Opowiadanie
Naissant
Rozdział 3 - Gael Tero
Autor: | ray |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja, Fantasy, Mistyka, Mroczne, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2012-06-09 00:14:02 |
Aktualizowany: | 2012-06-09 00:14:02 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Tekst jest mój. Nie wyrażam zgody na kopiowanie go i umieszczanie na innych stronach bez mojej wiedzy.
Młody chłopak powoli otworzył oczy. Musiał mrugnąć kilka razy póki jego źrenice dostosowały się do panującej jasności. Kiedy już zaczął rozpoznawać konkretne obrazy spróbował rozejrzeć się dookoła. Poczuł jak mocno boli go szyja.
„O kurwa” - pomyślał przypominając sobie wydarzenia poprzedniej nocy. Leżał tak jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczami. Wiedział, że musi wstać. Że musi zorientować się w sytuacji; dowiedzieć się gdzie jest i co dzieje się wokół niego, ale chciał ukraść jeszcze kilka sekund odpoczynku. Ruszył lekko głową, by delikatnie rozciągnąć sztywny kark. Podniósł rękę i położył ją sobie na szyi. Spróbował odwrócić głowę w drugą stronę póki nie jęknął z bólu. Ułożył rękę wzdłuż tułowia i westchnął. Jeszcze sekundkę; dwie; i będzie wstawał, choć jego ciało kompletnie nie miało na to ochoty. Podejrzewał, że przy próbie podniesienia się na równe nogi zacznie odczuwać każde ścięgno i każdy mięsień swojego ciała. Ociągał się, ale w końcu musiał podjąć wyzwanie. Z głośnym jękiem wypuścił z ust powietrze i znów otworzył oczy. Okazało się, że nie jest tak jasno, jak mu się początkowo wydawało. Niebo było bardzo szare, szczelnie pokryte ciężkimi chmurami. Powietrze było rześkie i chłodne. Korony pobliskich drzew lekko powiewały na wietrze. Chłopak zgiął w kolanie jedną nogę i postawił stopę mocno na ziemi. Odetchnął kilka razy i powtórzył cały zabieg drugą nogą. Przez chwilę znów leżał nieruchomo, jakby zbierając siły na kolejny etap podnoszenia się z ziemi. Każdy ruch przychodził mu z ogromnym wysiłkiem. Nie tylko z powodu bólu, jaki odczuwał na całym ciele, szczególnie w karku i prawym ramieniu. Również dlatego, że zdawał sobie sprawę, co może ukazać się jego oczom. Obawiał się, że jego towarzysz nie miał tyle szczęścia co on, i stał się ofiarą wczorajszej nocy.
Chłopak lekko uniósł w górę tułów i lewą ręką wyciągnął spod pleców tył kurtki, która musiała podwinąć się kiedy upadał. Przeleżał tak całą noc, ale dopiero teraz zaczął odczuwać dyskomfort z jej powodu. Kiedy już poprawił część garderoby opadł ciężko na ziemię.
„No kurwa, nie wstanę” - pomyślał. Chciał obrócić głowę, by się lepiej rozejrzeć, ale przy najmniejszym ruchu znów zabolał go kark. Syknął, przeklinając w myślach swoją głupotę. Zrezygnowany zamknął oczy. I odpłynął.
Obudził się kilka godzin później, ponieważ poczuł, że na jego twarzy znajduje się coś bardzo oślizgłego. Wzdrygnął się tak mocno, że znów rozbolały go wszystkie mięśnie. W całej tej szamotaninie, zrywania sobie w twarzy wielkiego ślimaka, nawet nie zauważył kiedy cały jego tułów podniósł się z ziemi i teraz znajdował się w pozycji siedzącej. Zamachnął się i wyrzucił mięczaka najdalej jak mógł. Przeklął, gdyż robiąc zamach poczuł ból barku.
„Nie no, ja pierdolę. Ciekawe, co jeszcze mnie boli?” - pomyślał zrezygnowany. Lewą ręką sięgnął za siebie i zza koszulki wyciągnął jakiś patyk, który przykleił mu się do pleców. Upuścił go obok miejsca, w którym siedział i obiema dłońmi przetarł twarz. Odczekał chwilę, po czym podniósł wzrok.
