Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

10. Tajemniczy chłopiec

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball, Saga: Freezer
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2013-06-30 19:52:23
Aktualizowany:2018-03-03 19:05:23


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Minęło sporo czasu od wylądowania na tej zielonej Ziemi. Przemierzyłam pieszo szmat drogi, ale Vegety nigdzie nie znalazłam. Dlaczego? Może wynikało to z faktu, że nie potrafiłam, a może dlatego, że go tutaj nie było? W tej chwili żałowałam, że porzuciłam scouter, który byłby w stanie namierzyć jakąś większą energię i nie był by to przypadkowy tubylec. Ja nie potrafiłam go odnaleźć za pomocą zmysłów, nigdy się tego nie nauczyłam, od tego było to małe urządzenie.

- Ta planeta jest ogromna - Westchnęłam znużona poszukiwaniami.

Lecąc przed siebie dostrzegłam miasto. Wylądowałam w samym centrum chociaż nie wiedziałam dlaczego akurat tu. Ziemianie z wielkim zaskoczeniem spoglądali na mnie, co najmniej jakbym miała dodatkową parę oczu. Co ich tak osłupiało? Tamtego młodzieńca jakoś nie dziwił nawet wygląd Frezzer’a, a im wypadały szczęki z zawiasów, a przecież byliśmy podobni do siebie. Był małe wyjątki, ale nie od sterczałam od tłumu!

- Mamo to coś ma ogon! - Wykrzyczała mała dziewczynka o płomiennych włosach.

- Nie podchodź skarbie - Najwyraźniej jej matka wzięła dziewczynkę na ręce - Jeszcze coś ci zrobi.

Dochodziły mnie głosy, kim jestem lub, czym. Czy z kosmosu groźnym potworem, a może przybywałam w pokoju? Jedni podchodzili bliżej jak do zwierzątka, które można obejrzeć, inni zaś woleli zachować większy dystans.

- Lepiej mi powiedz kolego, gdzie kupiłeś odrzutowe buty - Palnął do mnie wysoki mężczyzna z dziwnym nakryciem głowy posiadającym coś na kształt dachu.

Czyżby nie umieli latać? pomyślałam wpatrując się w niego bez słowa. Ruszyłam przed siebie rozglądając się na wszystkie strony. Zaczęłam zastanawiać się, co stało się z tyranem, skoro miasto nie ucierpiało, tubylcy żyli spokojnie, ba nawet mój uniform nie sprawił by zadrżeli na jego widok. Gryzło mnie to trochę, choć czułam, że więcej go nie ujrzę, wszak tego pragnęłam najbardziej. Niestety byłam głupia i wyrzuciłam swój jedyny przedmiot, który mógłby sprawić, że sprawdzę jak się miewa łączność z tyranolandią. Jakże żałowałam swojej impulsywnej decyzji, ale jak to zwykle z dziećmi bywa, tak postąpiłam, nie inaczej. Wróciłam do miejsca gdzie wylądowaliśmy, chociaż orientację w terenie miałam nie naganną. Statek stał nienaruszony niczym wystawa muzealna, zaś ciało króla Korda zaczynało się powoli rozkładać, a Freezera nigdzie nie było, zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu. Nieopodal machiny znalazłam, a trudno bym go nie zauważyła - ogromny krater. Na dnie była kapsuła, która jak się okazało należała do Ginyu Force, a mówił o tym symbol umieszczony przy włazie.

- Ten Saiyanin musiał nią przylecieć - Bardzo szybko doszłam do tego wniosku - Muszę go odnaleźć.

Serce zakuło w nadziei, że tym Kosmicznym Wojownikiem był mój brat, ale czy mogłam mieć jakąkolwiek nadzieję? Czy nie wspomnieliby o tym ludzie Lorda Freezera? On sam też mógłby to uczynić, wszak znał następcę tronu mego ludu. Jednak tyle lat żyłam złudnym przeświadczeniem, że nadejdzie dzień, w którym raz na zawsze pożegnam się z Changelingami i on nadszedł, choć nie tak sobie to wyobrażałam.

- Niniejszym zwalniam cię z przymusowej służby w armii Kosmicznej Organizacji Handlu - Wypowiedziałam dumnie stając na baczność - Żyj i nie daj się zabić.

Postanowiłam więc, że każdego dnia będę nie tylko szukać tego osobnika i brata, ale i rozpocznę ciężki trening. Nikt nie sprawował nade mną władzy, żadna oddychająca istota nie mogła decydować o tym czym powinnam była się zająć, a to ile czasu miałoby mi zająć poszukiwanie zależało już nie tylko od szczęścia, ale i ode mnie. W końcu byłam panią swojego życia. To uczucie było jakby magiczne, za razem tak lekkie. Za każdym razem gdy zwiedziłam jakiś obszar nie znajdując nikogo pasującego do moich oczekiwań zabierałam się za ćwiczenie ciała i ducha przy czym nie pozwalałam sobie na odpoczynek jedynie, kiedy padałam na ziemie omdlewając z wycieńczenia. Chciałam być godna poznania tego Saiyana, który chronił tę planetę.

