Opowiadanie
Naissant
Rozdział 2 - Mgiełka
Autor: | ray |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja, Fantasy, Mistyka, Mroczne, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2012-06-09 00:12:06 |
Aktualizowany: | 2012-06-09 00:13:06 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Tekst jest mój. Nie wyrażam zgody na kopiowanie go i umieszczanie na innych stronach bez mojej wiedzy.
Sam nie wiedział, czemu zdecydował się ruszyć w drogę. Siedzenie w barze zaczynało go nudzić, powoli kończyły mu się pieniądze, nie było żadnych szans na naprawę własnego samochodu, a deszcz ani myślał ustępować. Z drugiej strony tam gdzie przebywał było bezpiecznie. Śmierdząco, przaśnie i ponuro, ale znajomo. Towarzystwo w barze może i napawało go wstrętem, gdyż każdy z klientów uosabiał te rzeczy, za które nienawidził ludzkości, ale żaden z nich mu nie zagrażał, nie był wyzwaniem Żaden, z wyjątkiem tego jedynego, lekko niezdarnego mężczyzny, który przedstawił mu się jako strażnik jego snów. Ten człowiek nie był odrażający. Był intrygujący i ciekawy. Pojawił się znikąd znając jeden z największych sekretów jego życia. Rzucił parę zagadkowych zdań i zniknął równie szybko, niczego nie wyjaśniając.
„O jaki symbol mu chodziło?” - zastanawiał się chłopak siedząc w miejscu pasażera w kabinie kierowcy. Deszcz wciąż tłukł o szybę, tak mocno, że wycieraczki ledwo nadążały z jej przecieraniem. Otto, kierowca, który zabrał go ze sobą wyklinał pod nosem na warunki swojej pracy. „Nie może poczekać do jutra, kutas złamany. Bo przecież wszyscy w taką pogodę będą leżaki kupować. Żeby go chuj strzelił” - jak litanię powtarzał pod nosem podobne wiązanki. Niektóre nawet wywoływały uśmiech na twarzy młodego chłopaka. Taka kulturowa ciekawostka; nawet przekleństw można używać nadając im poetyckiego wymiaru.
Niekiedy ludzie go ciekawili. Jednak przez większość czasu tylko udawał, że lubi z nimi przebywać. Tak naprawdę wszyscy dookoła budzili w nim pogardę. Lubił obserwować otaczających go przedstawicieli tego dziwnego gatunku tylko po to, by móc się z niego naśmiewać. By wyszydzać te wszystkie durne i sztucznie wyuczone przyzwyczajenia i zwyczaje. Z dużą dokładnością, biorąc pod uwagę czynniki m.in. takie jak pogoda czy data w kalendarzu mógł przewidzieć jak będzie się zachowywać 90% znanego mu społeczeństwa. Co większość powie na dzień dobry a co na dowidzenia. Przysłuchując się przypadkowym rozmowom nie mógł uwierzyć, że większość z nich to tylko kolejne wariacje na temat tego, co słyszał już wcześniej, od innej grupki. Nie miał znaczenia wiek. Każdy w konkretnym czasie w roku rozmawiał o tym samym. Zmieniał się tylko język i sposób rozmowy. Chociażby taki Otto. Jego życie było łatwe do rozgryzienia. Albo siedział w swojej wielkiej ciężarówce i jechał gdzie go wysłano. Zapewne pod drodze na zmianę: wyklinał jak szewc, śpiewał razem z radiem hity dla ubogich umysłowo, albo nadawał o pogodzie i dupach z innymi kierowcami. Od czasu do czasu miał pasażera, ale wachlarz ich tematów też nie był rozległy. Od klasycznego: „Panie, w tym kraju to nigdy lepiej nie będzie.”, przez „ … my ze szwagrem robili w sobotę to powiem, że …” aż po „ patrzeć już na swoją starą nie mogę…” Albo siedział w barze - tematy te same tylko dużo więcej alkoholu. Bywał też w domu. Wojował tam z dzieciakami i żonką, którzy wiecznie coś od niego chcieli. I choć starał się być dobrym ojcem i mężem zdarzało się tak na nich warknąć, że kładli uszy po sobie.
