Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

97. Zły Saiyanin

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2017-06-18 12:32:08
Aktualizowany:2017-06-18 12:32:08


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Byłam zła, nie byłam wściekła. Wiedziałam, że gdzieś tam mogło czyhać czarne zło na moich towarzyszy broni od kilku lat i reszcie świata, jednak nie miałam ochoty w ogóle interweniować. Mimo, iż czułam możliwą powagę wydarzeń, to i tak byłam zobojętniała. Nic nie miało dla mnie szczególnej wartości. Więc jak można było dobroczynnie działać w złych chwilach by nie wyrządzić większych szkód? Nie robiąc po prostu nic. Tak było najprościej. Nie chciałam niszczyć swojego nowego domu, a wiedziałam, że jeśli poczuję jakiś bodziec negatywny mogłabym posłać wszystko w kosmos. Na samą myśl przeleciała mi w głowie śmierć niewinnych urwisów - Trunksa i Gotena. Potrafili dać w kość, jednak dla mnie wciąż byli dziećmi., nawet w formie Super Saiyana.

W głowie kłębiły się same czarne myśli. Nie poleciałam z resztą, choć byłam im potrzebna, z samej racji siły mojego ciosu. Jednak po coś przybyłam na ten beznadziejny turniej! Chciałam zniszczyć córkę Herkulesa, ale los sprawił, że nie mogłam tego uczynić, najpierw jako zdyskwalifikowana, a potem znokautowana, a raczej zmiażdżona. Gdyby nie fasolka Karina dziewczyna mogłaby umrzeć. Czy to nie brzmiało nad wyraz pięknie?

Miałam uraz do tego świata. Obecnie liczyła się zabawa i strach słabszych. Po tym wszystkim co przeżyłam, w końcu odnalazłam dom, miejsce, w którym nikt nie sprawował nade mną władzy, a kiedy poznałam i doznałam na własnej skórze zupełnie innych odczuć, nowych, nie związanych z  walką… A to wszystko zostało mi odebrane, od tak. Jak się pojawiło tak też znikło. Nie wiedziałam zupełnie jak mam się zachować! Przemilczeć, czy może jednak zniszczyć? Każda odpowiedź była dla mnie błędna i w różny sposób szalona. Działała jak dopalacz, niczym mroczne paliwo.

Dopadały mnie myśli kiedy twierdziłam, że jest mi to nie przeznaczone. Nic nigdy nie trwało wiecznie. Rodzice krótko żyli, brat większość mojego życia przegapił, pokój nigdy nie trwał długo, a miłość? Kiedy się pojawiła w formie zrozumiałej przepadła raz na zawsze. Ja byłam stracona na tej ziemi. Te terytorium zamieszkiwały osobniki, z którymi nie mogłabym dzielić płotu, a kiedyś obiecałam, że nie zniszczę tej planety.  Czy to oznaczało, że powinnam odejść?

Zrozumiałam, na czym polegała idealna formacja Freezera. Tylko ci co nienawiścią szydzą z innych są w stanie do utraty tchu wiernie oddać się w bitwie. Szukał idealnych wojowników. Może i miałam zadatki, ale wtedy byłam małą dziewczynką. Przestraszoną maleńką księżniczką, która nawet nie potrafiła godnie reprezentować swojego rodu. Kryła się jak wesz byleby nie zdradzić swojej tożsamości. Tchórz… Nie godna tytułu.

Siedziałam na schodach pod wrotami wyspy gdzie odbywał się Światowy Turniej Sztuk Walki wpatrując się w czubki butów konstrukcji Bulmy. Były na kształt między światowej sławy modelu Acronian. Było już dawno po turnieju. Wciąż biłam się w ciemię nie przestawiając choćby kilku kości panu i zbawcy ludzkości. Sam fakt, że jego znienawidzona przeze mnie córka z ukrycia by na to patrzyła doprowadza mnie do histerii! Tak bardzo chciałabym cofnąć czas o te kilka godzin… Moje marzenia by się spełniłyby, a potem mogłabym odejść.

