Opowiadanie
Pies
Część 1
Autor: | Pazuzu |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Kryminał |
Uwagi: | Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2013-04-03 14:59:47 |
Aktualizowany: | 2013-04-03 14:59:47 |
Następny rozdział
Kompleks składał się z siedmiu budynków, ustawionych w ósemkę. Środkowy, ponad trzykrotnie wyższy niż pozostałe, nadawał całości cudownie dwuznacznego charakteru. Kiedyś były w nim najdroższe mieszkania, w tym cztery ponad stumetrowe apartamenty z widokiem na leżący wokół park. Na najwyższej kondygnacji znajdowało się centrum SPA, z siłownią i basenem, dostępne tylko dla mieszkańców osiedla.
Na dwóch niemal kwadratowych dziedzińcach rosły stare drzewa i ozdobne krzewy. Po przystrzyżonych trawnikach nikt nie biegał, co najwyżej jakieś ptaki przysiadły na chwilę. Psów i kotów nie wolno było trzymać. Dzieci bawiły się na dwóch starannie zaprojektowanych placach zabaw. W podziemiach, oprócz parkingu było też kilka sklepów, oraz przedszkole. Kto wpadł na pomysł lokowania przedszkola pod ziemią, nie wiadomo, ale trzy, przypominające piramidę przed Luwrem, świetliki ozdabiały ogrody i doświetlały podziemne sale. Na prospektach reklamowych wyglądało to, jak mały raj pośrodku miasta…
Wypalone okna i podziurawione fasady straszyły przechodniów. Zacieki znaczyły płyty piaskowca i jasnego marmuru. Zielone glony pokrywały drogie tynki fakturowe, ładnie komponując się z śladami po spaleniźnie. Po dachu basenu pozostała tylko stalowa konstrukcja i resztki pojedynczych szklanych płyt. Od dłuższego czasu nikt tutaj nie mieszkał i poza szczurami nikt nie miał tu mieszkać, ani nawet się tu kręcić. Kilku znudzonych ochroniarzy miało o to zadbać.
Poprawiła daszek czapki. W ciągu ostatniego tygodnia po raz siódmy przechodziła koło tego osiedla, próbując rozeznać się w sytuacji. I im dłużej je obserwowała, tym mniej się jej to podobało. Budynki były otoczone trzymetrowym płotem z elementów betonowych i pod dwudziestoczterogodzinną ochroną. Niby norma, ale co tam robiły zasieki z drutu kolczastego? Do tego, sądząc po doprowadzonych do nich kablach, pod napięciem. O kamerach na każdym rogu i pośrodku dłuższych płotów nie wspominając. Trochę było tego dużo, jak na jeden z licznych budynków zniszczonych podczas walk. Nawet gmach giełdy, czy była siedziba sejmu nie były tak chronione.
O co w tym wszystkim chodziło?
Wielki, kudłaty mieszaniec owczarka niemieckiego z czymś tam dopadł do jej stopy cicho poszczekując. Podniosła oślinioną piłkę i rzuciła jak mogła najdalej. Kundel ruszył galopem, zamiatając puchatym ogonem trawnik. Na pozór poświęcała mu całą swoją uwagę, ale jednocześnie próbowała zapamiętać jak najwięcej z okolicy. Już mniej więcej wiedziała, jak są ustawione i kiedy zmieniają się warty, znała też rozmieszczenie kamer. Byle powoli, nie zwracać na siebie uwagi…
Pamiętała, że przed wojną w bloku oznaczonym jako piątka, działał ekskluzywny burdelik. Mały, przeznaczony dla wąskiego grona klientów, z wyjątkowo dyskretnymi panienkami. Gdyby nie grek, który wyzionął ducha na jednej z pracownic, policja nigdy by się o nim nie dowiedziała. A tak trzeba było sporo się napracować, by uniknąć skandalu. Udało im się, do mediów wyciekła tylko informacja o ataku serca, z uprzejmym przemilczeniem reszty okoliczności. Sprawę znała dosłownie z pierwszej ręki, bo nie dość, że była w grupie prowadzącej sprawę, to jeszcze, jako najmłodszej w oddziale, zlecili jej odpowiednie zredagowanie wiadomości do prasy i biuletynu.
Rohan przygalopował i posłusznie położył piłkę. Patrzył na nią z niemym wyrzutem. Pies należał do jej byłej dziewczyny i był ostatnią rzeczą jaka je łączyła. Zwierzak jakoś nie potrafił się przyzwyczaić, że ma jednego człowieka mniej i ponoć całymi dniami chodził przeraźliwie smutny. Ożywał tylko gdy przyjeżdżała i zabierała go na spacer. Ponownie cisnęła zabawkę. Ochroniarze przyglądali im się obojętnie.
Czy ją poznają, czy nie? Niby była uważna, ale jeżeli należeli do „Innych”, mogła nie dać sobie rady. Z drugiej strony, ilu mogli mieć? Dziesięciu? Może piętnastu… I czy w ogóle o „Innych” wiedzieli? A nawet gdyby, to przecież nie zatrudnili by ich jako stujkowych. Nie byli aż tak głupi.
