Opowiadanie
Dragon Ball - Saiyan Princess
26. Ukryta moc
Autor: | Killall |
---|---|
Serie: | Dragon Ball, Saga: Androidy |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2013-09-01 12:28:27 |
Aktualizowany: | 2018-11-16 20:18:27 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Historia całkowicie jest dziełem Killall.
Przyglądałam się całej potyczce z wielkim zainteresowaniem. Starałam się jak mogłam by nie pominąć ani jednego szczegółu, wszak Goku zapewniał, iż to będzie pięknie widowisko. Oczywiście gdy już chłopak osiągnie tę swoją tajemniczą moc.
Komórczak coraz bardziej stawał się bezlitosny wobec Son Gohana i nie obchodziło go to, że ten nie chce z nim tak na prawdę walczyć. Widać miał w sobie więcej z ziemskiej matki niż z ojca wojownika.
Dzięki niezawodnym uszom Nameczana mogliśmy także być świadkami ich rozmów. Trzeba było przyznać, że ta wrodzona umiejętności szpiczastych uszu była nieoceniona.
- Ten turniej znudził mi się - mruknął niezadowolony potwór - Czas zmienić zasady gry.
- Co masz na myśli? - Nastolatek wyraźnie się wystraszył - Co chcesz zrobić?
- Wy, ludzie jesteście tacy żałośni - Niemal „słyszałam” jak przewraca oczami - Zabiję cię, następnie zniszczę tę przeklętą planetę i każdą kolejną na mojej drodze. Będę najsilniejszy we wszechświecie!
Chyba jedyny - pomyślałam z przekąsem przewracając oczami.
Wiedziałam, że turniejowe zasady niebawem przestaną istnieć. Było to do przewidzenia w chwili gdy zniszczył matę, bo go ograniczała i bał się szybkiej przegranej z przypadku, bądź wygranej bez fajerwerków, na które tak liczył.
Mimo to nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. Zaledwie kilka godzin temu to wszystko się zaczęło.
- Twoje niedoczekanie! - Chłopak o złotych włosach zacisnął pięść w gniewie.
Biocyborg się roześmiał, następnie z poważną już miną wycelował dłonią w chłopca. W jego oczach musiał iskrzyć dziki szał. Czy cała sceneria zaczynała nabierać dramatyzmu?
- Na co czekasz szczeniaku? - warknął - Zdenerwuj się. Szybko!
- Przecież jestem na ciebie wściekły - zadrżał całkowicie odsłonięty.
- To nie jest to. Musisz kipieć tą złością!
Wystrzelił pocisk bez ostrzeżenia. Pół Saiyanin w ostatniej chwili uskoczył padając twarzą na rozoraną ziemię. Był coraz bardziej wycieńczony agresywnym zagraniem swego oprawcy, choć nie chciał zawieść ojca, ani myślał jednak wziąć się za porządną walkę.
Chyba Son Goku mylił się, co do jego mocy. Przypuszczalnie ten chłopiec obrał sobie za cel nawrócenie kreatury jak to miał w zwyczaju. Jego nazbyt dobre serce doprowadzały mnie do mdłości. Czy na tej planecie wszyscy tacy byli?
W świecie Changelinga zginąłby szybko. Miał to jak w banku. Prychnęłam w duchu na myśl, że mogłabym być jemu podobna. Nie miałam najmniejszego zamiaru stać się takim uczuciowym popychadłem.
- Na co czekasz? - Komórczak coraz bardziej się denerwował postawą mieszańca - Chcę poznać twoją ukrytą moc!
Ponownie zaatakował go nie szczędząc ani skrawka młodego ciała. Nie potrafiłam pojąć w jaki sposób chciał go wkurzyć. Doprowadzając go do nieprzytomności? To nie miało przecież najmniejszego sensu...
Może liczył na to, że gdy ten osiągnie limit cierpliwości przeciwstawi się, jak ja przed laty spod bata sługusów Dodorii? Czy właśnie to miał na myśli jego ojciec?
- On na pewno ma tę moc? - Zapytałam z przejęciem - Przecież ledwo na nogach się trzyma. Z początku byłam skłonna ci uwierzyć, ale teraz...
