Opowiadanie
Rezonans
Na granicy
Autor: | Rinsey |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2014-09-25 19:25:11 |
Aktualizowany: | 2014-09-25 19:25:11 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Kopiowanie całości lub fragmentów przez osoby trzecie bez zgody autorki jest zakazane.
Rozdział 9
Na granicy
Pamiętaj, kochanie, Shyllien bez względu na sytuację musi umieć zachować wewnętrzną równowagę. Bez spokoju w twoim wnętrzu, nie będziesz w stanie przywrócić Równowagi, a w takim wypadku ucierpi Rejon Varney, co może sprowadzić nieszczęście na całe Eques.
Amelia wzięła kolejny głęboki wdech. Spokojne wibracje wodnego kręgu pomagały jej opanować rozpacz, która całkowicie opanowała jej duszę. Ból i strach, jakie odczuła w tamtym echu magicznym, były tak intensywne, tak rzeczywiste… Ale nie mogła sobie pozwolić na kolejną chwilę słabości. Któregoś dnia miała zostać Filarem całego Rejonu Varney. Obiecała sobie, że zrobi wszystko, aby stać się silna. Tak silna jak panna Lina. Chciała być prawdziwym wsparciem dla pana Zelgadisa. A żeby to osiągnąć musiała jak najszybciej odzyskać wewnętrzną równowagę.
Jednak im bardziej starała się wyciszyć swoje emocje, tym bardziej jej umysł wypełniał się obrazami wspomnień, o których ze wszystkich sił próbowała zapomnieć. Ponad dziesięć lat temu po raz pierwszy odczytała ślad emocjonalny towarzyszący korzystaniu z magii. Gdy tamtego wieczoru otworzyła drzwi do sypialni rodziców, natychmiast ogarnęła ją cała mieszanina uczuć. Lęk. Smutek. I wszechogarniające ciepło matczynej miłości. Na samym początku jej sześcioletni umysł nie był w stanie tego pojąć. Dlaczego mama jest taka blada? Dlaczego się nie rusza? Dlaczego się nie uśmiecha? Dlaczego zupełnie nagle jej własna głowa wypełniła się tyloma rzeczami?
Dopiero później, pewnego wieczoru, gdy tata, tuląc ją z całych sił, wyjaśnił jej drżącym głosem, że te dziwne rzeczy, które wypełniły jej umysł, to były ostatnie uczucia mamy. Że mama bała się ich opuszczać. Że było jej z tego powodu bardzo, bardzo smutno. Ale jednocześnie bardzo kochała swoją Amelkę.
To zapewnienie i oddana miłość ojcowska pozwoliły Amelii z uśmiechem iść naprzód tą niełatwą ścieżką zwaną życiem. Postanowiła dołożyć wszelkich starań, aby stać się doskonałą Shyllien i pomóc ukochanemu rodzicielowi w tej cudownej misji, jaką było pilnowanie sprawiedliwości w Krainie Równowagi. Zdarzały się jednak chwile, kiedy ogarniały ją wątpliwości. Kolejne zaklęcia się jej plątały, nie potrafiła perfekcyjnie opanować następnej lekcji… Czy odpowiednia kandydatka na następczynię Filara mogła mieć problemy z tak błahymi rzeczami? Zwykle starała się odpędzać od siebie te myśli. Miała jeszcze bardzo dużo czasu na naukę. Minie jeszcze wiele, wiele lat, nim będzie zmuszona objąć to ważne stanowisko. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Powinna się cieszyć każdą chwilą, jaką mogła spędzić z tatą. W końcu nigdy nie było wiadomo, kiedy beztroskie spotkanie przy śniadaniu okazywało się być tym ostatnim…
Przez całe lata z powodzeniem udawało jej się odsuwać od siebie najmniej przyjemne fragmenty wspomnień z dnia, kiedy jej mama odeszła. Gdy robiło jej się smutno, przywoływała to wszechogarniające ciepło bezwarunkowej miłości, jakie wypełniło jej duszę tamtego wieczoru. Dopiero widok krwi Sylphiel sprzed miesiąca sprawił, że zaczął ją nawiedzać w snach widok bezwładnego ciała matki o pustym spojrzeniu. A odczytanie echa magicznego w Cieleth spowodowało, że zalały ją również emocje towarzyszące jej rodzicielce w jej ostatnich chwilach.
Lęki odczuwane przez dwie różne istoty zlały się w jeden wielki cień, który szczelnie otulił jej serce.
Nie wiedzieć kiedy, wspomagające działanie Laez ustało. Jej ciało przeszedł bolesny wstrząs. Traciła równowagę. Jak tak dalej pójdzie, jej wewnętrzny nurt…
Ogarniający ją strach przyjmował coraz ciemniejsza barwę.
Czy czegoś takiego nie czuła już wcześniej?
Dopiero teraz to dostrzegła. Kolor rozpaczy jej mamy miał identycznie mroczny odcień. Mama umarła, bo nie mogła znieść żalu i bólu, które wypełniły jej serce, w rezultacie czego jej wewnętrzny nurt… został rozbity…
A gdy wewnętrzny nurt zostanie rozbity, magia zaklęta w ciele śmiertelnika nie może swobodnie krążyć, przez co naczynie więżące moc… pęka.
Czy ją czekał taki sam koniec?
Nie chciała tego. Nie mogła zostawić taty. Za bardzo go kochała, aby go skazywać na całkowitą samotność. To by było zbyt okrutne. Nic nie jest tak okrutne jak samotność...
Nie mogła na to pozwolić. Nie mogła się teraz poddać. Musiała znaleźć coś, co pozwoli jej odzyskać równowagę. Pojedynczy punkt, którego mogłaby się złapać.
I właśnie wtedy to dostrzegła. Potężny ogień o destrukcyjnej sile i o jasnym, ciepłym blasku.