Zagwizdała na psa. Musiała bardziej się pilnować; nikt nie mógł się domyślić, że jest zainteresowana tymi budynkami. Zbyt wiele rzeczy jej się w nich nie podobało.
Wszystko zaczęło się niewinnie, jakieś dwa miesiące temu. Paweł Kropa, komisarz z dochodzeniówki wpadł do niej na pogaduchy. Wcześniej znali się przelotnie, ot „cześć” - „cześć” na korytarzu. Kilka razy wycmokali się na okazjonalnych imprezach, nawet zdarzyło im się brać udział w wspólnym śledztwie. Słowem, nic specjalnego. Dopiero ostatnio wszystko się zmieniło.
Po prostu teraz oboje przestali cieszyć się specjalną sympatią kolegów, choć z różnych powodów. Kropa, ponieważ jako jeden z pierwszych podpisał lojalkę, był uważany za włazidupę nowej władzy. Ona, jako że dochodzenie w jej sprawie toczyło się najdłużej, i skończyło się degradacją, była traktowana jako potencjalnie niebezpieczna dla kariery. No, może nawet życia. Tak więc, jako dwie persony non grata trzymali się razem. Przynajmniej Paweł nadal traktował ją jak podkomisarza, nie przejmując się nową sytuacją.
Tego dnia, po obgadaniu wyników ostatniej kolejki extra klasy, „chleba i igrzysk, a zwłaszcza igrzysk”, oraz zdrowia jego żony i trójki dzieciaków, zeszli na tematy zawodowe.
- To czym się teraz zajmujesz? - spytał między jednym łykiem kawy, a drugim.
- Nie śmiej się.
- Przysięgam.
- Prowokacja pedofilów w sieci.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Wojtuś lat dwanaście?
- Ania lat jedenaście i Kamil lat trzynaście, by być dokładną. Czasem oboje na raz.
- Jaja sobie robisz? - w odpowiedzi uśmiechnęła się krzywo. - Za co? Przecież to robota dla tych mózgów z psychologii, nawiedzonych działaczy ze stowarzyszeń i znienawidzonych przez starego mądrali zaraz po akademii. I wszystkich, co myślą, że wyżej dupy to podskoczą.
- Najwyraźniej zaliczam się do mądrali po akademii co skaczą wyżej tyłka.
- Ty nie kończyłaś akademii. Co do reszty się zgadzam.
- Dzięki. A co tam u ciebie?
- Co prawda nie poznałem tak ciekawych osobników jak ty, - krzywiąc się pokazała mu środkowy palec, - ale nie narzekam. Kojarzysz może to zdemolowane osiedle na Staszica? Nazywali je bodajże cośtam Magnolia Park?
Kobieta chwilę się namyślała.
- To wyglądające jak fiutek?
Roześmiał się.
- Nigdy tak o nim nie myślałem, ale tak. To właśnie. Nie mieliście może kiedyś przy nim jakiegoś dochodzenia?
Podrapała się zamyślona po czole.
- Coś tam było. Czekaj… Mały, ekskluzywny burdelik i trup. Gruba szycha, jakiś sekretarz ambasadora, czy inny atache… Głowy nie dam.
- A możesz to sprawdzić?
- Jasne. Gdzieś powinnam mieć notatki. Ale po co ci to?
- Głupia sprawa, ale w dwa tygodnie temu dostaliśmy do niego wezwanie. Jakieś bachory, trzy skórki…
- I co w tym dziwnego? Czekaj, czy nie zostało ono zniszczone?
- Właśnie. W trakcie walk zostało zupełnie zdemolowane i nigdy go nie odbudowali. W takie miejsca nas się po prostu nie wzywa.
- Może jeszcze jakiś przedwojenny „praworządny obywatel”?
- Nie sądzę - skrzywił się znad kubka z kawą - wiesz, to wszystko było jakieś takie dziwne. Okolica, trupy, nawet ten anonimowy telefon. Nikomu nie mów, ale to mi wyglądało na robotę mafii. Wszyscy mieli kolumbijskie krawaty.
- Jezuuu… - mimowolnie się wzdrygnęła. - Jesteś pewien? Przecież nie żyjemy w Ameryce lat pięćdziesiątych… Krawat? Może się pomyliłeś?
- Chciałbym, ale to na pewno było to. Myślałem, że może to jakieś dawne porachunki. Wiesz, zwykle wiązali je kapusiom, więc może ktoś kogoś chciał ukarać za zbyt długi język?
- A miejsce wybrał, bo tam miała miejsce zbrodnia? - dopowiedziała. Skinął głową, że tak.
- Ktoś się zemścił za tamtego, albo przypomnienie transakcji, jaka nie doszła do skutku. Czytałem, że kilka lat temu, w Lyonie też zawiązali kolesiowi krawat. Był dilerem i zakosił część utargu. Ciało zostawili w miejscu, gdzie zwykle odbierał towar. Więc tak sobie pomyślałem, że może tamten trup i ci trzej to analogiczne przypadki.