Podkręciłem głową jakby miało to nadać wyrazu mego niedowierzania. Wątpiłam w zapewnienia ziemskiego Saiyana.
- Masz rację, Saro - Wszedł mi w słowo seledynowo oki - Niedługo powinien się rozkręcić, dajcie mu czas. Proszę.
- I to dla ciebie jest takie oczywiste? - Przeraził się Kuririn - Nie poznaje cię przyjacielu.
- Przecież on zaraz zginie! - Dodał Trunks nie wiedząc czy patrzeć w tę pseudo walkę czy w przyjaciela jego matki - Musimy mu pomóc i to szybko.
Vegeta nie przerywał obserwacji tym samym nie biorąc udziału w konwersacji. Może był pewien, że chłopak zginie, w końcu Komórczak zapowiedział, że trefny turniej się już skończył, albo szukał w tym wszystkim sensu słów swego rywala? Czy widział w nim cień szansy na sukces?
- Niestety, Son Goku, ale oni mają rację - Dodał swoje Szatan.
Mężczyzna głośno westchnął i spojrzał z nieukrywanym smutkiem na Nameczana.
- Ty Szatanie powinieneś wiedzieć najlepiej, że w mym synu drzemią niewyobrażalne pokłady energii - zaczął - Widziałeś jego przebłyski gdy zaatakował nas Raditz, a był zaledwie małym smykiem.
- To prawda... - Przytaknął wracając wspomnieniami do minionych wydarzeń.
- Widziałeś w nim tę ikrę, zacząłeś go trenować pod moją nieobecność - Położył kompanowi dłoń na naramienniku obitym białym materiałem - Nie martw się zatem o niego. Musimy tylko trochę poczekać.
- Poczekać?! - parsknęłam kpiąco - Na co? Aż może przez przypadek obudzi się w nim jakaś niespożyta energia? To brzmi jak nonsens gdy widzę jak daje sobą pomiatać. Nawet nie użył żadnych porządnych zasobów energii. Gdzie tu sens?
Mężczyzna nic nie mówiąc skinął głową z wymownym „Wiem co mówię” po czym wrócił do oglądania poczynań swego jedynego syna, a raczej ich braku. Wytrzeszczyłam oczy z niedowierzania. Czy on kompletnie postradał zmysły? Fakt, że co się wydarzyło w Pokoju Ducha i Czasu było owiane tajemnicą i jedyne co wiedziałam na pewno, cóż nie dało się nie zauważyć, że osiągnął poziom złotego wojownika, o którego nikt go nie podejrzewał przed rozpoczęciem treningu.
Zdawałam sobie sprawę, że nie pokazał wszystkiego co potrafił. Możliwe, iż sam nie miał pojęcia na co go stać. Jednak nie było widać by ukrywał jakiegokolwiek wspomnianego asa. Z resztą był równie zaskoczony jak my o wyborze kolejnego przeciwnika dla kreatury spod rąk komputera szalonego doktorka, czyli nie spodziewał się starcia z nim. Czułam się jakby wszystko stanęło na głowie.
Walczący ponownie stanęli u podnóża naszego wzniesienia. Młodzieniec ciężko oddychał przyciskając dłoń do zapewne obolałego ramienia.
- Jeśli zaraz się nie zezłościsz - Syknął Komórczak dając chwilę odsapnąć ofierze - Będę zmuszony porozmawiać z tobą inaczej. Nie myśl sobie, że ci odpuszczę.
- O czym ty mówisz? - Zdziwił się Son Gohan - Już bardziej zły być na ciebie nie mogę. Owszem nie znoszę cię, ale uważam, że mój tato trochę wyolbrzymił moje możliwości. Nie jestem taki jak on.
- W inny sposób cię rozgniewam. Chcę byś wpadł w furię - Mogłabym przysiąc, że jego różowe oczy zabłysnęły wściekłością.
Po tych słowach wzniósł się w powietrze, może z dwadzieścia metrów, zostawiając nastolatka z wieloma pytaniami, po czym wycelował obiema dłońmi w swój cel. W mgnieniu oka skumulował potężną energię.
Wystrzelił.