Bez wahania chwyciła się tego nurtu i w jednej chwili ponownie odczuła działanie wodnego kręgu Ceiphieda. Stopniowo cień rozpaczy oplatający jej serce zaczął ustępować. Słodkie poczucie bezpieczeństwa rozlało się po całym jej ciele. A wraz z odzyskaniem wewnętrznej równowagi wróciła również świadomość.
- Amelio! - Do jej uszu doszedł zmartwiony głos czarodziejki.
Kiedy otworzyła oczy, ujrzała, że Lina klęczała tuż przed nią, kurczowo trzymając ją za ramiona.
- Wszystko w porządku? - spytała rudowłosa, mierząc ją wzrokiem wypełnionym troską i zdenerwowaniem.
- Już tak - odparła Amelia. Chociaż jej głos wciąż był słaby, na jej twarzy pojawił się uśmiech.
W czerwonych tęczówkach pojawiła się ewidentna ulga, jednak dosłownie chwilę później zastąpił ją błysk irytacji. Nie minęła sekunda, nim Lina wstała i walnęła młodszą dziewczynę w głowę. Następczyni Shyllien wydała z siebie jęk bólu i zaskoczenia.
- Aua! Panno Lino, za co to? - spytała z pretensją, masując obolałe miejsce.
- To za to, że mnie zdrowo nastraszyłaś. Nie rób już tego więcej - odpowiedziała bez cienia skruchy czarodziejka.
- Dobrze - obiecała zaskoczona, po czym lekko się uśmiechnęła i dodała. - Dziękuję, panno Lino.
- Niby za co? - Jej rozmówczyni spojrzała na nią groźnie. - Lubisz, jak się ludzie o ciebie martwią?
Amelia przełknęła nerwowo ślinę.
- Nie! Nie o to mi chodzi! - zaprzeczyła szybko. - Twój nurt… Pomógł mi odzyskać wewnętrzną równowagę…
Lina przez moment obserwowała ją z zaskoczeniem na twarzy, lecz po krótkiej chwili w jej oczach pojawiło się zrozumienie.
- Jak chwyciłam cię za ramiona, zyskałaś dostęp do mojego wewnętrznego nurtu, tak?
- Tak. Dlatego Strażnicy zwykle unikają kontaktu fizycznego, jeżeli nie znają kogoś lepiej. Ich moc jest zbyt zespolona z ich duszą, przez co prosty kontakt fizyczny może pozwolić na krótki kontakt z wewnętrznym nurtem. Jest to za mało, aby zrobić komuś krzywdę, ale ludzie bardzo różnie reagują na swoje nurty. W moim przypadku ten krótki kontakt z twoim nurtem był dla mnie punktem zaczepienia…
- Wobec tego wciąż nie widzę, za co miałabyś mi dziękować. Odzyskałaś równowagę własnymi siłami, Amelio. Nie poddałaś się, tylko chwytałaś się wszystkiego, co mogło ci pomóc. To twoja zasługa - odparła stanowczo Lina, po czym odeszła parę kroków, rozglądając się po olbrzymim terenie świątyni Ceiphieda. - Mamy jeszcze trochę czasu, zanim Zelgadis wróci, może trochę pozwiedzamy to miejsce? - zaproponowała i nie czekając na odpowiedź, ruszyła naprzód.
Ciemnowłosa dziewczyna na moment zamarła w miejscu. Jej wnętrze wypełniło tak cudowne ciepło, że jedynie ostatkiem sił powstrzymała cisnące się do oczu łzy.
- Dziękuję, panno Lino - dodała szeptem, a następnie podniosła się z wodnego kręgu i pobiegła w stronę towarzyszki.
Gdy półtora miesiąca temu złapał jednego z Ruelzhan, za pomocą niezwykle subtelnej manipulacji energią był w stanie wykorzystać więź uzyskaną za pomocą Rezonansu i odebrać sygnał zwrotny od jego partnera, który właśnie wyruszył w celu przechwycenia Ayneres w Atlas. Następnie użył ziemnego zaklęcia, aby wprowadzić swoją cenną zdobycz w lekki sen. Musiał się zdecydować na takie posunięcie, gdyż magowie złączeni Rezonansem byli wybitnie wyczuleni na to, co się działo z ich towarzyszem i mógłby w ten sposób stracić przewagę w postaci elementu zaskoczenia. Jak się okazało, nie wystarczyło to, aby zatrzymać przeciwnika Równowagi na długo, jednak pozwoliło to Zelgadisowi na odkrycie jednej rzeczy, do której w tamtym czasie nie przykładał zbyt wielkiej wagi. Wewnętrzny nurt tamtego mężczyzny był uszkodzony.
W pierwszej chwili przyjął, że ów Ruelzhan musiał wcześniej stoczyć jakąś wyczerpującą walkę. Nie miał zresztą powodów, aby szukać bardziej złożonego wytłumaczenia dla tego pozornie błahego spostrzeżenia. Jednak gdy zyskał informację, że dwójka polująca na Ayneres znalazła się tego sierpniowego wieczoru właśnie w Cieleth, w jego umyśle narodziła się nowa teoria.
Do uszkodzeń wewnętrznego nurtu mogło też dojść, gdy nieodpowiednio przygotowany mag znajdzie się na terenie o ogromnym stężeniu potężnej mocy. Na przykład takim jak Barahesi…
Ruelzhan zawsze wykonywali dokładnie tyle ruchów, ile było potrzebnych do zrealizowania ich planów. Nigdy nie pozwalali sobie na żadne zbędne posunięcia, gdyż tylko zwiększałoby to prawdopodobieństwo niepowodzenia. Opiekunowie Gwiazd należeli do niezwykle rzadko spotykanych ludzi, jednak nie oznaczało to, że ten zamieszkujący Cieleth był jedyną osobą, do której mogli się zwrócić z „prośbą” o pomoc w znalezieniu Ayneres. W takim wypadku nasuwało mu się tylko jedno wyjaśnienie całej sytuacji. Para przeciwników Równowagi miała coś do załatwienia w okolicach Barahesi, a dopiero potem wyruszyła na spotkanie z Hoshigari w bliskim sąsiedztwie, oszczędzając czas i energię na wyczerpującą teleportację międzywymiarową.
