Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

65. Drugi poziom mocy

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball, Saga: Podróże w czasie
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2015-06-04 10:19:03
Aktualizowany:2015-06-04 10:19:03


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Nie zwracając uwagi na nikogo i nic gnałam, co sił korytarzami. Musiałam jak najszybciej dotrzeć do reszty. Nie miałam czasu do stracenia. Kiedy dotarłam do „areny” dostrzegłam, że Trunks stał i czekał na kolejnego rywala. Widziałam jak Pheres wyznacza następnego, prawdopodobnie pseudo Protektor. Bez zastanowienia wyskoczyłam w powietrze kierując się na balkon przyjaciół z przyszłości. Nic teraz nie miało znaczenia, nic tylko czas. Czas, którego z każdą sekundą było coraz mniej.

- Stój! - Krzyknął Pheres.

Mimowolnie również się zatrzymałam bacznie obserwując okolicę. Donośny głos wroga był nad wyraz przeszywający. Nikt się nie poruszył. Wszyscy pytająco rozglądali się po sobie. Wzruszyłam ramionami i ponowiłam kierunek.

- Nie ruszaj się - Ponownie zawołał- Ukaż się mroczny wojowniku.

Ponownie wszyscy rozejrzeli się dookoła. Część protektorskich ludzi wpatrywało się w górę część zaś mniej więcej na wysokość mojej osoby. Obróciłam się dookoła własnej osi rozglądając się czy czegoś lub kogoś nie ma w moim pobliżu. Nikt koło mnie nie lewitował.

- Do ciebie mówię - Krzyknął gniewnie.

Było widać w nim zdenerwowanie. Wycelował palcem w osobę, do której mówił. Ów osobą był… Byłam ja?! Tylko ja byłam we wskazanym miejscu. Ale to nie było możliwe. Mnie nie widział! Działała mandarkera! Sparaliżowana wpatrywałam się w dyktatora, który zaczynał sinieć ze zniecierpliwienia. Wszyscy zebrani nerwowo rozglądali się, inni kurczowo wpatrywali się we mnie niewidzącymi oczyma.

- Ja to zrobię panie - Rzekła kobieta lekko się przed nim kłaniając.

- Nie.

Jego krótka odpowiedz była doprawdy szokująca. Nie wiedziałam, co robić. Ruszyć się z miejsca czy wisieć w powietrzu i zastanawiać się czy zdjąć kamień czy też nie. Przez jakiś czas trwała niezręczna cisza. Nikt nic nie mówił, nic nie czynił.

- Może łaskawie wyjaśnisz mnie i moim towarzyszom, o co tobie chodzi?- Vegeta przerwał ciszę - Jak dotąd nie rozumiem, co się dzieje. Niespodziewanie pojawia się cień i do tego zmierza w naszą stronę!

- A ty go po prostu zatrzymujesz? - Zdziwił się Son Goku - Przecież to oni nas załatwili.

Chwilę wsłuchiwałam się w to, co mówili i zaczęłam całkowicie tracić kontrolę nad umysłem. Niczego nie rozumiałam, nic nie było dla mnie logiczne! Nie miałam innego wyjścia jak się odsłonić i zapytać, o co im chodzi. O co się kłócą. Co z cieniami, co z ludźmi Pheresa i co z samymi niewolnikami? Miałam serdecznie dość zagadek. Nie miałam ochoty dłużej przebywać w tym chorym świecie. Chciałam z całego serca znaleźć się w domu z dala od problemów, które nie tak dawno temu pożegnaliśmy likwidując Komórczaka. Odpięłam kamień i niespodziewanie dla zebranych pokazałam swoje oblicze. Nie byłam zaskoczona, kiedy z ich gardeł wydobyły się przeróżne okrzyki. W większości pogardliwe.

- Skąd to masz?! - Wrzasnął przerażony Pheres.

- Co? - Zdziwiłam się.

- Jakim cudem możesz znikać?

- Ach, o to ci chodzi - Spojrzałam na kamień - Dostałam kiedyś w prezencie.

- To niemożliwe! - Warknął - Nikt nie może mieć w posiadaniu naszej tajemnicy!