Zacisnęłam na moment szczęki, ale im bliżej dzieciaka była wiązka tym bardziej cisnęły mi się jakieś niecenzuralne słowa na usta. Byłam przerażona, a przynajmniej tak mi się zdawało, gdy me ciało całkowicie zesztywniało niczym spryskane ciekłym azotem.
- To koniec - Szepnęłam zasłaniając oczy.
Mimo wszystko nie chciałam na to patrzeć, nie byłam gotowa na tego typu sceny. Choć nie wiedziałam dlaczego, przecież nie byliśmy sobie bliscy. Nastąpił potężny wybuch, a siła uderzenia odrzuciła nas w tył. Ze wszystkich sił próbowałam utrzymać się na nogach lecz z marnym skutkiem. Upadłam. Gdy zrozumiałam, że jednak nie mogę pozwolić sobie na tę słabość otworzyłam oczy, po czym pośpiesznie się podniosłam by dostrzec, co się w dole wydarzyło. Podbiegłam niemal potykając się o duży, wystający głaz, byleby dojść do krawędzi by następnie rozbieganym wzrokiem zebrać jakieś informacje.
Poniżej widać było wielki krater, to już drugi taki oraz olbrzymi kłąb kurzu i opadające zewsząd kamienie. Dołączyła do mnie zaraz reszta z niecierpliwością spoglądając na dalszy przebieg wydarzeń. Atmosfera była tak napięta, że można było zawiesić na niej toporek. Każdy wątpił, choć jednocześnie pragnął by słowa rodziciela Tobą okazały się prawdą. Poza Vegetą, oczywiście. On nie zniósł by czegoś takiego.
Komórczak był dokładnie w tym samym miejscu co wcześniej głośno i szyderczo się śmiejąc. Wbrew dzielącej nas odległości doskonale było go słychać. Zupełnie jakbym stała tuż obok. Nie powiem, działało mi to na nerwy. Vegecie zresztą także.
Czy było we wszechświecie cokolwiek co nie pozwalało mu wytrącić się z równowagi? Obstawiałam nawet, że po tym turnieju, o ile przeżyjemy z frustracji osiwieje.
- Nie żyje? - Zapytałam siebie trzęsącym się głosem.
- Wysil się trochę - Mruknął posępnie starszy brat najwyraźniej nieco zadowolony choć usiłował ukryć to.
Więc wysiliłam się by wyczuć jego słabnącą aurę, a mimo to nie zanikającą. Nie byliśmy przyjaciółmi, a jednak poczułam momentalnie ulgę. To niesamowite uczucie zdawało się podnosić mnie na duchu i dodawać wiary w tego pół ziemianina. Jakby olbrzymi ciężar spadł ze mnie pozwalając swobodnie oddychać.
Może jednak w słowach jego rodziciela tkwiło ziarnko prawdy?
- Czuję… - Westchnęłam przymykając powieki.
- Czyli żyje - Skwitował kąśliwie książę.
Spojrzałam na niego posępnie. Ten to zawsze musiał być nastawiony do wszystkiego tak samo. Wypuściłam wargami głośno powietrze przypominające parsknięcie.
Pył opadł, można było w końcu dostrzec, co się wydarzyło. Młody Saiyanin był nietknięty! Co nie mogło być przecież prawdziwe! Oczywistością było to, iż taka siła zmiotła by go, zraniła, a ten? Wyglądał dokładnie tak samo jak przed uderzeniem. Gdy przypatrzyłam się dokładniej dostrzegłam, że ktoś zasłonił go własnym ciałem. Nie wiedziałam, kim była ów osoba. Choć wytężałam wzrok i umysł nic mi do głowy nie przychodziło wszak wszyscy wojownicy stali tuż obok i żaden nie wtrącił się do walki. A jednak był on. Wysoki, ba, wielki, muskularny o płomiennym zabarwieniu włosów i w nienaruszonym zielonym kostiumie.
- Istny obłęd! C16 go uratował! - Tenshin nie krył entuzjazmu po czym się roześmiał.
C16? Kim u diabła był C16? Co to w ogóle było za imię? I dlaczego przypominał mi z nazwy androidy? Czemu ocalił istnienie tego mieszańca? Czy oni się znali? Nagle tyle pytań zaatakowało moją głowę, że mogłam przypuszczać, iż z niewiedzy eksploduje.