Chwilę się zastanawiała nad pomysłem. Jednocześnie szukała na twardym dysku informacji o tamtym śledztwie.
- Masz na myśli tego z burdelu? Nie wiem. Ale krawaty… To anachronizm. I nigdy nie słyszałam by ktoś je w Polsce wiązał. W Miami to i owszem, w Ameryce Południowej, na Sycylii, ale tu? No, chyba, że w całość zamieszani są jacyś Kolumbijczycy czy inni południowcy. Tylko, że jesteśmy dość daleko od ich stref wpływów.
- Wiem, a jeżeli działali na występach gościnnych? Nie takie numery się zdarzają. Pamiętasz sprawę z Jarmarku Europa? Tego żółtka, co zginął od noża? Facet należał do triady, a oni poza Rosję nosa nie wystawiają.
- Chodzi o tego z tysiącem nacięć?
- W rzeczywistości było ich koło trzystu, ale tak.
- I tak dużo. O, mam - szybko przeleciała wzrokiem treść swoich notatek. - Sorry, Batory, ale chyba nici z tego. Tak jak pamiętałam, agencja należała do najlepszych w Warszawie. Sami vipowie, zero powiązań z chłopcami od prochów, czy haraczami. Panienki też czyste, same Polki i to po studiach, poza tym alkohol bez akcyzy, viagra bez recepty i faceci bez spodni.
- A trup?
- Przykro mi, Paweł, patolog stwierdził zawał. Przyczyna absolutnie naturalna: facet miał słabe serce, a przedawkował błękitki. Do tego był greckim wice ministrem na wyjeździe służbowym, ojcem dzieciom, bez powiązań w półświatku. Niestety, twoją teorię diabli wzięli.
- Ech, i tak niespecjalnie w nią wierzyłem - machnął zrezygnowany ręką. - Dobra, muszę wracać. I dzięki za pomoc.
- Nie ma za co. A co z tym śledztwem? Nie powiedziałeś.
- O tej trójce? Nic, odsunęli mnie. I to zanim ich zidentyfikowałem.
- Brak postępów, co?
- Skąd mam wiedzieć? Po postu dzisiaj rano zabrało mi je ABW, czy inne CBŚ. A nie dopytywałem się dlaczego, ani kto. Tak jest zdrowiej. Dobra, spadam. I nakop Wojtusiom lat dwanaście.
Uśmiechnęła się domyślnie w odpowiedzi. Tak jak Pawłowi, doświadczenie jej mówiło, że czasami po prostu lepiej trzymać mordę na kłódkę. Ale gdzieś tam, w głębi jej głowy, pytania pozostały. I jakoś nie chciały zniknąć.
Zawiedziony pies spuścił łeb. Podrapała go za uszami, ale nie oddała mu piłki, tylko skróciła smycz. Czuł, że wracają do domu więc ponuro człapał koło jej nogi. By choć trochę poprawić mu nastrój, zaprowadziła go okrężną drogą, wzdłuż tylnej ściany budynków. Tu też wysoki płot bronił wejścia. Na jednym z przęseł ktoś nabazgrał „Legia Pany”, dalej było logo Polski walczącej. Ostatnio równie popularne, co nielegalne. Ciekawe, co się stało z wandalami? Kamery musiały ich uchwycić. Z tego, co zauważyła, ich ilość niemal zupełnie wyeliminowała martwe punkty. Zupełnie, jak przed Belwederem po zamachu.
Paweł miał rację, coś się tutaj nie zgadzało.
Szkopuł tylko, że nie bardzo wiedziała co.
Rozstała się z Jaśmin zupełnie bez krzyku czy scen, jednym esemesem „Wyjechałam na targi do Amsterdamu. Wrócę za tydzień. Ciebie ma nie być. Klucze zostaw u Napiórkowskiego.” Ot, i wszystko. Żadnego wytłumaczenia, żadnych wątpliwości. Nic. Nawet nie próbowała do niej dzwonić i wyjaśniać. Jaśmin nie miała w zwyczaju zmieniać zdania, czy ulegać perswazjom. Jedyne co mogła zrobić, to się wyprowadzić. Co nie przeszkodziło jej przepłakać paru nocy i napisać gniewnego listu, który z resztą zniszczyła. Zatrzymała tylko pierścionek - jedyny prezent, jaki od niej dostała.
Więcej się nie spotkały. Nawet co do zabierania Rohana na spacer kontaktowała się tylko z sąsiadem.
Nowe mieszkanie znalazła bez problemów, Warszawa aż roiła się od ofert. Wojna drastycznie przetrzepała populację przyjezdnych, więc już po trzech dniach przeniosła się do kawalerki w bloku z początku wieku. Lokum miało kilka zalet: było na ostatnim piętrze, miało podziemny garaż, a przede wszystkim, było bardzo tanie, bo jego właściciele wyjechali z kraju na kilka lat. Może na zawsze. Poza tym, z powodu okolicznych ruin, nie miała zbyt wielu sąsiadów, mimo że blok był blisko centrum. I w zasięgu darmowego wi-fi. Dzięki temu, oraz odkupionemu od pasera iPadowi, miała względnie wolny dostęp do sieci. A to było już bardzo dużo.
