Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Wędrując wraz ze światłem świetlików

Autor:Chinatsa
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat
Dodany:2012-08-14 19:30:19
Aktualizowany:2012-08-14 19:30:19


Nie wyrażam zgody na kopiowania całości lub fragmentów bez mojej wiedzy i pozwolenia.


Nie mogłaś już mówić, a jednak wydawało się jakby wszędzie było słychać twój dziecinny głos. Nie mogłaś ruszać się o własnych siłach, mimo to na schodach wciąż było słychać jak skaczesz po drewnianych stopniach, wybiegając w górę i w dół, w górę i w dół, w górę...

Kiedy w domu zalegała cisza pełna cierpienia, wykrzywiałaś swoje usta w lekkim uśmiechu, zaledwie cieniu tego dawnego, i kręciłaś lekko głową. Milimetr, może dwa. Ruch tak delikatny, że prawie niewidoczny. Wtedy zdawało się, że chcesz krzyknąć: „Dlaczego tak cierpicie? Chce widzieć was śmiejących się!”.

Dziecko drogie, mój najukochańszy promyku o poranku, moja gwiazdo na nocnym niebie, mój najcenniejszy skarbie! Dlaczego mam się śmiać, gdy widzę jak coraz bardziej oddalasz się ode mnie? Dlaczego mam wrócić do tamtych odległych czasów, kiedy godzinami przesiadywałam w kuchni z tobą, ponieważ tak bardzo uwielbiałaś spoglądać na moje szybkie, zwinne ruchy? Kuchnia bez ciebie jest całkiem pusta. Ogród nie tętni już tak życiem, a salon, w którym tak często siadałyśmy i oglądałyśmy ciągle te same stare fotografie, stał się zamkniętym na klucz miejscem, do którego nie chciałam wracać. Kominek wygasł, nie rozpalam w nim, ogień za bardzo przypomina mi blask twoich włosów, kiedy rano biegłaś w moja stronę z koszykiem pełnym chrupiącego pieczywa. Jak mogę wrócić do tego wszystkiego, skoro ciebie już tam nie ma?

Siadam w fotelu i patrzę na twoją bladą twarz, sine usta i zapadnięte policzki i mimo że tak bardzo nie chciałam, przywołuję w myślach twój pierwszy krok, słowo, pierwszy dzień w szkole, a potem twój pobyt w szpitalu, okrutna diagnoza i szereg lekarstw, które musiałaś zażywać. Teraz jesteś zbyt słaba, lekarstwa podawane są dożylnie. Czy czujesz ból, kiedy drżącą ręką dotykam twojego zimnego ramienia i najszybciej jak potrafię, wbijam po raz trzeci już tego samego dnia cienką igłę?

Nie płaczesz, po prostu uchylasz lekko powieki i patrzysz na mnie.

Zapłakałaś tylko raz. To była pojedyncza łza, ale w niej zawierał się cały twój gniew i żal. Doskonale to pamiętam.

- Mamo... Czy dzisiaj jest ciepły wieczór? - Ledwo usłyszałam twój głos, już tak słaby i zmęczony. Poprawiłam ci poduszkę byś mogła wygodniej oprzeć głowę i otuliłam mocniej kołdrą.

- Tak kochanie, jest przyjemny, lipcowy wieczór.

- Już latają. Tak bardzo chciałabym choć jeden jedyny raz je zobaczyć.

- Co kochanie? - zapytałam, przykładając jej dłoń do czoła. Nie wiedziałam czy jej gorączka się zwiększyła czy wciąż jest taka sama. Nie chciałam mierzyć jej temperatury w obawie, że znowu się pogorszyło. Wciąż to samo. Wizyta za wizytą. Ten sam wyrok.

- Przykro mi, niestety nie ma poprawy, Pani córka czuje się coraz gorzej - informował mnie lekarz za każdym razem i wychodził z domu naciągając czapkę tak nisko, że nie widziałam jego oczu. Nie rozumiałam dlaczego to robi. Nie okłamywał mnie, więc nie musiał ich ukrywać. Do moich łez też się przyzwyczaił.

Może po prostu nie chciał, żebym to ja widziała jego łzy.

- Co kochanie? - powtórzyłam pytanie, powracając znowu do tego małego pokoiku na piętrze, w którym leżała moja córka.

- Świetliki - szepnęłaś, patrząc błyszczącymi oczami prosto w ciemne, nocne niebo. - Świetliki. Nigdy ich nie widziałam, a tak bardzo bym chciała.

Właśnie w tym momencie pojedyncza łza stoczyła się z twojej bladej buzi i zginęła gdzieś w zagłębieniu poduszki. Jak bardzo ukłuła mnie myśl, jak bardzo zabolało to, że pragnęłaś tak niewiele! Nie mogłam wziąć cię na ręce, zanim bym doszła do najbliższej rzeki minęłoby zbyt dużo czasu. Byłaś za słaba na taką wyprawę. Słodki Boże! Dlaczego tak srogo karzesz to dziecko, które przecież nie wyrządziło nikomu żadnej krzywdy!

