Opowiadanie
Rezonans
Powrót
Autor: | Rinsey |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2022-11-05 10:58:57 |
Aktualizowany: | 2023-04-08 23:11:57 |
Poprzedni rozdział
Kopiowanie całości lub fragmentów przez osoby trzecie bez zgody autorki jest zakazane.
Rozdział 15
Powrót
Zelgadisie, Philionel został zaatakowany, odnaleziono obok niego twoje echo magiczne. Miej się…
Philionel… został ranny? Lina z niedowierzaniem wpatrywała się w punkt, w którym chwilę wcześniej zniknęła aura Filii. Jej pytające spojrzenie padło na Zelgadisa, jednak zdanie, które miała wypowiedzieć zastygło jej na ustach, jak tylko ujrzała wyraz twarzy wojownika. Mocno zaciśnięte szczęki, brwi ściągnięte w gniewie, usta zwężone do granic możliwości.
Cała podskoczyła, gdy mężczyzna gwałtownie złożył dłoń w pięść i uderzył z ogromnym impetem o nieodległą skałę, rozwalając ją w drobny mak.
Dopiero wtedy spojrzała mu w oczy. Szaleńczy błysk przeplatał się z wściekłością i rozpaczą…
- Zel… Co to znaczy? - zapytała cicho.
- Philionel najprawdopodobniej nie żyje albo jest w stanie, w którym prędzej czy później umrze.
Lina poczuła jak całe jej ciało przechodzi zimne, nieprzyjemne mrowienie.
- Ale... skąd masz pewność?
- Wiem, jak ona działa i co chciała osiągnąć. Nie mam tylko pojęcia, jak udało jej się to zrobić.
- Kto?
- Elsevien.
- Kim jest Elsevien?
Zelgadis odwrócił wzrok.
- To ktoś bardzo potężny stojący po stronie Ruelzhan. Czarodziejka specjalizującą się w magii tożsamości. Nie wiem, jak, lecz udało jej się dotrzeć do Phillionela, zaatakować go i pozostawić tam moje echo magiczne. Znasz podejście Milgazzi do mojej osoby. Pewnie już zostały wysłane za mną listy gończe. Kurwa! Xellos ostrzegał, że odnalazł jej ślad magiczny w Seyrun. Oznacza to, że nie możemy wrócić ani do dworku ani nigdzie, gdzie mogą się nas spodziewać.
- Może… moglibyśmy się udać do Zefilii?
- Co?
- Możemy się ukryć w Zefilii… To Rejon, podobnie jak Atlas, prawie pozbawiony magii, więc jak nie będziemy korzystać zbyt wiele z magii, nie powinni być w stanie nas wykryć. Poza tym… chciałabym się spotkać z Luną. Luna to… - Dziewczyna wzięła głęboki wdech. - Moja siostra…
- Nie wiem, na ile to dobry pomysł, Lina. To prawda, że niemagiczny Rejon jest dla nas obecnie najlepszą alternatywą. Musimy odpocząć, zebrać myśli i opracować nowy plan działania. Ale było nie było to Rejon, z którego pochodzisz - pokręcił głową. - To zbyt niebezpieczne. Nie wspominając już o kontaktowaniu się z osobami niezwiązanymi z Eques.
- Zel, nie wiem, co się stanie później, jak to się wszystko skończy. Nie wiem, czy będę miała inną okazję, aby się z nią spotkać i… być może pożegnać. Poza tym…. Jest jedna rzecz, o której nigdy ci nie mówiłam. Nigdy nie wydawała się mieć głębszego znaczenia. Do momentu ostatniej rozmowy z Rezo.
- Co masz na myśli?
Lina westchnęła ciężko i zrobiła kilka kroków w stronę zbocza góry.
- Od kiedy pamiętam, miałam sen. Im byłam starsza, pojawiał się coraz rzadziej. Jednak od kiedy pojawiłam się w Eques, z powrotem zaczął mnie nawiedzać. Nigdy nie byłam w stanie zapamiętać jego treści, zawsze jednak budziłam się zlana potem, z ogromnym poczuciem niepokoju. Od kiedy jestem w Eques, jedna rzecz zostaje po przebudzeniu. Ogień. Nie mój. Jest on obcy, złowrogi. W każdym razie nie brałam tego, za cokolwiek istotnego. Do momentu, kiedy Rezo… powiedział, że może mi pomóc rozwiązać zagadkę mojego koszmaru…
Szafirowe oczy rozszerzyły się w szoku.
- Rezo… wiedział o twoim koszmarze? Lina… Czy ty na pewno nigdy wcześniej nie spotkałaś nikogo ze Strażników?
Młoda kobieta westchnęła ciężko po raz kolejny.
