Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Rezonans

U kresu

Autor:Rinsey
Serie:Slayers
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2025-08-07 16:04:50
Aktualizowany:2025-08-07 16:04:50


Poprzedni rozdział

Kopiowanie całości lub fragmentów przez osoby trzecie bez zgody autorki jest zakazane.


- Rapciszku, łuratuj mnie! Jestę księzniczką! Żłe Mażoku mnie połwały i uwięziły w Żamku Chmuł! Strzegą mnie klwiożełcze Nułty! I wiełoogoniaste bestyje!

-Żaklinko, jam twój książę i wybawca! Pokonam wiełookiego Mażoku z mołdą śmiełdzącą i glist pełną!

-Jam stłaszny i demoniczny Mażoku! Przywołam moją stłaszliwą magię i zniszczę cię plugawciu! Już nigdy nie łobaczysz Żaklinki!

Mały chłopiec z groźnym wyrazem twarzy, ostentacyjnym ruchem zakrył swe dziecięce lico skrawkiem czarnego materiału, goniąc drugiego chłopca machającego krótkim drewnianym mieczykiem. Nieopodal dwójki malców wznosiła się chybotliwa budowla z krzeseł i stołu, na szczycie której stała mała dziewczynka, machająca chusteczką w stronę dwójki kolegów.

- Tato, co ty im znowu naopowiadałeś? - westchnęła na wpół rozbawiona

na wpół rozeźlona kobieta odziana w długi bawełniany fartuch. - Jak mam przygotować obiad bez stołu?

- Twe słowa mnie ranią, córko droga. Historii Jakine i Rapchena już nie rozpoznajesz? - odparł z ewidentnie udawaną urazą starszy człowiek.

- Tato, przestań gadać jak jakiś kaznodzieja. To ma niby być historia Octi vesperi?

- Stara historia wydała mi się już trochę nudna, a więc ją nieco podkręciłem. - odparł starzec z uśmiechem. - Dla obecnej młodzieży historia nieszczęśliwych kochanków jest po prostu nieinteresująca.

- Ależ to była zawsze moja ulubiona historia! Mazoku i Smok, którzy zakochują się w sobie, jednak arcymag Sei Ragnus nie pozwala im być razem i rozdziela ich w dwóch różnych wymiarach, gdyż ich miłość może przynieść światu zgubę. - W oczach gospodyni można było zauważyć błysk ekscytacji. - Ale Smok się nie poddaje i prosi Gołębice Nurtów o pomoc. Gołębice odpowiadają na wezwanie i tworzą międzywymiarowy portal, aby para kochanków mogła się spotkać.

- Himesiu, chyba nie pamiętasz prawdziwego końca tej historii, Opowiadałem ci go, jak byłaś już starsza. Modlitwa Smoka owszem, zostaje wysłuchana przez Gołębice Nurtów, lecz w ten jeden dzień, gdy możliwe było stworzenie tunelu, zrywa się burza nurtów, która prowadzi do śmierci wielu gołębic. Ich pobratymcy zaś żądają rekompensaty od Smoka. Smok zaczyna ronić łzy, w których zaklęta jest jej siła życiowa. Umarłe gołębice odzyskują życie… Smok zaś umiera, myśląc o swoim ukochanym.

- Zupełnie sobie tego nie przypominam. Co się stało potem? Co zrobił Mazoku?

Na twarzy starca pojawił się wyraz ironicznego rozbawienia.

- To co Mazoku robią zazwyczaj. Śmiał się z naiwności Smoka. Przecież Mazoku nie są zdolne do miłości.


***


Wyklęcie do Ruelzhan. Zaśmiała się w duchu. Nawet tutaj kłamali. Przecież, teraz gdy było wiadomo, że Ruelzhan mają dostęp do przeklętego wymiaru, byłoby to tożsame z wysłaniem jej do wroga.

Przymierze Równowagi postanowiło zrobić to, co potrafiło najlepiej. Postanowiło ją zgładzić.

Nie miała siły płakać. Już nie. Na chwilę obecną była to jedyna droga, którą mogła podążać. Przestała wierzyć w obecną Równowagę. Tak długo zaprzeczała wszelkim dowodom, które życie rzucało jej pod nogi, aż los wyciągnął największy z możliwych argumentów. Powrót Valgaarva zapoczątkował ostatnią prostą na drodze do zwątpienia. Jednak czarę goryczy przepełniło kłamstwo tego, kto ją wychował i komu swego czasu ufała najbardziej na świecie.

