najlepiej.
Kobieta usiadła na trawie i przetarła oczy. Nieprzytomny wzrok wbiła w Katosa, jakby czekała, że będzie mówił dalej. On przypomniał sobie, jak jeszcze na Ziemi, nie raz ktoś próbował zwierzać mu się ze swoich problemów. Pamiętał, że nigdy nie chciało mu się słuchać kolejnych bzdetów kolejnego popaprańca o tym, jaki to jest biedny, bo dziewczyna mu nie pozwala „na piwo z kolegami wychodzić” lub ma za słabe łącze i film ściągał się prawie cały dzień, by na końcu okazać się wersją z mandaryńskim dubbingiem. Ot, problemy ludzi pierwszego świata. Teraz, wiedząc, że prawdopodobnie czeka go wielogodzinne wysłuchiwanie problemów tej kobiety żałował, że nigdy nie kwapił się by kogoś pocieszyć. Przydałoby mu się to doświadczenie. Przełknął głośno ślinę.
„Co ci się przytrafiło?” - zapytał, modląc się w duchu, by nie musiał tego żałować.
Kobieta wciąż patrzyła na niego tępym wzrokiem. Do oczu znów nabiegły jej łzy. Nachyliła się i wyciągnęła jedną dłoń w kierunku chłopaka. Ten, ociągając się, odwzajemnił gest.
„Zamknij oczy.” - powiedziała.
Bliżej nieokreślone, dziewiętnastowieczne miasto. Spokojna, brukowana uliczka, wzdłuż której stoją ceglane kamienice. Na parterze każdej z nich znajdują się sklepiki i kawiarenki. Przy jednej z witryn stoi młoda dziewczyna. Trzymając dłoń na szybie przygląda się blondwłosemu pomocnikowi szewca. Chłopak nie może być od niej wiele starszy. Kiedy wzrok obojga spotyka się na ich twarzach malują się uśmiechy. Za moment mężczyzna, ubrany w czarny frak łapie dziewczynę za ramię i odciąga od szyby.
„Jestem twoim mężem!” - krzyczy - „Masz robić co ci każę!”
Odchodzą pospiesznym krokiem, ale kobieta odwraca się i rzuca ostatnie spojrzenie w stronę szewskiego sklepu.
Katos otworzył oczy oszołomiony wyrazistością wizji. Mógł poczuć zapach oleju unoszący się nad miastem oraz chłód lekko wiejącego wiatru.
„Żyłaś tam.” - bardziej stwierdził niż zapytał. Kobieta skinęła głową.
„Jak masz na imię?”
„Marcela.” - powiedziała cicho.
Chłopak ścisnął mocniej jej dłoń i znowu zamknął oczy.
Zapłakana Marcela siedzi w fotelu. W rękach trzyma dziecko. Maluch jest spokojny. Kobieta głaszcze go po ledwo widocznych blond włoskach. Nad nią stoi jej mąż. W pomiętej koszuli i z butelką alkoholu w dłoni.
„Ty dziwko!” - krzyczy. - „Nie chcę znać ciebie, ani twojego bękarta! Nie jesteś warta tytułu mojej żony!”
Katos lekko uchylił powieki.
„To było dziecko tego szewca, tak?”
Kobieta kiwnęła twierdząco głową.
19 lat starsza Marcela siedzi na podłodze ubrana w koszulę nocną. Niedaleko niej, leży młody chłopak, w samej bieliźnie. Jego głowę zdobią złociste loki. Podnosi czuprynę i uśmiecha się. Marcela wyciąga rękę i gładzi go po policzku. Chłopak bierze jej dłoń w swoją i całuje jej wnętrze, później nadgarstek, przedramię, ramię i kończy na szyi. W końcu ich usta spotykają się.
Marcela i ten sam chłopak stoją w korytarzu.