- Do momentu spotkania Ayneres wiodłam naprawdę całkowicie normalne życie. Jedyna nienormalna rzecz w moim życiu to śmierć moich rodziców.
Zelgadis milczał przez dłuższą chwilę, w głębokim skupieniu analizując usłyszane informacje.
- Chcesz się spotkać ze swoją siostrą w jakimś dodatkowym celu poza pożegnaniem się?
- Tak. Chcę jej zadać kilka pytań o naszych rodziców…
- Dobrze, zatem ruszajmy do Atlas, stamtąd ruszymy do Zefilli niemagiczną komunikacją. Nie chcę ryzykować bezpośredniej teleportacji do naszego miejsca docelowego.
Lina w odpowiedzi tylko lekko kiwnęła głową.
- Zapieczętuję moją i twoją moc podstawową ziemną pieczęcią. Gdy będziemy jej potrzebować, krótka inkantacja wystarczy, aby zdjąć pieczęć. W wypadku walki możemy stracić element zaskoczenia, ale za to nasza obecność będzie nie do wykrycia w niemagicznym Rejonie.
- Uhm - ponownie przytaknęła, po czym poczuła jak wokół jej dłoni zamyka się dłoń Zelgadisa. Pulsujące w niej ciepło zniknęło, pozostawiając po sobie jedynie echo, które pozostawiało w niej wciąż świadomość mocy. W następnej sekundzie poczuła charakterystyczne ciągnięcie w okolicach żołądka towarzyszące teleportacji.
Głos.
Odległy.
Lecz muskający myśli słowami.
Radość spotkania. Ból rozstania. Niespełniona obietnica.
Gdy uniosła powieki, jej oczom ukazała się góra Yujin. Widok, którego nie widziała od wielu miesięcy wywołał u niej melancholijny strumień myśli.
Wróciła. Wreszcie wróciła. Ze zdziwieniem zauważyła u siebie coś na kształt… tęsknoty?
Szła tą samą drogą, co kilka miesięcy temu, gdy biegła po pracy na spotkanie znajomych w czasie Hoshimei. Z każdej strony mijali ją zwyczajni ludzie. Wysoki mężczyzna w średnim wieku biegł najwidoczniej spóźniony do pracy. Jego dłoń była zaciśnięta na teczce typowego businessmana w średnim wieku. Z tylnej kieszeni spodni można było zobaczyć portfel, z którego zaś wystawało zdjęcie przedstawiające uśmiechniętego mężczyznę z żoną i córką po obu jego stronach. Cała rodzina uśmiechała się radośnie, energicznie machając do fotografa.
- Dzień dobły, płosze paaaanii! - mimowolnie spojrzała na drugą stronę ulicy, gdzie grupa radosnych przedszkolaków energicznie machała drobnej staruszce, idącej o lasce.
- Witajcie moje dzieci. Kto ma ochotę na cukierka? - starsza pani zatrzymała się z dobrotliwym wyrazem twarzy, spoglądając na lecące w jej stronę maluchy.
- Znowu się spóźnia… - doszło do jej uszu ciche westchnienie wysokiego bruneta opierającego się o ścianę kawiarni. Z bukietem w dłoni nerwowo patrzył na zegarek.
- Ciaaaastka, pyszne ciaaaastka! Zaaaaa jedyyyyyne 5 srebrnych monet! - Młoda dziewczyna wrzeszczała, ile sił w płucach, aby zwrócić na siebie uwagę potencjalnej klienteli.
Lina wpatrywała się w ten widok jak zahipnotyzowana. To był jej świat. Wreszcie wróciła do domu.
- Lina, pamiętasz, że nie możemy iść do twojego starego mieszkania? Na pewno idziemy w stronę hotelu, czy idziesz odruchowo nie w tę stronę? - Z transu wybił ją nieco poirytowany ton Zelgadisa.
Młoda kobieta dopiero teraz dokładniej się przyjrzała mężczyźnie po pojawieniu się w Atlas. Equeshan za pomocą zmodyfikowanego ziemnego zaklęcia przywołał ubrania, które nosił w trakcie misji w niemagicznych wymiarach. Nowy strój, na który składały się zwyczajne jeansy i szary pulower, wzbudził u Liny zaskakująco miłe odczucia. Po raz pierwszy wyglądał nie jak budzący grozę wojownik, tylko jak normalny chłopak z jej świata.
Nie mogła powtrzymać myśli, jakby wyglądało życie, gdyby spotkali się tutaj w Atlas? Może na studiach? A może wpadłaby na niego w trakcie jakiejś imprezy? Jakby to było go spotkać w okolicznościach, które nie wymagałaby wywracania jej życia do góry nogami?
