Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

27. Klony

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball, Saga: Androidy
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2013-09-12 22:38:42
Aktualizowany:2018-11-16 20:18:42


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Muzyka

Poczułam dziwne ukłucie w żołądku. Co się tutaj właściwie wyprawiało? Dlaczego nic się nie działo, jak dziać się powinno? Miałam wrażenie, że świat nagle zwariował. Wszystko widziałam w zwolnionym tempie. Jakby tylko po to bym mogła dostrzec każdy ruch, gest…

Stałam tyłem wobec aktualnego zdarzenia, przez które zdawało się, że mam urojenia. Spojrzałam pospiesznie na zebranych wojowników, na każdej twarzy malował się wyraz obrzydzenia i nienawiści, a zarazem strachu. I wszystko to spowodowane zaskakującym uczynkiem, które wykonał nie, kto inny jak sam Komórczak.

- Uwaaażaj! - Przeciągnął w krzyku Vegeta - Za tobą!

Sam zmagał się z obleśnym stworem, a jednak zwracał uwagę na mnie, a raczej brak jakiejkolwiek reakcji. Jak długo byłam zamroczona? Pamiętałam początek, gdy klony ruszały na nas i swoje podekscytowanie na nadchodzącą walkę. Co było potem? Zaatakowałam czy nie?

Powoli odwróciłam się w stronę swojego zagrożenia. Miałam uczucie, że działo się to zdecydowanie za wolno. Dostałam cios w lewe ramię, aż mną szarpnęło w dół. Silny ból przeszył moje ciało. Chwilę po tym momentalnie odzyskałam władzę nad obrazem. Wszystko wróciło do normalności. Zupełnie jakby boleść mnie obudziła ze snu. Może nie do takiej wspaniałej autentyczności, jednak nie czułam już dokuczających mdłości.

Reszta małych cyborgów ruszyła na wojowników z misą ich zlikwidowania. Byliśmy marionetkami, w tym przedstawieniu, jakie miały posłużyć Son Gohanowi za element pełnej furii, która miała wyzwolić w nim niezliczone pokłady energii.

Odwróciłam się do mojego małego przeciwnika. Ten szelmowsko się uśmiechnął wskazując dłonią bym zaatakowała go pierwsza. Nie ze mną te numery! Wyszczerzyłam zęby w kwaśnym uśmiechu.

- Nic z tego kurduplu! - wycedziłam.

Wytrzeszczył oczy, po czym ponownie zachęcił mnie do ataku. Moje wargi ponownie przybrały krzywą linię. Jego cichy chichot działał na mnie jak płachta na byka.

- Sam mnie zaatakuj. - zaproponowałam podstępnie - Ty bezużyteczna kupo żelastwa!

Prawda była taka, że on nie był z metalu, jednak nazwa, jaką go określiłam przyczepiła się miana androida. Nic innego z resztą nie przyszło mi do głowy.

Nie mogło mnie nic lepszego spotkać niż walka z biologicznym cyborgiem. Westchnęłam przewracając oczami. To nie miał być ten, ale czy miałam teraz wybrzydzać? Dostrzegłam, że wszyscy już walczyli ze swoimi androidami, a ja stałam jak ten kołek wpatrując się w swego przeciwnika. Przyjęłam pozycję obronną.

- Na co czekasz? - krzyknęłam rozdrażniona. - Zaatakuj mnie!

Muzyka

Miniaturka Komórczaka z upiornym uśmiechem pomknęła w moją stronę by zadać cios. Uniknęłam go w dość prosty sposób. Nie zrobił na mnie zbytnio wrażenia, tym razem skupiałam się na nim, a nie tym co działo się wokoło. Postanowiłam się z nim trochę podroczyć. Junior atakował z każdą chwilą coraz zacieklej. Za wszelką cenę chciał trafić mnie silnym uderzeniem. Na próżno.

Trening w sali Ducha i Czasu sprawił, że stałam się szybsza. Sama byłam zaskoczona moją nadzwyczajną prędkością unikania ciosów. W końcu nie miałam jak wcześniej sprawdzić co się we mnie zmieniło i jak bardzo podniosłam swe kwalifikacje. Na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Miałam szansę ograć tego stwora i to bez niczyjej pomocy. Od razu podniosło mnie to na duchu.