Przez pierwszy miesiąc od rozmowy z Kropą, próbowała znaleźć wszystko, co można o „Royal Magnolia Park”. Było tego całkiem sporo: jakieś prospekty reklamowe, wizualizacje, zdjęcia gotowych bloków i przykładowych mieszkań. Trochę informacji o śmierci dyplomaty, jeszcze bardziej enigmatycznych i suchych niż te zredagowane przez nią, jakieś wiadomości na temat pobliskiej budowy drogi, czy frekwencji w trakcie wyborów.
Oczywiście miała też spory zestaw informacji o zniszczeniach. W dniu puczu trzy rakiety wystrzelone w konwój limuzyn zboczyły i trafiły w blok C. Zginęły dwadzieścia trzy osoby, w tym pięcioro dzieci. Po tym kompleks ewakuowano. W następnym tygodniu jeszcze dwukrotnie Magnolia była polem walki. A najdziwniejsze w tym wszystkim, było to, że do dnia wybuchu, jeden z bloków nadal nie był oddany do użytku. Przez cztery lata deweloper nie zdążył go wykończyć.
Nie znalazła żadnych wiadomości dotyczących powojennych losów kompleksu. Nie było też wzmianek o trzech trupach. A przecież kolumbijskie krawaty były zdecydowanie małą sensacją.
Więc jednak nie można było wygooglować wszystkiego. A może Paweł się pomylił, albo specjalnie wprowadził ją w błąd? Prowokacja? Czyja CBA, CBŚ, ABW? A może ktoś to wszystko wybielił, ocenzurował i skasował? Skoro takie numery przechodziły w Chinach, to dlaczego nie tutaj.
Mimo wątpliwości, postanowiła zaufać komisarzowi. W końcu była tylko zwykłym aspirantem, co prawda ze skazą w życiorysie, ale poza tym niczym się nie wyróżniała. A i on nie musiał wyciągać tamtej afery z burdelem. Mało to było ciekawszych akcji w Warszawie? Nawet w jej karierze jako śledczego miała kilka prawdziwych perełek. Choćby sprawa pewnego znanego aktora, który biegał nago po pewnym równie znanym centrum handlowym i zdemolował przy okazji największy salon pewnej bardzo znanej firmy jubilerskiej. Potem nie mogli doliczyć się zegarka za pięć zer przed przecinkiem. Albo kiedy odnaleźli zaginionego dzień wcześniej premiera Arabii Saudyjskiej, nie dość że pijanego w trupa to jeszcze z jedną z notowanych przez policję małoletnich prostytutek; rodzaju męskiego należy zaznaczyć. Tuszowanie afery trwało dobre dwa tygodnie, bo za każdą z tych zbrodni w Arabii kamienowali. Prowadziła też śledztwo w sprawie wjechania hummerem do studia stylizacji włosów. Niby sprawa dla drogówki, ale do tej pory zastanawiała się jakim cudem prokurator podciągnął do odpowiedzialności pasażerkę tego wana; czynności lubieżne? Bo za uprawianie nierządu nie mógł. Za to zdjęcia wykonane komórką przez jednego z fryzjerów zostały uznane za najlepsze ze wszystkich biuletynów policyjnych z tamtego roku. Choć były ocenzurowane.
Uśmiechnęła się, przeglądając w myślach stare sprawy. Mieli tyle ciekawych akcji, a Paweł wybrał taki banał.
Ale ta ochrona kompleksu… Co oni tam trzymali? Bo przecież nie chodziło o dziury w ścianach…
- Paweł, kwiatuszku, masz dla mnie chwilkę?
Przeglądająca dokumenty dziewczyna z odznaką przyczepioną do paska, zaczęła chichotać. Kropa ciężko westchnął.
- Ira, musisz?
- Tak - wyszczerzyła złośliwie zęby. - Masz jakieś drobne?
- Trochę.
- To pożycz. Zapomniałam portfela, a potrzebuję.
- A obiecasz, że spoważniejesz?
- Wiesz, w moim wieku… ale się postaram.
Wysypał jej na dłoń garść monet. Starannie wybrała z nich jedynki i dwójki, resztę mu oddała.
- Dzięki, tych nie potrzebuję. A teraz choć, zapraszam na kawę.
- Ira…
- No co? - uśmiechnęła się niewinnie. - Donaty są z cukierni koło mnie.
- Ira…
- No chodź, - chwyciła go pod ramię i niemal siłą wyciągnęła z pokoju, zostawiając roześmianą policjantkę samą, - miliony amerykańskich gliniarzy nie mogą się mylić.
Automat z napojami stał koło okna, zaraz za drzwiami prowadzącymi do jednego z licznych pokojów do przesłuchań. Koło niego ustawiono kilka niewygodnych krzeseł, jakąś ławkę, dwa owalne stoliki i smętne paprotki w białych doniczkach. Miejsce stworzono z myślą o poczekalni, ale też kącie do nieformalnych rozmów z petentami, prawnikami i świadkami. Tutaj też gliniarze wymieniali się najnowszymi plotkami, a komendant zabierał sponsorów na rozmowy. Może dlatego była tu najlepsza kawa w całym komisariacie.