Poirytowana własnymi myślami dała sobie wewnętrzną reprymendę. Świat magiczny i ich przyjaciele byli w niebezpieczeństwie, a ona zaczyna produkować jakieś nastoletnie wywody?
Z drugiej strony… Skoro świat mógł się lada chwila skończyć, może jednak mogła sobie na coś pozwolić?
Wyciągnęła dłoń i z lekkim wahaniem wzięła go za rękę.
Zelgadis spojrzał się na nią lekko zdezorientowany.
- Lina, nie martw się, wyczuję zagrożenie.
- Niby taki inteligentny, a czasem jesteś na poziomie Gourry’ego - powiedziała, lekko się rumieniąc. - Po prostu chcę cię złapać za rękę, ok?
Zelgadis najpierw zaniemówił, lecz po chwili uśmiechnął się ciepło i w odpowiedzi ścisnął jej dłoń mocniej.
Nieustający głos powoli zaczynał przenikać splątane doczesnością myśli.
Płacz dziecka. Zbyt wielka moc. Niszcząca wszystko, co bliskie.
- Chodź, zawsze chciałam tam zjeść lody! - Uśmiechnęła się szeroko, ciągnąc go w stronę kolejnego straganu.
- Lina, nie możemy za bardzo zwracać na siebie uwagi - jęknął cicho Zelgadis, chociaż nie oponował, gdy dziewczyna ciągnęła go za sobą, gdzie tylko chciała.
- Dobra, to po lodach, wiem, gdzie możemy się schować! - wskazała palcem na budynek otulony przeróżnymi bilbordami oświetlonymi smugami o fluorescencyjnych kolorach.
- Lina… wiem, co to jest kino - odparł lekko poirytowany.
Pociąg do Zefilii odjeżdżał o poranku, mieli więc cały wieczór… wolny. To było bardzo dziwne uczucie. Przez ostatnich kilka miesięcy szkoliła się zakresie magii, sekret Eques stał się wręcz jej obsesją, przez co poświęcała całe godziny na poszukiwania. Poznawała prawidła nowego wymiaru, który powoli zaczynała traktować jak własny… A teraz, gdy wróciła do swojego oryginalnego świata, pomimo, że znała przecież okolice na pamięć, wszystko wokół wydawało jej się dziwnie… obce, odległe. Podobnie jak opcja wolnego, beztroskiego wieczoru. Cały czas tkwiły w niej wspomnienia niedawnych wydarzeń, lęk o los Philionela i wiele innych ciężkich odczuć. Jednak z tej krynicy rozważań wyłoniła się jedna myśl. Potrzebują odpoczynku, chwilowego zapomnienia. Cieszenia się momentem beztroski, nawet jeśli wręcz nienaturalnie odcinała się od kłębiących się w czeluściach umysłu dylematów.
- Taaak? A niby skąd? - spytała zaczepnie.
- Hm… nie wiem, czy powinienem ci to opowiadać…
- Teraz nie dam ci spokoju, skoro już zacząłeś.
- Ech… - westchnął ciężko, ale poddał się jej namowom bez większego oporu. - Jak byłem mały, podglądałem kandydatów na Strażników w trakcie treningu. Trenowali teleportację międzywymiarową i rozmawiali między sobą, że udało im się teleportować do niemagicznego świata i pójść do kina w tajemnicy przed mistrzami. Ja zaś, no cóż, jako mały chłopiec zazdrościłem im, że już rozpoczęli szkolenie, ale przede wszystkim sam chciałem zobaczyć ten film... Zapamiętałem wzorzec energetyczny miejsca, do którego się teleportowali, po czym spróbowałem to odtworzyć. Ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu zarazem udało mi się to za pierwszym razem…
- Ej, a mnie się czepiałeś!
- Wiedziałem, że nie powinienem ci o tym wspominać.
- Hehe. Będę miała na ciebie haka. Ale co dalej? Byłeś sam, byłeś dzieckiem…
- No cóż. Jak minęła pierwsza chwila przerażenia i szoku, ruszyłem w poszukiwaniu kina. Było kilka kroków dalej, już chciałem się zakraść do budynku… kiedy nagle pojawił się Rezo.
- Rezo?
- Ta. Bez słowa złapał mnie za ramię, teleportował do domu, po czym opieprzył od góry do dołu.
- No, to chyba niedziwne.
- Od tego momentu zaczął mnie szkolić. I gdy całkowicie opanowałem teleportację międzywymiarową wysłał swoją przydupaskę ze mną do kina. I obejrzałem film, o którym opowiadali starsi uczniowie.
- To brzmi jakby Rezo był w tych czasach normalnym dziadkiem.
- Tak. - Ku jej zaskoczeniu nie zaprzeczył, chociaż jego wzrok stał się na chwilę nieco odległy. - Wtedy jeszcze tak mi się wydawało. To był ten krótki czas, kiedy chciałem być jak on. Ale cóż. Myliłem się.