Według jego wiedzy Barahesi należały do miejsc niezwykle rzadko uczęszczanych przez zwyczajnych Strażników. Wszelkie próby ingerencji w miejsca nakładania się wymiarów najczęściej kończyły się śmiercią eksperymentatorów. Jednak zgodnie z najnowszą dewizą Liny, że „nie ma rzeczy niemożliwych”, postanowił dogłębnie sprawdzić najbardziej niebezpieczną okolicę Cieleth.
Lina musiała przyznać, że o ile Cieleth wraz z przepełnionym przeuroczą paletą mocy Barahesi w tle zrobiło na niej niesamowite wrażenie, to po czymś o tak wzniosłej nazwie jak świątynia Ceiphieda spodziewała się czegoś więcej niż nieskończonej ilość wodnych kręgów wspomagających proces przywracania wewnętrznej równowagi. Niewątpliwie pełniła ona niezwykle ważną i praktyczną rolę, jednak dla początkujących entuzjastów arkanów magii stanowiła dosyć marną rozrywkę. Jednak bez względu na wszystko krótki spacer, nawet po tej mniej interesującej części magicznego miasta, skutecznie pomagał rudowłosej w rozładowaniu stresu, jakiego się najadła w czasie dziwnego napadu Amelii. Nigdy by nie przypuszczała, że tak szybko będzie świadkiem, jak ktoś omal nie rozbił swojego wewnętrznego nurtu.
Po tym przeżyciu Amelia, jak można się było zresztą spodziewać, była wyciszona i wyczerpana psychicznie. Dlatego też czarodziejka z lekkim zdziwieniem zobaczyła, że nagle w granatowych oczach pojawiło się podekscytowanie.
- Panno Lino, tutaj narodził się nowy nurt!
Eques było jak ocean, w którym spotykały się i nakładały się na siebie najprzeróżniejsze prądy mocy. Czarodziejka co prawda nie przebywała długo w Krainie Równowagi i o ile jej dotychczasowa nauka polegała na uczeniu się rozumienia otaczających ją strumieni energetycznych, dotychczas ani razu nie usłyszała o zjawisku narodzin nowych nurtów.
- To niesamowite! Nawet nie wiesz, jak rzadko się to zdarza! Nawet tata mi mówiłi, że tylko dwa razy w życiu doświadczył tego uczucia! Oj, malutki, jesteś trochę zbyt gwałtowny jak na świątynię Ceiphieda, co prawda tutaj wszelkie nurty po pewnym czasie same się podporządkują aurze Cieleth, ale skoro już tu jestem…
- Amelio, nie! - Ostrzeżenie wyrwało się z jej ust dosłownie o ułamek sekundy za późno. Ciemnowłosa zgodnie z instynktem Shyllien już zaczęła otulać nowo narodzony nurt własną energią, aby go wyciszyć i dostroić do otoczenia. Jednak gdy rozpoczęła manipulację mocą, okazało się, że nie mogła się z tego wyzwolić.
Lina instynktownie złapała młodszą dziewczynę za rękę, a chwilę później poczuła znajome szarpnięcie towarzyszące teleportacji.
Wszędzie wokół szalały wiry mocy o tak ogromnym natężeniu, że jedynie najpotężniejsi Strażnicy byliby w stanie opuścić to miejsce o zdrowych zmysłach. A jednak gdyby teraz obok niego stanął nawet najsłabszy śmiertelnik, nie odniósłby on żadnego uszczerbku. Rozwiązanie tego paradoksu było niezwykle proste. Oko cyklonu. Oaza spokoju pośród śmiercionośnego chaosu. Nawet najmniejszy błąd przy próbie dotarcia do tego punktu można było przypłacić życiem, albo uszkodzeniem wewnętrznego nurtu jak się miało więcej szczęścia niż rozumu, lecz gdy ów wyprawa się powiodła, można było zyskać czysto teoretyczną możliwość ingerencji w nieokiełznaną burzę nurtów Barahesi.
Jego wzrok padł na zawieszony w powietrzu jarzący się jasnym światłem symbol spirali rozpoczynającej się grubym punktem o barwie głębokiej czerni.
Lina chyba się ucieszy…
Już kiedy otwierała oczy, wiedziała, że coś jest nie w porządku. Nie miała na myśli, że została wbrew swojej woli przeniesiona w inne miejsce. Wiedziała, że właśnie w wyjątkowo głupi sposób wpadła w pułapkę wroga i że może się spodziewać w zasadzie najgorszego. Jednak jej prawdziwym źródłem niepokoju był fakt, że po raz pierwszy od ponad półtora miesiąca nie czuła nawet najmniejszego z nurtów Eques.
- Stąd nie ma ucieczki. - Nagle odezwał się dziewczęcy alt, potwierdzając jej obawy. - To jest mój numer popisowy. Moja pustynia energetyczna pozbawia moją ofiarę kontaktu z Eques. Więc nici z teleportacji czy też wezwania jakiejkolwiek pomocy.
Lina uważnie rozejrzała się dookoła, dokładnie badając swoje otoczenie. Skaliste podłoże, kamienne ściany widoczne w świetle drobnych kuleczek światła. Najwidoczniej jej przeciwniczka zamknęła w swojej barierze fragment jaskini, po czym połączyła go za pomocą nowo narodzonego nurtu ze świątynią Ceiphieda. Mimowolnie rudowłosa musiała przyznać, że była pod wrażeniem uzdolnień magicznych wroga pod postacią małej dziewczynki o długich, czarnych włosach rezonujących z jej ciemnymi oczami wypełnionymi tak zimną nienawiścią, o jaką nigdy by nie podejrzewała góra dwunastoletniego dziecka.
