Opowiadanie
Death Note - child of BB
Oczy Shinigami
Autor: | Shinigami |
---|---|
Serie: | Death Note |
Gatunki: | Komedia, Kryminał, Obyczajowy |
Dodany: | 2013-01-16 21:25:13 |
Aktualizowany: | 2013-01-16 21:25:13 |
Poprzedni rozdział
Można kopiować ale nie podawać jako swoje.
Chyba nikt nie cieszył się na lato bardziej od dzieci z Wammy’s House’a. Z niesamowitą (nie)cierpliwością wyczekiwali ciepłych dni, wieczorów spędzanych na grze w piłkę, upałów… A przede wszystkim corocznego wypadu nad morze.
Z uwagi na ich liczebność nie mogli jeździć tam zbyt często, ale za to ten raz w roku był jednym z najbardziej wyczekiwanych dni. Jak dobrze spisywali się za pierwszym razem jechali drugi raz. Nie następowało to zbyt często.
Wszyscy właśnie się pakowali - rzeczy na zmianę, ręczniki i te wszystkie rzeczy potrzebne normalnym ludziom na plażę.
Dojazd nie był problemem. Mieli autobus. Każde z dzieci, z torbą na ramieniu (oprócz małej Anne, jej torbę trzymał Roy) weszło do autobusu z minami co najmniej zadowolonymi. Near jako jedyny był trochę za poważny. Załadowane bagaże, dzieci usadowione, Watari i Roger (Watari nie chciał puścić Rogera samego) obecni na pokładzie.
Kiedy tylko autobus ruszył, ustalony porządek runął z hukiem, względnie wyskoczył przez okno z rozpaczy. Czekolada biegała między siedzeniami, dzieciaki wychylały się na wszystkie strony, rozmawiały głośno, Near i Mello zaczęli się bić, a reszta wychylała się by im kibicować.
Roger wstał ze zmartwioną miną, ale Watari go powstrzymał.
- To nie jest przecież na poważnie. Jak zacznie być niebezpiecznie, to zamiast im kibicować, rozdzielą.
Dyrektor nie był do końca przekonany, ale usiadł na fotel ze stęknięciem. Watari lubił wyjazdy nad morze, absolutnie go to nie stresowało, odprężało wręcz. Dla Rogera był to stres i niepokój, ale, nie da się zaprzeczyć, również mógł powiedzieć, że chciał jechać, oderwać się trochę.
Dojechanie tam zajęło im trochę. W tym czasie, Mello i Near skończyli bijatykę, Czekolada zaśliniła okulary obu mężczyznom, dzieciaki zjadły wszystkie słodkie bułeczki, Claudia na przemyconym laptopie odtworzyła jakieś anime, co zaowocowało natychmiastowym zwróceniem ogólnej uwagi w jej kierunku, Roy zatańczył do openingu, Near obleciał wnętrze autobusu trzy razy, małym sterowanym helikopterem, odkryto zachomikowane zapasy batoników (natychmiast skonsumowane) i nikt nie zasnął.
Dzieciarnia wyległa z autobusu wydając nieokreślone okrzyki radości. Z bagażnika wysypały się nadmuchiwane koła, rekiny orki i wieloryby w oszałamiającej liczbie jedenaście, nie licząc nadmuchiwanych rękawków, ich liczebność czterokrotnie przewyższała liczbę dzieci (wykorzystywane do eksperymentów z unoszeniem się na wodzie). Zawaleni profesjonalnym sprzętem i z minami zawodowców, skierowali się w stronę plaży.
Watari i Roger pokierowali rozkładaniem koców i osłonek, zasmarowywaniem się kremem i sprawdzeniem liczebności. Mała Anne, która jest naprawdę drobna, została przeoczona i o mało nie przyprawiła dyrektora o zawał. Kiedy w końcu zezwolono im wejść do wody, nie dalej niż do połowy klatki piersiowej, dzieciaki rozbiegły się po plaży.
Near zaczął budować zamek z piasku. Mello, Matt, Ethan i Lucy zabrali się za to samo tyle, że z przeciwnej strony. Jimmy poszedł coś łowić i oglądać (maniak), Sara zaległa na kocu z książką.
- Eeee… Mogę pobudować z wami? - chłopiec, może z dziesięć lat, w zielonych szortach i z szopą blond włosów podszedł nieśmiało do Lucy i reszty ekipy.