W chwili, gdy wypowiedział te słowa one same naprowadziły mnie do pytania, które powinno paść parę godzin temu. Jednak zanim postanowiłam zapytać o te konkretne musiałam je poprzedzić innymi.

- Ona sprawia, że stajemy się niewidzialni, więc jakim cudem…

- Tylko wtedy, kiedy chcesz być niewidzialny jesteś, ty natomiast przybrałaś formę cienia, więc byłaś dostrzegalna.

- C-cienia?! - Zaparło mi dech.

Więc to tak! Wszyscy, którzy nas atakowali byli tymi samymi istotami, jakie dane było nam oglądać! Nie było osobnej rasy. Nie było innych wrogów. Byli protektorzy! Byli ich niewolnicy… Ale jak zabijali? W jaki sposób wysysali energię z naszych ciał?

- Jakim cudem pozbawiacie nas energii?- Wtrącił się Son Goku - Jeżeli cienie i protektorzy to te same istoty.

Adris uśmiechnęła się szyderczo kpiarsko dmuchając w swoje szpony. Szepnęła coś na ucho swojemu panu a następnie delikatnie uniosła się w powietrze. Zamachnęła swym okazałym ogonem i uderzyła w pobliską ścianę skalną, która rozsypała się wznosząc tumany kurzu. Wzbiła się nieco wyżej i ruszyła w moją stronę a jej krzywy uśmiech wciąż nie znikał z twarzy. Czekałam na nią niewzruszona. Coś we mnie się gotowało jednak postanowiłam nie poruszyć się choćby o milimetr. Czekałam od dawna na potyczkę. Niedawny sparing z Vegetą był niczym w porównaniu z walką, jaka mogła mnie teraz czekać. Jedno było pewne - cienie nie istniały takie, jakimi od lat byli straszeni. Byli to zwyczajni przedstawiciele obcej rasy posiadający mandarkery!

- Chcesz powiedzieć, że ona pożera energię?- Wtrąciłam nie chcąc poczuć tego przed uprzednią informacją

- Oczywiście, kochana - Zachichotała jaszczurza kobieta - Przekonasz się osobiście.

- Bez żadnych sztuczek!

Dzieliła nas niewielka odległość. Spoglądałyśmy sobie w oczy z niemałym entuzjazmem. Ona chciała zjeść moją moc, ja zaś chciałam nakopać jej do wyłuskanego zadka. Pierwsza zrobiła ruch wyciągając w moją stronę ostre jak brzytwa pazury. W ostatniej chwili zrobiłam unik a następnie automatycznie odsunęłam się spory kawałek by zebrać w sobie trochę mocy. Moje ciało spowiła niewidzialna aura powodując wiatr zbudowany z fal emitowanych przez moje ciało. Kiedy ponownie spojrzałam na przeciwniczkę na mojej twarzy pojawił się drwiący uśmiech.

- W ten sposób nigdy mnie nie pokonasz.

- Nie bądź taka pewna, złotko - Mruknęła.

Ponownie natarła. Tym razem nie odskoczyłam a odparłam atak. Zablokowałam jej ręce, które tak bardzo pragnęły podrapać mi twarz. Zdecydowanym ruchem cisnęłam nią o ziemię chcąc wywołać jak największy huk. Z reguły lubiłam szybkie walki i konkretne, dziś miałam ochotę się pobawić z przeciwnikiem nie zdradzając swojej mocniejszej energii. Wiedziałam, że jeśli użyję jej zbyt szybko ona wykorzysta to i za pewne pochłonie moją moc a wtedy, co się stanie? Nie miałam ochoty ryzykować za nic w świecie. Nie czekając aż Protektorka się pozbiera wzleciałam nieco wyżej i wystrzeliłam parę pocisków w jej kierunku.

Wszyscy przyglądali się rozpoczynającej się walce w napięciu. Nikt nie widział mnie w akcji, nikt poza Vegetą. Protektorzy zaś widocznie nie spodziewali się by ich „piękna” Adris dostała kiedykolwiek od kogoś po dupie. Skumulowałam sporą część energii w dłoniach a następnie uwolniłam ją w kierunku przeciwniczki w postaci szkarłatnej kuli. Nie czekając na wybuch, odwróciłam się w kierunku obcego gatunku, podleciałam nieco bliżej bym nie musiała krzyczeć.