- Skąd się wziął ten nurt? - spytała zszokowana Amelia. - Przecież żaden nurt w świątyni Ceiphieda nie podda się obcym wpływom.
Mała Ruelzhan stojąca kilka metrów przed nimi odpowiedziała jej szyderczym śmiechem.
- Pan Rezo naprawdę ma rację. Jeżeli mały filarek ma tak wąskie horyzonty, faktycznie nie mamy się czego obawiać. Może jednak nie powinnam się trudzić osobiście, aby zabić tę panienkę, która gwizdnęła nam Ayneres.
- To ty stworzyłaś ten nurt, prawda? - Nagle rozległ się głos Liny.
Dziewczynka natychmiast przestała się śmiać i wbiła swoje ciemne oczy w rudowłosą.
- Panno Lino, to niemożliwe, nikt nie może stworzyć nurtu, to rzadko spotykany, złożony proces… - zaczęła Amelia.
- A może jednak nie szkoda mojego czasu, gdyż jak widać uczennica Szarego Wilka potrafi jednak myśleć w przeciwieństwie do małego filarka.
- To dlatego nikt nie może odkryć najmniejszych śladów waszej działalności. Tworzycie nurty, które są posłuszne waszej woli, a które spokojnie mogą się ukryć w morzu naturalnych nurtów Eques - kontynuowała Lina. - Tak jak w Cieleth… Pytanie tylko, jak zyskaliście taką zdolność? Jak ty zyskałaś taką zdolność?
Mała przeciwniczka Równowagi parsknęła gniewnie.
- I tak zaraz zginiesz, więc nic ci do tego.
- Ale dlaczego? - wtrąciła Amelia. - Dlaczego musicie zabijać?
Zanim obie dziewczyny zdołały zareagować, Ruelzhan, która chociaż ledwo dorównywała wzrostem użytkowniczce białej magii, z zadziwiającą prędkością pojawiła się tuż przed nią i uniosła Amelię, trzymając ją jedną ręką za gardło.
- Chociaż tę pułapkę zastawiłam na panienkę od Ayneres, to ciebie mam ochotę zabić jako pierwszą. - W jej głosie pobrzmiewała czysta nienawiść. - Dlaczego musimy zabijać, się pytasz? A może ja się powinnam spytać, dlaczego Strażnicy zabili moich rodziców?! Chociaż nawet nie musisz odpowiadać na to pytanie, bo ja znam odpowiedź. Bo muszą chronić swojej pieprzonej, fałszywej Równowagi! Muszą chronić kłamstwo, w którym żyją tak wygodnie od tylu tysięcy lat! - Jej chwyt zaczął się wzmacniać, w rezultacie czego użytkowniczka białej magii zaczęła się dusić. - Dla przeklętych Equeshan nie powinnam istnieć, więc czemu ja mam tolerować ich istnienie?
Pochłonięta swoim monologiem Ruelzhan trochę za późno odwróciła głowę, aby dostrzec ścianę żywego ognia, która z ogromną prędkością mknęła w jej stronę. Natychmiast puściła bladą jak kreda Amelię i wyciągnęła przed siebie dłoń. Ku jej zaskoczeniu tuż obok pojawiła się Lina, która w okamgnieniu chwyciła przyszłą Shyllien i ponownie zniknęła, materializując się sekundę później na drugim końcu jaskini.
Przeciwniczka Równowagi lekko się skrzywiła, gdy jej ręka zetknęła się z wrogim zaklęciem, lecz chwilę później po płomiennym ataku nie został nawet ślad.
- A może mi wytłumaczysz, dlaczego Strażnicy zabili twoich rodziców? - odezwała się rudowłosa, kątem oka obserwując łapczywie łapiącą oddech Amelię. - Ja nie jestem Strażniczką, nie wychowywałam się w Eques, więc nawet nie znam powodu, dla którego chcesz mnie zabić.
- Po tym, co właśnie zobaczyłam, trochę trudno mi w to uwierzyć. Od kiedy to nowicjuszki potrafią z taką łatwością utkać sieć teleportacyjną?
Lina zaklęła w duchu. Poświeciła całą swoją zdolność koncentracji i manipulacji, aby po całej jaskini rozwiesić drobne nicie energetyczne swojej mocy, które miały jej umożliwić teleportację w obrębie tej niewielkiej przestrzeni, a i tak ledwo zdążyła. Ledwo. A tamtej wydawało się, że to wszystko sprawiło jej niewiadomo jaką łatwość.
- I tak mój Flare Wall, nie zrobił na tobie najmniejszego wrażenia, więc chyba nie poczułaś się zagrożona? - spytała tonem lekko podszytym ironią. - Jak sama powiedziałaś, stąd nie ma ucieczki. Jesteśmy na twojej łasce, więc czemu nie mogłabyś poświęcić chwili, aby mi wytłumaczyć, dlaczego mam zginąć? Dlaczego Strażnicy zabili twoich rodziców?
Na twarzy dziewczynki pojawiło się wahanie. Niech ta mała połknie haczyk…
- Moi rodzice bardzo się kochali, jednak nie wolno było im się związać, ponieważ owoc ich miłości mógłby urodzić się z niebezpieczną mocą zagrażającą Równowadze.
Jeszcze trochę…
- W sumie mieli rację. Moja moc zaprzecza wszelkim prawidłom Eques. Jednak to oni sprawili, że moja moc została skierowana przeciwko nim i faktycznie sprowadzi Krainę Równowagi na drogę zagłady. - Ruelzhan uniosła dłoń w kierunku Liny.
