Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Misja

Sen Ósmy

Autor:Edzia
Serie:Harry Potter
Gatunki:Akcja, Obyczajowy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Erotyka
Dodany:2013-02-24 10:03:08
Aktualizowany:2013-02-24 10:03:08


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ronald poczuł ciepło. Najpierw wewnętrzne światełko ogrzało jego klatkę piersiową, a następnie dostało się do rąk, nóg, policzków i czoła. Uśmiechnął się mimowolnie i otworzył oczy. Wokół niego panowała ciemność. Pustka nie wydawała mu się jednak obca ani przerażająca. Wydawało mu się, że zna to miejsce bardzo dobrze.

- Witaj.

Ron odwrócił się i ujrzał przed sobą wysokiego mężczyznę, ubranego w przedziwne białe szaty. Były kunsztownie obszyte złotą i seledynową nicią.

Mężczyzna, notabene obdarzony przez naturę włosami tak rudymi, iż niemal czerwonymi, wyciągnął ku Ronaldowi swoją różdżkę. Ron przyglądał się jej przez moment.

- Moja różdżka.

- Co twoje, to i moje - odparł zawadiacko nieznajomy.

- Wyglądasz tak samo jak ja - szepnął ze smutkiem Ron -umarłem i teraz spotykam się z Aniołem Stróżem?

Nieznajomy zaśmiał się w głos.

- Coś nie wyglądasz na zadowolonego z takiego obrotu wydarzeń!

Ron nie odpowiedział. Poczuł, jak nowa fala gorąca rozchodzi się po jego ciele.

- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś? - Szepnął nagle nieznajomy, podchodząc bardzo blisko Rona.

Ten dalej nie odpowiadał.

- Czy zdajesz sobie sprawę, co teraz potrafisz?

Ron drgnął. Ciepło znikło równie szybko jak się pojawiło. Ciemność wokoło przestała być dla niego bezpieczna.

- Gdzie ja jestem?! - Krzyknął po chwili, niczym wyrwany ze snu, - kim do cholery jesteś? Gdzie moje ubrania?!

- Ach, przeszkadza ci to? - Nieznajomy wzruszył ramionami -jestem tobą a ty mną. Nie musisz się niczego wstydzić.

- Gdzie jest podłoga?!

- Ależ ty krzyczysz…

- Gadaj no! - Ron złapał nieznajomego za fraki, - Dlaczego masz moją facjatę?!

- O ile mi wiadomo użyłeś magii praojców… - Nieznajomy ziewnął ze znudzenia - chyba się nie mylę?

Ron rozluźnił uścisk.

- Nie… nie mylisz się - szepnął i zaczerwienił się nieznacznie,- jaki to ma związek z tym miejscem?

Nieznajomy oddalił się i beztrosko lewitował tuż nad głową Ronalda. Bawił się swoją różdżką wyczarowując kolorowe światełka. Na moment rozjaśniały ciemne pustkowie, aby po chwili zgasnąć.

- Dość istotny. Przez moment twoja Czysta Krew brała górę, ale potem jakbyś się przebudził… no cóż, trudno, najwidoczniej nie jesteś świadomy swoich…naturalnych zdolności.

Nieznajomy wycelował w Rona i czerwona smuga otarła się o jego ramię.

- Ach!

Stróżka krwi zaczęła ściekać w otchłań.

- Teraz masz dowód na to, że jeszcze nie umarłeś. Hopsa!

Nieznajomy szybko umoczył koniec różdżki w krwi Rona.

- A teraz obserwuj uważnie - mruknął arogancko i wypuścił z różdżki niebieski pocisk. W kilka sekund przemienił się w potężny wybuch. Zalało ich morze światła. Ciepły powiew fali uderzeniowej ogrzał policzki Rona.

- O rany! - Krzyknął pełen entuzjazmu, - ale czad! To nasza krew potrafi takie rzeczy?!

- Nie wiedziałeś? - Zdziwił się nieznajomy - Ależ ty mało wiesz! Założę się, że nie czytałeś „Prastarej Księgi Prastarej Magii”? Albo „Moi przodkowie i ja - dziedzictwo magii”?

Dwa potężne woluminy pojawiły się przed nosem Ronalda.

- Wiesz, ostatnio byłem nieco zajęty…

- Wymówki! No, ale przynajmniej twoja małżonka jest oczytana.