- Lepiej mi powiedz skąd masz żołnierzy! - Warknęłam - Wiem wszystko!

Pheres zamiast odpowiedzieć spojrzał na mnie gniewnie. Może ten przeszywający wzrok działał na jego podwładnych jednak na mnie nie robił żadnego wrażenia.

- Mów! - Krzyknęłam - Żaden żołnierz w twoich szeregach nie należy do twojej rasy, oszuście!

- O czym ty mówisz?- Zainteresował się Vegeta - Czego się dowiedziałaś?

- Ten tu, co śmie atakować was i niszczyć świat jest oszustem! - Zaczęłam - Może sam jesteś Protektorem, może i posiadacie kamień Mandaru, ale nie jesteście wojownikami. Nic nie posiadacie z wojowników! - Nerwowo przedarłam dłonie - Oni posiadają urządzenie, które pozwala każdemu gatunkowi zamienić się w łuskowca, nawet mają takie, co modulują język na ich ojczysty by nikt nie był w stanie zrozumieć, o czym mówią.

- Skąd to wszystko wiesz?! - Przeraził się dyktator.

- Widziałam na własne oczy - Zaśmiałam się złośliwie - Jak wiesz mam w posiadaniu jeden taki kamień, o którym specjalnie dużo nie wiedziałam. Wystarczyła mi wiedza ogólna na jego temat by podkraść się na tyle blisko i zobaczyć na własne oczy jak zniewoleni wojownicy obcych galaktyk przechodzą transformacje i kropka w kropkę są jak twoi ludzie. Mało tego, zmieniacie im język by nie mogli się wygadać, może nas ostrzec?

Saiyanie spojrzeli na mnie z niedowierzeniem. Vegeta zacisnął pięści. Sam Pheres nie posiadał się z radości. Atmosfera z każdą sekundą robiła się napięta. Wiedziałam, że jeśli teraz wyskoczę z grubej rury rozpęta się piekło. I nie będzie żadnych wyjątków. Każdy będzie musiał pilnować swojego tyłka i modlić się, by nie zginął, aby protektorskie siły nie zwyciężyły.

- Podstępne szczenię! - Warknęła Adris niespodziewanie pojawiając się za moimi plecami.

Zadała cios nie szczędząc ani sekundy. Użyła sporej ilości energii gdyż ta zwaliła mnie z nóg. Zatrzymałam się dosłownie parę milimetrów nad ziemią tym samym unikając zderzenia. Nie powiem, ledwo pohamowałam złość jedynie ściągając wargi. Stanęłam na gruncie spoglądając w górę.

- Ilu naszych porwałeś? - Krzyknęłam - Ilu z nich zlikwidowanych zostało przez nas?!

Te słowa wstrząsnęły Saiyanami. Być może właśnie w tej chwili uzmysłowili sobie, na czym polega transformacja obcych ras w Protektorów. Póki, co nie mieliśmy specjalnie dobrego przeciwnika, przynajmniej ja tek uważam gdyż nie było takiego, którego nie byłabym w stanie pokonać, więc na dziewięćdziesiąt procent zabici nie mogli być przyjaciółmi. Son Goten i Trunks nie wykazywali się przecież dużą siłą a jak mniemam Son Gohan czy Szatan posiadali większe pokłady energii. Jedynie, czego można się było obawiać to pozbawienia życia Tenshina gdyż nie należał do silniejszych chyba, że sami go unieszkodliwili. Tego pewna już być nie mogłam. Kuririn zginął z rąk cyborgów a Yamsha podczas inwazji Komórczaka.

- Odpowiedz tchórzu - Warknął Vegeta nie kryjąc już zdenerwowania. Nie panował nad emocjami.

- Było paru słabych powyżej przeciętnej ziemskiej, ale jednego zabił wasz pierwszy.

- Son Goten?! - Przerażona wzbiłam się ponownie w górę, w miejsce, z którego zostałam posłana w dół przez Protektorkę.