- A dobrze budujesz? - spytał Matt z zaciekawieniem - bo chcemy zrobić lepszy zamek od tamtego chłopaka z kręconymi włosami, widzisz?
- Widzę. Buduję nieźle. Mogę?
- Dajesz - rzucił Mello.
Chłopiec radził sobie całkiem dobrze. Wydawał się być jednak trochę zdziwiony faktem, iż cała masa dzieci rozmawia, kłóci się i zachowuje jak dawni znajomi. Jasne, dzieci są śmiałe, do świeżo poznanych osób zwracają się luźno, jakby znali się niewiadomo ile. Ale nawet te dzieci nie kłócą się tak zażarcie i nie wydają sobie rozkazów władczym tonem, nie rzucają w siebie puszkami ot tak. I nie ma pomiędzy nimi tej specyficznej atmosfery.
Po prostu zauważył, że coś nie gra
Wszyscy zauważyli, że zauważył. A on zauważył, że oni zauważyli, że on zauważył.
- Eeeee….
- Co „eeeee”? - parsknęła Lucy - mów normalnie.
- No bo… wy tak jakoś… znacie się co nie? Długo, prawda?
- Różnie. Ale fakt, znamy się - odparł Mello.
Do ostatecznego dopełnienia miny chłopca brakowało tylko znaku zapytania nad głową. Widać było, że myślał powoli.
Matt zaczął nucić motyw z gwiezdnych wojen. Sara doszła do nich i ozdabiała gotowe fragmenty zamku muszelkami, kijkami i kamykami.
Jednym susem doskoczył do nich Victor:
- Ej, przeczytałem boską pastę! Chcecie usłyszeć?
- Co żeś zeżarł? - zdziwiła się Lucy - Jaka pasta? Pasta do zębów?
- Głupia - skarcił ją chłopak odgarniając czarne włosy z czoła - pasta to skrót. Od creepypasta. Straszna historia, nie pamiętasz?
- A, to! Pamiętam.
- Opowiadaj - ponaglił Ethan.
- No więc, na pewnym cmentarzu…
- Zamilcz! - warknęła Lucy - Zamilcz, bo Sara nie zaśnie, a ja nie mam zamiaru gnieść się z nią na jednym łóżku przy zapalonym świetle.
- Lucy! Jesteś okrutna! A poza tym i tak byś spała jakbym poprosiła - Sara zrobiła obrażoną minę, na co Lucy zaśmiała się tylko.
- Potem nam powiesz - zapewniła chłopaka.
- Dupa - wyszczerzył zęby - nie powiem!
- …ż ty…
- Chodźcie popływać! - kłótnię przerwał Mike.
Wszyscy jak na komendę zerwali się z miejsc. Lucy pospiesznie zdjęła szorty nałożone na jednoczęściowy kostium kąpielowy w kolorze pomarańczowym. Wyglądała trochę dziwnie obklejona plastrami, głównie na stopach, łokciach, kolanach, dłoniach i twarzy. Niedawno biegnąc na śniadanie (grzanki z dżemem) spadła ze schodów. Pobiegli po pontony, koła i pływaczki zostawiając chłopca samego. Dopiero po ponownym przebiegnięciu obok niego krzyknęli, że jak chce może dalej budować.
Patrzył na nich z autentycznym podziwem, kiedy plastikową linką przyczepiali do siebie to wszystko, kiedy zbudowali całkiem ładny i duży statek i wleźli na niego. Bawili się w piratów, a zabawa nie była taka jak inne dziecięce zabawy, pozbawiona logiki i sensu, lecz miała określone cele, zamiary i role. Wszystko było jakby filmem.
- Czekolada, nie! - krzyknęła nagle Sara. Wielki, brązowy labrador z popiskiwaniem rzucił się na brzeg kruchej łodzi. Spadł natychmiast, w dodatku łódź przewróciła się z rozmachem, a plastikowe linki rozwiązały się i wszystko się rozleciało. Dzieciaki nawet nie zdążyły krzyknąć - powpadały do wody jak śliwki do kompotu.