„Ale może jestem dla niego za surowy? Czemu tak go od razu oceniam? Przecież go nie znam. Może to wartościowy, przykładny człowiek, pełen nowatorskich przemyśleń o życiu i świecie? Tylko nikt nigdy nie dał mu szansy na wyrażenie tego? Może w całym tym głupim społeczeństwie, by się do niego dopasować, tak zubożał na mózgu, że stracił resztki swojej tożsamości? Mógłby góry przenosić, zapobiegać wojnom, a rozwozi … Co to było? Leżaki? Chuj wie”. Wzruszył ramionami i poprawił się na siedzeniu. Chciałby zasnąć, ale raczej nie będzie mu to dane. Otto wciąż wyklina.
„Bez muzyczki będzie, bo coś radio pizneło wczoraj” - powiedział kierowca przechylając się lekko w stronę swojego pasażera. Młody tylko skinął głową uśmiechając się bez wyrazu. „Ale mogę pośpiewać” - zaproponował Otto.
„Cóż, to pańska ciężarówka, nich pan robi, co chce” - chłopak wyprostował się na siedzeniu. Odwrócił twarz w stronę szyby i patrząc w swoje odbicie pomyślał: „O kurwa. Nie śpiewaj człowieku”.
„Ale powiem, że ja to lubię tak nockami jeździć. Spokojnie wtedy, ruch mniejszy. Nawet deszcz mi nie przeszkadza. Zazwyczaj. Bo dziś to urwanie chmury. Dawno tak nie lało, żeby wycieraki mi nie nadążały. Coś musi na rzeczy jest z tym …” - pasażer Otta przestał go słuchać. „Zaczyna się.” - pomyślał - „Teraz będzie paplał o gówno wartych rzeczach. Jakby mnie człowieku interesowało, czy ty lubisz nocami prowadzić czy nie. Nie zabij nas, a będę cię mile wspominał”.
Spojrzał na kierowcę i na odczepne potrząsnął głową, że go słucha. Przez chwilę patrzył w swoje odbicie w przedniej szybie, ale za moment znów poczuł dyskomfort w prawej ręce. Podniósł dłoń i zacisnął ją mocno w pięść. Potrzymał tak chwilę, po czym wyprostował palce. Powtórzył tę czynność kilka razy. Kiedy podniósł wzrok zdał sobie sprawę, że Otto nic nie mówi, tylko rzuca mu co raz badawcze spojrzenia.
„Drętwieje. Cały wieczór” - wytłumaczył kierowcy.
„Memu szwagrowi drętwiała ręka …” - zaczął Otto - „No przecież, bez szwagra ani rusz” - zaśmiał się w myślach młody chłopak - „ … to lekarz kazał badania zrobić i wyszło, że coś z sercem, tam jakieś zaburzenia. Kazał tabletki łykać.”
„Może też się wybiorę do lekarza” - chciał urwać temat pasażer.
„Zobaczy. Ja wiem jak to jest. Bo to niby młody, zdrowy, ale nie wiadomo. Ile takich przypadków jest, że śmiga, szczęśliwy i boi się iść do lekarza. Póki nie wykryją, póki nie wiem, to dobrze. Gorzej jak już wykryją. O, wtedy to problem. Od razu boleć zaczyna. Człowiek już się do trumny układa. Mówię - lepiej nie wiedzieć. No, ale jak dokucza już, że się działać nie da, to wtedy z duszą na ramieniu” - Otto nie odrywał wzroku od ulicy, ale prawa ręką gestykulował jak dyrygent.
„To póki co jednorazowe” - znów uciął chłopak.
„Ty, młody” - Otto rzucił zaniepokojone spojrzenie swojemu pasażerowi - „tylko ty mi tu zawału nie odstawiaj. Bo jak kitę wywiniesz mi w ciężarówce …”
„Spokojnie. Przy zawale drętwiałaby mi lewa ręka.”