- Trafiłeś do kina jeszcze później? - próbowała wrócić do lżejszego tematu.
- Dużo później. W zasadzie po skazaniu Rezo na Ruelzaar, jak odzyskałem kontrolą nad mocą po transformacji, gdy zdarzały się spokojniejsze okresy…
Na moment zapadła cisza.
- Dobra, to postanowione. Idziemy do kina!
- Lina… To nie jest czas na to…
Dziewczyna odwróciła się do niego, po czym ujęła w dłonie jego twarz, skłaniając go, aby spojrzał jej prosto w oczy.
- Zel, na chwilę zapomnij o wszystkim, dobrze? Pociąg mamy jutro, nikt nas teraz nie ściga. Wiem, że martwisz się Philem i Filią i wszystkim. Ale w tej chwili nic nie możemy na to poradzić. Na ten jeden wieczór, przestań nosić całe Eques na swoich barkach, dobrze?
W szafirowych oczach ponownie pojawiła się cała gama emocji. Zmartwienie i napięcie przeszło w zaskoczenie, po czym ustąpiło niemalże uśmiechowi.
Mężczyzna lekko się nachylił, po czym delikatnie pocałował ją w usta.
- Spróbuję - powiedział cicho, po czym tym razem to on chwycił ją za rękę i zaczął ich prowadzić stronę kasy biletowej.
Lina nieco zaskoczona, zarumieniła się i również się uśmiechnęła.
Był coraz bliżej…
Trzeba chronić. Aby chronić trzeba rozdzielić. Dopóki nie przyjdzie właściwy czas.
Jedyny seans, na który udało im się zdążyć, nie był dobrym filmem. Tandeciarskie kino akcji z marnymi efektami specjalnymi na dwójce osobników parających się na co dzień magią nie zrobiło zbyt pozytywnego wrażenia. Nie oznaczało to jednak, że spędzili ten czas bezowocnie. Wspólne krytykowanie każdego mało wyrafinowanego pokazu aktorskiego okazało się być zaskakująco wciągającą rozrywką.
- Czy oni serio mieli widzów za idiotów? Każdy byłby w stanie się domyśleć, kto był głównym złym po pierwszych minutach - komentował bezlitośnie Zelgadis po wyjściu z sali projekcyjnej.
- To im jeszcze mogę darować. W końcu mógłby to oglądać taki Gourry. Niech bidak ma szansę zrozumieć, o co chodzi w fabule. Ale to, że główny bohater oddał wszystkie swoje skarby, aby ratować jakąś nowo poznaną laskę? To jest absolutnie niewiarygodne - kontynuowała Lina.
- Serio? To było dla ciebie największym mankamentem tego filmu? Że ten cały Inhana Bones nie postąpiłby tak jak ty?
- A co Zeluś? Ty byś oddał wszystko, co masz, aby ratować jakąś durną blond cizię z wielkim biustem?
- Tego nie powiedziałem. Mówię, że film miał dużo większe wady niż to.
- Phi. Ogólnie durny film to był.
- Zgadzam się, był wyjątkowo durny.
Uśmiechnęli się do siebie i ruszyli w dalszą drogę do hotelu.
Nocleg. To był temat, który u Liny wywoływał lekki dyskomfort. Zelgadis jakby czytał jej w myślach, wskazał pobliski budynek.
- Myślę, że tutaj będzie dobrze. Lina, ze względu na bezpieczeństwo, biorę jeden apartament z dwiema sypialniami, OK?
Słysząc to, poczuła silną falę ulgi.
- OK - przytaknęła.
Jednak, gdy kładła się już na swoim łóżku, ogarnęło ją dziwne napięcie. Zelgadis był na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko, że otworzy drzwi przydzielonego jej pokoju, minie małe pomieszczenie wspólne, gdzie znajdywały się główne drzwi na hotel oraz do pokoju mistrza ziemi. Tak jak obiecał, nie robił nic, na co nie pozwoliła przynajmniej gestem. Wciąż była obezwładniona tym, co się między nimi działo, ale… wstydziła się sama przed sobą tej myśli, lecz chciała znowu poczuć jego bliskość… Nie chciała mu też o tym mówić. Aż chciało jej się krzyczeć nad własnym niezdecydowaniem. Jaka ona była kiepska w te sprawy!
Jutro masz spotkać Lunę - powiedział jej cichy głosik w głowie. - To może być twoja ostatnia szansa w tym życiu, Lina.
Czarodziejka natychmiast się podniosła i zaczęła czochrać w irytacji swoją grzywkę.
- Lina, coś się dzieje? - Usłyszała zaniepokojony głos wojownika.