Jeszcze jedna nić energetyczna…
- Ty natomiast jesteś zagrożeniem dla planu Czerwonego Kapłana. - Na końcu jej palca pojawiła się drobna kulka energii o ogromnym natężeniu mocy. - Przykro mi, osób nie związanych ze Strażnikami nigdy nie chciałam zabijać, ale poświęciłam swoje życie zemście i nie mogę ci pozwolić stanąć mi na drodze.
Jeszcze odrobinę...
- Żegnaj.
W jednej chwili w niewielkiej jaskini zrobiło się gęsto od ścierającej się energii. Na środku powstał słup płomieni otoczonych jasną, zieloną poświatą. Wrogi pocisk niemalże natychmiast po kontakcie z ognistą barierą uległ rozproszeniu.
Oczy małej Ruelzhan otworzyły się szeroko ze zdziwienia.
- Jak to? Jak ty… - Jej głos zamarł, gdy tuż przed rudowłosą zmaterializował się mężczyzna odziany w długi szary płaszcz i obdarzył ją bezlitosnym szafirowym spojrzeniem.
- Lina, już wystarczy. Teraz ja się nią zajmę - oznajmił lodowatym głosem.
Przeciwniczka Równowagi natychmiast zbladła i cofnęła się o kilka kroków.
- Nie… - Jej twarz wyrażała czyste przerażenie.
Nagle błysnęło światło i obok dziewczynki zmaterializowała się nowa postać.
- Serya! - Z oślepiającej łuny dało się usłyszeć wysoki dziewczęcy głos, jednak w żaden sposób nie dało się zobaczyć sylwetki nowo przybyłej, która wyciągnęła rękę w stronę towarzyszki.
Dwie niewielkie dłonie się zacisnęły.
Wszelkie krzyki, które rozległy się ułamek sekundy później, utonęły przy ogłuszającej eksplozji surowej energii.
Kiedy podnosiła się do pozycji półleżącej, poczuła, że boli ją dosłownie wszystko. Rozejrzała się po zimnym pomieszczeniu, w którym się znajdywała. Nieprzyjemne, wilgotne powietrze. Chłodne mury. Kratka w oknie. No tak. To nic dziwnego, że po takiej akcji, na dodatek zakończonej całkowitą katastrofą, trafiła do lochu Ruelzhan, miejsca dla osób podejrzewanych o zdradę przeciwników fałszywej Równowagi.
- Tym razem przesadziłaś, Seruś. - Do jej uszu doszedł głos Freny. Tym razem nie mogła się doszukać nawet krztyny jej zwyczajowego dokuczliwego tonu. Jej siostra była wściekła. Serya nawet nie usiłowała udawać, że nie rozumiała powodu tego stanu.
- Wiem. - Uniosła wzrok i spojrzała na sylwetkę ostatniego członka swojej rodziny, który stał za żelaznymi karatami blokującymi użycie wszelkiej magii. - Czy zapadł już wyrok?
W żółtawych oczach Freny nawet nie pojawił się cień uśmiechu, kiedy wypowiadała kolejne słowa, opierając się o kraty otaczające celę jej siostry.
- Owszem. Wiadomość o twoich poczynaniach doszła do samego pana Rezo. Od teraz będziesz przebywać pod stałym nadzorem, ale nie zostaniesz w żaden poważniejszy sposób ukarana.
W spojrzeniu Seryi pojawiło się powątpiewanie. Ruelzhan nie wybaczali nawet najmniejszych błędów. Nigdy.
- Ale… dlaczego?
- Bo miałaś więcej szczęścia niż rozumu i przypadkiem zdobyłaś informacje, które Czerwony Kapłan uznał za cenne.
- Co na przykład?
- Na przykład, że zaklęcie tej od Ayneres zostało wzmocnione mocą Szarego Wilka.
- I co w tym niezwykłego?
- A to, że przy tak potężnej ziemnej mocy, każde dodatkowe zaklęcie zostałoby w pełni unicestwione. Jego moc, nawet w niewielkiej ilości, jak to miało miejsce w tym przypadku, nie nakłada się na inne zaklęcia, tylko sprawia, że dochodzi do ich całkowitego rozproszenia. A ono wzmocniło ten filar ognia... To wciąż świadczy tylko o powinowactwie, ale pani Elsevien powiedziała, że nie zna przypadku, aby jakakolwiek magia miała powinowactwo do żywiołu ziemi Szarego Wilka. To niezbity dowód na to, że ta para naprawdę może uzyskać Rezonans.
- I to było informacja, którą Czerwony Kapłan uznał za interesującą? Przecież to tylko potwierdza nasze najgorsze obawy! - zdziwiła się Serya.
Frena przeczesała palcami swoje krótkie blond włosy, po czym założyła ręce na piersiach.
- Kluczem jest to, że ta dziewczyna, tak przynajmniej wynika z twojej opowieści, chciała znać powód naszego postępowania. Nie zachowywała się jak typowy zakuty łeb, jakich mnóstwo w szeregach Strażników.
- I?
- Pan Rezo zmienił rozkazy dotyczące tej dziewczyny. Mamy sprowadzić ją żywą i postawić przed oblicze Czerwonego Kapłana.
Młodsza z sióstr na moment zaniemówiła. Od początku swojej przygody z Ruelzhan nie słyszała, aby miał miejsce podobny precedens.
- Chciałby spróbować… przeciągnąć ją na naszą stronę?
- Tak mi się wydaje - odparła ze wzruszeniem ramion jej rozmówczyni. - Swoją drogą, czytałam raport, ale powiedz mi jeszcze raz, jak tej dziewczynie udało się przebić przez twoją pustynię energetyczną? Tyle razy to robiłaś, i nigdy taka sytuacja nie miała miejsca.
Serya podciągnęła kolana do siebie i objęła je ramionami.