Z parsknięciem powynurzali się z wody i pokaszleli. Lucy i Sara wyszły na brzeg, a chłopacy poszli ratować odpływające zabawki. Im szybciej płynęli tym, tym szybciej rzeczy odpływały. Wydawało się wręcz, że robią to z premedytacją, i zaraz zaśmieją się szyderczo. W końcu jednak udało się zgarnąć zabawki na brzeg. Przynieśli parasol i wbili go z rozmachem w ziemię, tuż koło zamku z piasku. Słońce strasznie prażyło, a nikt nie miał ochoty chodzić ze spaloną skórą.
Ociekając wodą usiedli na piasku. Słońce piekło tak mocno, że odnosiło się wrażenie, iż wszystko zaraz stanie w płomieniach.
Świat Shinigamich był niezmierzenie wielki, jednak nikt tak naprawdę nie znał jego wymiarów. Byli tacy co próbowali iść dalej, ale wszystko na co natrafiali to tylko kolejna, pusta przestrzeń. Mimo to, gdy jakiś Shinigami umierał, na jego miejsce przybywał kolejny, trochę zbyt śmiały i bezmyślny.
Jednym z takich był właśnie Miragan. On pierwszy wymienił się na oczy z człowiekiem, który nie posiadał notesu, i odkrył, że jeśli człowiek nie zgadza się na to, lub nie wie o tym, nie zostaje mu zabrana połowa życia. Człowiek o którym mowa, był noworodkiem, chłopczykiem, a kiedy podrósł jego niebieskie oczy sczerniały, a jasny puch zmienił się w czarne włosy. Oczy Shinigamich, które dostał, połyskiwały na czerwono jak u kota, w ciemnościach zaś jawnie świeciły karminowo. Miragan był zachwycony. Wszystkie jego kości, nie pokryte skórą, grzechotały radośnie, wystrzępiony czarny płaszcz łopotał i szeleścił. Czarne, podobne trochę do słomy włosy, przysłaniały puste oczodoły. Podekscytowany obserwował bachora dzień w dzień.
- Umarł - powiedział podchodząc do Levana i Sashiga - no kurna, wziął i umarł.
- Ludzie tak mają - zauważył z kpiną Levan - rodzą się, żyją i… bum! Umierają.
- Nie no, naprawdę? - zadrwił Sashig - nie sądziłem!
- Co ja teraz zrobię? - zapytał Miragan płaczliwie. Efekt popsuł jego basowy i ochrypły głos.
- Poeksperymentuj na kimś innym - doradził Levan - miał dzieciaka, kobietę, rodzeństwo, przyjaciół?
- Córkę - odparł młody Shinigami po namyśle.
- To daj jej te twoje ślepia. Ile ma teraz?
- Koło dziewięciu lat.
- Idealnie. Będziesz obserwował jak się miota. Co taka smarkula zrobi z oczkami?
- On się nie miotał - rzekł ponuro Miragan.
- Bo miał to od urodzenia - Sashig popukał się w resztki czoła.
- Lubiłem go…
- Tylko mi się tu nie rozbecz. Słuchaj starszych i daj jej te oczy.
- Dobra - sprawiał wrażenie obrażonego - gdzie ją znajdę?
- Smarkacz w każdym calu - stwierdził z pogardą Levan, po czym rzucił do drugiego Shinigamiego, który wyglądał jak obdarty ze skóry - co nie, Sashig?
- Pewno. Pamiętasz jak wyglądała ta smarkula?
- No…
- To łatwo znajdziesz. Idź już.
Podążył spiesznie do wielkiej dziury i wyszukał dziewczynkę. Siedziała otoczona nieznanymi mu dziećmi o ciekawych nazwiskach. Skupił się i przekazał jej swoje oczy. Więc, pomyślał, co teraz zrobisz córko Beyonda?
Na sekundę świat stanął w płomieniach.
W oczach Lucy wszystko nagle zapłonęło na czerwono. Na sekundę świat okryła czerwona poświata, która zaraz zniknęła. Pozostała tylko nad głowami ludzi, ustawiając się w litery, znaki i cyfry. Przetarła oczy raz i drugi, ale nic to nie zmieniło. Nadal to widziała.
Przeniosła zaskoczony wzrok na Mello. Jego litery układały się w dwa słowa: Mihael Keehl. Brzmiało to trochę jak imię i nazwisko. Na cyfry nie zwróciła większej uwagi, nie układały się dla niej w nic logicznego.