Wciąż tkwiłam na tym zadupiu, a po znużonym westchnięciu spojrzałam  w niebo. W głowie kłębiły się myśli, te głupsze, mordercze, po takie, których nie chciałam spotkać na własnej skórze. Bulma na pewno chciałaby mnie zabić swoimi delikatnymi, a zarazem silnymi rękoma. Jednak szkoda by było stracić takie komputerowe dłonie. Kolejne odczucia były sprzeczne z moim obecnym stanem. Moje rozgoryczenie i niechęć do czynienia dobra nie działały poprawnie kiedy jednak martwiłam się co się dzieje w innym zakątku Ziemi. Sam bóg zszedł na ten glob prosząc o pomóc w pokonaniu potężnego czarnoksiężnika i jego potwora. To nie był jednak mój świat. Nie działaliśmy nawet na podobnym schemacie. Tutaj dzieliła nas ogromna przepaść, gdzie ja nie robiąc nic nadzwyczajnego mordowałam lub uszkadzałam słabszych podobnych wyglądem sobie. Tutaj, na Ziemi za to byłeś najgorszy, a w naszym świecie to siła miała znaczenie. Była wskaźnikiem naszej przynależności, nie jakieś pieniądze. Kapitał był później, kiedy Changeling postanowił kupić naszą nieograniczoną siłę, która zawsze rosła. Byliśmy potężni, ale i głupi. Sama historia tak mówi. Została nam tylko zemsta. Chyba jedynie to potrafimy najlepiej… Zabijać bez skrupułów dla własnego widzi mi się lub na zawołanie, z konieczności. Mordercy…

Piękne, bezkresne niebo. Ani jednej chmurki, lekki wiaterek. Po prostu idealna temperatura. Postanowiłam się zrelaksować. Oczyścić umysł przed jakąkolwiek decyzją. Każda mogła być tykającą bombą. Któraś miała taki zapalnik, że sama bym siebie pogrążyła. Czułam całą paletę od barwnych po destrukcyjne emocje. Każda była sprzeczna z drugą wersją. Miałam wrażenie jakbym miała zamiar oszaleć. Jednak ten błysk… Na niebie pojawiło się coś o różnych kształtach. Mimo od niechcenia spojrzałam jeszcze raz na obiekt, kiedy włączył się czerwony alarm. Już raz wylądowałam w takiej sytuacji. Zerwałam się na równe nogi zaciskając obie pięści. Starałam się unormować oddech. Wolnym krokiem ruszyłam w stronę nieznanego nerwowo przecinając powietrze złocistym ogonem. Na pewno nie był to KOH.

Nagle za plecami usłyszałam krzyki, które dochodziły z głębi wyspy. Należały do ludzi będących na trybunach i wcale nie brzmiały jak wiwaty dla pajaca Ziemi. Spojrzałam to w jedną, to w drugą stronę. Co było ważniejsze? Westchnęłam spoglądając na niebo gdzie ostatni raz dostrzegłam intrygujące światełko. Jeśli coś się działo w tym miejscu mogłam to sprawdzić i po prostu odejść. Może ten kretyn skręcił sobie kark na stopniach? Już nawet wyobraziłam sobie to całe zajście, a na twarzy wykwitł mi dziwaczny uśmiech. Kiedy dotarłam na trybuny to co ujrzałam zamurowało mnie.

Na arenie była jakby dziura, a raczej przejście do podziemi. Stali tam Son Goku, Gohan i Neptun, a naprzeciw nich Vegeta w iście złotej poświacie na drugim poziomie. Jego energia zdawała się być zupełnie inna, jakby… Mroczna.

-    Co się tu do licha dzieje? - Zapytałam samą siebie - Vegeta?

Nie trzeba było długo czekać by się natężył i wyrzucił z siebie ogromne pokłady energii powalając na kolana ludzkie istnienia. Son Gohan bez swojego durnego zielonego odzienia złapał odlatującego komentatora nim wylądował gdzieś hen daleko. Oślepiający błysk uniemożliwiał mi na dokładne rozeznanie zaistniałej sytuacji. Musiałam podejść bliżej by zrozumieć co się właściwie działo i jakim cudem zjawili się tutaj, kiedy było już po zwodach, zwłaszcza, że dość sporo czasu temu polecieli w nieznaną mi stronę.  W te pędy ruszyłam schodami w dół by dotrzeć do obu Saiyan, gdy niespodziewanie mój brat wycelował i nie czekając ani chwili strzelił złotą wiązką w Son Goku. Ten postanowił nie uciekać tylko zasłonił się obiema rękoma po krzyżu. Moc księcia stale go odpychała, a ten nie zamierzał nic robić poza obroną. Czy oni powariowali? W ostatniej chwili ojciec Gohana odskoczył w bok, a złowrogi pocisk ruszył prosto w nie uszkodzoną część trybun. Czyżby Vegeta także miał gorszy dzień, jak ja? To Bulma na pewno szykowała porządną karę dla nas obu. Widać od razu było, że rodzeństwo lubowało się w zabijaniu i niszczeniu cudzego mienia. Zwłaszcza tam gdzie nie mogli nas skrzywdzić. Stałam jak wryta nie dowierzając, że on właśnie to zrobił. Szczerze, wierzyłam w to, że jest do tego zdolny, ale żeby tak bez żadnych skrupułów? Z tym uśmieszkiem na twarzy?