„Pewny jesteś?” - Otto przenosił raz po raz wzrok z młodego na drogę. Jego pasażer nie był pewny, czy to prawda, że tylko lewa ręka drętwieje przy zawale, ale był pewny, że nie ma zawału. Odpowiedział szybko: „Tak. Jestem pewny. Nie umieram”
„No to patrz. Bo jak Boga kocham, wyrzucę na pobocze i zostawię” - obaj wymienili spojrzenia, by za moment zacząć się śmiać.
„Dobrze wiedzieć, że można liczyć na pańską pomoc” - powiedział w końcu chłopak.
„Polecam się na przyszłość” - kierowca lekko się skłonił - „I skończy z tym „pan”. Mówiłem - Otto jestem.”
Chłopak potrząsną głową na znak, że rozumie. Opadł nisko na swoje siedzenie i zamknął oczy. Wciąż czuł, że dokucza mu drętwiejąca ręka, ale nie chciał więcej zwracać na siebie uwagi. Schował więc dłoń pod kurtkę i kilka razy powtórzył zabieg zaciskania pięści. Był zmęczony. Chciało mu się spać. Złapał się na tym, że ciężko mu jednak pomyśleć o jakimś idealnym miejscu na tę chwilę. Nie chciał być w domu, we własnym łóżku. O dziwo, to ostatnie, co pamięta. Że kładł się spać. Później już tylko jakieś skrawki. Najpierw był na zakupach, chyba z rodzicami. To znaczy tak mu się wydaje. Pamięta, że rozmawiał z matką stojąc wśród artykułów spożywczych. Dalej, ojciec coś mu tłumaczył, coś o samochodzie. Pewnie rozmawiał z nim tuż przed wyjazdem. Bo jechał dokądś. Tylko dokąd? Nic nie przychodziło mu do głowy. Nawet sama podróż. Jechał, nagle grzebał pod maską swojego samochodu; bandażował lewą dłoń, którą rozciął o wystający kawałek metalu. Później pamięta tylko bar, w którym siedział, w którym poznał swojego strażnika snów i z którego zabrał go Otto.
„Nie jest taki zły” - pomyślał chłopak. Kierowca nie był tak odrażający jak młody sobie założył. Wiedział, że musi spędzić z tym człowiekiem co najmniej kilka godzin w jednym samochodzie, przynajmniej póki nie dojadą do jakiegoś miasta. Z góry nastawił się pogardliwie do Otta, ale ten z każdą mijającą minutą stawał się dużo znośniejszy. Tym bardziej, że w jego rękach było życie ich obu. Droga była śliska, warunki bardzo trudne, deszcz nie zelżał nawet na chwilę, a on prowadził bardzo pewnie i spokojnie. „Za szybko oceniam ludzi” - zbeształ się w myślach chłopak.
„Zapalę ja papieroska, jak nie będzie przeszkadzać, co? - usłyszał. Otworzył oczy i spojrzał półprzytomnie na kierowcę.
„Jak mówiłem - to pańska … twoja ciężarówka” - powiedział bez emocji.
„Tak szybciutko, bo pada” - Otto zaczął grzebać w kieszeni swojej kurtki. - „Co, zmęczony?”
„I trochę wypiłem” - chłopak patrzył beznamiętnie na szybę przed sobą. Kierowca się zaśmiał. Włożył sobie papierosa w usta i znów zaczął grzebać w kieszeni.
„Chce to niech śpi, do miasta jeszcze kilka godzin.” - wyciągnął zapalniczkę i odpalił. Po kabinie rozniósł się kłujący zapach dymu. Otto schował zapalniczkę do kieszeni i zaciągnął się. Zanim jednak wypuścił powietrze z płuc lekko otworzył okno po swojej stronie. Szum padającego deszczu stał się głośniejszy. „Fajnie tak w deszczyk spać” - powiedział. Chłopak lekko kiwnął głową.