- Złapię jakieś do słoika... - zaproponowałam dotykając twojej dłoni.

- Nie! - krzyknęłaś tak głośno, że przez chwilę myślałam, że to wszystko to tylko sen. Sen w którym cudownie wyzdrowiałaś i z dziecięcą werwą wykrzykiwałaś jedno słowo: Nie! - Nie możesz go więzić! Nie znajdzie potem domu.

Przytuliłam cię najmocniej jak umiałam. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc tylko mocniej i mocniej ściskałam twoje wychudzone ciało, dokładnie wyczuwając każdą kość.

Moja mała! Moje życie! Mój mały promyku radości!

Nie mogę nawet spełnić twojego marzenia, a przecież jest tak niewielkie, tak bliskie do spełnienia, na wyciągnięcie ręki zaledwie.

Kiedy widzę jak zasypiasz, klękam przy twoim łóżku, a głowę chowam w pościeli tak, by łzy kapały szybko i nie pozostawiały śladu. Składając ręce modliłam się tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Serce drżało w bezmiernym cierpieniu, wybijając szalony rytm, a ja szeptałam pomiędzy łzami:

- Boże! Słodki Ojcze! Jeżeli tak bardzo chcesz ją mieć przy sobie, skoro tak bardzo ją ukochałeś i tak zazdrośnie chcesz mi ją odebrać, spraw, żeby to jej jedno, jedyne życzenie się spełniło! Spraw, żebym ten ostatni raz mogła widzieć jej dawny uśmiech!


Teraz leżysz z zamkniętymi oczami. Od kilku dni praktycznie ich nie otwierasz. Usta, lekko rozchylone, zdają się być już całkiem białe. Jesteśmy tutaj wszyscy. Ja, ojciec, twój kochany starszy brat. Jesteśmy przy tobie, wołam w myślach i ściskam mocno bezsilną dłoń. Jesteśmy! Nie odchodź, nie żegnając się z nami! Nie wolno ci! Nie możesz!

Czuję jak słaby podmuch wiatru owiewa moje plecy, a zimny dreszcz przebiega szybko po kręgosłupie. Słyszę szum firanki i melodyjny dźwięk szkła, obijającego się o siebie, powieszonego przy oknie tak, by wygrywał cichą melodię w rytm wiatru. Gra. Słyszysz? To kołysanka. Każde uderzenie, każdy ton składa się na jedną, cudowną melodię. To twoja kołysanka. Tylko dla ciebie. Nigdy jej już nie usłyszę. Nie taką.

Nagle słyszę coś jeszcze. Chwilę się wsłuchuję by wychwycić skąd dobiega dźwięk. Przed chwilą słyszałam go tuż przy uchu, a teraz nagle zniknął. Podnoszę głowę po raz pierwszy od kilku godzin i otwieram coraz szerzej i szerzej oczy. Ojciec też patrzy w milczeniu, twój starszy brat również. A ja, coraz wyraźniej czuję, jak kąciki ust unoszą się w górę, tworząc radosny uśmiech. Przed nami, tuż nad twoim łóżkiem, widać małe, ale wyraźne i mocne, zielone światełko. Lata od jednego końca łóżka, do drugiego, raz zakręca nad twoją głową, raz na chwilę staje w miejscu, nieprzerwanie świecąc jasnym blaskiem.

W półmroku widzę jak się uśmiechasz. Twoje oczy, nagle tak pełne siły i życia, wodzą wzrokiem za tym światełkiem. Bez przerwy, bez mrugnięcia chociażby, patrzysz na zielony, poruszający się punkcik. Na jeden moment, sekundę zaledwie, odwracasz wzrok i patrzysz na mnie. Mam wrażenie, że znów jesteś zdrowa, a ja siedzę przy tobie w ciemną noc i opowiadam kolejną bajkę.

Światełko oddaliło się od łóżka i podleciało do otwartego okna. Już w chłodzie nocy zamrugało kilka razy i odleciało. Podbiegłam do okna i jeszcze chwilę spoglądałam jak się oddala. Po kilku sekundach znów zamrugało i zgasło. Szukałam go wzrokiem, jednak nigdzie już go nie było. Zniknął tak nagle, jak się pojawił. Zacisnęłam mocno dłonie na zimnym parapecie, gdy poczułam jak obejmują mnie silne ramiona męża. Zacisnęłam powieki, kiedy usłyszałam szloch syna.

I mimo iż płakałam, byłam szczęśliwa, że ta jedyna modlitwa została wysłuchana.


Droga córeczko!

Mój promyczku, mój skarbie, moje światełko!

Wzbijaj się w górę!

I nie pozwól, by twoje światło zgasło po drodze.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.