Ludzie uciekali w panice bojąc się o własne życia. To było istne apogeum. Nawet ja nie nastraszyłam tak tych ludzi jak on sam. O dziwo część zebranych jeszcze obywateli Ziemi zaczęło nawoływać mistrza świata by ich ocalił przed złotowłosym potworem, co mnie rozbawiło. Czy nie o tym wspominał mi Herkules błagając bym oddała mu zwycięstwo? Bez niego istoty ziemskie nie potrafiły żyć bez strachu? A teraz on sam stał jak kołek i trząsł się. Za pewne zdążył zsikać się w gacie prosząc mamusię o pomoc. Zaśmiałam się cynicznie. Czy teraz wspaniałomyślny mistrz ocali ich nędzne dusze?

Powoli ruszyłam w stronę maty by móc usłyszeć o czym na dole rozmawiają. Niestety nie posiadałam tak znakomitego słuchu jak Nameck’anie. Kiedy byłam już niedaleko Vegeta wyciągnął rękę w bok i bez ostrzeżenia wystrzelił następny pocisk zabijając kolejnych nieszczęśników. Jego morderczy wzrok podpowiadał mi, że musiało wydarzyć się coś o czym powinnam była wiedzieć. W takim szale ostatnio był gdy przechodził na drugie stadium. Kiedy doszłam do areny dostrzegł mnie Gohan.

-    Saro! - Zawołał z przerażeniem - Vegecie odbiło!

Na te słowa spojrzałam na brata z zaskoczeniem, a także pytaniem, dlaczego? Nie znałam przecież jego pobudek, a odkąd pamiętałam, nie miał zamiaru niszczyć tej planety, wszak tutaj się osiedlił. Wskoczyłam na górę.

-    Co jest grane, bracie? - Zapytałam powoli by nie rozjuszyć go bardziej.

-    Nie wtrącaj się! - Warknął - To sprawa między mną, a Goku - Tu spojrzał na wspomnianego - Jeżeli chcesz by nikt nie ucierpiał, walczmy.

Ojciec Gotena stanął jak wryty. Nie rozumiejąc sytuacji. W księciu coś się zmieniło, a gdy zlustrowałam go dostrzegłam na czole dziwny znak.

-    Vegeta daj spokój, nie chcesz walczyć. Nie jesteśmy wrogami! - Odrzekł pospiesznie wyzwany na pojedynek.

Złotowłosy jedynie się zaśmiał, niczym szaleniec. Ten mężczyzna musiał być opanowany przez jakąś nieczystą siłę. Nie było innego wytłumaczenia. Ostatnim razem jak go widziałam był w zupełnie innym nastroju.

-    Powiedz, Vegeta - Ponownie odezwał się Son Goku - Babidi nie opanował całkiem twojej głowy, prawda?

Ten nie odpowiadając, lecz wciąż perfidnie się uśmiechając znowu wystrzelił pocisk w trybuny zabijając kolejnych ludzi, którzy się jeszcze ostali. Sama byłam w szoku. Ja byłam obrażona na świat, ale żeby on? Za co? I kim był cały ten Babidi?? Stał z napiętymi wszystkimi mięśniami jakby niebawem miały mu eksplodować.

-    To nie jest mój brat - Rzekłam sucho.

Gohan spojrzał na mnie z lekkim przestrachem, a jego spojrzenie pytało, dlaczego? Odpowiedź była dla mnie prosta. Kiedy spoglądałam w oczy tego Saiyana nie widziałam w nich swojego starszego brata tylko całkiem obcą osobę.

-    Nie daruję ci tego… - Warknął syn Bardocka.

Tym razem omamiony pociągnął za odpowiedni sznurek. Zabijając ocalałych ziemian, sprawił, że stał się wrogiem publicznym tych ziem. Dla Goku nie było już żadnego usprawiedliwienia. Przemienił się w złotowłosego, oznajmujący tym samym podjęcie walki.

-    Nie możesz się z nim bić! - Jęknął Neptun - Jeśli to zrobisz, Babidi skradnie twoją energię, a ta uwolni Buu. Nie mogę do tego dopuścić!