„Wiedzieliśmy, że to tak się skończy! Nie można żyć w raju grzesząc tak bardzo, jak my grzeszyliśmy!” - krzyczy ona.
„Nie obchodzi mnie co ludzie mówią! Czemu zabraniasz mi cię kochać!” - odkrzykuje on.
„Możemy się kochać, ale nie tak … nie w taki sposób! Oboje będziemy za to potępieni.” - mówi ona.
On zaczyna płakać.
„Jeśli nie mogę być z tobą na moich warunkach - wolę być martwy!” - krzyczy.
Marcela wraca do domu. Zdejmując płaszcz wącha kwiatki stojące w wazonie na szafce, obok lustra. Podnosi wazon i kieruje się z nim do łazienki. Po kilku krokach wypuszcza flakon z rąk i pada na ziemię zasłaniając sobie usta dłońmi. W salonie, na żyrandolu wisi młody chłopak o złotych lokach. Lina na jego szyi jest zadzierzgnięta; jego twarz blada i spokojna.
„Jezu, powiesił się w twoim domu …” - Katos nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.
„Mój syn … Leon.”
Chłopak oniemiał.
„Czekaj, czekaj …” - puścił dłoń kobiety i odsunął się lekko - „ … bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. Sypiałaś z własnym synem?!”
Po twarzy Marceli pociekły łzy.
„To chore!” - pomyślał Katos. - „Jej syn popełnił samobójstwo, bo się z nim bzykała! Jak ja mam ją niby przekonać, żeby to sobie wybaczyła?”
Uspokoił nieco myśli.
„Nie możesz winić się za to, co zrobił … Nie odpowiadasz za jego czyny.” - podsunął się bliżej i pogłaskał kobietę po włosach. - „ To nie ty go zabiłaś … on sam to zrobił ….”
„O czym ty mówisz?” - spojrzała na Katosa pełnymi bólu oczami.
„O tym, że to nie ty zabiłaś swojego syna. Nie jesteś morderczynią …”
Marcela zaśmiała się, co bardzo zdziwiło jej rozmówcę. Nagle, jakby nabrała sił witalnych. Energicznie podniosła w górę obie dłonie i położyła je na głowie Katosa.
„Przekonaj się sam.” - powiedziała.
Pracowała jako akuszerka już trzeci rok. Zawsze profesjonalna, sprawiała, że kobiety, którym pomagała czuły się najbardziej komfortowo jak to tylko możliwie. Niezliczoną ilość razy stała i patrzyła jak młode mamy tulą swoje pociechy i zazdrościła im tej radości. Sama wreszcie chciała mieć potomka, o którego będzie mogła zadbać tak, jak matka powinna dbać o dziecko. Pewnego razu nie wytrzymała. Widząc kolejną szczęśliwą mamę złapała za kuchenny nóż i wbiła go prosto w brzuch kobiety. Dźgała ją, póki pokój nie wypełnił się zapachem krwi i głośnym krzykiem nowonarodzonego chłopczyka. Niewiele myśląc, owinęła dziecko w zakrwawiony ręcznik i wybiegła z nim na ulicę.
Ostatnie sekundy zabójstwa zauważyła siostra ofiary i zdążyła narobić takiego krzyku, że uciekającą brukowanymi uliczkami Marcelę szybko złapano.
W więzieniu znalazła się dokładnie kilka godzin później. Miała na sobie tę samą suknię, w której stała nad rzeką. Będąc w celi rzucała się, krzyczała i rozpaczała.
„Dlaczego ja!” - wrzeszczała wznosząc ręce do nieba - „Ja tylko chciałam mieć dziecko, któremu dam szczęście! Któremu stworzę prawdziwą rodzinę! Będę mogła kochać jak matka powinna kochać dziecko!”
Zanosiła się płaczem, tłukła rękami w ściany póki jej kłykcie nie zaczynały krwawić. Nikt nie okazywał jej współczucia, nikt jej nie odwiedził.