Siedział na polnej drodze. Takiej, która ma dwa wąskie, piaszczyste lub żwirowe, strony przedzielone pasem zieleni. Ta, musiała być jednak rzadko uczęszczana, ponieważ „zieleń” była koloru zgniło żółtego, a dookoła walało się pełno śmieci, butelek, starych opon i puszek. Kilka metrów na prawo od drogi zaczynał się las. Drzewa były dość wysokie, a liście, o bardzo nieatrakcyjnym odcieniu zieleni znajdowały się tylko na poszczególnych gałęziach. Po lewej stronie rosły niewielkie krzaki, osiągające wysokość metra, może półtora. Wszędzie było pełno brudu, i za nic nie przypominało to klasycznego obrazka pięknego przydrożnego lasu. Dodatkowo śmierdziało dymem, który młody chłopak zaczął dopiero odczuwać.
Spojrzał wzdłuż drogi. Przed nim rozpościerało się wzniesienie, i by zobaczyć, co jest za nim, chłopak musiałby podejść kilkanaście metrów. Rzucił więc okiem za siebie, ale tam dostrzegł tylko drogę ginącą wśród drzew. Westchnął. Ewidentnie znajdował się u wejścia do lasu.
„Żyjesz?!” - krzyknął głośno i zaczął nasłuchiwać czy nadejdzie odpowiedź. Odczekał chwilę, ale jedyne, co słyszał to szum drzew.
„Żeby nie było później, że się nie interesowałem!” - znów krzyknął i nadstawił uszu.
Nic, odpowiedź nie nadchodziła. Były więc dwie możliwości. Albo jego towarzysz leżał gdzieś niedaleko, ale już nigdy nikomu nie odpowie na żadne pytanie. Albo obudził się wcześniej, był na siłach by się ulotnić i zrobił to pospiesznie w pojedynkę, nie oglądając się za siebie. Która by nie była prawdziwa - „Miło było cię poznać” - powiedział chłopak i skinął głową jakby się kłaniał.
Z miejsca pożałował tej decyzji, bo znów poczuł ból w karku. Zaśmiał się. Był cały obolały, w nieznanym mu miejscu, zupełnie sam - jedyne, co był w stanie teraz robić to się śmiać. Bo denerwowanie się czy strach - nic by nie pomagały. Śmiejąc się przynajmniej nie dołował się jeszcze bardziej.
Zebrał siły i wstał. Znów rozejrzał się w obie strony. Mógł iść w środek lasu, o którym nie wiedział nic. Mógł też iść i zobaczyć co jest za wzgórzem, ale i tam wszystko było nieznane. Spojrzał lekko w górę i powiedział:
„Naprawdę?” - złapał się za kark. Zamknął oczy i westchnął. Jeszcze raz rzucił okiem w obie strony, po czym ruszył w środek lasu.
Kiedy szedł, powoli stawiając nogę za nogą, ucieszył się, że wybrał tę drogę. Może i całe to otoczenie było niepokojące, ale przynajmniej drzewa chroniły go przed wiatrem, który zerwał się przed chwilą. Chłopak ubrany był w kurtkę, koszulkę i grube spodnie, więc powinno być mu ciepło. Jednak jego koszulka była krótsza niż powinna a spodnie wisiały na nim dość nisko, więc przy każdym roku odsłaniał nagie podbrzusze. Już było mu zimno w ten kawałek ciała, a co gdyby jeszcze owiewał go wiatr? Poruszał się powoli, jakby od niechcenia. Praktycznie nie podnosił nóg do góry, tylko ciągnął je za sobą, przez co wznosiły się tumany kurzu. Nie przeszkadzało mu to jednak. Szedł tak, lewą ręką rozmasowując sobie kark i prawe ramię. Wciąż był lekko zaspany, jego reakcje były spowolnione i zaczynała go boleć głowa. Kiedy dostrzegł pod jednym z drzew butelkę, która mogłaby być pełna zatrzymał się na chwilę. Stał, patrząc się na nią, a w jego głowie toczyła się wojna. Nie był mocno spragniony. Przynajmniej nie czuł tego dopóki nie zobaczył pojemnika, w którym mógł być jakiś płyn. Z drugiej strony - musiałby się schylać, a nie bardzo mu się chciało. No i zawsze była możliwość, że butelka będzie pusta. Lenistwo zwyciężyło. Opuścił głowę zrezygnowany. Zbeształ w głowie pojemnik, że nie leży bliżej i ruszył w drogę.