Dla Pawła zamówiła czarną, gorzką, sobie wzięła podwójne latte. Usiedli przy stoliku pod samym oknem. Pomiędzy nimi stało kartonowe pudełko z donatami w kilku polewach.
- Najlepsze są te z białą w ciapki - przesunęła w jego stronę. Chwycił łapczywie.
- Twoje szczęście, że nie jadłem drugiego śniadania. Tylko dla tego ci daruję.
- Nie martw się, oddam ci jutro. Po prostu zapomniałam portfela.
- Lepiej żebyś. Dobra, czego dokładnie chcesz?
- Muszę coś chcieć? - uśmiechnęła się niewinnie.
- Zawsze jak jesteś miła, to czegoś chcesz…
- Pamiętasz sprawę w fiutkowie?
- Gdzie?
- No wiesz, fiutkowie…
W końcu skinął głową, że kojarzy.
- Masz może jakieś materiały na ten temat?
- A w sieci wewnętrznej patrzyłaś? Było też coś na ten temat w biuletynie. Zarówno dziennym, jak miesięcznym.
- Szukałam, nic nie ma. Ktoś wszystko starannie wybielił. Albo zawieruszyło się wśród bałaganu. Wiesz jak to jest ze starymi sprawami.
- Wiem. Tylko po co ci to?
- Do prywatnej kolekcji. Jeszcze nie miałam zdjęcia kolumbijskiego krawata. Jestem ciekawa jak wygląda.
Mówiła to tak swobodnie, jakby rozmawiała o kolejnej kiecce, choć znając ją, raczej o nowej wersji samochodu. Paweł pokręcił przecząco głową.
- Nieszczególnie, zaufaj mi.
- Wolę sama sprawdzić.
Znów się uśmiechnęła. Mężczyzna rozejrzał się niepewny dokoła. Ale na korytarzu nie było żywego ducha. Kamer jeszcze, chwała Bogu, nikt nie instalował.
- Dobra - westchnął w końcu, odruchowo zniżając głos do szeptu - mam kilka nielegalnych odbitek. Ale nikomu nie powiesz, jasne?
- Za kogo mnie masz?
Jej niewinny uśmiech wystarczył za wszystkie zapewnienia.
Kilka odbitek okazało się pełnym dosier sprawy. Paweł na prywatnym dysku składował wszystko, ale to dosłownie wszystko co dotyczyło dochodzenia. Zeznania świadków, zdjęcia, raport z miejsca zdarzenia, kopie raportów od patologa i techników, nawet plany budynku. Miała dokładną charakterystykę ran, broni jaką im je zadano (krótki nóż, o gładkim, łukowato wygiętym ostrzu), przyczyny śmierci (wykrwawienie po poderżnięciu gardła, ale toksykologia wykazała wysoki poziom barbituranów we krwi oraz ślady długoterminowego używania pochodnych heroiny), nawet czas śmierci (na dwadzieścia osiem, do trzydziestu dwóch godzin przed znalezieniem zwłok). Brakowało tylko danych, kim byli zabici i kto ich sprzątnął. I dlaczego ABW w to się wtrąciło? I to, sądząc po sposobie przejęcia śledztwa, do pary z CBŚ?
Zdjęcia wykonane przez techników były jak zwykle ostre, pozbawione ziarna i przerażająco bezosobowe. Zupełnie, jakby przedstawiały domy do katalogu, a nie brutalnie zamordowanych ludzi. Patrzyła na trzy trupy z potwornie zmasakrowanymi szyjami i nie czuła nic. Nawet zaciekawienia. Sino czerwone języki wystające z ran, wyglądały jak jakaś parodia reklamy Vistuli, w której palce maczał Salvador Dali czy Duchamp. Już kiedyś doświadczyła podobnych emocji, kiedy dorwała zdjęcia Elizabeth Short. Wtedy też, jak teraz, miała wrażenie, że obcuje nie z śmiercią, a starannie wykonaną inscenizacją z manekinami zamiast ciał. Makabryczna instalacja z Zamku Ujazdowskiego.
Ćwiczyła na rowerze treningowym i oglądała pokaz slajdów puszczony na komputerze. Widziała go już tyle razy, że znała niemal na pamięć. Ujęcie ogólne, ujęcia poszczególnych postaci, zdjęcia twarzy, ran, kawałka chusteczki, jaką miał jeden z nich w ręce, zbliżenie na tatuaż innego. Fotografia odcisku stóp, śladów rozbryzgów krwi na podłodze i ścianach. Odcisk czyjegoś tyłka na częściowo zarwanej kanapie. Wykonane przez policyjnego grafika rekonstrukcje twarzy. Zwykle ćwiczenia pomagały jej myśleć, ale dzisiaj miała przybijające wrażenie, że cały czas drepcze wkoło.
