Opowiadanie
Misja
Sen Szósty
Autor: | Edzia |
---|---|
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Akcja, Obyczajowy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Erotyka |
Dodany: | 2013-01-28 08:00:13 |
Aktualizowany: | 2013-01-20 11:53:13 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Harry Potter przechadzał się z wolna szkolnym korytarzem. Kierował się w stronę błoni, podejrzewał, że odnajdzie tam Rona. Nie pomylił się; układał sobie w myślach scenariusz rozmowy z najlepszym przyjacielem, minął szybko kilku pierwszoroczniaków - dwóch chłopców i dziewczynkę, - po czym poklepał Rona po ramieniu. Ron nie zauważył go wcześniej, stał tyłem, oparty o jedno z drzew.
- Jak tam samopoczucie?
- W porządku - kłamał Ron - właśnie cię szukałem - skłamał ponownie.
- Ron, jeśli…
- Wszystko gra - uciął mu Ron - jest jak dawniej. Wyleczyłem się z niej, serio. Nie było nam to widocznie pisane, czy jak to mówią dziewczyny.
Miał zamiar wrócić do zamku, zatrzymał się jednak, kiedy Harry wydał z siebie głośne westchnienie.
- Nigdy się z niej nie wyleczysz - rzekł smutnym tonem.
Ron obudził się. W głowie huczało mu od natłoku myśli. Chciał się przeciągnąć, ale coś krępowało jego rękę. Dopiero wtedy przypomniał sobie, co się wczoraj wydarzyło. Zjadł pokaźnie przypieczoną kolację, w której znalazły się domieszki jakiejś dziwnej substancji, chyba trucizny… o dziwo mieszanina przetrwała w ogniu kuchennego piecyka. Ach, no i Wiktor Krum, pierwszy podejrzany! Chcieli czym prędzej przeprowadzić śledztwo i się z nim widzieć, ale wczoraj było już na to za późno - magiczny dzwonek Hermiony zaprowadzi ją do niego jedynie za dnia, gdy świeci słońce.
Ronald zmarkotniał. Wiktor Krum, ciągle ten Wiktor Krum! Przez tego bubka nie możne nawet spokojnie wyjechać na wakacje, bo piaski Bułgarii kojarzą mu się z tą jego niewyparzoną gębą!
Hermiona zamruczała przez sen. Ron nie westchnął ani nie posmutniał, przybliżył się tylko do dziewczyny, aby było jej wygodniej. Wtuliła się mocno w jego ramię, śniła w najlepsze o nowych książkach albo bieganiu po skoszonej trawie.
- Zapach trawy, powiadasz - szepnął z uczuciem i otulił ją szczelniej miękkim kocem. Jakoś mu się to udało zważywszy, że miał do tego tylko jedną rękę - ciekawe, jaki ja poczułbym zapach… gdybym wtedy…
- Co to takiego? - Spytała Hermiona i zmarszczyła nos - śmierdzi.
- To smar do miotły kobieto! - Skarcił ją Ron - pachnie bosko… jest najlepszy!
- Ależ ty masz wyrafinowany gust - westchnęła i usiadła z impetem na kanapie w Pokoju Wspólnym. Tylko kilku gryfonów siedziało jeszcze przed kominkiem, większość uczniów ułożyła się już do snu.
Hermiona obserwowała jak Ron z czułością smaruje metalowe elementy swojej miotły.
- Powinieneś nadać jej imię.
- Słucham?
- Mugolscy chłopcy nadają imiona swoim samochodom, wiesz, jak już sobie taki sprawią. Ty możesz nadać imię miotle.
Ron namyślił się.
- To musi być połączenie czegoś groźnego i subtelnego zarazem, jak okrzyk wojenny…
Hermiona nadstawiła uszu.
- „Oddech Hermiony”!
Dziewczyna omal nie spadla z kanapy. Zaczęła okładać go pięściami.
- Skąd to podłe oszczerstwo?! Mój oddech nie jest groźny!