„Czemu zostałeś kierowcą?” - pytanie pojawiło się ni stąd ni zowąd. Otto poprawił się na siedzeniu i znowu zaciągnął papierosem.
„Dobra fucha, nieźle płacą. Człowiek trochę świata zobaczy” - powiedział.
„I nie narzekasz?”
„Narzekać zawsze można, ale co to da? No patrzy, jak dziś. Leje, że szkoda psa z domu wypuszczać, a ja muszę jechać, bo bogatym chujkom leżaków brak. Nie wytrzyma taki do jutra. Dziś się będzie opalał.” - młody się zaśmiał - „ale to taki bogaty chujek mi płaci. Moja rodzina ma co jeść, bo on ma gdzie dupę rozpłaszczyć’
„No niby tak” - chłopak potrząsnął głową. - „Ale nie fajniej by było teraz siedzieć w ciepełku z rodziną?”
Otto przez chwilę nic nie mówił. Palił spokojnie papierosa.
„Fajniej? Może i fajniej” - zaczął w końcu kierowca - „Ale robić na rodzinę trzeba. I ja robię a oni w tym ciepełku siedzą”
„I chociaż to doceniają?”
Otto znów zwlekał z odpowiedzią.. Dokończył papierosa i resztkę wyrzucił przez okno, po czym je zamknął.
„W życiu nie można mieć wszystkiego młody. Tobie się pewnie jeszcze wydaje, że wszystko jest w zasięgu ręki, ale to gówno prawda.” - podrapał się po brodzie - „Żonę masz?”
„Nie”
„Dziewczynę?”
„Nie”
„A gdzie robisz? … Pracujesz gdzie?” - dodał myśląc, że młody go nie zrozumiał.
„ W firmie mojego ojca”
„A to życie jak w Madrycie, co? Hulaj dusza i zero zmartwień?” - Otto aż podniósł głos.
„Jak tak z boku na to popatrzeć” - chłopak znów zaczął oglądać swoje odbicie w szybie.
„To co ty gówniarzu możesz o życiu widzieć?’ - zaśmiał się Otto.
„Niewiele, to prawda” - zgodził się chłopak.
„A no” - podsumował kierowca. Jego pasażer znów zamknął oczy. Deszcz bijący o szyby samochodu, miarowa praca silnika i zmęczenie usypiały go coraz bardziej. Powoli wszystkie odgłosy zaczęły wydawać się coraz bardziej odległe. Będąc w półśnie młody chłopak zaczął mieć zwidy. Najpierw jakby fioletowa mgiełka tańczyła mu przed źrenicami. Robiła się coraz gęstsza i gęstsza, aż powoli wyłoniły się z niej obrazy. Widział drogę i własne stopy, podniósł głowę a jego oczom ukazał się dom na wzgórzu. Dookoła było bardzo ciemno i tylko księżyc oświetlał rozpadający się gmach, w którym kiedyś ktoś musiał mieszkać. Nim się spostrzegł stał już kilka kroków od ganku pokrytego mchem. Spojrzał w górę, na dom. Drzwi wydawały się być szczelnie zamknięte, ale do środka można się było dostać bez problemu, gdyż żaden z otworów okiennych nie posiadał szyb. Zamiast nich była pustka. Chłopak odniósł wrażenie, że ciemność, jaka panuje w domu, wyziewa z niej tymi oknami i wręcz zasysa do środka wszystko, co znajduje się na zewnątrz. Dom nagle zaczął się oddalać w zatrważającym tempie aż zniknął za horyzontem. Zrobiło się nieco jaśniej, a różowe słońce pojawiło się nad głową chłopaka. Ten wciąż wpatrywał się w miejsce, w które odjechał tajemniczy dom. Po chwili z tego miejsca wyłoniła się wielka czarna ręka i zaczęła zbliżać się w jego stronę otwierając pięść i rozkładając palce jak do chwytu. Chłopak zacisnął mocniej oczy i pierwszy raz spróbował zapanować nad swoimi wizjami. Kazał ręce rozpłynąć się w powietrzu i tak się stało. Teraz