Jej przyszywany ojciec skazał ją na śmierć.

Mogłaby próbować walczyć, ale nie miała już na to siły. Jaką miała alternatywę? Przyłączyć się do drugiej grupy morderców? Bardzo się cieszyła, że Valgaarv powrócił do życia, jednak postać Równowagi przestała mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. A jak wreszcie zrozumiała, nie mogła pozostać w obecnym świecie, nie wybrawszy strony.

Gdy składała dłonie do modlitwy, Ceiphied milczał jak zawsze.

Była już zmęczona… Nie chciała już walczyć. O nic.

Przed oczami pojawił się jego obraz.

Może i miała jeszcze jedno marzenie, lecz doskonale wiedziała, że było ono jeszcze mniej prawdopodobne do spełnienia niż to pierwsze.

Otuliła się szczelniej prostym, lecz grubym kocem i spojrzała na samotny księżyc rozświetlający ciemność aksamitnej nocy.

Maezhiran. Miejsce, które znała dużo lepiej niż by chciała. 7 lat wcześniej spędzała tutaj całe dnie, gdy codziennie odwiedzała Valgaarva. Nigdy nie przypuszczała, że tutaj wróci… A na pewno nie jako więzień. To było wręcz zabawne, jak historia zatoczyła koło.

Więzienie dla potępionych przez ustrój Równowagi zostało stworzone wiele lat wcześniej na terenie podobnym do Zeraquey, które, jako że stanowiło samo centrum Krainy Równowagi, było obszarem wypełnionym surową, nieokiełznaną magią tworzenia. Tutaj również tylko nieliczni mogli przekroczyć jego granice i opuścić je przy zdrowych zmysłach. Nurty energetyczne przy najmniejszej pomyłce przy manipulacji wnikały w magów, doprowadzając ich do obłędu. Cele były dodatkowo były otaczane barierą, całkowicie uniemożliwiając wydostanie się bez znajomości odpowiedniego klucza energetycznego. Na „opiekunów” Maezhiran wybierano elitarnych Strażników.

Jeden z nich, odziany w ciężką, białą zbroję, stał tuż przed jej celą.

Był to symbol, że została uznana za wroga Równowagi.

Ona. Jedna z jej największych obrońców.

Podkuliła nogi i objęła je ramionami, zastygając w takiej pozycji.

- Panno Filio? - Cała drgnęła, gdy do jej uszu dobiegł szept.

- Nie powinieneś ze mną rozmawiać - odparła beznamiętnym tonem, nie obdarzając go nawet pojedynczym spojrzeniem.

- Panno Filio, ale to ja. Nie poznaje mnie pani?

Coś w jego głosie zaczęło się przebijać przez gęstą warstwę niepamięci i dopiero ten dźwięczny prześwit skłonił ją do podniesienia głowy.

- Kim ty…

- Ach, no tak, jak może mnie pani rozpoznać w tej przerośniętej czapce - odparł z pełnym zrozumieniem w głosie, po czym zdjął ciężki hełm, spod którego wydostały się złote kręcone loki i para bystrych zielonych oczu.

- Clavisie, to ty?

- Tak, panno Filio.

Uśmiech na jego twarzy przywołał falę wspomnień o przyjemnym zapachu letniej bryzy. Dawno, dawno temu była odpowiedzialna za przeprowadzenie wstępnego szkolenia niewielkiej grupy młodych Smoków w nadmorskim Rejonie. Spośród nich wyróżniał się właśnie zielonooki maluch. Pomimo wówczas niewielkiej postury, wykazywał niesamowite powinowactwo do magii Ceiphieda.

- Co się z tobą działo przez te wszystkie lata? - spytała z autentyczną ciekawością.

- Ciężko trenowałem po zakończeniu pani szkolenia, panno Filio - odparł dumnie jak mały chłopiec. - Szybko zostałem wybrany na kandydata na Strażnika Maezhiran. Zostałem powołany do służby miesiąc temu… - Niemalże natychmiast jak wypowiedział te słowa, wbił wzrok w ziemię.

- Clavisie, nie wypowiadaj następnego pytania.

- Pani nie mogła zrobić nic złego…

Serce Filii, które wydawało jej się już być zobojętniałe na cokolwiek, co mogło ją jeszcze spotkać, poruszyło się pod wpływem tego zwyczajnego dobra pochodzącego od drugiej żywej istoty.