- Ależ jest - Ron starał się uciec przed ciosami - zwłaszcza jak mi gderasz o odrabianiu lekcji, pójściu do biblioteki czy umyciu paznokci… brzoskwinia - dodał zupełnie innym tonem, łapiąc Hermionę ostrożnie za ramię.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem.
- Brzoskwinia - przyznała nieśmiało - dziś rano przypomniałam sobie o tych śmiesznych perfumach, które mi dałeś na święta. Nie było na nich żadnej etykiety tylko informacja, że to zapach „dopasowany do każdego”.
Ron bez ceregieli ujął pukiel jej włosów i przystawił do nosa.
- Lubię ten zapach - rozmarzył się bez jakiejkolwiek krępacji.
Ron poruszył się nieznacznie.
- …skwinia…
- Ron? Obudziłeś się?
Chłopak podniósł z wolna powieki. To był dziwny sen. Dziwne wspomnienie… kiedy ona pachniała brzoskwiniami? W siódmej klasie? Szóstej?
- Powinniśmy wstawać - Hermiona podciągnęła koc, który zsunął się na podłogę - już siódma.
- Jeszcze pięć minut… - Ron opadł w jej ramiona - muszę dospać sen, był taki dziwny…
- Żadnego spania! Wstajemy! - Hermiona dosięgła różdżki i uwolniła ich dłonie z magicznej obręczy. Wystarczyło, że dotknęła magicznego sznurka końcem różdżki, a ten rozsypał się nagle w złoty kurz - albo wstajesz, albo puszczę twoją rękę!
- Szantażystka - wymamrotał Ron - musimy coś z tym zrobić! Jak przygotujemy śniadanie? A ciuchy? Trzeba by było je zmienić zanim wyruszymy do Kruma… poza tym chce mi się siusiu!
Hermiona spochmurniała.
- Przyziemne problemy! Pomożesz mi związać oczy i…
- Co to to nie! - Ron wstał z kanapy, pociągając za sobą dziewczynę - nie będę przy tobie odpowiadał na zew natury!
- Nie przesadzaj, jesteśmy przyjaciółmi…
Nagle zadzwonił telefon. Hermiona i Ron podskoczyli przestraszeni.
- Halo?- Burknął Ron - Jesteśmy zajęci!
- Och przepraszam - odezwał się miły, kobiecy głos - chciałabym zachęcić pana do zakupu polisy na życie, czy…
- Nie ma takiego numeru - i odłożył słuchawkę.
Hermiona skarciła go wzrokiem.
- Ron, to było bardzo nieuprzejme!
- Kiedy jestem poddenerwowany nie lubię, gdy inni zawracają mi głowę głupotami!
- To tylko ich praca! Powinieneś być milszy dla otoczenia!
- Kobiety! - Ron uniósł teatralnie ręce w górę.
Hermiona spojrzała na niego z przerażeniem.
- Ron… puściłeś moją rękę!
- Rzeczywiście - szepnął z przejęciem.
Hermiona podeszła do niego bliżej i zaczęła mu się bacznie przyglądać.
- Nie czujesz… niczego dziwnego?
- Nie, nie wydaje mi się - ostrożnie dotknął swojej klatki piersiowej - wczoraj bolało mnie gdzieś w tym miejscu…
- Daj posłuchać.
Hermiona przyłożyła ucho do jego koszuli. Ron zmieszał się. Kiedy Hermiona przysłuchiwała się biciu jego serca zauważył, że jest od niego niższa o ponad 12 cali. W swojej jasnej sukience i rozpuszczonych włosach nadal przypomina bardziej dziewczynę niż dorosłą kobietę. Nagle zdał sobie sprawę, że jej piersi przylgnęły do jego torsu. To tym bardziej dodało mu rumieńców.
- Chyba naprawdę jesteś już zdrowy…
- Wyglądasz na zawiedzioną - Ron starał się wymazać z myśli obraz dwóch miękkich brzoskwiń.
- Trucizny działają o wiele dłużej. To mnie niepokoi, może zadziałać w każdej chwili!
Hermiona była tak zaabsorbowana swoim śledztwem, że nie zwróciła uwagi na Rona, bijącego się z własnymi myślami. Znikła za drzwiami swojej sypialni. Kiedy wróciła do salonu Ron wychodził właśnie z łazienki. Dziewczyna dźwigała pod pacha pokaźną księgę.