- Nie gadaj, że jesteś taki słaby. - zadrwiłam - Twój tatuś w takim razie też jest lewy!

Roześmiałam się na moment. Cyborg zdenerwowany ponownie zaczął na mnie napierać. Uderzył pięścią w kierunku mojej twarzy, zasłoniłam ją swoimi pięściami krzyżując ręce koło nadgarstków. Przechyliłam głowę tak by dostrzec twarz intruza. Na mojej buzi ponownie zawitał złowieszczy uśmieszek.

Juniorowi powiększyły się oczy w obawie najgorszego. Pośpiesznie pochwyciłam go za jego małe rączki. Skuliłam nogi, po czym wyprostowałam je wykopując w jego brzuch, puszczając go oczywiście przy tym z uścisku. Przeciwnik uleciał w tył jakieś dziesięć metrów, po czym wbił się w pobliską skałę niczym w masło robiąc przy tym sporą dziurę.

Po chwili wygramolił się stamtąd ponownie lecąc w moim kierunku. Już z daleka dostrzegłam jego rozwścieczoną gębę. Podążyłam w jego stronę szczerząc złowrogo zęby. Nasze pięści zetknęły się, a powietrze przeszył charakterystyczny huk jak i rozproszona energia. Zaczęła się walka na pięści i kopniaki. Był bardzo silny, trzeba było to przyznać, jednak mnie nie osłabiał.

Oczywiście moje wcześniejsze słowa co do Komórczaka nie były prawdziwe. Śmiem wątpić by był słaby! Zamierzałam jedynie rozdrażnić tę małą wywłokę. Miałam nadzieję, że spowoduję tym zagraniem dezorientację i nie będzie w stanie skupić się na swoim zadaniu - zabiciu mnie.

Kopnęłam „swojego” klona w kark. Ten pomknął w dół i w ostatniej chwili lądując oszczędził sobie bolesnego zetknięcia się z ziemią. Podleciałam naprędce by zadać kolejny cios, niestety ten podciął mnie w chwili gdy zbierał swój tyłek z ziemi. Odsunęłam się w tył koślawo skacząc na jednej nodze usiłując nie stracić całkowicie równowagi. Zetknęłam się plecami z bratem. Sapnęłam rzucając mu krótkie spojrzenie.

- Jak sobie radzisz? - zapytałam.

- Świetnie. - odparł dysząc. Spoglądał na swojego przeciwnika, który szykował się do kolejnego skoku.

- To tak jak ja. - mrugnęłam do niego.

Jego kącik ust drgnął, a ja zrozumiałam, że był to uśmiech. Na szczęście. Dla mnie.

Bez słów ruszyłam na potworka. Książę także. Z jego oddechu wywnioskowałam, iż nieco osłabł. Cyborg był dla niego za silny? A może za bardzo się odsłaniał i nazbyt oberwał?

Czy to oznaczało, że byłam od niego silniejsza? Przynajmniej w tym momencie… Pokręciłam niedowierzająco głową. Przecież nie mogłam być silniejsza, kiedy jego całe życie polegało na ciągłych treningach. W dodatku w specjalnej komnacie był dwa razy. Musiał trafić się mnie słabeusz, albo jemu jakiś koks.

Zaczynałam odnosić wrażenie, że dostawałam urojeń. Prawdopodobnie przez to palące słońce. Dopiekało strasznie. Zupełnie jakbym wyłożyła się pod lampą xylową* - Pomyślałam ścierając wierzchem dłoni pot z czoła.

Przez moje zamyślenie nie dostrzegłam, że klon chwycił mnie za poły płaszcza co spowodowało nagły ucisk szyi. Zakrztusiłam się.

Zamachnął mną silnie, po czym rzucił. Poleciałam z zawrotną prędkością w kamienną górę i wbiłam się w nią jak w masło. Poczułam ból na plecach i głowie. Wkurzyłam się. Gdy udało mi się wygramolić z wolna nie miałam zamiaru odpuścić tego co mi zrobił. Szczerze, to się wściekłam tak, iż czułam pulsującą krew w skroniach. Dudniło mi w uszach.