Dostrzegłam wymalowany na twarzy brata szok. On także zdawał się wiedzieć kim był tajemniczy bohater, a mimo to, gdyby nie to, co zobaczył nigdy by nie uwierzył.
- Kto by pomyślał, że ten blaszany dziwak… - Szepnął do siebie wytrzeszczając oczy.
- Wiedziałem, że może się on na coś przydać! - Kuririn aż spuchł z dumy.
- Kto to jest ten C16? - Próbowałam się dowiedzieć.
- Widać, że Bulma pieczołowicie nad nim pracowała - Przyznał z podziwem Trunks - Jak zawsze niezastąpiona kobieta.
- No… - Przeciągnął Yamcha pogwizdując.
Każdy komentował nienaganną postawę osobnika wysokiego jak dąb, nawet wymieniali się swoimi myślami i domniemanymi teoriami, jednak żaden nie raczył udzielić mi informacji. Zupełnie jakby mnie tu nie było. Momentalnie zawrzała mi krew.
- HALLO! - Wrzasnęłam dłużej nie tolerując ignorancji - Odpowie mi ktoś, do cholery?!
Wszyscy spojrzeli w moim kierunku w osłupieniu. Jak bym co najmniej urwała się z księżyca. Czyżbym była nie tylko spóźnionym ale i potwornie niedoinformowanym uczestnikiem turnieju? I co wspólnego miała z tym matka mego bratanka?
- Kto cię nauczył takiego słownictwa - Goku nie krył zaskoczenia - Nawet ja tak nie mówię.
- To masz problem - Warknęłam na ten wytyk - Życie mnie nauczyło, jasne? Więc kto to jest?
Mężczyzna na tę uwagę spąsowiał drapiąc się po głowie, Vegeta zaś wyglądał jak dumny paw i gdyby nie ograniczenia pojemność płuc pękłby jak balon.
- Jak to możliwe, że ona nie wie? - Zdziwił się Tenshin - Przecież to żadna tajemnica.
- No właśnie? - Zadałam sobie to samo pytanie.
- Bulma wzięła go na obserwację po tym jak Komórczak wypowiedział nam turniej - Pokrótce wyjaśnił Kuririn - Jak widać spisała się genialnie. Nawet usunęła bombę z jego ciała.
- Więc to jest jeden z cyborgów, które chciały wszystkich pozabijać?
- Nie do końca wszystkich. Był zaprogramowany do zabicia Son Goku - Poprawił mnie Kuririn - Nie jest on człowiekiem więc nie miał takich zapędów jak humanoidy. Tylko ściśle określone cele. Jednak udało się i to Bulmie obejść.
To wiele wyjaśniło czemu stanął po stronie chłopaka. Chciał się na coś przydać, albo zrekompensować się w nie zlikwidowaniu, bo przecież taki był od początku cel.
Cyborg roześmiał się drwiąco, a jego głos rozniósł się po pustkowiu niczym groźba. Nie trudno było się domyślić, że oznaczało to kłopoty, za pewne powalające na kolana. Wylądował delikatnie na ziemi by przyjrzeć się lepiej obecnej sytuacji. Widać było, że emanował drwiącym entuzjazmem do zaistniałej sytuacji. Nie przeraził go fakt, iż młodego chłopca uratował android stworzony z tej samej ręki co on. Czy wiedział, iż tamten nie stanowił zagrożenia?
- Zejdź mi z drogi kupo złomu - Warknął zamachnąwszy nogą - Doktor powinien wstydzić się tworząc taką miernotę.
Wycelował dokładnie w kark robota, a jego głowa nie wytrzymała tak potężnego uderzenia. Urwana odleciała z pół kilometra, nieopodal grupki nędznych ludzi, którzy o dziwo wciąż przyglądali się całej walce. Nie dość było im rozrywki?
Cud, że android miał tyle dobrej woli nie zabijając ich, ja bym nie odpuściła sobie na jego miejscu. Może i nie chciał zabić ich teraz, bo w końcu i tak obiecał nas zgładzić po wygranej.