- Co to takiego?
- Chyba nie sądziłeś, że przyleciałam tu bez kontaktu z moją biblioteką - Hermiona ułożyła księgę na stole i wyciągnęła różdżkę - zaraz się dowiemy, co to za substancja.
- Wnioskuję, że nie zjemy dzisiaj śniadania..?
- Nie marudź! Musimy wykorzystać fakt, że trucizna na moment przestała działać! Wczoraj nie było to możliwe!
Wczoraj…
Ron wyciągnął rękę i niespodziewanie ujął lewą dłoń Hermiony. Uniósł ją lekko w powietrzu.
- Mój pierścionek.
Hermiona zaczerwieniła się. A miała taką nadzieję, że nie zacznie zadawać pytań! Wczoraj była tak bardzo wyciszona przyciemnionym światłem i ciepłem koca, iż sądziła, że śni! Ron, który podarowuje jej pierścionek zaręczynowy i opowiada o swojej trosce o nią? To jeden z tych dziwnych, aczkolwiek miłych snów, które miewa, co jakiś czas. Kiedy obudziła się rankiem zauważyła obręcz na palcu. A potem obudził się Ron i nie miała czasu, aby cokolwiek zrobić, powiedzieć…
- Tak - nie potrafiła spojrzeć mu w oczy - to piękna rzecz. I wiesz - z trudem nabrała powietrza i zająknęła się kilka razy, wysuwając dłoń z jego ręki - po… poszukajmy czegoś o tej truci… truciźnie, dobrze?
- W porządku - odpowiedział ciepło Ron i nachylił się.
Delikatnie odgarnął jej włosy. Łaskotały go w podbródek. Hermiona starała się zachować spokój, była jednak kłębkiem nerwów. Ron był tak delikatny, zupełnie, jakby coś do niej czuł. Czuła jego oddech na swojej szyi. Jej serce przyspieszyło, to był ostateczny znak, żeby zabrać się do pracy.
- Alohomora - wykrztusiła z trudem.
Księga otwarła się na zaznaczonym miejscu. Czerwona zakładka poszybowała w powietrzu i zatrzymała się przed twarzą Hermiony.
- Dzień dobry Robercie - powiedziała spokojnie.
Zakładka wykrzywiła się, niczym z bólu. Po chwili Ron ujrzał rysy młodego asystenta Hermiony na jej gładkiej powierzchni.
- Dzień dobry pani Hermiono - zakładka fiknęła koziołka w powietrzu - czy mogę w czymś pomóc?
Dopiero teraz Ron zauważył, że wnętrze księgi nie jest pokryte ani jednym słowem.
- Potrzeba mi czegoś o truciznach i urokach. Mógłbyś mi pomóc?
- Czego sobie szefowa zażyczy.
To były jego ostatnie słowa - zakładka zawirowała w powietrzu, po czym wsunęła się gdzieś do wnętrza księgi, która stopniowa zaczęła zapełniać się informacjami o wszelakich truciznach.
Ron zagwizdał na dowód uznania.
- Zaraz zobaczymy… trucizna paraliżująca… odpychająca…
- To powinno być coś z dotykiem - podpowiedział rudzielec - „trucizna dotykowa”!
- Nikt nie nazwie trucizny w tak głupi spo… jest. Naprawdę jest taka trucizna! - Hermiona nie wierzyła własnym oczom - zobaczmy… należy ją dodać do posiłku, to by się zgadzało! Ale zaczekaj - Hermiona zatrzymała Rona ruchem ręki.
„Ojej” pomyślał Ron, nie słuchając w tym momencie Hermiony „jej dłoń… jaka mała”.
- Tu piszą, że po jej wypiciu nie można… Ron, co ty robisz?
Chłopak porównywał w najlepsze rozmiary ich dłoni. Speszył się i odchrząknął.
- Nic nie robię, kontynuuj.
