Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Death Note - child of BB

Wielka bitwa na śnieżki

Autor:Shinigami
Serie:Death Note
Gatunki:Komedia, Kryminał, Obyczajowy
Dodany:2013-01-16 21:24:26
Aktualizowany:2013-01-16 21:24:26


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Można kopiować ale nie podawać jako swoje.


Zaraz po śniadaniu prawie wszystkie sieroty wyległy na podwórko. Podzielono się na trzy drużyny i rozpoczęto budowanie murów. Za murami można będzie się chować podczas wielkiej bitwy na śnieżki. Dzieci pozawijane były szczelnie w kurtki, szale, czapki, rękawiczki, nogawki spodni wetknięte w buty, niektórzy mieli gogle ochronne lub nauszniki. Kilka osób wypróbowywało nowatorski sposób na niezamoczenie rękawiczek - owijali je szczelnie folią.

Pierwszy mur został ukończony bardzo szybko, dlatego jego twórcy dołożyli jeszcze śniegu i ułożyli na środku śnieżnej ściany literę L napisaną gotycką czcionką.

Ktoś wpadł na pomysł by zrobić bardzo dużo śnieżek i porozkładać je za murami i pomiędzy nimi. Wszyscy ochoczo zabrali się do pracy. Zgodnie z umową nikt nie rzucał śnieżkami. Za chwilę będą mieli tego powyżej nauszników więc po co?

Na chwilę przed ostatecznym rozpoczęciem bitwy Lucy zauważyła Watariego w oknie. Rzadko się tutaj pojawiał, jeśli już to czynił, oznaczało to, że L musiał być w Anglii. Uśmiechnęła się do staruszka i pomachała mu. Kilka osób zauważyło go i także pokiwało mężczyźnie. Uśmiechnął się i odmachał im. Tylko Mello zauważył, że Watari trzyma niewielką kamerkę podłączoną do komputera. Był pewien, że wielki detektyw ich obserwuje. Pierwszy mur był ustawiony tak, że kamera musiała go obejmować. Mello, który współtworzył literę poczuł przypływ dumy.

Zapatrzony w okno nie dostrzegł lecącej na niego śnieżki. Dostał prosto w twarz i z okrzykiem zdziwienia wpadł w zaspę.

Bitwa rozgorzała na dobre.

Lucy biegała, ukrywając się po kolei za każdym murem. Rzucała zaskakująco celnie. Sara też nie była najgorsza, Ethan i Mello byli świetni ale Mattowi i Jimmy’emu nie bardzo szło celowanie. Ukrywali się za to świetnie (nawet biegając ciągle między ścianami) i Lucy gotowa była przysiąc, że ani razu nie oberwali śnieżką. Jej kurtka była za to cała mokra.

Czekolada wyglądała na zachwyconą. Koty urozmaiciły zabawę, siadając po jednym na każdej ścianie. Z godnością unikały śnieżek.

Bitwa skończyła się wynikiem nieokreślonym trzy godziny później i rytuałem powrotu do domu.

Nikt nie zadał sobie trudu udania się gdziekolwiek. Jak weszli tak zostali, padając na ziemię i ciesząc się podgrzewaną podłogą.

Roger przez dziesięć minut nakłaniał ich, aby się jednak przebrali.

Negocjacje zakończone sukcesem.

Schnące kurtki, czapki, szaliki, rękawiczki, nauszniki i gogle były porozwieszane po całym domu. Co chwilę ktoś zaplątywał się w szale, deptał po skarpetkach i potykał się o buty.

Lucy siedziała w jednym z pokojów, w którym stało playstation. Grała z Ethanem i Sarą (co było co najmniej dziwne, że Sara uczestniczy w czymś takim) w jakieś wyścigi samochodowe.

Roger odniósł niemiłe wrażenie, że połowa zostanie jutro w łóżkach.

Nie mylił się. Zdrowi zostali jedynie Caspian, który odpowiednio się zabezpieczył i wysuszył zaraz po powrocie, Near, który nie wyszedł z domu, Jimmy, niezwykle odporny i Linda, która również nie wychodziła. Tak więc miał na głowie siedemnastu chorych. Caspian mówił, że to zwykłe przeziębienie, ale dyrektor i tak wolał wezwać prawdziwego lekarza. Kiedy przybył nie wniósł nic nowego - jest tak, jak mówił chłopiec.

Można by powiedzieć, że zapanowało coś na kształt porządku - osłabione sieroty nie miały siły latać wszędzie, a cztery zdrowe osoby nie robiły zamieszania.

Roger rozeznał się, kto gdzie siedzi i poszedł pogrążyć się w pracy. Dziesięć osób siedziało w pokoju z playstation i grało na zmianę, dwie w nieszczęsnej pracowni artystycznej (strych), sześć w salonie i pozostałe trzy w bibliotece. Watari i dyrektor na zmianę wychodzili co godzinę sprawdzić co robią dzieciaki. Mieli dużo roboty i nie mogli się nimi zająć, a trzeba było sprawdzać, czy nie robią czegoś szkodliwego.

Watari nadal pamiętał jak rok temu wybudowali ogromny zamek ze wszystkich rodzajów klocków jakie mieli. W zamku swobodnie mieściło się dziesięć osób. Dokładając poduszek, kocy i krzeseł dorobili jeszcze miejsce dla pozostałych czterech. Zamek stał jeszcze tydzień po tym.

Przed nim przebiegła mała Anne, w bluzie Louisa sięgającej jej do kolan, z kieszeniami wypchanymi chusteczkami. Z odzianych w skarpety stóp zsuwały jej się puchate kapcie. Spodnie od piżamy miała podwinięte. Niosła jakąś grę planszową.

Watari uśmiechnął się pod wąsem. Nie miał wątpliwości, że czeka go jeszcze wiele niespodzianek.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.