Ciekawe, że w ciągu śledztwa chłopakom nie udało się ich zidentyfikować. Ani wydziergany na bicepsie smok z kobiecym biustem, ani rentgeny zębów, ani odciski palców czy DNA nie pomogły w ustaleniu ich personaliów. Trzech kolejnych NN do kolekcji.
W normalnych warunkach rzuciłaby to w cholerę, miała swoje sprawy. Akcja wyłapywania pedofilów szła jak krew z nosa. Jedenastoletnia Ania dzień w dzień czatowała z kilkudziesięcioma osobami. Kamil lat trzynaście z kolejnymi trzydziestoma paroma. Najgorsze było to, że nie mogła się zapomnieć. Już raz się skompromitowała, wspominając o przedmenstuacyjnych humorach. Musiała nieźle się nakombinować, by wyszło naturalnie. A i tak spłoszyła kolesia. Z resztą, wyniki mieli mierne. Jak na razie udało im się zatrzymać trzy osoby, w tym dwóch trzynastolatków udających dorosłych. I jednego doktoranta psychologii, piszącego pracę o pedofilii. Może by i poszedł siedzieć, gdyby nie poświadczenie kilku profesorów, komendy wojewódzkiej w Krakowie, oraz typowo naukowy charakter znalezionej w jego komputerze rozprawy. Inni jakoś nie chcieli wpaść w sidła.
Całość była tak nudna, że z sentymentem wspominała dochodzenie w sprawie transwestyty-alfonsa, czy to o pięciopiętrowym bloku, w którym było dziesięć burdeli i dwa nielegalne kasyna. O gołej pannie wyskakującej z drugiego piętra jednego z budynków użytku publicznego nie wspominając. Wtedy przynajmniej coś się działo, a teraz? Była niemal pewna, że na komendzie trzymają ją tylko dla tego, że tu najłatwiej mogli mieć na nią oko.
Może dla tego tak ją zaintrygowali ci trzej… bo nudziła się jak mops? Może to dziwne swędzenie w tylnej części czaszki, to nie było przeczucie tylko zwykła nuda? Jednak koło trzydziestego kilometra postanowiła popytać u znajomych. Tak na wszelki wypadek.
Schodząc po kilku stopniach do Zawoi, nie mogła powstrzymać głupkowatego uśmiechu. Ciekawe, co pilnujący drzwi wikidaiło powiedziałby na jej nowe hobby? Oglądałam wczoraj powtórkę Hanna Montana na Disney Chanel, było czadowe, wiesz?
Sama Zawoja oczywiście nazywała się inaczej, jakoś „U Piotra” czy innego Pawła, jak to zwykle w knajpach na Pradze. Nazwa Zawoja przyległa do niej przez rozkład wnętrza: zajmowała kilka połączonych ze sobą wąskich, niskich piwnic. Według lokalnej legendy, ajent w miarę zdobywania sławy nielegalnie przebijał przejścia do kolejnych pomieszczeń, nie przejmując się do kogo należą ani gdzie leżą. W efekcie powstał labirynt, który dowolnego inspektora BHP doprowadziłby do zawału.
Na drzwiach nie było standardowego w takich miejscach napisu „Witaj w krainie, gdzie obcy zginie”. Było to tak oczywiste, że nie było sensu ostrzegać. Z resztą tylko miejscowi wiedzieli o Zawoi. Odetchnęła głęboko kilka razy i nacisnęła klamkę.
Hec ubi leones.
Powietrze było sine od dymu papierosowego oraz tego ze skrętów. Jak nic, od pięciu tysięcy do pięciu lat, najmniej. Przy wiecznie poplamionych i poszczerbionych stolikach siedziała cała elita dzielnicy. Od meneli po kolesi w odblaskowych dresach. Zauważyła kilku łysych o wyraźnie bojowych nastrojach, no tak, dzisiaj grała Legia, oraz garść ewidentnie nieletnich z oczami wskazującymi na spożycie. Kilka mocno przechodzonych dziwek nudziło się przy ladzie i stolikach.
Dowolnych trzech dzielnicowych, w ciągu kwadransa przebywania tutaj, nie dość, że dostałoby premie za ilość mandatów, to jeszcze na pewno zakończyłoby kilka rozgrzebanych śledztw. Oczywiście o ile by byli na tyle głupi, by tu schodzić.
Ajent łypnął na nią spode łba. Wiedziała, że ją ocenia: glina, nie glina; dziwka, nie dziwka; prywatny detektyw, szalona dziennikarka, skończona idiotka? Miała cichą nadzieję, że uznał że to ostatnie, może przedostatnie. Łatwiej działać, gdy nikt nie podejrzewa cię o inteligencję.
- Dwa duże i setę na popite - zamówiła.
- Obcy tu zginie, dziewczyno - a jednak, ostrzegał.
- Jak jakiegoś zobaczę, to mu przekaże.
Zapłaciła drobniakami wyciągniętymi z kieszeni. Nie wzięła ani portfela, ani odznaki, ani telefonu. A w zbyt dużej koszuli i spranych dżinsach dość łatwo wtapiała się w tłum.
A co od obcych, to nie kłamała. Tylko, że wtedy wyglądała zupełnie inaczej i inaczej się nazywała.