Nieznajomy wyczarował dębowy stół, niewielką lampkę naftową, złoty kałamarz z gęsim piórem i zasiadł wygodnie na obitym czerwonym pluszem krześle. Założył okulary, takie, jakie nosi Ronald i rozwinął jeden z zalegających na stole pergaminów.

- Imię?

- No… yyy… Ronald We…

- Nie twoje - westchnął nieznajomy - jej!

- A! Hermiona - Ron poczuł, że się uśmiecha - Hermiona Gran…

- Poczekaj chwilkę - nieznajomy wyraźnie się czymś zdenerwował- czyżby skończył mi się atrament..?

Przechylił kałamarz i wylał jego zawartość na stół. Atrament był w środku.

- Pierwszy raz spotyka mnie coś podobnego… a może… o zgrozo!

Ronald podskoczyłby ze strachu, gdyby tylko mógł. Nieznajomy machnął ręką, zniknął stół, księga, miękkie krzesło. Zostali tylko oni dwaj -Ronald zakłopotany, nieznajomy przerażony.

- Błagam, powiedz, że to nieprawda - nieznajomy przełknął głośno ślinę - ta dziewczyna, ona jest twoją żoną, prawda?

- Taaa…

- Prawda?!

- No tak na 99% - odchrząknął Ronald rozbawiony - to długa historia…

- Nieszczęsny! - Nieznajomy fiknął w powietrzu fikołka, -Dlaczego nie domyśliłem się od razu? Twoje serce nie było jak serca innych, mogłem to przewidzieć!

- Moment, stop! - Ron zaczął machać rękami i nogami w celu znalezienia się bliżej nieznajomego - zabierasz mnie do jakiejś pustki, chcesz mnie wpisać do jakiejś księgi, do tego ciągle nie wytłumaczyłeś mi, dlaczego jestem na waleta!

- Miejsce, w którym się znajdujesz to twoje jestestwo -mruknął nieznajomy - a ja jestem tu tylko przewodnikiem. Sam przed sobą nie potrzebujesz odzieży. Kiedy się pojawiłeś… byłeś spokojny tylko przez chwilę, przenikał cię rodzaj smutku, lęku…

- Nie masz się czemu dziwić! Stałem nago przed obcym facetem!

- Wcześniej - nieznajomy pokręcił głową - zanim się ocknąłeś mogłem porozmawiać z twoim sercem.

Ronald czuł, że z każdą minutą wie o sobie coraz mniej.

- Nie jesteś zwykłym człowiekiem. Takich jak ty jest mniej niż myślisz. I tylko, dlatego starożytne zaklęcie zadziałało - nieznajomy spojrzał Ronaldowi prosto w oczy - złamałeś reguły świata magii. Nie wolno ochraniać starożytnym zaklęciem byle jakiej osoby.

- Hermiona nie jest byle jaką osobą - szepnął Ron z mocą.

- Owszem, dla starożytnych jest. Nie jest twoją żoną.

- Mogłaby być.

- Ale nie jest.

Cisza.

- Co w takim razie się ze mną stanie? - Ronald zmarkotniał.

- Ech… - nieznajomy westchnął ciężko. Uniósł do góry rękę i nagle w jego dłoni pojawiła się złota obrączka - twoja.

- Moja.

- Ona ma taką samą.

- Tak.

- Jest bezwartościowa.

Ron milczał. Czy aby na pewno bezwartościowa? Przecież łączy się z nią tyle pytań, niekończących się rozmyślań.

- Utracisz magię.

Kolejny moment ciszy.

- Słucham..?

- Utracisz magię.

Ronald poczuł chłód na policzkach.

- Jak to utracę magię? Co to oznacza?

Nieznajomy zaczął się oddalać.

- Czekaj!

Ronald drgnął.

Ciemno. Bolała go głowa, lekko drżał. Coś upadło na podłogę i poturlało się w kierunku drzwi do sypialni Hermiony.

- Moja obrączka! - Szybko zeskoczył z kanapy i już miał pobiec do wiadomych drzwi, kiedy stanęła w nich dziewczyna. Miała mokre włosy i niedbale zarzucony szlafrok. Schyliła się po obrączkę obnażając przy tym część lewej piersi. Ron dostrzegł w półmroku, jak stara się doprowadzić ubranie do porządku.

- Hermiono..?

Ronald podszedł do niej ostrożnie. Po jej policzkach spływały łzy.