Nie wiedział ile czasu już idzie. W jego tempie mógł poruszać się nawet godzinę, ale nie zaszedłby za daleko. Z każdą minutą jednak jego mięśnie zaczynały być coraz bardziej posłuszne i teraz mógł już prawie bez bólu rozglądać się na boki. Las, który go otaczał składał się praktycznie z długich badyli. Ciężko było to nazwać drzewami. Liści na nich prawie nie było, tylko na górze, bardzo, bardzo wysoko, przez co zasłaniały całe niebo. Natomiast na poziomie jego oczu były tylko suche konary z odpadającą korą. Przed nim rozciągała się długa droga i ciężko było stwierdzić, czy jest jakieś wyjście z tego swoistego korytarza.
Chłopak jednak szedł bez strachu. Nawet wydobywające się z pośród drzew dźwięki go nie wzruszały. Czasami słyszał łamiące się gałęzie, jakby ktoś po nich stąpał. Innym razem jakieś zwierzę wyło dosłownie kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym przechodził. Jeśli coś go poturbuje nie będzie to pierwszy raz. Zresztą, teraz nie byłby nawet w stanie walczyć, ani uciekać. Więc, po cholerę się bać?
Szedł i szedł. Zaczynał żałować, że nie zabrał jednak tej butelki. W pewnym momencie doszedł do miejsca, w którym droga mocno skręcała w lewo. Odwrócił się, by sprawdzić czy tam również nie widać wyjścia z lasu. Jego oczom, zamiast bezkresnego szlaku, ukazał się jasny punkt. Jakieś dziesięć minut marszu. Jego tempem może dwadzieścia. Ale wyglądało na to, że znalazł to, czego szukał. Daleko za plecami usłyszał wycie jakiegoś zwierza.
„Zamknij się” - mruknął, patrząc w stronę wyjścia. - „Nie boję się ciebie”.
Noga za nogą, ruszył przed siebie. Kiedy wyszedł z lasu zaklął. Bez ochrony tych dziwnych drzew zaczął czuć chłód. Pokiwał głową zniesmaczony i westchnął. Owinął się szczelnej swoją kurtką i rozejrzał.
Nie mógł dostrzec wiele. Na takiej otwartej przestrzeni, na jakiej teraz się znajdował, widoczność zawsze ograniczała chmura dymu. Widział przed sobą tylko pustkowie wypełnione złomem. Najwyraźniej dotarł na cmentarzysko samochodów. Pojazdy, mniej lub bardziej zniszczone, bądź same ich części leżały na stosach. Gdzie niegdzie stał jakiś samotny szkielet samochodu. Złomowisko rozciągało się po całej przestrzeni, którą mógł dostrzec. Podszedł kilka kroków i nagle stracił równowagę. Zaklął cicho i się odwrócił.
Okazało się, że potknął się o ciało jakiegoś mężczyzny. Co prawda chłopak nie był lekarzem, żeby mieć stu procentową pewność, ale owy wyglądał na martwego. Przynajmniej wnosząc po pozycji w jakiej leżał - na brzuchu, ale z twarzą skierowaną bezpośrednio w górę. Młody pokiwał głową i westchnął zrezygnowany. Wziął kilka głębokich oddechów jakby przygotowywał się do jakiegoś wysiłku fizycznego, a po chwili kucnął przy mężczyźnie. Kiedy podparł się kolanami o ziemię aż jęknął z bólu. Lewą ręką oparł się o plecy ofiary a prawą, powoli, zaczął przeszukiwać kieszenie jego odzieży. Nie znalazł wiele, ale zapalniczka i paczka papierosów, ucieszyły go wystarczająco.
„Dzięki” - powiedział i poklepał ciało mężczyzny po plecach. Wstał i znowu jęknął. Rozejrzał się lekko, by znaleźć najlepsze miejsce do odpoczynku. Niedaleko siebie zobaczył stojące samotnie tylne siedzenie samochodowe oparte o jakiś wrak stanowiący podnóże wielkiego stosu pojazdów.