Zabrała kufle, do jednego wlewając wcześniej wódkę, i przebiła się przez kłęby dymu oraz kolejne pomieszczenie. Na szczęście nikt jej nie zaczepił. Przy samotnej ławie gdzieś w najdalszym koncie siedział ogolony na łyso byczek w spodniach z demobilu i kurtce z ekologicznej skóry. Na jej widok silnie pobladł.
- Kopę lat, Psie - wyksztusił, kiedy się opanował.
Przysiadła na krawędzi ławy.
- Kilka się zbierze, Pitbull. Jak tam twój kundel-champion?
- Nażarł się padliny i zdechł.
- Moje kondolencje. A walki to oczywiście nie miały z tym nic wspólnego?
- Masz nieaktualne dane - powoli zaczynał się rozluźniać. Nawet zapalił papierosa i niespecjalnie drżały mu przy tym dłonie. - Po wojnie wycofałem się z interesu. Teraz prowadzę szlachetne i prawe życie jako wzorowy obywatel. To dla wiadomości kochanej władzy.
- Miło to słyszeć. Mam nadzieję, że jako wzór obywatelskich cnót z przyjemnością mi pomożesz.
- A wiesz, ludzie gadali, że ci się zmarło - z nonszalancką miną zaciągnął się parę razy. Teraz opanował nawet drżenie rąk. - Nawet urządziliśmy małą stypę wśród znajomych.
- Czuję się wzruszona. Chcesz? - popchnęła w jego stronę kufel. - Prezent od trupa.
- I pewnie w zamian…
- Przecież mówię - prezent od trupa.
Westchnął, ale nie odmówił. Nawet stuknęli się jak dobrzy kumple.
- A jak to było z twoją śmiercią? - zagadnął. Prychnęła krótkim śmiechem.
- Nijak. Po prostu wyniosłam się z okolicy. I nie zostawiłam adresu.
- Przynajmniej kilka osób będzie mocno zawiedzionych.
- Byłabym wdzięczna, gdybyś tego nie rozpowiadał.
- Dobra, co mogę dla ciebie zrobić?
- Co tak szybko?
- Chcę mieć to za sobą. Wiesz, Pies, nadal muszę dbać o swoją reputację, a rozmowa z gliną temu nie służy.
- Jestem tu prywatnie, Pitbull. Znasz może któregoś z nich? - rozłożyła przed nim wydruk rekonstrukcji twarzy. Graficy nie mieli z nimi wielkiej roboty, wystarczyło tylko wymienić szyje, no i wygładzić rysy. I dokleić otwarte oczy. W efekcie w półmroku knajpy przypominali na grupę zombich z kiepskiego horroru.
Mężczyzna obejrzał je dokładnie, ale bez specjalnego zaangażowania.
- Nie. Kto to? Twoi faceci?
- Trupy.
- Domyśliłem się. Wyglądają jak jakieś mutasy. I co z nimi?
- Słyszałeś o kolumbijskich krawatach?
Skrzywił się nieznacznie.
- Tyle o ile. Ktoś im je zawiązał?
- Jak się domyśliłeś?
Teraz przyjrzał im się uważniej. Nawet podniósł odbitki do światła.
- Sorry, ale naprawdę ich nie znam.
- A wiesz, kto mógłby ich znać?
- Warszawa nadal jest cholernie wielkim miastem, Pies. A ja niemal wypadłem z obiegu. Popytaj innych.
- A może wiesz, czy jest ktoś, kto mógłby je wiązać?
- Nie.
- A możesz się popytać?
- Nie za wiele chcesz, jak na prywatnego?
- Zapłacę ci za to - uderzyła pięścią w wydruki. - Naprawdę chcę dorwać tego skurwiela.
- A co się tak przejmujesz? Nie macie już łapsów na składzie?
- Nie twój interes Pitbull. Poza tym, kiedy ostatnio przejmowałeś się skutecznością policji?
- Od zawsze, pani władzo.
- Słuchaj, dowiedz się kim są lub czy nie pojawił się ktoś nowy z makaroniarzy czy południowców. Za każde info zapłacę.
Pitbull nie odpowiedział od razu, zaciągnął się po raz ostatni petem, potem zgasił go wprost na blacie stołu.
- A dla czego przyszłaś do mnie?
- Bo południowcy najczęściej działają w twojej branży.
- Byłej branży - poprawił. - Nooo, dobra, poszukam, choć nic nie obiecuję.
- Zobaczysz, Pitbull, opłaci ci się to.
- Mam taką nadzieję, Psie. Mam taką nadzieję.
Ktoś był w jej mieszkaniu i myszkował w jej rzeczach. Zrozumiała to, jak tylko otworzyła drzwi. Nie, nie było bałaganu, wszystko było starannie odłożone na miejsce. Ubrania wisiały jak lubiła, a zawartość kosza nie została wysypana. Ale na pewno przeszukanie było dokładne. Skrawek bibuły który położyła koło drzwi, leżał pod szafką na buty. Zagięcie na „Kronice Galla Anonima” było minimalnie większe - ktoś ją przeglądał. Plamka na uszczelce od lodówki została rozmazana. Same drobiazgi, ale świadczące o czyjejś obecności. Zwłaszcza, że bardziej oczywiste pułapki, jak ta z włosa, lusterka czy ułożonych notatek, były nienaruszone.