- Hermiono… nie płacz już, proszę. Już jesteś bezpieczna…ach!

Dziewczyna zmarszczyła brwi, chwyciła go za rękę i włożyła ją pod swój szlafrok.

Ronald poczuł krew buzującą w jego ciele. Jego opuszki dotykały skóry, takiej samej jak ta na jej policzkach, kolanach, plecach, ale jednak ta była inna, gładsza, tajemnicza, niedozwolona. Szybko odsunął rękę, zupełnie, jakby dotknął gorącego płomienia.

- Dlaczego taki jesteś - wycedziła przez zęby - dlaczego tylko ty taki jesteś?! Odpowiedz mi, dlaczego tylko ty! Nie bądź dla mnie taki dobry i miły!

Osunęła się na kolana. Ronald szybko przy niej kucnął i objął ją. Zaczęła się wyrywać, jego uścisk był jednak mocniejszy za każdym razem, gdy chciała się uwolnić. W końcu osłabła na tyle, że mógł położyć ją do łóżeczka.

*

Minęła noc.

Ginny i Draco pokonali ostatni schodek i wyszli z samolotu.

- Ach, Ameryka! - Draco odetchnął radośnie - kraj wielkich możliwości dla tak młodego i czarującego młodzieńca, jak ja!

Ginny przewróciła wymownie oczami.

- Autobus czeka - powiedziała - musimy jeszcze odebrać bagaże, tak łatwo nie wydostaniesz się z lotniska.

- Nie? - Draco wyglądał na zdziwionego - nie możemy po prostu odlecieć na miotle?

Ginny puściła ten żart mimo uszu. Draco okazał się nienajgorszym kompanem podróży, pomijając fakt, iż przyciągał uwagę licznych gapiów. Niecodziennie spotyka się młodzieńca w czarnym garniturze, skórzanych rękawiczkach i lakierkach. Do tego jego laseczka - z główką w kształcie kryształu- robiła ogólne wrażenie na damach.

- Mają mnie na milionera - mruknął uradowany - ach mugole, nie znają się na czarodziejskiej modzie!

- Ty nie ubierasz się modnie - Ginny ziewnęła - ty po prostu jesteś próżny, dlatego paradujesz w odświętnym ubranku.

Malfoy nie odpowiedział na ten zarzut. Pozwolił Ginny pójść przodem, aby mógł spokojnie podziwiać parę kołyszących się pośladków.

*

Poranne słońce przedarło się przez białe firanki.

Hermiona siedziała za kuchennym stołem w swoim szarym, moherowym swetrze. Oczy miała zapuchnięte od łez, paznokcie połamane a włosy w nieładzie. Trzymała kubek z kakao, ale nie była spragniona. Ronald siedział obok niej i czekał w napięciu.

- Zabiję go.

Hermiona wstała od stołu wylewając kakao.

- Hej, czekaj, stop!

Ronald pobiegł za nią i złapał za przegub.

- Puść mnie! Chce go zabić!

- Nie rób głupstw! Myślałem, że wczoraj już sobie wszystko poukładałaś!

Hermiona stanęła w osłupieniu.

- Jak to wczoraj? Myślisz, że miałam na to czas?! Ledwo usnęłam, po tym jak on… ach!

Ronald nie zważał chwilowo na jej atak złości. Czyżby zapomniała o tym, co działo się zeszłej nocy? Przecież, kiedy zaniósł ją do sypialni chwyciła go mocno za rękę i poprosiła, aby położył się obok… leżeli tak całą noc, Hermiona bala się zostać sama.

- Przestań już! - Ronald uściskał ją.

Ostatnio często ją przytula. Serce drży mu tak mocno. Cóż mu pozostaje? Zna Hermionę od tylu lat, nie potrafi patrzeć jak męczy się sama ze sobą. Wszystko przez tego Kruma! Gdyby się nigdy nie spotkali… albo - gdyby on wcześniej zaczął dbać o swoje i jej uczucia? Ale był wtedy młokosem, nie miał pojęcia o miłości!

Tak, miłości!

To słowo od kilku dni nie opuszcza jego myśli! Gdyby nie miłość nie ochroniłby ją jedynym takim zaklęciem! Czy to zaklęcie pozbawi go magii? Czy ktoś w ogóle mógłby o to dbać w takiej chwili? Nie sprawdził się, jako mąż. Prawdziwy, czy też nie -zawiódł. Pozwolił jej wejść do paszczy lwa, podczas gdy sam pozostał bezpieczny.