Sara: Silvy Carter; Jimmy: James Trevor; Near: Nate River; Ethan: Edward Shane; Matt: Mail Jeevas; Mike: Mateusz Mierzwicki. Była zaskoczona nie ośmieliła się jednak spojrzeć dalej. Czuła, że widzi coś bardzo osobistego, coś, czego nie ma prawa widzieć. Zarumieniła się, ale nikt tego nie zauważył, bo wszyscy mieli zaczerwienione twarze. Spojrzała jeszcze raz, starając się nie patrzeć na nikogo, kogo liter jeszcze nie widziała.
- Lucy - jej przypatrywanie się przerwał Mello. Blond włosy miał związane w kucyka, teraz zaś były mokre i słona woda ściekała mu po karku, ramionach i plecach. W taki upał to musiało być przyjemne - przestań wytrzeszczać gały i pomóż z zamkiem.
- E?
- Ziemia do Lucy, odbiór! - Matt popukał ją w głowę.
- Tu Houston, mamy problem! - rzekł z powagą Ethan.
- Wy ciągle jakieś problemy - mruknęła dziewczynka - nie moglibyście mnie raz o zdrowie zapytać?
Wszyscy wybuchli śmiechem. Lucy, przez chwilę kiedy mrużyła oczy śmiejąc się, zapomniała o dziwnych słowach i liczbach. Potem jednak otworzyła oczy i ponownie musiała zmierzyć się z rzeczywistością. Potrząsnęła głową raz i drugi i bez strachu spojrzała na liczby.
Od razu zauważyła, że młodsi maja większe liczby od ludzi starszych. Nie wszyscy, ale większość. Ostatnia cyfra rytmicznie zmniejszała się, ale trzeba było patrzeć dłuższą chwilę zanim się to zauważyło.
Jej uwagę przykuła młoda kobieta, która miała tylko jedną cyfrę, pod słowami Amy Scott. Wylegiwała się na ręczniku, ubrana w ciemne bikini. Lucy wpatrywała się w nią bardzo długo. Mello i Jimmy poklepywali ją po ramionach i wołali po imieniu, ale nie reagowała. Raz tylko nakazała im ciszę, więc zamilkli.
Kobieta nagle krzyknęła ochryple i uniosła się do pozycji siedzącej. Spazmatycznie łapała się za klatkę piersiową po stronie serca, co utrudniały jej długie, brązowe loki, które, jakby złośliwie, opadały jej na twarz i dłonie. Oczy wszystkich zwróciły się na nią, Caspian rzucił się by pomóc. Cyfra, pomyślała, zaraz zmieni się w zero. Co się wtedy stanie?
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Szybciej, chciała krzyknąć, ale z jej ust wydobyło się tylko ciche westchnie. Caspian dobiegł i położył swoje dłonie na mostku kobiety.
Potem zrobiło się jej ciemno przed oczami. Poczuła tylko jak jej głowa uderza w miękki piasek plaży i dalej nie widziała już nic.
Jejku, ale sie porobiło;D przeczytałam wszystkie rozdziały w jeden wieczór, jak już się zacznie, to nie można się oderwać! Pozostaje tylko czekanie na następną notkę:) w każdym razie weny życzę (a tej, sądząc po opowiadaniu, autorce nie brakuje ;))
No to się narobiło rozdziałów^^ Do rzeczy: czasem znajdę źle napisane zdanie albo takie, w którym brakuje jakiegoś słowa jednak z uznaniem przyznam, że lepszego amatorskiego opowiadania dawno nie czytałam :) Relacje Lucy i L były urocze, aż smutno mi było, gdy wyjechała. Wammy's House okazał się wspaniałym miejscem i co najważniejsze, przez zwyczajne wydarzenia panuje w nim niesamowita, pełna ciepła i dziecięcej energii atmosfera :3 Język: o błędach wspominałam. To teraz o nim samym. Zauważyłam całkiem różnorodne słownictwo, niebogate, lecz w sam raz. Nie ma uczucia braku lub nadmiaru czegokolwiek.
Podsumowując, bardzo miło mi się czyta twoje dzieło i nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów. Mam też nadzieję, że, mimo wszystko, w Wammy's wciąż pozostanie pełna szczęścia atmosfera :)
Za dużo tych rozdziałów. Przeczytałam ten i jeden w tył o bitwie na śnieżki i są naprawdę niezłe. Rozwijasz się :) Ciekawa jestem, jak rozwinie się akcja z tymi oczami...