- Nie doceniłam jej. Myślałam, że załatwię to błyskawicznie i nie usunęłam całkowicie nurtu łączącego świątynię Ceiphieda z moim wymiarem. - Z każdym słowem, w jej tonie pojawiało się coraz więcej irytacji. - Ale zostawiłam dosłownie może jedną nić energetyczną! A ta dziewczyna, odwracając moją uwagę, utkała sieć teleportacyjną, którą wykorzystała do przesłania swojej mocy tą jedną nitką energetyczną. W pewnym momencie tej energii pojawiło się na tyle, że powstał minimalny nurt, którym Szary Wilk, już czekający po drugiej stronie, wysłał swoją moc, aby wzmocnić zaklęcie tej dziewczyny i dosłownie moment później się tam teleportował… Resztę już znasz.
Frena wzięła głęboki oddech, aby się uspokoić.
- Naprawdę zachowałaś się jak ostatnia kretynka. Ale z drugiej strony takich rzeczy dokonuje osoba parająca się magią niecałe dwa miesiące?
- Ja również tego nie przewidziałam - odparła Serya tonem, w którym niedowierzanie mieszało się z niechętnym podziwem. - Ale czy ona w ogóle przeżyła tą eksplozję? Przecież w ułamku sekundy zniszczyłyśmy cały wymiar.
Starsza z sióstr uśmiechnęła się blado.
- Doświadczyłaś obecności Szarego Wilka. Wtedy miał dwa wybory: albo skończyć z nami albo ratować swoje towarzyszki. Jeżeli my wciąż żyjemy, to osoba o takiej mocy z pewnością mogła otulić swoją tarczą ochronną przynajmniej dwie osoby.
Ciemnowłosa przez chwilę w milczeniu trawiła usłyszane nowiny.
- Czyli w zasadzie nic się nie zmieniło. Szary Wilk i dziewczyna od Ayneres wciąż stanowią dla nas zagrożenie - podsumowała krótko.
- Nie, Serya. Może jeszcze tego nie widzisz, ale to wydarzenie wpłynie na wiele rzeczy - Ton Freny nagle stał się jeszcze chłodniejszy.
Zaskoczona Serya podniosła wzrok i po raz pierwszy od starcia z Szarym wilkiem spojrzała swojej siostrze prosto w oczy. W żółtych tęczówkach kryło się wiele rzeczy. Żal, strach, smutek oraz coś, czego młodsza Ruelzhan dotychczas nie widziała. Jakiś obcy pierwiastek, coś, czego nie potrafiła nazwać, ale co wzbudziło w niej silny niepokój.
- Frena?
- Zostałam przypisana do pewnej misji z panem Gueshem - oznajmiła starsza z przeciwniczek Równowagi ponurym tonem.
- Rozumiem. To… kiedy wyruszamy?
- Nie my wyruszamy, tylko ja wyruszam. Ty zostaniesz tutaj.
Serya w jednej chwili zrobiła się blada jak kreda.
- Ale jak to? Przecież na poważniejsze misje nie wolno się ruszać bez kogoś z kimś osiągnęło się Rezonans! Więc o czym ty mówisz?!
- To był pomysł pana Guesha. Powiedział, że coś takiego może cię wiele nauczyć.
- Co ten pindrzący się staruch sobie myśli?! Zostając tutaj, jak ci się coś stanie, nawet tego nie wyczuję. Nie będę mogła ci pomóc…
- Tylko tyle miałam ci powiedzieć. A póki co trzymaj się, Seruś. - Starsza dziewczyna pomachała jej dłonią i ruszyła w stronę wyjścia z lochu.
- Frena, zaczekaj! Frena! FRENA!!!
- Nic wam nie jest? - Kiedy usłyszała głos Zelgadisa zdała sobie sprawę, że z powrotem znalazła się w dworku, w Sali Teleportacji.
- Mnie nic - odparła, jednocześnie szukając wzrokiem Amelii.
- Mnie również - dodała użytkowniczka białej magii, trzymając się za szyję. Uwadze Liny nie uszło, że pod dłońmi dziewczyny skrywały się zaczerwienienia. Jednak nie licząc ogólnego wyczerpania, wyglądała na całą i zdrową. Przynajmniej tak bardzo, jak pozwalały na to okoliczności.
- Możecie mi w takim razie wytłumaczyć, jak do tego doszło? - Jego głos stał się nagle tak lodowaty, że obie dziewczyny mimowolnie przeszedł dreszcz.
- To… moja wina… - odezwała się bardzo cicho Amelia.
Zelgadis obdarzył ją tak wściekłym spojrzeniem, że ciemnowłosa instynktownie schowała się za Linę.
- A na czym dokładniej polega twoja wina? - spytał pozornie spokojnym tonem.
- W świątyni Ceiphieda… narodził się nowy nurt…
- Po czym jak ostatnia idiotka postanowiłaś, że musisz go wyciszyć i zupełnie ci do głowy nie przyszło, że narodzenie się nowego nurtu w świątyni Ceiphieda akurat w momencie waszej wizyty to absolutnie nie jest nic podejrzanego, tak? - przerwał jej ostro.
- Zel, daj jej spokój - wtrąciła Lina. - Nikt nie mógł przewidzieć tego, co się stanie. Ta mała Ruelzhan sama stworzyła ten nurt i wysłała go do świątyni Ceiphieda. Spodziewałbyś się czegoś takiego? Jak chcesz szukać winnych, to równie dobrze możesz winić mnie, bo cię namówiłam, abyś nas zostawił.
Wyraz zaskoczenia w jednej chwili wyparł całą wściekłość widoczną na twarzy wojownika.
- Jesteś pewna? Ta mała sama stworzyła… nurt?
- Sama to potwierdziła. To wiele wyjaśnia w temacie ich działalności, której nie byliście w stanie wykryć, czyż nie? - odparła z entuzjazmem rudowłosa.
- Skoro już jesteście przy wyjaśnieniach, to możecie nam opowiedzieć, co wam się stało? - Nagłe rozległ się głos lekko poirytowanej Filii.