- Rozwalił go! - Przeraził się Yamcha na trzęsących nogach.
- W drobny mak - Skwitował książę będąc w niemałym podziwie wymieszanym z szokiem.
Przestałam wierzyć, że cokolwiek z tego będzie. Android zniszczony, Son Gohan na skraju swoich możliwości, a sam Son Goku wciąż powtarzał by jego syn uwolnił ze swojego ciała niezliczone pokłady energii.
Już nic z tego nie rozumiałam. Chyba nawet nie chciałam. Dochodziłam do wniosku, że ojciec zawierzył synowi, a ten nie mógł spełnić jego oczekiwań. I nie dlatego, że nie chciał, nie posiadał po prostu tych predyspozycji. Staruszek się przeliczył i z tego tytułu miał stracić zaraz dzieciaka.
Mechaniczne ciało robota padło z hukiem na ziemię, a chwilę później Gohan osunął się cicho szlochając. Zgadywałam, że stracił wiarę nie tylko w siebie, ale i szansę naprawienia świata.
- Jeśli w ten sposób nie mogę cię rozwścieczyć to przygotuje inny - Cyborg gorzko się zaśmiał.
Zaczął skupiać w sobie ogromne pokłady energii. Niesamowite było to, że wciąż posiadał olbrzymie zasoby, a ziemski Saiyan mu w tym pomógł. Wyciągnął ogon spod pancerza do góry, a odwłok, który mieścił się na końcu rozszerzył się, co spowodowało u mnie odruch wymiotny. Ten stwór miał w sobie jeszcze nie jedną zagadkę, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie widziałam jego poprzednich form.
Wyrzucił z siebie kilka niebieskich bezkształtnych kulek, które po chwili przybrały formę miniaturowych androidów.
Musiałam przyznać, że wbrew opadającej szczęki ze zdumienia byłam przerażona. Czy tak zamierzał rozprawić się z nami wszystkimi? On sam załamanym Gohanem, a te małe bestie nami?
I to wszystko w jednym czasie. Cwana bestia z tego cyborga. Policzyłam naprędce sztuki, a było ich siedem. Dokładnie tyle ilu nas obserwujących. Jednak moje pierwsze przypuszczenie okazywało się być trafne. Bezwiednie przełknęłam głośno ślinę tym samym ściągając uwagę Vegety.
Rozniósł się radosny i skrzekliwy śmiech kopii Komórczaka. Na sam dźwięk przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
- On oszalał? Prawda - jęknął Yamcha - Co on wyprawia?!
- Zaraz się przekonamy - odpowiedział Vegeta z nie smakiem.
- Och, ja wiem - Burknęłam cicho pomlaskując - Chce nas wszystkich na raz zaatakować.
Panowie jak jeden mąż przytaknęli. To było tak oczywiste. Nie marnując czasu na czcze gadanie zajęliśmy pozycje obronne. Nie wiedzieliśmy, co innego mamy czynić. Na co się szykować? Gdzie szukać logiki?
Naszego wroga odwłok na powrót przybrał normalny kształt, a ten ponownie się roześmiał.
- Może, kiedy twoi przyjaciele zginą zaczniesz swój pokaz - Z twarzy nie schodził mu szyderczy uśmiech - Widzisz? Dla każdego mam po jednym.
Nim mieszaniec zdążył spojrzeć na twory swego oprawcy ten obrócił się w naszą stronę rozkazując swoim „dzieciom” zaatakować i zniszczyć.
Gohan krzyknął z niezadowolenia i dezorientacji. Nie tego chciał. Jednak czy mógł to przewidzieć? Czy Komórczak miał rację co do tego w jaki sposób rozzłościć pół człowieka? Miałam nadzieję, że niebawem się to okaże, ale teraz najważniejsze było to, że mogłam wreszcie rozruszać kości. Nadążyła się okazja by sprawdzić skutki półrocznego treningu. A to oznaczało tylko jedno - zadbanie o swój własny tyłek.
Zatarłam ręce nie mogąc się doczekać starcia z klonem samego Komórczaka.
- Ten z lewej jest mój! - krzyknęłam z entuzjazmem - Pora się zabawić!
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.