- Nie, nic! - odparła szybko.
- Mogę wejść?
- Możesz - powiedziała cicho.
Zbliżył się do niej.
- Na pewno wszystko w porządku?
- Tak… Albo nie… Ccchcę się przyytulić,aleniejestemgotowananicwięcej,ale… - wydukała niezrozumiale.
Zelgadis ze swoim słuchem nie miał, oczywiście, problemów ze zrozumieniem tego bełkotu. Najpierw patrzył się na nią z niedowierzaniem, a po paru sekundach zaczął się głośno śmiać.
- Nie śmiej się tak głośno. Mówiłam ci, że jestem kiepska w tych sprawach - wymamrotała zawstydzona dziewczyna.
- Cieszę się, że masz pełną świadomość, jak działają faceci. Ale jak się przytulimy na chwilę, nic ci nie grozi. - Położył się na łóżku obok niej i gestem zaprosił ją do siebie. Lina nieco z drżeniem położyła się obok niego i ostrożnie wtuliła się w niego.
Jakie to było miłe…
Szybko zdenerwowanie zastąpiła błoga fala bezpieczeństwa, rozkosznie rozlewająca się po całym jej ciele. Nim zdążyła zadać Zelgadisowi kolejne pytanie, sen otulił jej umysł.
A gdy wskazówka wskaże północ, kamień znów wpadnie do rzeki przeznaczenia.
***
Zefilia była przepięknym miasteczkiem opierającym swoją gospodarkę na produkcji win. Rzędy winorośli zdawały się sięgać nieskończoności horyzontu. Delikatny wiatr kołysał zielono-złocistymi liśćmi bezowocnych krzewów. W morzu jesiennych barw rysowały się kontury licznych gospodarstw okalających widoczne z oddali wyższe budynki, stanowiące centrum miasteczka.
Wróciła do domu…
Rozglądając się po okolicy, nie mogła się pozbyć nuty nostalgii. Była żądna wiedzy, przygód, a przede wszystkim musiała poznać prawdę o śmierci swoich rodziców, bez względu na to, co mówiły jej babcia i Luna. Jednak tęskniła za tym miejscem. Wzięła głęboki wdech, upajając się zapachem winobrania i rodzinnych wspomnień.
Kiedy tata tkał opowieści o dalekich miejscach, niesamowitych wykopaliskach i odkryciach.
Gdy mama, miażdżąc winogrona bosymi stopami wraz z innymi kobietami z okolicy, z uśmiechem wyciągała dłoń do małej Liny, zapraszając ją do wspólnego „tańca w winie”.
Sroga twarz babci, która zawsze krytykowała jej rodziców, że nie powinni się szlajać po świecie jako „jacyś archeolodzy”, tylko powinni przejąć jej winnicę.
I mina Luny, gdy Lina zrobiła coś, czego nie powinna była zrobić i czego nigdy więcej nie zrobi…
Czarodziejka mimowolnie zadrżała na samą myśl o spotkaniu z siostrą. Bardzo kochała swoje rodzeństwo, jednak Luna potrafiła być absolutnie przerażająca…
Mimowolnie jednak uśmiechnęła się, gdy coraz bardziej przybliżała się do swojego domu. Wystarczyło zrobić kilkanaście kroków i będzie u celu. Objęła tęsknym spojrzeniem duży, dwupiętrowy dom zbudowany ze starej, lecz wyjątkowo wytrzymałej cegły. Dojrzała maleńkie, fioletowawe iskierki otaczające promienie słoneczne odbijające się od starych okiennic.
Dopiero po chwili doszło do niej znaczenie tego, co widziała.
Jej dom rodzinny w niemagicznym Rejonie, emanował mocą.
To było przecież niemo…
Nie…
Żyła w świecie, w którym niemożliwe stawało się możliwe. Sama przecież powtarzała to Zelgadisowi tak często.
Drżącą dłonią nacisnęła klamkę. Serce zaczęło szybciej bić. Wokół żołądka zacisnęły się niewidzialne kolce.
Jej koszmar… Od kiedy pojawiła się w Eques, zaczął do niej regularnie powracać. Chociaż na początku po przebudzeniu nigdy nie mogła sobie przypomnieć jego treści, ale za każdym razem towarzyszyła jej mieszanka smutku i nienawiści. Wiedziała, że gdzieś w jej podświadomości tkwił koszmar, którego nie chciała do siebie dopuścić, tylko na podstawie tego niemiłego odczucia i pojedynczych obrazów. W trakcie jej pobytu w Krainie Równowagi zaczęło się pojawiać coraz więcej szczegółów. Zarysowywał się w jej głowie gwałtowny pożar, tak bardzo odmienny od jej ciepłego płomienia stanowiącego rdzeń jej jestestwa. Dopiero teraz była w stanie nazwać to zjawisko. To było natężenie nurtów chaosu.