„Naczelnik wiezienia nie wiedział co ze mną zrobić. Nie miałam rodziny, mąż ofiary nie chciał mnie widzieć … W końcu zdecydowano, że wywiozą mnie nad rzekę i zabiją. Resztę widziałeś …” - puściła głowę chłopaka i opadła za ziemię.
Katos nie mógł uwierzyć temu, co właśnie zobaczył. W jednej chwili wszystkie jego myśli, w których kiedykolwiek uważał, że miał zasrane życie odfrunęły.
„Nie wiem co powiedzieć …”
„Widzisz? Temu właśnie, po wieczność będę umierać nad brzegiem rzeki. Tyle żyć … zniszczyłam tak wiele żyć …” - wstała i zaczęła iść w stronę skarpy.
„Czekaj!” - chłopak próbował znaleźć jakieś słowa pociechy. - „Chciałaś kogoś pokochać, to nic złego.”
„Zabiłam bezbronna kobietę!” - krzyknęła Marcela w jego kierunku. - „Myślisz, że ona nie chciała kochać? A jej dziecko?”
„Dobra, okej … źle zacząłem.” - spróbował uspokoić sytuację. Szukał słów, których wypadałoby teraz użyć, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
„Zabij mnie.” - powiedziała spokojnie kobieta i stanęła na skraju skarpy. Katos podszedł do niej.
„Musisz sobie wybaczyć!” - oznajmił jednym tchem.
„Jak?”
„No właśnie, dobre pytanie …” - pomyślał chłopak. - „To jest tak, że … nie byłaś złym człowiekiem, prawda?” - zaczął - „Dwa razy zakochałaś się w nieodpowiednich ludziach - tak przynajmniej powiedzieliby inni.”
„A co ty powiesz?” - ton jej głosu wskazywał, że nie była przekonana o słuszności wybaczania sobie samej.
„Ja? Ja … powiem, że … dwa razy posłuchałaś serca. Tak! Dwa razy, może nawet trzy licząc te morderstwo … totalnie w afekcie …” - dodał nie chcąc drażnić kobiety - „Widzisz? Postępowałaś zgodnie z sercem, nie możesz się za to winić! To twój mąż jest winny i zaraz wytłumaczę ci czemu …” - próbował zyskać na czasie.
Marcela teraz patrzyła na niego zaciekawionym wzrokiem.
„Otóż … pokochałaś syna inaczej niż powinnaś, bo przeniosłaś na niego swoją, niespełnioną, romantyczną miłość do tego szewca. A wasz syn przypominał ci o nim na każdym kroku. Sam widziałem jak bardzo byli podobni.”
Kobieta uśmiechnęła się lekko na wspomnienie swojej pierwszej prawdziwej miłości.
„A to twój mąż sprawił, że ty i ten szewc nigdy nie zaznaliście szczęścia. Gdyby tylko chciał z tobą … z wami porozmawiać, dałoby się to jakoś ułożyć.” - Katos sam siebie nie za bardzo przekonywał, więc zaczynał wątpić, że uda mu się przekonać Marcelę. Nie wiele myśląc przyciągnął kobietę do siebie i mocno przytulił.
„Chciałaś tego, czego chcą wszyscy na świecie. Los cię skrzywdził kompletnie ci tego nie dając. Nie jesteś niczemu winna.”
Stali tak przez chwilę. W końcu kobieta odsunęła się i spojrzała chłopakowi w oczy.
„Naprawdę w to wierzysz?” - spytała.
„Tak” - odpowiedział chłopak, zdziwiony, że nie musiał kłamać.
„Dziękuję.” - powiedziała i uśmiechnęła się. Odeszła w tył dwa kroki i Katos przestraszył się, że zaraz wpadnie do wody. Ona jednak odwróciła się i zaczęła powoli iść wzdłuż brzegu. Chłopak obserwował ją, póki nie rozpłynęła się w powietrzu.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.