Skumulowałam w sobie część energii rozsadzając kamienie. Zacisnęłam pięści, ściągnęłam brwi szukając wzrokiem swego oprawcy. Po policzku powoli spłynęła ciepła ciecz. Otarłam ją spoglądając na dłoń - widniała na niej krew. Zazgrzytałam zębami obmyślając plan zemsty. Wytarłam splamioną dłoń w materiał płaszcza.

- Zapłacisz mi za to. - syknęłam.

Komórczakowe dziecko ponownie pokazało swój uśmieszek, który wyprowadzał mnie z równowagi za każdym razem. Ruszyłam na niego włączając przyśpieszacz. Uderzyłam z całą skumulowaną mocą jaką przed momentem zdołałam zebrać. Zaczęła się ponownie bijatyka.

Po wielu nic niedających ciosach odsunął się na dość sporą odległość. Wystrzelił cztery bladoniebieskie pociski - Oczywiście bez problemu je ominęłam. Sama wystrzeliłam w niego parę blastów. Trzy z nich ominął, czwarty drasnął go w ramię, zaś piąty przyjął niefortunnie w twarz. Korzystając z okazji kopnęłam go w brzuch. Zleciał wbijając się w ziemię. Pospiesznie wygrzebałam zza napierśnika magiczny kamień po czym przypięłam w należne mu miejsce. Przyodziałam kaptur i stałam się niewidzialna.

Zbyt wiele walk toczyło się wokoło by mógł wyczuć moją energię. Miałam w tej chwili znaczną przewagę.

Kiedy on się rozglądał za swą zgubą także wykonałam tę czynność. Chciałam zobaczyć jak sobie radzi reszta wojowników. Kuririn leżał przytłoczony do ziemi, Yamcha ledwo trzymał się na nogach choć nie chciał się do tego przyznać co rusz rzucając kąśliwymi uwagami w niebieskiego, Son Goku wyglądał jakby miał za moment stracić przytomność. Nic dziwnego! Całą energię przeznaczył na walkę z androidem, by następnie swoją fasolkę oddać wrogiej istocie. Tenshin był przygniatany do ziemi serią „stalowych” pięści. Jedynie Trunks, Szatan Serduszko i Vegeta się trzymali całkiem dobrze.

A CO Z SON GOHANEM? - przeszło mi przez myśl i aż zadrżałam.

Klęczał on rękoma oparty o ziemię jeszcze gdzie nie gdzie porośniętą trawą. Miał spuszczoną głowę jakby trawiło go coś od środka. O czym rozmawiał z zieloną bestią? Zniżyłam się lekko w dół by dosłyszeć cokolwiek.

Przed twarzą mignął mi pomarańczowy kolor. Stało się to tak nagle, że zesztywniałam z wrażenia. Zamrugałam parę razy dochodząc do siebie. Ów kolor był kombinezonem jednego z trzech wojowników. Klon, który miał się mną zaopiekować teraz znęcał się nad Yamchą co oznaczało, że sam jeden nie poradzi sobie z dwoma. Pojęłam to gdy podleciał drugi biocyborg i wraz z pierwszym okładał mężczyznę z blizną na twarzy niemal do nieprzytomności.

Jednak musiałam powrócić do swego potwora i dać mu sowitą nauczkę. Dwóch na jednego, w dodatku słabego! Z niesmakiem machnęłam ręką. Tak bardzo chciałam wiedzieć co działo się ze „złotym” chłopakiem. Szczerze powiedziawszy marzyłam o tym by móc czytać w myślach. Domyślałam się jedynie, iż przechodził swego rodzaju załamanie. Nie potrafił spełnić prośby Komórczaka - marzenia ojca. Poniekąd było to smutne.

Wzniosłam się wysoko i odpięłam kamień, tak by nikt nie zauważył mojego nagłego pojawienia się. Jakoś nie miałam ochoty dzielić się informacją o moim magicznym kamieniu. Mimo to gdzieś w głowie podpowiadał głosik, że nikt by nie zwrócił uwagi na młodą dziewczynę mając ręce pełne roboty. Wolałam dmuchać na zimne.