- Skąd, ten tu - Wskazał na Vegetę.

Stanęłam jak wryta, z resztą nie tylko ja. Przed oczami stanął mi obraz walki nad powierzchnią ziemi. Ten, który nas zaatakował a za razem przed czymś ostrzegał. Chciał nas wypędzić, ale bransolety zmuszały go do walki… On… Książę go zabił.

- Kim był? - Zapytał Son Goku.

- Człowiekiem słońcem.

- Co to znaczy? - Zdziwiłam się - To jakaś technika?

- W rzeczy samej - Goku był markotny - Tenshin potrafił oślepić światłem przeciwnika…

A więc miałam rację. Tenshin nie był trudnym przeciwnikiem. Jego życie zależało od nas. Ale jeśli Nameck’anin żył jeszcze mieliśmy duże szanse by wiele odbudować. By naprawić zło, które zostało wyrządzone na przestrzeni lat. Ta chwila ciszy była jak przeszywający krzyk. Do każdego docierały obrazy, kiedy to byli pewni, że ich przyjaciele oddają życia, a tak naprawdę stawali się niewolnikami bezdusznej rasy z planety Quartz.

- Nie będziemy walczyć z naszymi! - Do rozmowy włączył się Son Goten - Oddajcie naszych przyjaciół!

Na te słowa Adris roześmiała się a wraz za nią cała zebrana zgraja. Jedyny, który tego nie zrobił był sam dyktator. Dlaczego ich to tak bawiło? Dlaczego chcielibyśmy walczyli przeciw sobie? Czy chodziło o wybicie całej rasy saiyańskiej, ludzkiej i wszystkich mieszkających na Ziemi?

- To nie jest prośba - Wtrącił się Trunks.

- Oczywiście - Mruknął Pheres - Jednak nie mogę tego uczynić.

- Więc giń! - Wrzasnęłam na cały podziemny tunel wystrzeliwując sporych rozmiarów kulę energii.

Jaszczury zaczęły uciekać w różne strony, część postanowiła zasłonić swojego przywódcę. Nastąpiła potężna eksplozja. Ziemia zaczęła się trząść, a spore głazy opadać na dno jamy.

- Szybko na powierzchnię! - Zawołał Son Goku mając dość trzeźwy umysł - Nim wszystko zwali się nam na głowy!

Wystartowaliśmy z ogromną szybkością. Nikt nie zamierzał zamieniać tego miejsca w swoją mogiłę. Wylądowaliśmy spory kawałek od zapadliska. Son Goku opuścił syna spoglądając w dal. Również spojrzałam w tamtą stronę i dostrzegłam Protektorów. Większości nic się nie stało, jednak miałam lekką frajdę, że nie wysilając się zabiłam paru. Pheres, Adris i pięciu innych ruszyło w naszą stronę nawet nie mrugnąwszy powieką. Tu na powierzchni wcale nie było jaśniej. Czarne chmury kłębiły się, większość zdawała unosić się nie więcej niż dwieście stóp nad ziemią.

- Kończmy tę maskaradę - Zaczął Vegeta.

- Też o niczym innym nie marzę - Wtrąciłam.

Kiedy „armia” wroga stanęła naprzeciw nam wiedzieliśmy, że ten szaleńczy „turniej” się skończył. Teraz każdy uważa na każdego. Koniec reguł.

- Pamiętajcie o tej wiedźmie - Szepnęłam do swoich - Niech nie zje waszej mocy. Uważajcie na te bransolety - Wskazałam na jedną z tych, które zdobiły nadgarstki przeciwników - One władają naszymi ciałami.

Po krótkiej instrukcji byliśmy gotowi. Chcieliśmy mieć wszystko za sobą. Chcieliśmy wrócić do domów. Każde z nas pragnęło się wykąpać, najeść i wyspać. Pierwszy przemienił się Son Goku, chwilę po nim Vegeta i Trunks. Son Goten także postanowił wejść na wyższy poziom. Tylko ja stałam jak słup soli i wpatrywałam się w jaszczurzą damę z chęcią ukręcenia jej głowy. Spojrzała na mnie kpiarsko się uśmiechając. Zgasiłam jej entuzjazm również przybierając formę super wojownika.