- Clavisie, dziękuję, ale nie pytaj mnie o nic. Masz całe życie przed sobą. Ciężko pracowałeś na awans i uznanie, które całkowicie ci się należą.

- Panno Filio…

- Clavisie, proszę.

- Tak Clavisie, rób jak twoja była przełożona ci radzi. - Nagle rozległ się znajomy głos.

Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz.

- Witaj, Smoczku. Nieźle nabroiłaś, co nie?

- Xelloss, co ty tutaj robisz?

- Panie Clevisie, czy raczyłby pan zostawić nas na moment samych?

Twarz smoczego wojownika stężała w wyrazie przerażenia. Bardzo wiele mówiło to o jego talencie. Nie każdy potrafił poznać prawdziwą tożsamość na pierwszy rzut oka sympatycznego i grzecznego długowłosego mężczyzny, który pojawił się w samym centrum Maezhiranu, nie wzbudzając najmniejszego drgnięcia energetycznego.

- Nie wolno mi - odparł z podziwu godną determinacją młody Smok. Ręce zaciśnięte na mieczu widocznie drżały. Pozbawione jakichkolwiek zmarszczek czoło oblał zimny pot.

- Clevisie, widzisz, kto to jest. Jego nie dotyczą zwykłe zasady. Odejdź proszę na moment. - Jej własny głos nawet jej samej wydał się dziwnie spokojny.

Strażnik kilka razy spojrzał ukradkiem to na nią, to na nowo przybyłego, po czym kiwnął głową i zniknął jej z pola widzenia. Nawet gdy zostali sami, nie podniosła głowy.

- A więc podjęłaś decyzję.

- Tak. Czy nie tego oczekiwałeś dając mi ten rzekomy wybór?

- Rzekomy?

Dopiero, gdy usłyszała to pytanie z jego ust, jej uczucia przyjęły konkretny kształt. Wybór nigdy nie istniał. Była tylko jedna droga, którą mogła kroczyć.

- Naprawdę myślałeś, że będę mogła nie ostrzec Zelgadisa?

- Szczerze? Pewnie, że nie. W zasadzie decyzję podjęłaś już dawno temu, prawda?

Decyzję? Dawno temu? Ach… Chyba wreszcie zrozumiała, o co mu chodziło. W jednej chwili poczuła, jak w jej wnętrzu rozlewa się mentalne ciepło.

Od kiedy Valgaarv został skazany, a ona sama rozpoczęła żywot w niesławie…

- Siostra zdrajcy!

- Strąćcie ją do Ruzelzaar!

- Czemu Milgazia jej się nie pozbędzie?

- Ona stanowi zagrożenie dla Równowagi!

Obiecała sobie, że udowodni im wszystkim, że jest doskonałą Strażniczką. Że została oceniona niesprawiedliwie. Nie była jak Valgaarv. Ona była po tej dobrej stronie…

Tylko Zelgadis traktował ją jak towarzysza broni. Jak osobę, która zajęła jedno z najważniejszych stanowisk w wymiarze w wyniku zdolności, ciężkiej pracy i wytrwałości.

Nie licząc jego. Tylko on wiedział, co się wydarzyło tamtej nocy. Że dopiero on przywrócił jej chęć do życia.

Obawiała się prawdy. Perspektywa poznania jej prawdziwego kształtu wprawiała ją w stan paraliżu i lęku. Bała się. Bała się, że to, w co kazali jej wierzyć, nie usprawiedliwiało tego, co zrobiono Valgaarvowi. Że ona sama przyczyniła się do ostatecznej destrukcji tego, którego kochała i jako starsza siostra przysięgała chronić.

Jak miała oceniać samą siebie, gdy złożyła na ołtarzu swojego dobrostanu życie jedynego brata i słuszność moralną?

Od samego początku nie było innego wyjścia. Gdy nowe zmienne wypełniły definicje starych znaczeń, odpowiedź stała się jasna i klarowna.

Wreszcie od momentu zaakceptowania wyroku i śmierci Valgaarva, podjęła dobrą decyzję.

Jej szalejące w wyniku wyrzutów sumienie, wreszcie pozwoliło jej na tę wspaniałą chwilę.

Nareszcie postąpiła właściwie.

Nawet jeżeli konsekwencją była śmierć.