- Muszę być silna! - Powtarzałam sobie każdego dnia - Kiedy spotkam Vegetę udowodnię mu, że mylił się, co do mnie.

Któregoś słonecznego popołudnia gdy odpoczywałam pod samotnie rosnącym drzewem w gąszczu traw przed wyruszeniem w drogę do następnego siedliska, ujrzałam coś poruszającego się po niebie i nie była to żadna z maszyn, którymi posługiwali się tubylcy. Zerwałam się na równe nogi mając nadzieję, że to właśnie on.

Muzyka

- Któż to jest? - Zamyśliłam się.

Posłałam bez zastanowienia w tamtym kierunku kulę KI. Zaraz po tym przyodziałam płaszcz i pospiesznie wpięłam kamień na swoje miejsce. Stałam się niewidoczna dla tego kogoś, ale wolałam mimo wszystko stanąć za drzewem. Nigdy wcześniej nie korzystałam z tego wynalazku mając publikę. Uciążliwa dotychczas grawitacja Mandarkery nie przytłaczała mnie już do ziemi, wręcz przeciwnie czułam się lekka jak piórko! Lata treningów się bardzo opłaciły, choć trzeba było przyznać, że lekka grawitacja tej planety dawała również ten efekt. Byłam na zdecydowanie dużo silniejsza niż w chwili otrzymania klejnotu, a przede wszystkim lepiej wyszkolona.

Zaatakowana przeze mnie postać wylądowała nieopodal szukając właściciela energii, czyli mnie. Był to nie wysoki chłopiec o bujnej, czarnej czuprynie i dziwacznym stroju w kolorze ciemnego nieba z białym kołnierzem wokół szyi . Z wyglądu typowy Ziemianin. Oni mieli takie różnorodne umaszczenie, jak na żadnej innej planecie. Zupełnie jakby posiadali kilka, kilkanaście odmian siebie. Nie posiadał on ogona, na co od razu zwróciłam uwagę. Czy był on odpowiednią osobą, z której mogłabym wyciągnąć jakieś informacje? Chłopak ze zdziwioną miną rozejrzał się po okolicy po czym podrapał się po głowie i poprawił jakąś szmaciną torbę przewieszoną przez ramię. Zdawało się, że była wypełniona po brzegi różnymi rzeczami o najrozmaitszych kształtach.

- Może jednak mi się zdawało - Rzucił do siebie.

Po tych słowach delikatnie uniósł się w górę. Nie mogłam przecież teraz pozwolić mu tak odejść! Miałam mnóstwo pytań na które powinien był mi odpowiedzieć, choćbym miała stosować na nim przeróżnych tortur.

- Kim jesteś? - Zawołałam do niego zza drzewa.

- Kto to powiedział? - Zaczął się nerwowo rozglądać.

Po chwili odpięłam magiczny kamień ukazując swoją posturę, ale w tej sekundzie spoglądał on w inną stronę. Wyszłam z cieni ściągając usta w cienką kreskę.

- Ja - Rzekłam sucho.

Chłopiec niczym oparzony odwrócił się w kierunku głosu i niemal podskoczył z wrażenia widząc niewysokich rozmiarów dziewczynę, o ile wiedział, że nią jestem. Miałam cichą nadzieję, że właśnie mnie tak nie postrzegł, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wszak tyle lat walczyłam o to by nie być panieneczką, której pragnęła matka.

- Kim jesteś? - Zadałam drugi raz to samo pytanie - Odpowiedz.

- Mam na imię Son Gohan - Przedstawił się z nieśmiałym wyrazem twarzy - Czy to ty do mnie strzelałaś?

- Tak - Rzuciłam krótko.

Przeszłam obok niego bacznie się mu przyglądając. Choć nie było tego widać przez mój przydługi płaszcz ciągnęłam ogonem po ziemi. Zrobiłam kilka okrążeni wokół młodzieńca, a ten stojąc jak słup jedynie usiłował nie stracić mnie z oczu. Nie wiedziałam jak to było możliwe, ale czułam, że mogę się od niego wiele dowiedzieć o tej planecie zwanej Ziemią. Wystarczyło po prostu zapytać. Był on niewiele wyższy ode mnie, toteż bez problemu mogłam spojrzeć w jego iście czarne oczy, które tak bardzo przypominały mi o tym co wiele lat temu straciłam, jednak jego były w dość ciepłym tonie.

- Co tu robisz na tym pustkowiu? - Dopytywał - Dlaczego jesteś tutaj sama? Zgubiłaś się może?

- Trenuję, a ty co tu robisz? - Wciąż odpowiadałam pytaniem na pytanie.

- Lecę do domu - Wskazał na swoją torbę - Robiłem zakupy w tutejszych miastach.

Spojrzałam po raz kolejny na jego sakwojaż.