Jak tylko Sylphiel ujrzała Amelię, natychmiast kazała jej się udać do lecznicy i nie bacząc na sprzeciwy następczyni Filara, z niewielkim udziałem Gourry’ego zaprowadziła młodszą dziewczynę do swojego gabinetu. W tym samym czasie Filia usadowiła Linę i Zelgadisa w dwóch fotelach po obu stronach kominka w salonie i zmusiła do obszernej relacji z wyprawy do Cielenth. Na samym początku rozmowy Smoczyca była zdenerwowana. Przy ostatnich zdaniach tej opowieści z oczu kapłanki Ceiphieda wydobywały się gromy wściekłości.
- Wiedziałam, że tak to się skończy! Może następnym razem ktoś mnie posłucha, zanim zdecyduje się na taką wyprawę?! Teraz Ruelzhan dowiedzieli się o pannie Linie…
- Wiedzieli już wcześniej - przerwała jej zniecierpliwiona czarodziejka. - To ja byłam głównym celem tego ataku.
Filia w jednej chwili opanowała swój wybuch gniewu.
- Wiedzieli już wcześniej? Ale jak?
- To w tym wszystkim jest chyba najmniej istotne. Słyszałaś kiedyś o kimś, kto potrafi własnoręcznie stworzyć nurt i kierować nim zgodnie ze swoją wolą?
Oczy Smoczycy gwałtownie się rozszerzyły.
- Stworzyć nurt? Oni mają po swojej stronie kogoś, kto potrafi stworzyć własny nurt? - Oniemiała blondynka powoli usiadła na fotelu. - Ale jak? Nurty tworzy połączona moc Shabranigdo i Ceiphieda. Jak żyjąca osoba może dokonać czegoś takiego?
Lina przez moment nie odpowiadała, tylko wpatrywała się w radośnie tańczące w kominku płomienie.
- A czy możecie mi coś powiedzieć na temat mordowania rodziców małych dziewczynek, które ponoć nie powinny się narodzić, przez Strażników? - spytała, wciąż nie podnosząc wzroku na swoich rozmówców.
- O czym ty mówisz? - Wreszcie włączył się do rozmowy milczący od pewnego czasu Zelgadis.
- Ta mała powiedziała, że jej rodziców zamordowali Strażnicy. Że zrobili to, bo z ich związku mógłby powstać owoc mający moc mogącą zagrozić fałszywej Równowadze.
- Strażnicy nie mordują niewinnych istot! - obruszyła się Filia.
- Na pewno? A gdyby samo istnienie tych niewinnych istot zagrażało Równowadze?
Ryuzoku już chciała zabrać głos, jednak słowa, które chciała wypowiedzieć, zamarły jej na ustach. Przed oczami zamigotała jej sylwetka Valgaarva. Dobrze wiedziała, że najwyżej postawieni Strażnicy byli w stanie zrobić wszystko, aby zniszczyć wrogów Równowagi.
- Ja… Nie wiem, co mam na ten temat myśleć… Nigdy dotąd nie słyszałam o czymś takim. Jesteś pewna, że ta mała Ruelzhan mówiła prawdę? Albo może Rezo coś jej wmówił?
- Nie wydaje mi się - odparła Lina z całą stanowczością.
- Chcesz przez to powiedzieć, że uważasz teraz Strażników za zimnych morderców a Rezo za zbawcę niewinnych owieczek? - spytał niebezpiecznie spokojnie Zelgadis.
Czarodziejka obdarzyła go lekko poirytowanym spojrzeniem.
- Oczywiście, że nie. Nie wiem co myśli Rezo, ale zaczynam uważać, że przynajmniej część jego popleczników ma całkiem rozsądne powody, dla których nie znoszą Equeshan. Was zdążyłam już poznać i wiem, że nie jesteście zimnymi zabójcami, ale nie mogę tego powiedzieć o waszych przełożonych, nie mówiąc już o pozostałych członkach Przymierza Równowagi. Owszem, jesteście sobie tutaj wielcy i potężni w samotnej magicznej twierdzy, ale to jeszcze nie oznacza, że musicie wiedzieć o wszystkich sekretach Eques.
Na moment zapadła ciężka cisza przerywana jedynie trzaskaniem ognia w kominku.
- Ej, nie róbcie takich min - dodała Lina, czując się nieswojo z tym milczeniem. - Nie twierdzę przecież, że Rezo z tym mordowaniem na lewo i prawo postępuje słusznie.
- Moc tworzenia nowych nurtów. Moc Shabranigdo i Ceiphieda. Zakazany związek - odezwał się nagle Zelgadis, ignorując wcześniejszą wypowiedź rudowłosej. - Czemu na to wcześniej nie wpadłem? - Mężczyzna wstał i zaczął chodzić po pokoju. - To temat tabu w Eques - Na dłuższą chwilę jego wzrok zatrzymał się na Filii. - Związek Smoka i Mazoku. Jego owocem byłaby istota mogąca czerpać moc zarówno od Shabranigdo jak i od Ceiphieda. Połączenie tych dwóch energii daje moc tworzenia zaklętą w śmiertelnym ciele. Taka istota mogłaby faktycznie zyskać moc dawania życia nowym nurtom i jednocześnie stałaby się potencjalnym zagrożeniem dla Równowagi. Jeżeli Przymierze Równowagi działa tak jak mówisz, zależałoby im, aby jak najmniej osób o tym usłyszało.
- Związek Smoka i Mazoku? - spytała zaskoczona Lina. - Ale to przecież naturalni wrogowie, zmuszeni do pokojowej koegzystencji…
- To jest niemożliwe, Zelgadisie - odezwała się słabym głosem Ryuzoku. - Każdy Smok wie, że to jest zabronione.
- Ale każdy Smok ma serce, które czasami potrafi być głuche na głos rozsądku, czyż nie? - Nagle pokój wypełnił spokojny głos Sylphiel, która weszła do pokoju i zajęła wolne krzesło po stronie Liny.