I oto przed Protektorami z planety Quartz stanęło czterech złotowłosych mężczyzn i jedna dziewczyna, dużo niższa i młodsza, z gorszym stażem jednak z nie małą mocą.

- Zbyt dużo się popisujecie - Zbagatelizował sytuację najważniejszy jaszczur - Czarne, złote, czarne, złote… Nic więcej nie potrafią ci żałośni Saiyanie?

Wściekle zacisnęłam pięści, kątem oka dostrzegłam, że i książęca duma została urażona. Tylko ci, co z ziemi pochodzili, na ziemi się wychowali nie traktowali tych słów tak obraźliwie.

Krzyknęłam podnosząc wartość swojej mocy, przygotowałam się do skoku i nie czekając na niczyi sygnał ruszyłam do walki. Moja była Adris i za nic w świecie nie chciałam jej nikomu oddać. Chciałam ją zlikwidować a następnie każdego, kto by się napatoczył. Później wyswobodzić innych z tego żelastwa.

Nie czekając na jakiekolwiek pozwolenie ruszyłam do ataku niczym wygłodniałe zwierzę. Zbrzydło mi siedzenie w tych ordynarnych czasach i oglądanie ziemi w tak opłakanym stanie. Każdy zwalony budynek przypominał mi o tym, że zmieniłam bieg wydarzeń.

Zadałam przeciwniczce cios pięścią w brzuch, lecz ta ku mojemu zdumieniu złożyła się lekko, a uśmiech wciąż widniał na jej twarzy.

- Co zęby suszysz! - Warknęłam.

Nim zrobiłam kolejny krok walka między Saiyanami i Protektorami już wrzała. Wszędzie unosiły się odgłosy walki.

- Gdzie nauczyłaś się tak walczyć maleńka? - Zdziwiła się Adris przystając na chwilę.

- W Tm świecie nie sądzę, że byłabym w stanie to osiągnąć - Odparłam bez namysłu ponawiając atak.

Jeszcze chwilę okładałyśmy się pięściami, gdy nagle wystrzeliła pocisk. Zrobiłam zgrabny unik a wiązka trafiła wiszącego w powietrzu jej towarzysza, z którym walczył Son Goten. Mimowolnie roześmiałam się, gdy dostrzegłam zszokowany wzrok jaszczura.

- Dobre! - Skomentował pospiesznie chłopak, po czym wrócił do okładania przeciwnika.

- Jak to możliwe, że jesteś silniejsza od tych dwóch, którzy już walczyli z nami? - Zapytała blokując moje kolano - Wyglądają na starszych od ciebie.

- To proste - Odskoczyłam w tył - Jestem z innego świata.

- Jesteś Saiyanką!

- To niczemu nie dowodzi - Westchnęłam rozmasowując sobie lewy bark - Tam skąd pochodzę wszyscy są silniejsi od tych, którzy mieszkają na tej planecie.

- Nie rozumiem…

- I nie musisz! - Zaatakowałam - Walcz, a nie gadaj!

Uderzyłam kobietę w twarz aż upadła na ziemię. W mgnieniu oka znalazłam się wysoko nad nią, wystrzeliłam parę słabszych pocisków by ją na moment unieruchomić a następnie wystrzeliłam silną wiązkę tworząc przy tym sporych rozmiarów krater.

- Mam dość głupiego pieprzenia! - Wrzasnęłam - Zabijcie ich wszystkich!

Rozproszeni wojownicy zatrzymali się obserwując moją osobę. Gdzieś w oddali rozbłysła błyskawica. Zerwał się silny wiatr.

- Co robisz? - Krzyknął Vegeta.

Muzyka

Zaczęłam zbierać w sobie spore pokłady energii by ją następnie uwolnić. Gniew we mnie wzbierał od dłuższego czasu, teraz przyszedł czas by go uwolnić tak jak to zrobił Son Gohan, gdy Komórczak zlikwidował cyborga numer szesnaście, tak jak zrobiłam to ja w chwili, gdy Freezer postanowił zabić po raz kolejny moją rodzinę i również tak jak to uczynił Son Goku na Nameck, gdy zagrożone były wszelkie życia na rodzimej planecie Szatana, o którym słyszałam tylko z opowieści.