Jej serce odmawiało rozumowi sił do przetworzenia obrazu, który został namalowany przed jej oczami przez przewrotny los. Świadomość odmawiała rzeczywistości zmierzenia się z nią jak równy z równym. Jej uszy stały się głuche na słowa Zelgadisa, oczy na ostatnie sekundy stały się ślepe na prawdę rozgrywającą się tuż przed nią. W jej umyśle rozległ się znajomy głos.
Radość spotkania. Ból rozstania. Niespełniona obietnica.
Strumień krwi niczym rzeka rozgałęział się na coraz więcej ramion.
Płacz dziecka. Zbyt wielka moc. Niszcząca wszystko, co bliskie.
Tak dobrze jej znana filigranowa postać staruszki, która ją wychowała, leżała bezwładnie na podłodze.
Trzeba chronić. Aby chronić trzeba rozdzielić. Dopóki nie przyjdzie właściwy czas.
Patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Tamta Lina już drżała na skutek spazmów płaczu i targającego ją bólu na skutek tak nagłej i nieoczekiwanej straty. Wiedziała, że od zespolenia się dwóch odbić z pogranicza mentalnej szklanej tafli dzieliły ją zaledwie ułamki sekund.
A gdy wskazówka wskaże północ, kamień znów wpadnie do rzeki przeznaczenia.
Ona już próbowała jej to opowiedzieć. Próbowała jej to pokazać już wtedy, gdy utraciła swoje imię i kształt.
Na zwierciadle jej duszy pojawiła się pierwsza rysa.
Jak mogła nie zauważyć tego wcześniej?
Rysa pogłębiła się, zmieniając się w pęknięcie. Pęknięcie niczym rzeka zaczęła się rozlewać po całej powierzchni. Przy dźwięku delikatnych, metalicznych dzwonków mentalne lustro rozpadło się na miliony kawałków.
W jednej chwili zalała ją fala bólu i rozpaczy.
- Babciu, babciu, BABCIU!!! - uklękła obok ciała kobiety. Jej czerwone oczy, tak podobne do jej własnych, spoglądały w nicość. Liczne zmarszczki staruszki wydawały się jeszcze głębsze potęgowane grymasem bólu towarzyszącym jej w chwili śmierci. Otulający jej ciało fartuch, zwykle poplamiony szkarłatem wina, teraz przeszedł purpurą krwi. Wyciągnęła drżącą dłoń i dotknęła jej bezlitośnie zimnego policzka. - Babciu…
Jej wewnętrzny nurt zadrgał niebezpiecznie. Jednak niemalże natychmiast poczuła obok puls ziemi rozchodzący się delikatnie po jej wnętrzu.
- Lina… Tak mi przykro… - Dopiero teraz usłyszała jego głos. Młoda kobieta odwróciła się w jego stronę, po czym wtuliła się w niego i zamarła w bezruchu. Po policzkach leciały jej dwie strużki łez. Wojownik zastygł wraz z nią w ciszy niemej rozpaczy.
Kilka metrów od nich leżało ciało Episti.
Zelgadis tyle razy ją ostrzegał przed kontraktem z tymi stworzeniami. Kontakt pomiędzy Episti a zwyczajnym człowiekiem, co więcej, przeprowadzenie Tribuo altum incipere na osobie niemagicznej mogło się skończyć tylko w jeden sposób…
Powietrze było tak wypełnione echem magicznym Czerwonego Kapłana, że było nie do pomylenia z jakimkolwiek innym śladem mocy.
Ślady walki były widoczne niemalże wszędzie. Poprzewracane krzesła, połowa stołu spopielona i opierająca się o ścianę, dwie miski roztrzaskane o podłogę z resztkami jedzenia rozbryzganymi po całej powierzchni.
To stąd Rezo wiedział o jej koszmarze…
Taki ktoś jak Czerwony Kapłan bez problemu wykrył przepływ nurtów w niemagicznym rejonie.
Episti były rasą nie potrafiącą wpływać na nurty. Magiczne echo nie powstałoby przy przeprowadzeniu Tribuo altum incipere na istocie pozbawionej mocy. Lecz przy przebudzeniu osoby, która wyzwoliła nieznaną sobie wcześniej siłę po raz pierwszy, już tak.
Rozpoznała obecność magiczną Luny dopiero po dłuższej chwili. Było to doświadczenie podobne do rozpoznawania kogoś po kształcie cienia. Błyskawicznie zaobserwowała wzorzec magiczny, którego nie widziała nigdy wcześniej. Jednak po dobrych kilkudziesięciu sekundach doszło do niej, że to schemat energetyczny należący do jej siostry.