- Po zażyciu trucizny nie można dotknąć osoby, z której włosa została ona stworzona. W przeciwnym wypadku przeszyje cię niewyobrażalny ból…
- To bez sensu. Odczuwałem ból dopóki mnie ktoś nie dotknął!
- Niezupełnie… - Hermiona wstała od stołu i zaczęła wędrować po pokoju - do przygotowania trucizny potrzebny był włos. Musiał mieć twój włos, skoro czułeś ból.
- Nie za bardzo rozumiem - Ron pogubił się i zajrzał do księgi, - co mają do tego włosy?
- Z jednego włosa powstaje uncja trucizny - Hermiona wskazała palcem na księgę - nie możesz dotknąć osoby, z której był włos, bo inaczej możesz umrzeć. Skoro czułeś ból bez dotykania kogokolwiek musiał mieć twój włos. Twoja własna skóra była dla ciebie zagrożeniem.
Ron namyślił się.
- Skąd zabrałby mój włos… i jak wytłumaczysz to, że twój dotyk mi pomagał?
Hermiona opadła zrezygnowana na jedno z drewnianych krzeseł.
- Nie mam pojęcia… przeczytaj, co tam jest jeszcze napisane.
Ron westchnął. Po chwili lektury zmarszczył brwi.
- Nie należy tej trucizny za długo warzyć. Wysoka temperatura może zmienić jej działanie.
Hermiona uderzyła się w czoło otwarta dłonią.
- No jasne! - Podbiegła do Rona i usiadła obok niego na kanapie - Krum musiał mieć mój włos, przygotował miksturę, abyś nie mógł mnie dotknąć, skropił nią jedzenie, kiedy niósł moje zakupy, ale ja przypaliłam pieczeń i trucizna zadziałała odwrotnie, mój dotyk zamiast cię zabić uleczał!
Podskoczyła na kanapie, dumna z siebie. Ron dalej wyglądał na zagniewanego.
- SKĄD miał twój włos?
Hermiona przełknęła głośno ślinę. Radosny uśmiech znikł z jej twarzy. Westchnęła smutno.
- Na ostatnim kongresie Wiktor… zatrzymał mnie.
Ron, który do tej pory patrzył jej głęboko w oczy nagle opuścił wzrok.
- To nie było przyjemne - dokończyła szeptem.
Ronald wstał. Coś w nim pękło. Hermiona przestraszyła się jego grobowej miny, także wstała i szybko do niego podeszła, biorąc za ręce.
- Ron, ja…
- Nie mam prawa ci niczego zabronić - przerwał jej Ron, - ale… proszę Cię - ściszył głos i wbił swój wzrok w podłogę - nie spotykaj się z nim więcej. Nie ufam mu. Wprawdzie nie wiemy, czy to on chciał mnie otruć… i pewnie jest mocny tylko w gębie…, ale jeśli zrobi ci krzywdę, nigdy sobie tego nie wybaczę.
Hermiona zastygła w bezruchu. Nie była gotowa na tak poważną deklarację. Ron chyba dopiero teraz zrozumiał sens wypowiedzianych przez siebie słów, zaczerwienił się po same uszy. Chcąc go wybawić od zakłopotania, Hermiona odpowiedziała szybko z uśmiechem: obiecuję.
Ron odetchnął z wyraźną ulgą.
- Tylko jeszcze dzisiaj do niego pójdę. Ostatni raz.
Chłopak zadrżał zbity z tropu.
- Po co?
- Musimy się dowiedzieć, kto za tym wszystkim stoi. Pójdę do niego sama. Być może nie wie, że trucizna przestała działać. Musimy się dowiedzieć jak cię wyleczyć.
- Ale… nic mnie nie boli - powiedział smutno Ron - nie musisz tam iść!
- Udam, że chcę z nim iść na tę jego randkę. Nie nabierze podejrzeń!
- A jeśli będziesz w niebezpieczeństwie?!
Hermiona uśmiechnęła się i spojrzała na swój pierścionek z czerwonym oczkiem.
- Przecież teraz zawsze jesteś przy mnie - zachichotała - sam tak powiedziałeś.
Ron ponownie oblał się rumieńcem.