Pobladła Smoczyca na moment zaniemówiła, lecz chwilę później obdarzyła wszystkich zebranych poważnym spojrzeniem.
- Nawet jeśli to, co mówicie, jest prawdą - powiedziała bardzo wolno i wyraźnie. - Że zdarzają się związki Smoków i Demonów, w wyniku których… rodzi się dziecko. - Widać było, że każde wypowiadane słowo przychodziło jej z trudem. - Nie wyobrażam sobie, aby moja rasa przyłożyła rękę do tak nieludzkich morderstw. Wiem, że ustrój Eques nie jest idealny… Że zdarzają się sytuacje, kiedy nie można się uciec do żadnych półśrodków. - Przed jej oczami stanęła postać jej brata w plamach cudzej krwi. - Ale coś takiego… byłoby po prostu nieludzkie…
- O ile jestem przekonany, że Phil nawet nie miałby pojęcia o takim zdarzeniu, to jakoś nie mam tego samego problemu w przypadku Milgazii - skomentował Zelgadis.
- Nie waż się tak mówić o panu Milgazii! To, że się nie lubicie, jeszcze nie oznacza, że zezwalałby na coś takiego! - żachnęła się Filia.
Mistrz ziemi zaśmiał się szyderczo.
- Chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz. Pomijam fakt, że tylko z tego względu, że nie ma nade mną kontroli, chciał mnie wrzucić do Ruelzaar. Ale nie zapomniałaś chyba z jaką beztroską cię potraktował w czasie zastawiania pułapki na Valgaarva.
- Panie Zelgadisie… - odezwała się ostrzegawczo Sylphiel.
- Więc czemu nie miałby na podobnej zasadzie przymykać oka na czystki przeprowadzane na przykład przez Mazoku? - kontynuował niewzruszony mag.
W oczach bladej jak kreda Filii zamigotały łzy wściekłości.
- Nawet jeśli ktoś popełnił jeden błąd, to wcale nie oznacza, że jest na wskroś zły. Mógłbyś się wreszcie wyleczyć z tej krótkowzroczności - odrzekła jadowicie.
- Zamknijcie się obydwoje - warknęła Lina. - To są wciąż jedynie przypuszczenia. A jeżeli macie jakieś sprawy niezałatwione między sobą, zajmijcie się tym gdzie indziej. - Obdarzyła dwójkę Strażników mocno poirytowanym spojrzeniem. Gdy żadne z nich nie wykazało chęci kontynuowania tematu, zwróciła się do uzdrowicielki. - Sylphiel, a co z Amelią?
- Właśnie o tym chciałam z wami porozmawiać - odparła z powagą ciemnowłosa. - Póki co dałam jej naparu usypiającego. Nic jej się poważnego nie stało, ale jest wykończona zarówno psychicznie jak i fizycznie. Zastanawia mnie tylko jeden szczegół… - Jej szmaragdowe oczy spotkały się z czerwonymi tęczówkami. - W czasie tego ataku, ta Ruelzhan złapała Amelię za gardło, zgadza się?
- Zgadza się - potwierdziła Lina.
- Lecząc te rany, znalazłam kawałek obcego naskórka, który przykuł moją uwagę. Przeprowadziłam więc kilka testów… Naprawdę powtarzałam je chyba z dziesięć razy i za każdym razem wychodzi mi to samo. Te komórki nie należą on ani do człowieka, ani do Smoka, ani do Demona…
Na słowa Sylphiel wszyscy pogrążyli się w milczeniu.
- Póki co nikt z zewnątrz nie może się dowiedzieć o tym, co zostało wypowiedziane w tym pomieszczeniu - odezwała się po dłuższej chwili Filia. - Ja muszę to… przemyśleć…
- Jak najbardziej się z tym zgadzam - dodał Zelgadis. - Chciałem wspomnieć jeszce tylko o jednej rzeczy...
- Czyli jednak coś odkryłeś? - spytała z entuzjazmem Lina.
Kąciki ust mężczyzny lekko się uniosły.
- Pewnie się ucieszysz... W samym centrum Baharesi znalazłem pieczęć opatrzoną symbolem spirali rozpoczynającej się grubym ciemnym punktem po środku…
- Pani. - Fioletowowłosy mężczyzna ukląkł na środku niewielkiego, lecz niezwykle wytwornego pomieszczenia. Wiszące na ścianach obrazy wypełniały kamienistą przestrzeń dziedzictwem kultury wielu wieków. Ciemne meble o misternie rzeźbionych ornamentach wzbudziłyby zazdrość największych z ludzkich monarchów. Gruby, czerwony dywan ze złoconymi zakończeniami prowadził do strojnej kobiety siedzącej w cieniu otaczających ją wspaniałości.
- Czy zrobiłeś to, o co cię prosiłam? - spytała niskim, aksamitnym głosem.
- O tak. Poddałem Linę Inverse małemu… eksperymentowi. I muszę przyznać, że to naprawdę interesująca dziewczyna. Mówiąc krótko, pani przypuszczenia potwierdziły się w stu procentach - odparł z zadowoleniem, nieznacznie uchylając powieki.
- Doskonale. - W jej tonie pojawiła się satysfakcja. - W takim razie postępuj zgodnie z pierwotnym planem.
- Tak jest.
Oczywiście, masz rację :) Równowaga, podobnie jak prawda, może mieć różną postać. Lecz niektóre jej formy mogą być bardziej niebezpieczne niż te inne...
O bardzo udany rozdział! Trochę żal mi postaci Amelii, jej niewinność może okazać się także jej przekleństwem o ile w porę nie nauczy się kontrolować.
Bardzo podoba mi się koncepcja, że osoby mogące tworzyć nowe nurty to te powstałe ze związku dwóch ras, ale czym tym samym nie potwierdzają one istnienia Równowagi?