Czyli profesjonaliści - uśmiechnęła się pod nosem. Ominęli wszystkie poza dwoma które pułapkami nie były i jedną, tuż przy wejściu.
Odpaliła komputer. Jak zwykle zmierzyła czas. Chodził o dwie sekundy wolniej niż zwykle. Kurwa! Chwilę wpatrywała się w pulpit, na którym szczerzyła zęby gwiazdka z jednej z koreańskich telenoweli. Była gotowa się założyć, że podczepili jej coś do kontrolowania zawartości twardego dysku. Może szpiega wysyłającego dane bezpośrednio do odbiorcy? Albo program, dzięki któremu pracowała nie na swoim twardzielu, a dysku wirtualnym należącym do agresora? Bez sprawdzenia, nie wiedziała co to było. A nie mogła odpalić niczego, co by ich spłoszyło. Z resztą, nic takiego nie miała. Była niezła w softwarze, ale nie aż tak dobra, by samej pisać programy antyhakerskie.
Pozostawało się cieszyć z tego, że o iPadzie nic nie wiedzieli. Nie bez kozery nosiła go zawsze przy sobie.
Poszła do kuchni po szklankę soku. Potem usiadła i od niechcenia zaczęła przeglądać pliki. Spowolnienie było ledwo widoczne, ale było. By zachować pozory, weszła na kilka stron poświęconych młodzieżowej modzie, plotkom z wielkiego świata i kilku topowym serialom, które każda szanująca się trzynastka po prostu musiała znać. Przeglądała je, wykonując notatki niezbędne do dobrego grania jej nieletnich awatarów. Jednocześnie cały czas intensywnie myślała.
Na dysku nie miała niczego, co mogło ją skompromitować. Kilka listów miłosnych od Jasmin, z czasów gdy były razem, trochę wiadomości do i od znajomych, informacje o kilku śledztwach w jakich brała udział, kilkanaście pirackich filmów, niewielka kolekcja lesbijskiej pornografii… Ani jednego pliku wiążącego ją z opozycją czy „Innymi”. Nic, co wskazywałoby na zainteresowanie „Magnolią” czy jakimkolwiek śledztwem prowadzonym przez kogoś innego.
Ciekawe czy mieszkanie miała na podsłuchu? Puściła spiraconą najnowszą płytę Justina jakiegoś tam. Telefon na pewno był sprawdzany, więc czemu mieli by darować jej w domu? Wracając z pracy kilka razy widziała czerwoną 207 i srebrną Astrę poprzedniej generacji. Więc miała ogon. Od kiedy? I czy wiedzieli o jej spacerach do „Magnolia Royal Park”? I czego do jasnej cholery od niej chcieli?
Lewe przedramię zaczęło ją boleć.
Dzięki za długi komentarz. Tak naprawdę, trochę obawiam się, jak ci się spodoba zakończenie, bo teraz, gdy przeczytałam je na stronie, nie jestem z niego zadowolona. Nie, nie z treści - od początku planowałam, że całość zakończy się jak się zakończyła, ale użyłabym innych słów. Stonowała część wypowiedzi. Teraz mam wrażenie, że Pies wyszła na histeryczkę, a przecież taka nie jest. Jak już jestem przy Pies, nie zastanawiałam się, czy jest stereotypową lesbijką. Tak naprawdę, to nie zastanawiałam się wogóle czy jest lesbijką - to wyszło samo z siebie i mam tylko nadzieję, że nie wpłynie za bardzo na odbiór tej postaci.
Za uwagi będę wdzięczna i jeszcze raz ślicznie dziękuję za komentarz.
.
Uważam, że wyszedł ci całkiem dobry kryminał, przynajmniej jak na razie. Rozdział jest obszerny, ale nie czytało mi się go źle, nie czułam też znudzenia. Ciekawi mnie też jak rozwiążesz historię. Bohaterka także mi się podoba, choć nie ma o niej zbyt wiele informacji. Można by powiedzieć, że wpisuje się w stereotypowy obraz lesbijki, jaki większość ma przed oczami. Samo strzeżone, zniszczone osiedle i związane z nim tajemnice przypomniały mi anime "Tokko", ale to pewnie zboczenie oglądającego zbyt wiele, więc się nie przejmuj. Poza tym nigdy nie byłam obyta w CBŚ czy ABW oraz różnych dziwnych substancjach, więc musisz być zapalonym wielbicielem kryminałów lub musiałaś trochę poszperać. Tak czy inaczej wyszło dobrze i za drugi rozdział z pewnością także się zabiorę jak tylko będę mogła. A, jest parę błędów, raczej drobnych, ale się zdarzają. Nie będę ich póki co wymieniać wszystkich, chyba, że będziesz miała takie życzenie i chcesz dopracować ten tekst do perfekcji. Tak czy inaczej życzę owocnej pracy :)