Ponownie w moich uszach zabrzęczało imię, które nic mi nie mówiło. Czy to był ten potężny i zły władca tamtych dwóch, niemal nieśmiertelnych ludzi o szarych skórach? Jeżeli tak, to jaką dysponował mocą by zawładnąć duszą księcia Saiyan? Lyang to nie mogło być, miałby przecież czerwone ślepia. Poza tym Son Gohan zadbał o to by wszyscy Vitanijscy starcy dostali za swoje grzechy.

-    Nie rozumiesz, że zaślepia cię nienawiść? - Goku starał się uspokoić Vegetę - Dabla wykorzystał to przeciwko tobie! Musisz się wreszcie opamiętać.

-   To ty nie rozumiesz idioto, że za parę godzin wrócisz do zaświatów? - Warknął omamiony - Obiecałeś mi tę walkę! Nie rób ze mnie durnia!

Jeszcze bardziej napiął mięśnie, a następnie wystrzelił potężną złotą aurą. Od lat marzył o tej potyczce. Chciał w końcu zmierzyć się z najsilniejszym niegdyś Saiyanem, zwłaszcza, że ten zawsze był o krok przed nim. Tym razem miał do zaprezentowania coś jeszcze - drugi poziom i tak też uczynił.

-    Ten człowiek ośmieszył mnie! Ciężko trenowałem przez siedem lat, by ponownie stanąć z nim do walki - Warknął wystrzeliwując palcem w przyszłego przeciwnika - Nie masz prawa być silniejszym ode mnie, a jednak zawsze byłeś! Przyszedł czas zapłaty - Warczał niczym zaszczuty pies - Dawno temu ocaliłeś mi życie choć nie prosiłem! Oddaj mi moją godność synu Bardocka!

Tak wściekłej osy jeszcze nie widziałam. Kipiała w nim ogromna nienawiść, jakby był gotów zabić Goku byleby osiągnąć swój cel. Nie podobało mi się to wcale. Teraz niemal moje problemy stały się małostkowe. Son Goku stał niczym nie wzruszony posąg po czym spojrzał w niebo i krzyknął:

-    Będę walczyć z Vegetą tylko nas przenieś! Nie będę narażać niewinnych ludzi!

-    Nie mogę ci na to pozwolić! - Na drodze stanął sam Neptun - Jeśli ktoś ma z nim walczyć, będę to ja. Moim obowiązkiem jest chronić świat przed tą kreaturą.

Młodszy wojownik wyciągnął przed siebie rękę i zaczął ładować w dłoni świetlistą kulę. Oznaczało to, że już zadecydował kto stoczy walkę z księciem. Chciał mu dać do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. Bóg musiał dać za wygraną jeśli nie chciał zginąć z ręki Kosmicznego Wojownika. I wtedy cała czwórka zniknęła, jakby ich wcale tutaj nie było. Po dziwnym włazie zostało tylko wgłębienie w macie. To był doprawdy dziwny dzień. Zacisnęłam pięść próbując sobie w głowie poukładać całe to zajście. A energii wojowników niestety nie dostrzegałam w promieniu kilkudziesięciu kilometrów.

-    Zniknęli, a już myślałem że pokaże im jak wygląda prawdziwe karate! - Zaśmiał się Herkules - Jak zawsze się wystraszyli! Miernoty.

Nabuzowana podeszłam do ojca Videl i przyłożyłam mu z pięści w brzuch, a ten padł plackiem na kafle. Drżał jak dziecko. Po raz ostatni tego dnia wysłuchałam jego bredni z ust.

-    Milcz gnido - Wycedziłam - Albo tym razem cię zabiję.


***


Muzyka

Skoro tamci zniknęli postanowiłam sprawdzić to co niedawno pojawiło się na Ziemi. Może nie było to nic nadzwyczajnego, jednak w tych okolicznościach mogło oznaczać to również wszystko. W te pędy ruszyłam w zapamiętanym kierunku i wylądowałam w pobliskim zagajniku. Wyczułam czyjąś obecność. Zaczajona w krzakach obserwowałam nieznanego przybysza, który był odziany w strój Acronian, Freezerskiej armii, lub kto tam wie? Style podobne. Twórca jeden. Mężczyzna miał długie, czarne włosy niczym sam starszy brat Goku, jednak czy miał cokolwiek wspólnego ze mną? Kiedy rozwinął coś wokół swojego ciała i dostrzegłam w tym ogon byłam w stu procentach pewna, że był Saiyanem. Nie znana mi była jakakolwiek inna rasa poza moją posiadającą taką kończynę, zaiste niesforną.  Wzięłam głęboki wdech. Ruszyłam.