Kiedy na nie opadł poczuł ulgę w dolnej części pleców.
„Tego mi było trzeba” - pomyślał sadowiąc się wygodnie i odpalając papierosa. - „Brakuje tylko czegoś do picia” - ale nie miał na myśli wody. Siedział tak chwilkę. Nogi trzymał zgięte w kolanach, obiema stopami oparte mocno o ziemię. Łokcie opadł o kolana i spokojnie palił papierosa. Głowa opadała mu coraz niżej a ziewanie powstrzymywał tylko wtedy, kiedy zaciągał się dymem. Kiedy skończył palić opadł na oparcie siedzenia i ułożył głowę w najwygodniejszej pozycji, jaką znalazł. Zamknął oczy i zaczął głęboko i miarowo oddychać. Był już bliski snu, gdy usłyszał jak coś się wali. Otworzył oczy i odwrócił głowę w stronę, z której dochodził łomot. Ze spokojem nachylił się, by zobaczyć nieco więcej. Nagle zza sterty samochodów, o którą się opierał wyszedł jakiś człowiek. Wyglądał niewiele lepiej niż samochody, które ich otaczały. Był podrapany i brudny. Miał rozbiegane oczy, z których biło przerażenie. Młody chłopak nawet nie podniósł się ze swojego siedzenia, tylko patrzył na tego człowieka. Ten, kiedy go zauważył zaczął się zbliżać. Prawdopodobnie chciał podejść na tyle, żeby mogli porozmawiać. Jednak zatrzymał się w sporej odległości. I padł na kolana. Przez chwilę obaj w ciszy patrzyli na siebie. Młody chłopak zdał sobie sprawę, że przybysz nie jest wcale stary, jak mu się najpierw wydawało. Obaj mogli być właściwie w podobnym wieku, między dwudziestym piątym a trzydziestym rokiem życia.
„„Nie mam pojęcia co się dzieje. Nie wiem gdzie jestem.” - powiedział w końcu klęczący mężczyzna zmęczonym głosem. Całe jego ciało drżało.
Chłopak skrzywił się.
„„Jak to nie wiesz?” - rzucił od niechcenia.
„Nie wiem” - zaczął rozpaczliwie drugi człowiek robią długie pauzy po każdym zdaniu - „Nie wiem co się stało. Nie pamiętam wiele. Byłem w samochodzie. Chyba mieliśmy wypadek. Obudziłem się tu. Nie wiem gdzie jestem, nie wiem, o co tu, do chuja, chodzi” - był już tak załamany, że zaczął płakać.
„Kurwa” - zaklął cicho młody chłopak, ziewając.
„Pamiętam, że byłem w trasie” - zaczął mężczyzna i potarł oko zabandażowaną dłonią. Chłopak spojrzał na niego zniesmaczony. Ostatnie, czego teraz chciał to wysłuchiwać czyichś lamentów. - „Zepsuł mi się samochód i czekałem na pomoc w jakimś obskurnym barze. Strasznie padało. Żaden telefon nie działał. Wypiłem trochę” - ciągnął mężczyzna patrząc beznamiętnie w dal - „Później zdecydowałem się pojechać do miasta, z jednym z kierowców. Chyba zasnąłem w trakcie jazdy. I chyba wtedy mieliśmy wypadek. Potem nic nie pamiętam. Aż obudziłem się tu.” - przerwał i patrząc się w bliżej nieokreślonym kierunku odczekał chwilę - „Nie wiem ile czasu łaziłem po tym złomowisku. Aż spotkałem ciebie” - spojrzał teraz na młodego chłopaka - „Wiesz co to za miejsce?”
Chłopak wyprostował się na siedzeniu i spojrzał na mężczyznę. Wypuścił głośno powietrze, po czym spytał:
„Jak masz na imię?
„Katos”
„Miło cię poznać” - odpowiedział. - „Jestem Gael. Gael Tero. A to, mój drogi przyjacielu, to jest piekło”
Na razie bez oceny, bo jeszcze nie jest skończone, ale dobrze się zapowiada. Klimat snów jest nurtujący i fajnie go można rozwinąć. Keep going!