- Tak - odparła, z dumą podnosząc głowę. Wreszcie spojrzała mu prosto w oczy. Czuła się wolna, jak nigdy przedtem. - Dziękuję, że dałeś mi tę możliwość. Podjęcia decyzji, która jest zgodna z moim sumieniem. Że nawet pomimo bycia Mazoku, pomogłeś swojemu naturalnemu wrogowi. Przez ostatnich 7 lat w sumie tylko na ciebie wrzeszczałam. Ale jestem wdzięczna za każdą chwilę, jaką mogliśmy razem spędzić. - Nie wiedzieć, kiedy, z jej oczy pociekły łzy. - Zawsze czułam, że dla ciebie mogłabym złamać zasady samej Równowagi. - Wyciągnęła rękę, mijając stalowe kraty, w stronę jego policzka. Była wręcz przekonana, że Demon natychmiast się cofnie, jednak jej dłoń lekko musnęła skórę tak bardzo zbliżoną do ludzkiej. Była ciepła. Tak ludzko ciepła.

Ku jej zdziwieniu jego dłoń niemalże w tej samej chwili dotknęła jej policzka.

- Czyli się poddałaś. Zaakceptowałaś fakt, że ktoś pozbawi cię życia w imię jakichś bzdurnych zasad?

- Nie. Po prostu chyba wreszcie dorosłam. - Uśmiechnęła się smutno.

Xelloss nie odpowiedział od razu. Wciąż patrzyła się w jego otwarte, przerażające, fioletowe oczy. Jednak nie czuła już strachu. Nigdy nie potrafiła czytać jego emocji. Nie wiedziała, czy Mazoku naprawdę są zdolni do odczuwania czegokolwiek. Teraz były dla niej najważniejsze jej emocje. I to, co ona czuła, całkowicie wystarczało. Po raz pierwszy od dawien dawna czuła wolność myśli i uczuć. Nawet jeśli jej emocje były pozbawione jakiegokolwiek sensu. Nawet jeśli wiedziała, że nie może marzyć o wzajemności...

Dopiero gdy poczuła na swoich ustach jego wargi, zorientowała się, że Xelloss w jakiś sposób pokonał barierę strzegącą jej celi. Pocałunek był powolny, delikatny. Wypełnij jej ciało i umysł momentalnie.

I tak nagle jak się zaczął, tak szybko się zakończył.

Bez słowa spojrzał na nią po raz ostatni. W jego spojrzeniu zdawała się drzemać złość. A może tylko już jej się wydawało?

Po czym zniknął, zostawiając ją w samotności i ciszy celi Maezhiran.

***

Milgazia Ragradia siedział za przepięknym marmurowym biurkiem w swoim gabinecie. Dzierżone w dłoni pióro zawisło nad pustą kartką, na której powinien się pojawić dekret Xullan. Spojrzenie czerwonych oczu było jednak utkwione w oknie. Szkarłatne błyskawice co chwila rzucały potężne światło na pogrążone w półmroku pomieszczenie. Wyładowania elektryczne wydawały się z minuty na minutę rosnąć w siłę. Rzęsisty deszcz dodatkowo wzmagał poczucie niepokoju, coraz agresywniej bębniąc w owalnego kształtu szybę.

Musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Równowaga w Seyrun wisiała na włosku. Sprowadzenie córki Philionela do roli baterii zapobiegło natychmiastowej destrukcji stolicy Varney, jednak nie było to rozwiązanie ostateczne. Czas się kurczył niemiłosiernie, a na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za cały wymiar. Został w końcu obdarowany ćwiercią mocy samego Ceiphieda.

- Panie Milgazia… - Od przerażającego widowiska za oknem oderwał go znajomy głos.

- Fyndel - Jeden z jego pięciu przybocznych. Dobry i wierny chłopak. Jak niegdyś Filia…

- Proszę wybaczyć moją impertynencję, ale czy nie powinien pan udać się już na spoczynek? - W jego czerwonych oczach, tak zbliżonych do jego własnych, tliła się autentyczna troska. Po krótko przystrzyżonych blond włosach i kilkudniowym zaroście spadały pojedyncze krople deszczu. Na butach doskonale pasujących do białego uniformu, można było się dopatrzeć fragmentów błota.

- Najpierw raport, Fyndelu.