Hermiona powędrowała do kuchni - dochodziła dziesiąta rano, najwyższa pora na drugie śniadanie, podczas gdy oni nie zjedli nawet pierwszego.
Ron zamknął pokaźne tomsko leżące na stole i oddał się zadumie. Krum nie da za wygraną. Hermiona jest bardzo niezdecydowana. Odżywają w niej dawne wspomnienia, naiwnie ufa, że ludzie się zmieniają. Jak widać, nie wszyscy. Pierścionek może okazać się niewystarczającą ochroną dla młodej czarownicy. Na szczęście on, Ronald, jest czarodziejem czystej krwi. Zna sztuczki, o których Hermiona, jako dziecko mugoli, nie ma pojęcia. Magiczne sztuczki praojców.
*
Ginny Weasley z lekkim zdenerwowaniem krzątała się po samolocie szukając swojej miejscówki. Och, dlaczego ojciec każe jej latać tym ustrojstwem… niech sam sobie lata w metalowej puszcze, aby zbierać nowe doświadczenia!
- Nareszcie - sapnęła, siadając w fotelu i zapinając pasy - niechże już startuje…
- Nie denerwuj się tak, to ponoć najbezpieczniejszy mugolski środek transportu.
Ginny prychnęła.
- Gdyby nie ojciec spragniony mojego opisu lotu już dawno… to ty?!
Draco spojrzał na nią wyniośle, zwilżył kciuk w ustach i przewrócił stronę lokalnej gazety.
- Nie grzeszysz kulturą.
- Odwal się - warknęła cicho - mam lecieć z tobą taki kawal drogi?! Na pewno pomyliłeś miejsca!
- 24B - Draco uśmiechnął się złośliwie - zrządzenie losu.
- Daruj sobie…
- Nie tylko ty chcesz odwiedzać Hermionę i GJIM - po tych słowach wrócił do gazety.
- Giejotiem? - Ginny zapomniała na chwilę o swoim strachu, obecność Malfoya zbyt ją zaskoczyła.
- Głąba, Jak Ich Mało.
Ginny przygryzła dolna wargę, aby nie parsknąć śmiechem.
- Lecę odwiedzić brata i jego małżonkę - rzekła teatralnie, nabierając powietrza - nie wiem, z jakim głąbem ty się umówiłeś.
Draco prychnął.
- Nie rozśmieszaj mnie - nachylił się nieco w stronę dziewczyny - Hermiona prędzej wyszłaby za mnie, niż za tego rudzielca. Właściwie, to dobry pomysł… załatwię sprawy Ministerstwa i poderwę sobie Hermionę. Nie oprze się mojej nowej osobowości…
- Nowa osobowość? Nie rozśmieszaj mnie.
- Jestem nowym człowiekiem - Draco zarumienił się lekko - wasz ojciec był niezwykle dobroduszny, pozwalając mi pracować w Ministerstwie.
Ginny rozpogodziła się.
- Draco Malfoy stara się za coś podziękować… no proszę, proszę, czyli jednak przyjaźń z Voldemortem wyszła ci na zdrowie. Mój ojciec wysłał cię do Ameryki?
- I tak, i nie - odpowiedział szybko Draco, wdzięczny za zmianę tematu - jeśli Ronald dobrze się spisze pewnie dostanie awans. Albo, co najmniej premię. Nie mam zamiaru zostać w tyle, ja także jestem potencjalnym kandydatem na nowego ministra, nie zapominaj.
Ginny nie odpowiedziała. Znała całą sprawę aż za dobrze, Ron wiele razy kłócił się ojcem o Draco. Nie rozumiał, dlaczego dał szansę tak podłemu typkowi, fakt faktem, pomógł im troszeczkę (bardzo troszeczkę zdaniem Rona) podczas walki z Voldemortem, ale to jeszcze nie odkupi jego wszystkich win.