Implikacje tego spostrzeżenia sprawiły, że zaczęło jej się kręcić w głowie.
Jej siostra miała predyspozycje magiczne. A skoro tak… Wniknięcie w nią Ayneres tamtego sierpniowego wieczoru, który zdawał się teraz być odleglejszy niż kiedykolwiek, nie był przypadkiem... Pochodziła więc z rodziny powiązanej z magią?
Zaraz, zaraz, zaraz…
Czy śmierć jej rodziców nie była również powiązana ze światem krążących nurtów energetycznych?
Kolczasta pięść zacisnęła się na jej żołądku jeszcze mocniej.
A Episti przybyły tutaj, jak tylko wyciągnęły z jej duszy wszelkie informacje. W głowie zaczęły jej szumieć słowa Adreenu.
Chcemy zrozumieć, jak dusza skazana na anihilację powróciła do świata żywych. W jaki sposób pomimo międzywymiarowej odległości, chociaż trwało to tak krótką chwilę, zrodził się między wami Rezonans.
A więc na mocy ich kontraktu magicznego mogli dalej szukać tych informacji. W jej domu rodzinnym.
To przez nią babcia nie żyła. A Luna…
W jednej chwili poczuła, jak ziemna pieczęć tkwiąca w jej wnętrzu pęka. W ułamku sekundy cały dom wypełnił się drobinami mocy ognia.
- Ta druga osoba, która tu była, żyje, Lina. - Za każdą drobiną magii płomienia natychmiast pojawiła się drobina ziemnej mocy, lecz rudowłosa dziewczyna zanurzona w rozpaczy nawet nie zwróciła na to uwagi.
- Co?
- To są tylko ślady przebudzenia mocy i walki. Gdyby ją zabił, również znaleźlibyśmy takie echo magiczne.
- Ale nie ma pewności, co jej zrobił Rezo….
- Może ją trzymać jako zakładnika, aby tobą manipulować. Wiem, że to marne pocieszenie, ale po ostatniej „rozmowie” z jakiegoś względu szalenie mu zależy, aby cię przeciągnąć na jego stronę. W takiej sytuacji nie opłacałoby mu się zabicie kogoś ci bliskiego.
To była prawda. Jakaś cząstka nadziei zakorzeniła jej w jej sercu. Zaraz potem jej wzrok ponownie padł na zimne ciało starej kobiety, która ją wychowała.
- To moja wina.
- Lina…
- Nawet nie próbuj mnie w jakikolwiek sposób pocieszać, Zel. Ostrzegałeś mnie. A ja bez zastanowienia podjęłam decyzję. Łudziłam się, że cena, którą miałabym zapłacić, będzie dotyczyć tylko mnie. I że z tym wszystkim sobie poradzę. Gdybym tylko…
- Lina. Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Wiem, że jesteś przyzwyczajona do poczucia całkowitej kontroli nad swoim życiem. Ale… to będzie moja ostatnia lekcja dla ciebie jako mojej podopiecznej… Musisz porzucić tę kontrolę. Musisz porzucić to złudzenie. Tylko w ten sposób staniesz się niezależna od przepływu nurtów. Tylko tak zabezpieczysz swój wewnętrzny nurt. W Eques podejmujemy różne decyzje. Czasem dobre, czasem katastrofalne w skutki. Lecz Eques jest zbyt złożone, aby ktokolwiek był na tyle zarozumiały by twierdzić, że rozumie wszystkie zachodzące tu procesy.
- O co ci chodzi? Przez moją decyzję, moja babcia została zamordowana! Szczytem tchórzostwa byłoby odwrócenie głowy i zrzucenie winy na „okoliczności”! To była moja decyzja, to ja ją zabiłam!
- Nie, Lina. Jesteśmy tylko łódeczkami na wzburzonym morzu. Możemy nadać im kurs, lecz nigdy nie będziemy mieć pewności, gdzie popłyniemy. Tylko, gdy to zaakceptujesz, będziesz mogła przetrwać w Eques. Podjęłaś decyzję, owszem. Musisz ponieść jej konsekwencje, zgadza się. Ale to nie oznacza, że ponosisz winę.
- To nieprawda…
- Lina… Musisz to zrozumieć… Gdybym cię teraz puścił, twój wewnętrzny nurt… by pękł. Nie będę w stanie zawsze cię chronić, musisz się uwolnić od poczucia kontroli i naprawdę zacząć płynąć z nurtami. Przypomnij sobie jak czułaś… Ją.
To słowo, okazało się być kluczem do jej umysłu.
Błyskawicznie powróciło niedawne wspomnienie…
Lustro. Odbicie.