- Tak jest, panie Milgazia. Od „wypadku” pana Philionela przestały przychodzić podatki od większości Rejonów Półmagicznych.

- Rozumiem, niezwłocznie wyślij tam Straż Ceiphieda.

- Tak jest! Ponadto przepływ nurtów dookoła Seyrun jest coraz mniej stabilny. Gdzieniegdzie doszło do potężnych wyładowań, zniszczenia są obecnie niewielkie, ale będzie coraz gorzej. I… jeśli mogę sobie pozwolić na osobisty komentarz.

- Mów bez obaw.

- Na nurty w Seyrun zdają się też wpływać nastroje pozostałych Strażników, panie Milgazia. Brak ogłoszenia następcy pana Philionella… Ludzie pytają się o panienkę Amelię. Wszyscy są wstrząśnięci wyrokiem na pannę Filię. Wydają się nie dowierzać, że panienka Filia zdradziła Równowagę. Podobnie jak z panem Zelgadisem…

Czerwone oczy Milgazii zwęziły się niebezpiecznie.

- Co więc sugerujesz? Mam uwolnić Amelię i stracić ostatnią szansę nad zapanowaniem nad szalejącymi nurtami? Czy nikt nie rozumie, że Philionel był doskonałym Shyllien i że nie mamy dla niego zastępstwa? Zelgadis zrobił to, przed czym ostrzegałem Philionela od wielu lat. Jest nieodrodnym wnukiem swojego dziadka. Co więcej, to przez niego… moja przyszywana córka musi umrzeć.

- Panie Milgazia… Czy nie można zrobić nic innego?

Twarz starego Smoka stężała w wyrazie niewypowiedzianego cierpienia.

- Mamy w Eques prastare prawo, którego jestem najstarszym Strażnikiem w historii Varney. Jednym z fundamentów Przymierza Równowagi jest przysięga jego przestrzegania. Filia popełniła czyn, który wedle tego prawa wymaga zesłania do Ruelzaar. A jako że wiemy już, że Ruelzaar zostało opanowane przez Ruelzhaan, aby wypełnić wymogi Przymierza, musiałem skazać ją na śmierć.

- Panie Milgazia…

- Jako mój nowy następca musisz to zrozumieć. Jako Xullan i Strażnik Przymierza Rejonu Varney, w pierwszej kolejności muszę dbać o wymiar. Nie mogę pozwolić, aby osobiste odczucia doszły do głosu.

W oczach młodszego Smoka pojawiło się smutne zrozumienie.

- Rozumiem. Nie będę pytać zatem już o nic więcej, mistrzu.


***


Wpatrywała się tępym wzrokiem w puste kartki pięknego, śnieżnobiałego papieru. Poczciwy Clevis przestał zadawać pytania zgodnie z jej rozpaczliwą prośbą. Na następny dzień dostarczył jej ten oto podarek: notatnik, atrament i pióro.

Szybko zrozumiała zamysł tego prezentu.

Mogła się pożegnać… chociaż listownie.

Ze wszystkich sil postarała się powstrzymać łzy i postawiła pierwsze słowo. Zaraz za pierwszym pojawiło się drugie i nie wiedzieć kiedy, zręcznym ruchem nadgarstka zapełniała kolejne strony papieru.


***


Panno Sylphiel, pamiętam jak wczoraj, jak zjawiłaś się w naszym dworku. Pan Zelgadis nie był początkowo z tego zadowolony, pan Gourry po prostu promieniał szczęściem. Ja zaś byłam trochę sceptyczna. Jak taka dobra, wrażliwa dziewczyna jak ty, mogła zamieszkać z garstką odmieńców, z którymi niewielu chciało mieć do czynienia? Nie chciałam cię na początku zachęcać do pozostania z nami. Szybko się jednak okazało, że pod tą delikatną warstwą kryje się bardzo silna kobieta. Może na początku bałaś się trochę pana Zelgadisa, ale było widać, że nie zamierasz się poddawać. Twoje niezrównane gotowanie, twoje matczyne ciepło, którym otoczyłaś każde z nas. Dzięki tobie każde z nas zaczęło nazywać ten dworek domem. Zwłaszcza pan Gourry… Bardzo wam obojgu życzę, abyście wreszcie wzięli dupy w troki i wyznali sobie miłość! Czasem już nie mogłam patrzeć, jak oboje krążycie dookoła siebie, jak te dwie jaskółki przed burzą. Które szybują obok siebie, ale wydają się nigdy nie mieć spotkać. Życie… potrafi zakończyć się niespodziewanym momencie. Nie trać nawet chwili, panno Sylphiel. Wiem, że już dawno mogłaś się udać do Flagerrie, do swojego Sairaag. Już dawno doskonale opanowałaś kontrolę nurtów, która pozwoli ci tam utrzymać Równowagę. Może pan Gourry by ci towarzyszył? Nie myśl o Równowadze, myśl o swoim szczęściu…