Artur Weasley był innego zdania. „Każdy zasługuje na szanse młody człowieku” powiedział podczas ich ostatniej kłótni. Jego ton był ostry, ale spokojny. „Nie zostaniesz dobrym ministrem, ani dobrym czarodziejem, ani dobrym człowiekiem, jeśli tego nie zrozumiesz”. Od tamtej pory Ron nie wracał do tematu. Umiejętności Draco przydały się w ministerstwie. Pracował w Departamencie Transportu Magicznego, rozprzestrzenił sieć Fiuu aż do granic Azji. Najbardziej jednak pociąga go monitorowanie nowego sprzętu miotlarskiego, sam wymyślił nowy rodzaj miotły „Draconiadę”.
Ginny rozsiadła się wygodnie w fotelu. Jej ojciec był sprawiedliwy. Nie pozwoliłby sobie na nepotyzm, dlatego Ronald musi się ciężko napocić, jeśli chce uzyskać wymarzone stanowisko…
Nagle poczuła silny wstrząs.
- Co się dzieje..?!
Bez namysłu złapała Draco za rękę.
- Nie dotykaj mnie - syknął zaczerwieniony i wyrwał się z jej uścisku - to zwykły start samolotu! Poczujesz dziwny ucisk w żołądku a potem się rozluźnisz… Ginny?
Dziewczyna zzieleniała na twarzy.
- No pięknie - Draco sięgnął po papierową torbę z brzegu siedzenia - oddychaj głęboko! I trzymaj…
*
Reszta dnia Hermiony i Rona tylko pozornie upłynęła bez dalszych niespodzianek. Pomimo, iż byli dla siebie bardzo mili, atmosfera była tak gęsta, że można by ją było kroić nożem. Ron trzy razy czytał tą samą stronę czasopisma o Quidditchu, a Hermiona stłukła aż dwa porcelanowe talerzyki. Ronald liczył, że Hermiona zmieni zdanie i zostanie w domu, ta jednak nie dała się przekonać. Zbliżała się siedemnasta po południu.
- Nie będę spokojnie patrzeć jak skręcasz się z bólu - powiedziała Hermiona zaraz po tym jak zadzwoniła magicznym dzwoneczkiem - … słyszysz coś?
Ron wzruszył ramionami.
- Niezupełnie… a ty?
- Tak - Hermiona ściszyła głos - słyszę dzwonki, gdzieś na zewnątrz… no nic - szybko urwała, czując, że robi przykrość Ronowi - czas iść. Jak wyglądam?
Ron zmarkotniał. Miała na sobie sukienkę w kolorze jaśminu. Miała długie rękawy i okrągły dekolt. Wyglądała na przyjemną w dotyku. Ron poczuł ukłucie w sercu. Podszedł i ostrożnie dotknął jej włosów, rozlanych na ramionach.
- Ładnie - rzucił krótko, mocno zmieszany. Szybko włożył ręce do kieszeni i odszedł kilka kroków w stronę drzwi wejściowych.
- Mogę założyć coś innego - szepnęła.
- Nie, nie. Nie może się niczego domyślić.
Hermiona nie odpowiedziała. Założyła pantofle, płaszcz i apaszkę. Przerzuciła przez ramię swoją zamszową torebkę i chwyciła za klamkę.
- Stój! - Krzyknął Ron i przytrzymał drzwi.
*
Draco wyjrzał przez małe okienko. Ściemniło się i podano im ciepłe koce.
- Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej. Kobiecie nie wypada być tak… niehigieniczną.
- Spływaj - mruknęła Ginny, delektując się szklanką wody - chce tylko znaleźć się już u Hermiony i Rona, to wszystko…
- Ciągle mi nie powiedziałaś, w jakim celu tam lecisz - Draco nie dawał za wygraną - ja mam zamiar nawiązać parę korzystnych kontraktów i rozbudować sieć czarodziejskiej komunikacji. Ale ty?
- Mówiłam ci, lecę odwiedzić brata i szwagierkę!
Draco przewrócił ostentacyjnie oczami.
- Oby dwoje dobrze wiemy, że ten cały ślub to jakaś podpucha. Jeszcze nie wiem, w jakim celu jest ta cała intryga, ale…
- Dlaczego tak trudno uwierzyć ci w ich szczere uczucia? Może nie mieli ochoty na huczne wesele, nie pomyślałeś o tym?