-   Zgubiłeś coś? - Zawołałam - Hej!

Mężczyzna odwrócił się w moją stronę, po czym zaczął się bacznie przyglądać. Po jego minie mogłam dostrzec, iż ujrzał zupełnie inną istotę niż ta której się spodziewał. Zrobił wielkie oczy.

-    Kosmiczna Wojowniczka? - Był zaskoczony - Jeny! Super Kosmiczna Wojowniczka!

Na jego entuzjastyczne krzyki zamarłam. Sam uniform mógł zdradzić moją przynależność kulturową, ale rozpoznać złotowłosą istotę doskonałą? Nic nie było mu obce…

-    Czego tu szukasz? - Burknęłam - Jeśli guza znikaj zanim zrobię ci krzywdę.

Po tych słowach owinęłam teatralnie ogon wokół tali przyglądając się przybyszowi spode łba prosto w oczy.  Ten nic sobie z tego nie robiąc rozejrzał się po zielonej okolicy pobliskich wysp Papaya.

-    Zależy kto pyta - Rzucił w powietrze niemal całkowicie mnie ignorując.

Takie zachowanie wobec mnie, w tym stanie groziło nie tylko globalnym kataklizmem. Zamieszane w to mogły być także pobliskie planety. Jak dobrze dla innych, że były niezamieszkane. Miałam już dość namieszane w głowie i jeszcze ten, obcy wojownik.

-   Spadkobierczyni Saiyańskiego rodu - Odrzekłam z pełną piersią, by wyglądać poważniej.

-    Na imię mi Kenzuran, dla przyjaciół Blade.

-    Nie widzę przyjaciół - Rozejrzałam się dookoła pomrukując.

Poczułam na skórze delikatny wiatr. W zagajniku nie było słychać ani jednego śpiewającego ptaka. Najprawdopodobniej ostatnie wybuchy Vegety musiały wszystko spłoszyć, albo samo lądowanie niejakiego Kenzurana.

-    To takie powiedzenie - Westchnął - Nie wiem czy tutaj o mnie słyszano.

-    W moich kręgach na pewno nie - Przewróciłam oczami wzruszając ramionami.

Mężczyzna również wywrócił oczami, podszedł bliżej. Jego czarne jak smoła ślepia do reszty przypominały mi, iż ten osobnik jest Kosmicznym Wojownikiem.

-    Jestem tak samo Saiyanem, jak ty - Zauważył z lekkością - Poszukuję pewnej kobiety, może wskażesz mi drogę, dziecko?

Dziecko? Czy on powiedział do mnie dziecko? W momencie poczerwieniałam na twarzy zaciskając pięści.

-    Nigdy nie waż się nazywać mnie dzieckiem! - Warknęłam wystrzeliwując bijącą na alarm wiązkę energii - To tylko ostrzeżenie.

-    Dobra, dobra! - Uskoczył w bok z wielkimi oczyma - Nie jestem wrogiem! A jak mam się do ciebie zwracać młoda damo?

-    Komu służysz? - Zapytałam szorstko składając ręce na biodrach.

-    Służę? - Zdziwił się pytaniem - Ludzkości. Wiesz gdzie znajdę Goku?

Na dźwięk tego imienia zatkało mnie. Złowroga postawa przeistoczyła się w sztywny posąg. Nie spodziewałam się nikogo kto mógłby chcieć spotkać się z ojcem Gohana. Przecież on umarł siedem lat temu. Nie wspominał też by z kimkolwiek się umawiał tego jednego dnia, wszak miał być na turnieju i walczyć z moim bratem na normalnych warunkach, a nie jak było teraz - agresja i śmierć.

-    Na imię mi Sara, a Goku jest obecnie bardzo zajęty - Westchnęłam spoglądając w stronę gdzie odbywał się turniej.

-    A czym jest tak zajęty? - Zdziwił się - Coś się stało?

-    To raczej nie twój interes - Burknęłam - Po co tu przybyłeś? Wracaj do siebie. Czegokolwiek tu szukasz, na pewno tego nie znajdziesz.

Mężczyzna podrapał się po czuprynie robiąc komiczną minę. Szczerze, nie wyglądał na wrogo nastawionego, a jego dwie blizny na twarzy zdradzały, że niegdyś walczył o życie. Skąd znał Goku i skąd pochodził? Musiałam się dowiedzieć jak najszybciej. Jednak nie zamierzałam wplątywać go w nasze problemy, wszak sama do końca nie wiedziałam co właściwie się działo na tej niegdyś spokojnej planecie.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.