Zebrałam energię w obu dłoniach po czym je złączyłam ze sobą. Kula mocy powiększyła się momentalnie, a z blado żółtych przerodziła się w słabą czerwień. Miałam ochotę pozbyć się tego robala w tym momencie. Z resztą miałam powoli dość patrzenia na znęcanie się nad Gohanem. Przypominało mi to wczesne dzieciństwo, do którego za cholerę nie chciałam wracać! Zamachnąwszy się rzuciłam pocisk w kierunku klona, który brał się tym razem za maltretowanie Kuririna. Trafiłam bezbłędnie. Rozwaliłam go w drobny mak! Łysy mężczyzna i jego „towarzysz” zerknęli z przestrachem na resztki, a następnie w górę dostrzegając mnie. Wtedy ponownie naładowałem dłonie w KI.

- Kuririn odsuń się! - Ryknęłam koncentrując się na pocisku. - Teraz!

Byłemu mnichowi dwa razy nie trzeba było powtarzać. Czym prędzej uskoczył w górę zostawiając klona na moją nie łaskę. Dzieciak cyborga oczywiście nie zamierzał poddać się bez walki bez namysłu rzucając się ku mnie. Tak jak poprzednio wystrzeliłam wiązkę energii. Ta sama scena uraczyła nas, a gdy kurz opadł na ziemię mogłam z dumą stwierdzić, iż pozbawiłam życia dwóch osobników. Zawyłam z podniecenia niczym kojot. Zniżyłam lot by się temu przyjrzeć. Ziemianin jak leżał po wybuchu, tak leżał z rozdziawioną miną nie dowierzając co właśnie zobaczył.

- Jak... Jak ty to zrobiłaś? - Wymamrotał oszołomiony.

Wylądowałam przed nim po czym wzruszyłam ramionami szeroko się uśmiechając. Co miałam mu powiedzieć? Zabiłam dwa klony bo mnie drażniły, bo miałam serdecznie dość zabawy w kotka i myszkę, ponieważ było mi żal dzieciaka o saiyańskich genach, a przede wszystkim byłam wściekłe głodna?

- Przecież nie będziemy ich wiecznie niańczyć - Rzekłam wypuszczając głośno powietrze nosem - Zdawało mi się, że potrzebujesz pomocy, poza tym mój klonik się do ciebie dobierał.

Na te słowa mężczyzna roześmiał się gromko, jakby zapomniał o całym źle tego świata. Wyciągnęłam doń rękę z pytaniem czy ma zamiar spędzić tu resztę dnia, następnie pomogłam mu się podnieść zastanawiając się któremu pomóc teraz. Wrzała we mnie niespożyta energia i nie chciałam jej zmarnować. Co to, to nie! Z resztą, ktoś na pewno potrzebował ratunku, jak choćby Goku.

- Zostań tu i nic nie rób - Pouczyłam go - Ja zajmę się następnym klonem.

- Nie żebym uchodził za tchórza, ale... - Spojrzałam na niego podejrzliwie, a ten się zaczerwienił - Taki miałem plan. No ten, zostać tutaj.

- I dobrze. Nic tam po tobie. Nie jesteś Saiyanem.

Zrobił zniesmaczoną minę, jednak w jego oczach dostrzegałam, iż przyznawał mi rację. Był tylko Ziemianinem, nie mógł równać się z kimkolwiek mającym geny Saiyan - Nameczana i Changelingów w jednym. Zwłaszcza z tymi ostatnimi.

Nagle po pustkowiu rozniósł się potworny wrzask. Niesamowicie rozdzierający serce. Na sam jego dźwięk przeszył mnie lodowaty dreszcz, zupełnie jakbym miała się go bać. Ów krzyk dochodził z dołu, gdzie nie tak dawno planowałam się wybrać. Doskonale zdawałam sobie sprawę, iż był to Gohan. Podbiegłam do krawędzi niemal potykając się o własny płaszcz byleby sprawdzić co się tam wydarzyło. Za nic w świecie nie mogłam pominąć niczego w tym cholernym turnieju - nie turnieju. To co tam ujrzałam wprawiło mnie w osłupienie. Przetarłem oczy mając złudzenie senne. Czy ja zasnęłam? Dostałam w głowę? Nie wydawało mi się. Jednak oniemiałam.

***

*lampa xylowa - Sztuczne słońce umożliwiające uprawę roślin na planecie Vegeta dające wszystkie niezbędne składniki i minerały. Na planecie słońce świeciło zaledwie 8 godzin ziemskich, w dodatku od nadmiaru grubych chmur wiszących nad ziemią plony były nazbyt marne.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.