***


Panie Gourry… W zasadzie nigdy się nie zapytałam. Nigdy sam nie opowiedziałeś o tym, jak trafiłeś do naszego dworku. Zawsze byłeś taki pogodny, uśmiechnięty i beztroski. Ale tego wieczoru, kiedy się poznaliśmy… Twoja twarz była wykrzywiona bólem. Chciałam się zapytać, co się stało, ale pan Zelgadis uciszył mnie tym swoim straszliwym spojrzeniem. I nigdy już do tego nie wróciłam. Prze całe 6 lat znajomości. Przepraszam. Zawsze sobie mówiłam, że znajdzie się na to dogodny czas. Zwlekałam. I… już nie będę mogła ci zadać tego pytania.

Panie Gourry, spraw, aby panna Sylphiel stała się szczęśliwa. Wiem, że masz trochę inne podejście do wielu spraw. Między innymi to ceni w tobie pan Zelgadis. Jesteś potężnym wojownikiem i wspaniałym przyjacielem. Oboje z panem Zelgadisem potrzebowaliśmy przyjaźni kogoś takiego jak ty. Bez osądzania, bez uprzedzenia. Ale kobieta, którą kochasz potrzebuje trochę więcej inicjatywy! Panna Sylphiel na to w pełni zasługuje! Ty oczywiście też. Razem proszę odnajdźcie szczęście. Wierzę, że jest ono na wyciągnięcie ręki.

***

Panienko Amelio, najmocniej przepraszam, ale zacznę może mało przyjemnie. Również jak pan Zelgadis miałam obiekcje co twojego dołączenia do naszego dworku. Znam cię od dziecka. Zawsze miałaś wszystko, wszystko to, czego ani ja, ani pan Gourry, ani pan Zelgadis nie mieliśmy. Chyba mimowolnie ci zazdrościłam. Wszyscy kochaliśmy pana Philionela jak ojca. A ty miałaś go za prawdziwego ojca, nawet jeśli też straciłaś członków rodziny, miałaś jego, najwspanialszego ojca, jakiego mogłaś sobie wymarzyć. Który szczerze cię kochał. I twoje dobro było dla niego najważniejsze.

Zostałaś do nas wysłana, aby nauczyć się bycia Strażniczką. I trafiłaś na bardzo ciężki czas. Muszę przyznać, że z ogromnym podziwem obserwowałam, jak się zmieniasz z tygodnia na tydzień. Na naszych oczach zaczęłaś dorastać. I bardzo dzielnie stawałaś przeciwko wszystkiemu, co życie od momentu przybycia do nas postawiło na twojej drodze.

Wiem, że pan Philionel nie może się obudzić. I obawiam się, że… już nigdy się nie obudzi. Wiem, że nie poddasz się kłamstwom i nigdy nie uwierzysz, że pan Zelgadis miał z tym cokolwiek do czynienia. Pan Zelgadis darzył twojego ojca wyjątkowym zaufaniem. Myślę, że mogę powiedzieć, że pan Philionel jemu najbardziej zastąpił ojca. Na pewno wiesz, że pan Zelgadis nie zrobiłby nic, co mogłoby panu Philionelowi zaszkodzić w jakikolwiek sposób.

Jesteś mądrą dziewczyną, staniesz się jeszcze mądrzejszą kobietą, która stanie się doskonałym Filarem. Jestem o tym całkowicie przekonana. Nigdy w siebie nie zwątp.