- Au…

Pachnie tak cudownie. Jest miękka i ciepła. Wczoraj dotykał jej piersi - i mimo, iż było to nietaktowne, przez moment zamarzył, aby zerwać z niej szlafrok i zrobić to z nią na gołej podłodze! Wyrzuty sumienia nie dały mu spokoju aż do rana!

Kiedy to się stało? Kiedy stracił rozum? Przecież odkąd przylecieli do Ameryki nie minęło wiele czasu.

- Ron, to boli… - szepnęła.

Szybko zwolnił uścisk.

- Ach, wybacz! - Puścił ją lekko.

Jednak wciąż trwali w swoich ramionach. Hermiona przestała się wyrywać. Zupełnie jakby czekała na jego krok. Czy może to tak odczytać? Czy może nie powinien? Nachylił się. Zatknęli się czołami. Pocałować ją? Czy tak można? Po tym, jak wczoraj on… ach, gdyby tak zmazać każdy dotyk Kruma pocałunkiem. Ron zaczerwienił się. Nie powinien myśleć o takich rzeczach.

Ktoś zapukał do drzwi. Hermiona odskoczyła od niego, zmieszana.

- Ginny! - Hermiona aż krzyknęła - co ty tu robisz?!

- Przybywam z odsieczą. Tata bał się, że sami w dwójkę nie dacie sobie rady z Amerykanami…

Nagle zza jej pleców ukazał się Draco.

- Może weszlibyśmy do środka? Liczę na filiżankę mocnej kawy!

Ron odżył. Draco. Draco to czarodziej. Prawdziwy czarodziej. Tak, tego mu było trzeba!

- Oho - Draco przywitał się z Hermioną, po czym zmierzył ja wzorkiem- płakałaś.

- Nie! - Skłamała Hermiona.

- Przez tego bydlaka!

Draco chwycił teatralnie swoją laseczkę i szarpnął za rękojeść. Okazało się, że laseczka to także długi pokrowiec na różdżkę.

- Wyzywam cię, nikczemniku!

- O tak, to świetna myśl!

Ronald podskoczył do blondyna, założył buty i chwycił za kurtkę.

- Idziemy, nie możemy czekać! Bawcie się dobrze miłe panie!

I wyszli. Draco nie zdążył nic powiedzieć, Hermiona stała przy drzwiach z szeroko otwartymi ustami. Ginny także była w szoku.

- Nawet się ze mną nie przywitał! Tylko pojedynek mu w głowie!

- Co dziwniejsze, nie zabrał też swojej różdżki - zauważyła Hermiona.

*

W parku roiło się od niań i matulek z małymi dziećmi w wózkach.

- Dokąd mnie ciągniesz, szaleńcze!

Ronald złapał Dracona za rękę i prowadził na skraj parku.

- Puść mnie, wyglądamy na takich, co to raczej nie podziwiają kobiecych wdzięków!

- Musimy pogadać w spokoju - sapnął Ron - nie wiem, co robić!

- Och błagam - Draco wyrwał się z jego uścisku - nie jestem twoim kumplem jak Potter, ba, ja cię nawet nie lubię!

- Kocham!

Ronald wypowiedział te słowa troszeczkę za głośno, czym zniesmaczył starsze panie karmiące gołębie.

- No pięknie, pierwszy dzień w Ameryce i już jestem na spalonej pozycji u wnuczek tych wszystkich miłych, starszych pań! Nie mogłeś wyznać mi uczuć nieco ciszej? A skoro grasz w przeciwnej drużynie, to, co byś powiedział, gdybym umówił się z Hermioną? Przecież oby dwoje wiemy, że to małżeństwo…

- Ona nie jest moją żoną - Ron opadł na pobliska ławkę, oddychał głośno, jakby co najmniej przebiegł maraton.

Draco zmieszał się. Ronald przyznał się tak od razu, bez kręcenia? A może to właśnie jego gra?

- Ona nie jest moją żoną - powtórzył, chowając twarz w dłoniach - użyłem na niej zaklęcia Basiatum Maxima. Co się ze mną dzieje? Kiedy ją widzę tracę rozum. Nie potrafię przestać myśleć o tym, że ją kocham.

Draco westchnął. Kucnął przy nim.

- Mały, głupi Weasley. Wiesz, jaki jest twój największy problem?

- Jaki?