- Stało się coś? - Zapytał.

- Czemu ty latasz, a ludzie w mieście nie latają? - Zadałam kolejne, aczkolwiek nurtujące mnie od jakiegoś czasu pytanie.

- Tato mnie nauczył oraz jego przyjaciele - Oznajmił pośpiesznie uśmiechając się lekko - Też potrafisz?

Tym razem to on zaczął się mi uważnie przyglądać. Czyżby szukał jakieś odpowiedzi? Tylko co ja mogłam mu wyjaśnić? Nie byłam stąd, ale czy on o tym w ogóle wiedział? Zdawał sobie z tego sprawę, czy jak każdy inny w jego mniemaniu pochodziłam z Ziemi.

- Dziwna planeta, ale ładna - Westchnęłam - Oczywiście, że umiem.

Odeszłam kawałek od miejsca naszej rozmowy próbując zgubić jego świdrujący mnie wzrok, gdyż było one dla mnie dość trudne do zaakceptowania. Czułam się jakbym ponownie wpadła sidła niekończące się niewoli i musiała na nowo pozamykać wszystkie swoje prywatne odczucia i nawyki, byleby nie stać się kupką popiołu.

- A ty, w jaki sposób nauczyłaś się posługiwać energią? - Zadał kolejne pytanie podchodząc do mnie, tym razem spoglądając w tym samym kierunku co ja - Jesteś ciekawą osobą, chciałbym cię lepiej poznać.

Wyprostowałam dłoń prosto w Gohana i przesunęłam ją tak by trafić w drzewo. Tak, te jedno, jedyne jakie stało na tym pustkowiu. Wystrzeliłam słaby, bladożółty pocisk. Starodrzew się zapalił.

- Chodzi ci o to? - Uśmiechnęłam się nieco figlarnie - Każdy wojownik to potrafi. Kosmos jest pełen nieprzyjaznych stworów.

- Powiedziałaś kosmiczny wojownik? - Zrobił nie tylko zaskoczoną minę, ale i przerażoną.

- Nie, nie powiedziałam - Burknęłam.

Nie spodobała mi się jego reakcja, wszak byłam wspomnianym Kosmicznym łupieżcą, tylko daleko od domu, którego już nigdy miało nie być. W sumie, mogłam równie dobrze powiedzieć, że byłam nikim. Nic poza własną zszarganą dumą nie zostało z niegdyś barbarzyńską rasą.

- To dobrze, bo są okrutni i paskudni - Dorzucił do ognia - Rządni krwi i pełni nienawiści, a ty na taką nie wyglądasz.

Cóż... Może nie wyglądałam, może też nie miałam okazji taką być, ale chciałam. Pragnęłam skąpanej krwią rzezi na Imperatorze, której już nigdy nie byłam w stanie wykonać. Leżało mi to na żołądku jak niestrawna skórka jednej z jadalnych roślin. Choć mówił prawdę czułam się nimi lekko dotknięta. Nie powinnam, gdyż reputacja mojego gatunku wyprzedzał lata świetlne, ale sprawiała, że wiedziałam o końcu tych niezliczonych historii o najpotężniejszych wojownikach, którzy nikogo się nie bali, a mimo to przegrali swoje życie. Śmieszne zdawało się być, iż byłam ich panią jeśli mój brat, następca tronu nie przeżył. Na przekór charakterności Saiyan, nie byłam bezwzględną maszyną do zabijania.

- Słuchaj, muszę wracać do domu - Zmienił temat - Zobaczymy się jeszcze?

- Nie wiem, może? - Wzruszyłam ramionami.

Uniósł się powoli nad ziemię szeroko się do mnie uśmiechając. Pierwszy raz ktoś w ten sposób się zachowywał w mojej obecności, tak zupełnie naturalnie i swobodnie, a za razem nie uważał się za kogoś lepszego, choć swoje zdanie na temat mej rasy miał, więc czy niewiedza sprawiał jego dobroduszność?

- Tylko powiedz mi jak masz na imię - Zawołał z góry.

- Sara - Bąknęłam zapatrzona gdzieś w siną dal - Sara.

- W takim razie do zobaczenia, Saro! - Pomachał mi po czym odleciał.

Kim był? Kto był jego ojcem? Tyle pytań mnie nurtowało, a jedno, które zadawałam sobie od czterech lat nadal był tajemnicą! Co takiego nie pozwalało poznać mi prawdy? Dawni bogowie czy mogliście mnie wysłuchać? I co właściwie powstrzymało mnie od zadani tych wszystkich pytań temu tajemniczemu chłopcu? Czy była to zbyt mała ilość czasu? Choć chciałam go jeszcze spotkać, to gdzieś w głębi miałam wrażenie, że mogłoby to nigdy nie nastąpić, w prawdzie nie miałam w zamiarach się z nikim tutaj bratać. Moim celem było odnalezienie księcia Saiyan i opuszczenie tej planety.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.