***


Panno Lino… Wkroczyłaś w nasze życie jak grom z jasnego nieba. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jak szybko przystosowałaś się do nowej sytuacji. Nawet nie mam na myśli twojego niezaprzeczalnego talentu magicznego. Ale twoją niezłomną siłę ducha. Rzeczywistość nie jest w stanie cię złamać, to ty naginasz rzeczywistość do swej woli! W tak krótkim czasie zmieniłaś ten nasz malutki świat w naszym dworku. A zwłaszcza świat pana Zelgadisa. Od czasu Elsevien, on nie był w stanie się przed nikim nowym otworzyć. Tobie udało się tego dokonać zaledwie w ciągu kilku dni. Pan Zelgadis… opiekował się mną, gdy mój świat się załamał. Bardzo chciałam mu się odwdzięczyć, ale nigdy nie byłam tak naprawdę w stanie. Panno Lino, nie skrzywdź go. On zasługuje na szczęście. Które, ty, myślę, możesz mu dać. Zapewne zaczęłaś się zastanawiać, kim jest Elsevien. To ktoś, kto go kiedyś bardzo głęboko zranił. Więcej nie mogę powiedzieć. Nie wiem, czy sam ci o niej powie. Ale wiedz, że Elsevien nie powierzyłabym szczęścia pana Zelgadisa. Tobie zaś tak. Pamiętaj proszę o tym.


***


Panie Zelgadisie… Pamiętasz jak tych siedem lat temu oddelegowano nas do jednego „oddziału”? „Oddziału”, który składał się z zaledwie dwóch osób. Dwóch wyrzutków, którzy byli napiętnowani jako krewni osób zesłanych do Ruelzaar. Na samym początku prawie nie rozmawialiśmy. Każde było pogrążone we własnym koszmarze. Ale jednak powoli udało nam się nawiązać więź. Powoli zaczęłam rozumieć, że bardziej pokazujesz czynami, co naprawdę myślisz, aniżeli słowami. Gdy po raz pierwszy uratowałeś mi życie i jednocześnie po raz pierwszy zobaczyłam, jaką władasz mocą, zaczęłam się ciebie bać. Chciałam cię za to przeprosić. Stałeś się dla mnie bratem, którego straciłam, a jakim chciałam, aby stał się Val. Pokazałeś mi swoim postępowaniem, że ciężką pracą i konsekwencją można zbudować bardzo wiele rzeczy… Dziękuję, ci za tych siedem wspólnych lat, panie Zelgadisie… Zelgadisie… Bardzo bym chciała, abyś stał się wreszcie szczęśliwy. Abyś mógł zapomnieć o bólu, który zadał ci Rezo i wreszcie żył dniem teraźniejszym, nie przeszłością. Myślę, że powoli zacząłeś odnajdywać to uczucie w obecności panny Liny. Chociaż będziesz musiał wykazać wiele wytrwałości i cierpliwości, bo temat uczuć wydaje się być jedyną rzeczą, w której ta wygadana panna może nie być aż tak pewna siebie. Jestem jednak przekonana, że twoja cierpliwość i konsekwencja również i w tym temacie pomoże ci odnieść triumf! Powodzenia, Zelgadisie…


***

Xelloss… Zrobiłeś to, co zawsze. Zrobiłeś coś, czego nie rozumiem, po czym zniknąłeś, zanim mogłam o cokolwiek zapytać. Jakbyś miał wątpliwości, jestem na ciebie wściekła, bo już nie będę mogła zapytać cię o nic. Skłamałabym, jak bym powiedziała, że nie cieszę się, że cię zobaczyłam. Ale czy nie mogłeś mnie pożegnać normalnie? Byłam gotowa na wszystko… A przez ciebie znowu zapragnęłam jednak żyć. Durny, parszywy Namagomi!


***


Wyraz „Namagomi” powoli zaczął się zamazywać w strumieniu łez stopniowo rozcieńczających atrament.

Bardzo powoli podniosła dłoń i dotknęła swoich wilgotnych od płaczu ust.

Durny, durny, durny…

Po co musiał to zrobić? Była z siebie taka dumna. Pogodzona z losem czekała swój koniec, który miał jej dać wreszcie upragnioną „wieczną” chwilę wytchnienia.

Czemu musiał się nad nią znęcać do samego końca? Czemu była tak głupia?

Zacisnęła rękę w pięść i z całych sił uderzyła nią o ścianę. Ból fizyczny zdawał się na chwilę ulżyć cierpieniu serca.

Dlaczego?

Dlaczego musiała pokochać Mazoku?

Dobrze wiedząc, że Mazoku nie potrafią kochać?

Cichy głos w jej głowie udzielił jej skromnej odpowiedzi.

Bo tylko on potrafił sprawić, abyś ponownie chciała żyć.