- Nie czytasz książek!

Draco usiadł obok niego.

- Użyłeś na Hermionie najsilniejszego miłosnego zaklęcia, jakie wymyślono, to się nie dziw, że odbiła ci palma!

- Ale tak z dnia na dzień? - Ron przełknął ślinę - wcześniej…zawsze była ładna, lubiłem z nią spędzać czas, ale moje uczucia nie były aż tak określone. Zresztą, trzymałem je na wodzy.

- Basiatum to zaklęcie ochronne - Draco ściszył głos - gdybyś poczytał trochę o pradawnej magii wiedziałbyś, że chroni ono nie tylko ukochaną, ale i ukochanego. Mąż otacza żonę opieką, aby ta nie doznała krzywdy od innego mężczyzny. Natomiast on sam wyrzeka się przez to swojego chłodu. Ten czar sprawia, że mężczyzna ponosi fizyczną odpowiedzialność za ochronę, traci czucie w jednym palcu, albo jest półgłuchy. Poza tym jego uczucia do wybranki stają się niczym otwarta księga. Nie jest w stanie ukryć żadnego uczucia, kierowanego ku tej osobie. A więc od teraz jak będziesz zły na Hermionę, to od razu zaczniesz jej o tym mówić - nie będziesz miał lekko.

Draco zamilkł na chwilę.

- Zatajanie uczuć - mruknął po chwili - to wygodna sprawa. Ponieważ nie deklarujemy się, możemy zmieniać swoje wybory. Niewielu ludzi otwarcie wyjawia swoje uczucia. A jeszcze mniej czarodziei używa tego zaklęcia. Po pierwsze nie chcą ponosić konsekwencji cielesnych. Ale jeszcze bardziej boją się tych duchowych. Już na zawsze twoje uczucia względem tej osoby pozostaną jawne.

- Co w tym złego… skoro kogoś kocham, czy nie powinienem powiedzieć o tym tej osobie?

- A czy masz pewność, że ona teraz też cię kocha? Albo, że nie pokocha innego? Wtedy wiedząc o twoim uczuciu i nie chcąc cię ranić pewnie zrezygnuje ze swojego szczęścia. A ty, - co jeśli spotkasz kogoś innego - czy ten ktoś inny wytrzyma, wiedząc, jak bardzo kochałeś ją? A jeśli uczucie odżyje? Przecież go nie ukryjesz.

- Ach, głowa mi pęka od tej filozofii! - Ron wstał - nic dziwnego, że jesteś sam, skoro tak mędrkujesz nad miłością.

Draco potarł podbródek.

- Tylko o tym chciałeś ze mną porozmawiać?

- No… nie tylko - Ron usiadł ponownie na ławce - wiem już, że muszę poczytać trochę o magii praojców… ale powiedz, słyszałeś kiedyś o „jestestwie”?

- Jestestwo? Co masz na myśli?

Ronald opowiedział zatem Draconowi, co mu się przydarzyło zeszłej nocy.

- Hm, to dość niezwykłe - Draco kręcił z niedowierzaniem głową - spotkałeś sam siebie, ty byłeś na golasa a on ubrany w królewskie szaty. Na dodatek nie starasz się na kongresie! Zamiast pracować myślisz o niebieskich migdałach!

- Chrzanić kongres! - Syknął Ron - Nie rozumiesz, jestem w kropce! Jakiś facet, co wygląda jak ja, straszy mnie, że stracę zdolności magiczne, a przez to całe zaklęcie nie panuję nad dłońmi w obecności Hermiony…

Tu Draco chciał dopowiedzieć, że inne części ciała pewnie też biorą czynny udział w tej maskaradzie (nie o samym przytulaniu tu przecież mówimy), ale Ron szybko mu przerwał.

- … a Krum, który jest temu wszystkiemu winny chodzi sobie spokojnie po naszym mieście!

Draco wstał.

- Siedzenie tutaj nie poprawi obecnej sytuacji. Musisz czym prędzej rozkochać w sobie Hermionę, to przynajmniej jeden problem będziesz miał z głowy. Tylko nie myśl, że ułatwię ci to zadanie. Właśnie idę kupić jej bukiet róż.

Ronald zerwał się na równe nogi. Wewnętrzny głos nie pozwolił mu patrzeć obojętnie, kiedy ktoś obcy pragnął obdarowywać kwiatami jego ukochaną.

Kurtyna.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.