Draco wzruszył ramionami. Przeczytał już całą gazetę i nudził się jak mops. Rozmowa z młodą Weasley’ówną była przynajmniej jakąś rozrywką.
- Nie ma zamiaru się z tobą kłócić. Przylecę i sam sprawdzę.
- Niby jak? Zaczniesz ich podglądać w sypialni? - Ton Ginny był nieprzyjemny. Draco udawała, że nie zwraca na to uwagi.
- Ty, czarownica czystej krwi i nie wiesz, jak sprawdza się takie rzeczy? Zawiodłem się na tobie…
- Tradycyjne zaślubiny wyszły już z mody - szybo zripostowała Ginny - przymierze krwi to stary zwyczaj, na dodatek trzeba sobie podciąć żyły, zrezygnowali z tak drastycznych środków, blizny, ból…
- Kobiety dostają słowotoku, kiedy się denerwują. Czyżbyś miała się czym denerwować?
Ginny nie odpowiedziała, była za to wściekła na siebie i na swój długi język.
- Sprawdzę, czy Hermiona jest chroniona zaklęciem Basiatum. To pierwsza rzecz, jaką powinien zrobić każdy szanujący się czarodziej po zawarciu związku małżeńskiego.
Ginny poczuła falę paniki. Zaklęcie Basiatum! Wiedziała, że o czymś zapomnieli! Ron to typ lekkoducha, na pewno nie wpadnie na to, aby rzucić na Hermionę tak ważny czar! Z drugiej strony, może wcale nie chcieć tego zrobić, można je przecież wypowiedzieć tylko jeden raz w życiu…
- Jak niby masz zamiar je sprawdzić? Musiałbyś się rzucić na Hermionę czy coś w tym stylu… - odpowiedziała nerwowo.
- Tak właśnie zrobię. Rzucę się na nią. Czy coś w tym stylu - Draco nałożył na oczy czarna opaskę i ułożył się do snu.
Ginny nie wierzyła własnym uszom.
*
- Ron..?
Ron przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Dziewczyna stała skołowana, czuła, że zaczyna jej się robić gorąco. Nie wiedziała, co powinna zrobić - odwzajemnić uścisk? Odepchnąć go? Koniec końców wylądowała w jego ramionach niczym sztywny kawałek drewna.
Ron mruknął coś półszeptem, nie słyszała dokładnie. Nie było to ani jej imię, ani imię Wiktora, ani gorące wyznanie… jakieś pojedyncze słowo. Poczuła jak składa na jej czole pocałunek. Zaraz potem dwie dziwne fale, zimna i gorąca, przepłynęły przez jej ciało. Trwało to ułamki sekund. Po tej krótkiej chwili Ron lekko ją od siebie odsunął. Wyglądał na pół przytomnego.
- Ron, coś ty…
- Uważaj na siebie - powiedział szorstko - wezwij mnie, jeśli tylko stanie się coś złego.
Dziewczyna kiwnęła głową, a ponieważ dźwięk dzwonków stawał się intensywniejszy, wyszła pospiesznie, zamykając za sobą drzwi.
Ron nie tracił czasu. Gdy tylko zniknęła zaczął szukać swojej różdżki, zajęło mu ładnych kilka minut - leżała sobie beztrosko pod poduszkami kanapy. Kiedy już ją znalazł uniósł ją ostrożnie w górę.
- Nigdy się z niej nie wyleczysz - rzekł smutnym tonem Harry .
- Przesadzasz… myślisz, że będzie aż tak źle?
- Wiesz, to wszystko zależy…od tego, czy chcesz się niej wyleczyć, czy nie.
Ron zmarszczył brwi.
- Nie chcę - szepnął.
Koniec różdżki zabłysnął czerwonym światłem.
- Basiatum Maxima!
Na chwilę zgasły wszystkie światła w domu. Ron poczuł przyjemne ciepło, dostrzegł też kontem oka, jak promień różdżki rozprzestrzenia się, niczym fala uderzeniowa, przenikając ściany domu. Po raz pierwszy tego dnia czuł błogi spokój.
Kurtyna
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.