Dlaczego zrobił to ponownie teraz, gdy zapadł nieodwracalny wyrok? Czy jako typowy Demon kierował się wrodzonym instynktem, aby zadać jej cierpienie w tych ostatnich chwilach?

Nagle z rozmyślań wybił ją poczciwy Clevis.

- Panno Filio, już czas.

Młodzieniec już nie zadawał pytań, zgodnie z jej prośbą po prostu wykonywał wydane z góry rozkazy.

Po pomieszczeniu rozległ się głośnym echem szczęk przekręcanego zamka. Ciężkie stąpanie towarzyszyło wejściu do celi dwóch muskularnych mężczyzn. Chociaż obaj byli zamaskowani, w jednym z nich rozpoznała swojego wujka. Dobrotliwego wujka Elzmera, który opowiadał małym Smokom w trakcie szkolenia niezliczone opowieści. Oczami wyobraźni raz jeszcze sięgnęła do tamtego obrazu sielanki i beztroski. Bajka o Małym Smoku i Koziej Bródce, o Rycerzu Ceiphieda i Istocie zza Morza, O dzielnym Ryuzoku i Parze Butów, czy też historia zwana Octi vesperi.

Octi vesperi…

Po jej policzku poleciała ostatnia strużka łez, którą szybko otarła.

Właśnie w tym momencie wszystko stało się dla niej jasne.

Nie musieli jej prowadzić. Sama wstała i z podniesioną głową ruszyła we wskazanym jej kierunku.

Mazoku nie są zdolne do miłości. To pożegnanie nie zmieniało tego faktu. Po prostu dostała to, czego zawsze pragnęła jako prezent pożegnalny. Jedyne czego, nie potrafiła wyjaśnić, to gniew w jego ostatnim spojrzeniu, które rzucił, zanim zniknął z jej oczu po raz ostatni.

Ale to nie było już istotne.

Jeżeli jedynym, co wzbudzało w niej chęć do życia była obecność istoty pozbawionej prawdziwych uczuć, jej życie nie miało głębszego sensu.

Nie potrafiła uratować Valgaarva.

Nie była w stanie pomóc Zelgadisowi.

Nie zdołała zmienić serca Milgazii.

Nie mogła wpłynąć na Równowagę w jakikolwiek sposób.

Jedyna osoba, którą pokochała nawet nie miała zdolności do odwzajemnienia jej uczuć.

Ceiphied już dawno ją opuścił.

Jeżeli nie było tutaj dla niej miejsca, musiała zatem odejść.

Gdy stanęła tuż przed Milgazią w ponurej sali egzekucyjnej, zadarła dumnie głowę do góry. Pomieszczenie było prawie puste. Zasady działania Maezhiran skutecznie blokowały dostęp wszelkich nurtów oraz działanie jakiejkolwiek magii. Poza tą, którą władał Xullan będący Smokiem. Był on w stanie zwrócić się bezpośrednio do samego Ceiphieda. I odciąć innego Ryuzoku od źródła jego mocy. A odcięcie od świętej magii było tożsame z natychmiastową śmiercią.

Oczywiście, wyzwoli to ogromną ilość energii, która wyzwoli burzę nurtów, co z pewnością negatywnie wpłynie na Równowagę.

Dopiero wtedy pojawiła się u niej refleksja, że Ruelzhan mieli rację. Jak Strażnicy mogli czcić Równowagę, która była tak krucha? Tak sztuczna?

Nie było więc jednak słuszne i logiczne, że zyskując taki tok myślenia, została uznana za jednostkę niebezpieczną, którą należało wyeliminować?

- Rozumiem, dlaczego to robisz, mistrzu - powiedziała wreszcie, sama ledwo rozpoznając swój głos.

W czerwonych oczach tlił się autentyczny ból.

- Przepraszam, Filio, moje dziecko - odparł cicho. Ewidentnie starał się, aby jego słowa nie doszły do uszu dwóch zamaskowanych smoczych wojowników eskortujących ją do miejsca jej egzekucji.

- To, że rozumiem, nie oznacza, że ci wybaczę. Czyń swoją powinność, mistrzu - rozkazała dumnym tonem, zaciskając mocno oczy.

Xullan nie powiedział nic więcej, tylko położył dłoń na jej klatce piersiowej.

Krótko potem całe pomieszczenie wypełniło się oślepiającym blaskiem.

Żegnajcie.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.