Moje gardło rozdarł potężny, z domieszką pisku krzyk, przy którym uwolniłam zgromadzone pokłady energii. Czułam jak przeszywa moje ciało, jak robi się gorące a w chwilę potem marznie. Gdzie niegdzie ukazywały się maleńkie iskry, które okalały mnie z każdej strony. Uniosłam ręce nad głowę przekazując im swoją moc. Obróciłam się o sto stopni i wycelowałam w pierwszego sługusa. Padł chwilę później na ziemię zwęglony. Trunks, który przed chwilą z nim walczył podbiegł do ciała i z przerażeniem zawołał „Martwy”. Ruszyłam na następnego, ten należał do syna Goku. Z ogromną energią wbiłam mu pięść w brzuch tym samym przeszywając go na wylot. Biedak wydał ostatnie tchnienie plując zielonkawą krwią. Podtrzymując martwy bark wyjęłam zapaskudzoną dłoń i wyrzuciłam padlinę na ziemię. Son Goten spojrzał na mnie wielkimi oczyma, w których coś było, ale nie byłam w stanie tego rozszyfrować.

- Na co czekasz? - Warknęłam - Kazałam wam ich zabić…

Po tych słowach wzbiłam się w niebo szukając kolejnego śmiecia, którego z całego serca pragnęłam zlikwidować. Teraz już nic nie mogło stanąć mi na przeszkodzie. Czułam w sobie dziką żądzę zabijania. Pragnęłam śmierci każdego żywego stworzenia, które nie należało do tego świata. Teraz nic nie miało dla mnie znaczenia. Zabijać, zabijać i więcej, więcej krwi.

Wyczułam rosnącą moc, Vegeta również znacznie podniósł swoją a po chwili zabił swojego przeciwnika. Delikatnie drgnął mój kącik ust. Za pewne gdyby nie ta złość uśmiechnęłabym się. Rozbłysły się kolejne pioruny. Nie czekając ani chwili stanęłam twarzą w twarz z Pheresem.

- Tu jesteś tchórzu - Syknęłam - Pora powiedzieć dobranoc.

Wstrząśnięty upadł nie gubiąc mojego spojrzenia. Jego ciało przeszyły dreszcze. Musiał być zrozpaczony. Właśnie niknęły jego marzenia co do podbicia tego świata. Powoli przesuwał się w tył macając szponiastymi dłońmi grunt za sobą aż w końcu przywarł do gruzów, które kiedyś można było nazwać ścianą z czerwonych cegieł. Jednak zanim dosunął się do ściany postępowałam małymi kroczkami łypiąc na niego srogo. Uniosłam dłoń i zaczęłam w niej kumulować moc. Śmiercionośna, czerwona kula stopniowo się powiększała, a w miarę przyrostu jej masy unosiłam dłoń szyderczo się uśmiechając do swojego „obiektu”.

- N- Nie rób tego… - Wydukał - Co ci da moja śmierć?

Ten jeszcze miał czelność zabierać głos?! Jakim prawem błagał o litość?! Pozbawił życia wielu istnień, pojmał niewinnych i wsadził w swoje szeregi, siłą ma się rozumieć.

- Jak śmiesz? - Warknęłam - Ty… Brak mi słów jak ciebie nazwać, potworze.

Protektor mocniej przywarł do ściany. W końcu spadł gęsty deszcz. Był kojący, tego bardzo brakowało tej wyschniętej ziemi. Moje ciało także potrzebowało pokrzepiającej, chłodnej wody. Ciurkiem spływał po mojej twarzy. Czasem osiadał na czarnych rzęsach sprawiając, że na moment traciłam ostrość widzenia. Jednak teraz to nie miało znaczenia. Liczył się TYLKO cel. Liczyła się tylko śmierć tego, który na życie nie zasługiwał. Gdy zebrałam wystarczającą ilość mocy w dłoni skierowałam ją w jaszczura szeroko się uśmiechając, wystarczyło wystrzelić.

- Saro! - Usłyszałam krzyk - Uważaj!

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.