Gdy jej czerwone tęczówki stały się złote. Kiedy rude, rozwiane na wietrze włosy, przyjęły równie złocistą barwę. I słowa, które wtedy wypełniły jej duszę.
Mój umysł jest moją potęgą. Moja potęga jest moim umysłem.
Musiała stać się nurtem. I jednocześnie zachować swój kształt. Jakie to było kuszące, by zatopić się w morzu nurtów i odgrodzić się od destrukcyjnych wpływów naczynia…
- Lina!
Nie jesteś nurtem tylko kierujesz swoim nurtem.
Tak, to była odpowiedź. Musiała zaakceptować, że nurty płynęły swobodnie. I nie miała nad nimi żadnej kontroli. To, nad czym jednak mogła panować, to nadawanie nurtom kierunku. Jedynie tyle. I aż tyle.
Drobiny ognistej magii powoli zaczęły się cofać w stronę swojej władczyni.
Po jej policzku pociekły kolejne łzy, gdy raz jeszcze wtuliła się jego ramiona.
- Już będzie dobrze, Zel. Dziękuję… i przepraszam.
- Nie masz za co. - odparł szeptem, po czym przytulił ją mocniej.
W ciągu kilku chwil otoczenie wypełnione magią, powróciło do swojej pierwotnej postaci.
- Lina, założę na ciebie moją ziemną pieczęć po raz ostatni. Będzie ona pieczętowała mniejszą część twojej mocy, lecz będzie to pieczęć najtrudniejsza do złamania. Gdy będziesz w stanie ją przełamać sama, będzie to oznaczało, że masz kontrolę nad całą swoją mocą.
Młoda kobieta natychmiast poczuła w swoim wnętrzu blokadę żywiołu ziemi. Moc płomienia przestała płynąć w nieokiełznanym tańcu, zmieniając się w rytmiczny nurt sprzężony z biciem jej serca.
- Przepraszam, Zel… Tyle włożyliśmy wysiłku, aby nikt nas nie znalazł, a stworzyłam w zasadzie latarnię energetyczną prowadzącą wprost do nas…
W powietrzu można było zaobserwować załamanie przestrzeni, towarzyszącej zwykle teleportacji potężnego osobnika.
- Niczym się nie przejmuj, jesteśmy gotowi na każdy atak, jak nigdy dotąd.
Moc ziemi w jednej chwili wypełniła całą Zephilię. Lina ze zdumieniem poczuła, jak jej moc niemalże natychmiast odpowiada na wezwanie Zelgadisa, zanim wysłała pojedynczą myśl w stronę własnego żywiołu.
Niebo przecięła błyskawica towarzysząca wyładowaniu elektrycznemu powstałego na skutek materializacji postaci rosłego mężczyzny.
Nastawiając się na najgorsze, Lina obserwowała postać wyłaniającą się zza energetycznej mgły. Jak tylko jednak rozpoznała znajomy wzorzec energetyczny, cofnęła swój żywioł.
- Goury, co ty tutaj robisz?
- Szukałem was przez ostanie kilka dni. Jak dobrze, że napotkałem wasz ślad….
Lina prawie go nie poznała. Zawsze uśmiechnięty, pełen beztroski mężczyzna spoglądał na nich z niemalże martwym wzrokiem. Jego twarz, wypełniona kilkudniowym zarostem, spięta na skutek ewidentnego stresu.
- Gourry, co się stało?
- Sylphiel… Znaczy Amelia została zapieczętowana w maszynie wzmacniającej filary. Sylphiel wraz z nią. Obie wciąż żyją. Lecz Filia… Filia została skazana na wyklęcie do Ruelzaar!
Szedł po grubym, czerwonym dywanie wykończonym złotymi ornamentami. Jego wzrok nawet na chwilę nie padł na wiszące na ścianach obrazy, które wypełniały kamienistą przestrzeń dziedzictwem kultury wielu wieków. Beznamiętnie omijał ciemne meble o misternie rzeźbionych ornamentach, krocząc na spotkanie majestatycznej kobiety odzianej w bogate purpurowe szaty.
- Jak rozwija się plan, Xellossie? - spytała niskim, aksamitnym głosem.
- Doskonale, Pani. Jest coraz bliższa poznania prawdy o własnej genezie, a jak zakładamy, gdy to nastąpi, historia Eques być może zmieni swój bieg - odparł z zadowoleniem, nieznacznie uchylając powieki.
- Wspaniale. - Kiwnęła z aprobatą. - Masz zatem kilka dni wolnego, mój wierny sługo.
Demon najpierw spojrzał z lekkim zaskoczeniem na swoją władczynię. Jednak jedno spojrzenie na twarz Lorda Mazoku, wystarczyło, aby zrozumiał jej intencje.
Na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Dziękuję, Pani.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.