zamiast niej widział czarne wzory pływające po wciąż różowym niebie. Układały się one w najróżniejsze pajęczyny i geometryczne figury. Przed nimi pojawiła się morska fala, która nasiliła się tak mocno, że zmyła wszystkie ślady. Chłopak znów mocniej zacisnął oczy zdziwiony tym, co ukazuje się pod jego powiekami. Kiedy woda odpłynęła zobaczył, że leży na plaży. Widział swój tułów i nogi. Poczuł chłód. Uniósł się na łokciach i rozejrzał dookoła. Piasek, na którym siedział był zielony a woda miała fosforyzujący odcień błękitu. Widział jak nabiera do ręki garść piachu, czuł go pod palcami. Za moment poczuł zapach wody i bryzę wiatru na twarzy. Miejsce, w którym był było dość przyjemne. Ledwo zdał sobie z tego sprawę a podłoże pod nim rozstąpiło się i zaczął spadać w dół. Wyciągnął rękę, by złapać się krawędzi, ale dziura zasklepiła się na jego oczach. Teraz czuł tylko spadanie, a dookoła niego była ciemność. Nie panikował jednak. Próbował z całych sił nie ingerować w to, co widzi i czekał na kolejne obrazy. Czekał i czekał, aż usłyszał w oddali Otto mruczącego coś pod nosem. Nie otwierając oczu przekręcił się na siedzeniu, by przytulić twarz do szyby w drzwiach po jego stronie. Nie była to wygodna pozycja, ale nie dbał o to. Zamknął oczy jeszcze mocniej i czekał na kolejne wizje, ale jedyne, co pojawiało się przed jego oczami to ta fioletowa mgiełka. I za nic nie chciała przerodzić się w konkretne obrazy. Zdecydował się więc nieco przyspieszyć cały proces. Wyobraził siebie z powrotem przed domem o pustych oknach. Tam gdzie wcześniej - kilka kroków od ganku. Poczekał chwilę, aż wizja utrwali się w jego głowie i zrobił mały krok. Było dobrze, wciąż widział dom i autentycznie się do niego zbliżył. Teraz już odważniej ruszył do przodu. Po chwili stał przed gankiem. Podniósł rękę i położył ją na poręczy. Kiedy poczuł pod palcami zimne drewno ucieszył się. Postawił nogę na pierwszym schodku i powoli wszedł wyżej. Wyżej i wyżej, aż stał przed drzwiami. Dzieliły go od nich może dwa kroki. Teraz zatrzymał się i spojrzał w okno po prawej stronie. Było tam, ziejące grozą, puste, ciemne, niepokojące. Chłopak przełknął ślinę. Nieśmiało wysunął rękę, by dotknąć klamkę, kiedy odniósł wrażenie, że coś przygląda mu się z okna po drugiej stronie drzwi. Cofnął rękę i nie poruszając głową spojrzał w tamto miejsce. Nie. Otwór by równie pusty i ciemny jak poprzedni. Wziął głęboki oddech, by się uspokoić. Zrobił mały krok. Znów spojrzał w lewe okno. Teraz w prawe. Pustka. I cisza. Wyciągnął więc rękę. Dotknął klamki. Odczekał chwilę i nacisnął.
W tym samym momencie usłyszał krzyk Otta i głośny pisk opon. Zarzuciło go raz w jedną i drugą stronę. Nie zdążył otworzyć oczu, kiedy poczuł, że ogromna siła podrywa go z siedzenia i ciska w szybę przed nim. Ta rozbiła się na drobne kawałki raniąc jego skórę na twarzy, szyi i dłoniach, kiedy przez nią przelatywał. Poczuł jak ześlizguje się po masce samochodu. Zarejestrował jeszcze, że mocno uderza barkiem w ziemię i robi kilka koziołków. Później stracił przytomność.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.