Opowiadanie
Diuna - recenzje
Preludia do Diuny
Autor: | Grisznak |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Książka, Recenzja |
Dodany: | 2013-04-23 21:47:49 |
Aktualizowany: | 2013-06-18 20:39:49 |
Następny rozdział
Tytuł: Diuna. Ród Atrydów
Tytuł oryginału: Dune. House Atreides
Seria: Preludia do Diuny
Autor: Kevin J. Anderson, Brian Herbert
Tłumaczenie: Marek Michowski
Data wydania polskiego: 2012
Liczba stron: 672
ISBN: 978-83-7510-662-6
Wydawnictwo: Rebis
Stworzony przez Briana Herberta i Kevina J. Andersona cykl oficjalnych fanfików do Diuny Franka Herberta zaczął się w 1999 i, jak widać, sprzedaje się całkiem nieźle, skoro nadal jest kontynuowany i rozrósł się już do jedenastu części. Trylogia Preludium do Diuny, na którą składają się książki Ród Atrydów, Ród Harkonnenów i Ród Corrinów rozpoczęła całą tę zabawę, którą złośliwi nazywają niekiedy bezwstydnym żerowaniem na popularności oryginału. Ale skoro są na to klienci...
Akcja pierwszego tomu rozpoczyna się trzydzieści pięć lat przed wydarzeniami z Diuny, zaś fabuła ostatniego tomu kończy się piętnaście lat przed nimi. W Rodzie Atrydów opisane są okoliczności, w których Leto zastąpił swojego tragicznie zmarłego ojca, Paulusa Atrydę, na stanowisku księcia. Podobnie postępuje Szaddam Corrino, który dzięki pomocy hrabiego Fenringa usuwa z tronu swojego ojca i zostaje cesarzem, a spiskując z Tleilaxanami, umożliwia im zajęcie i okupację Ix, władanego przez zaprzyjaźniony z Atrydami ród Vernius. W tym czasie baron Władimir Harkonnen usuwa z Diuny swojego przyrodniego brata Abulurda, zaś na Giedi Prime młody Duncan Idaho staje się celem łowów na ludzi organizowanych przez Rabaana. Udaje mu się jednak uciec i dostać na Caladan. Na Diunę przybywa zaś Pardot Kynes, imperialny planetolog, którego celem jest zbadanie ekologii planety.
Tytuł jest nieco mylący, gdyż tak naprawdę najwięcej w tym tomie jest, o ironio, rodu Corrinów, zaś najciekawsze jego fragmenty to właśnie sceny z udziałem Szaddama i Fenringa. Ta dwójka tworzy bardzo zgrabny duet, a sam hrabia jest bez wątpienia najciekawszą postacią całej trylogii. Już w Diunie Herbert sugerował, że jego zdolności nie były zbyt odległe od tych, którymi dysponował Paul, będąc Kwisatz Haderach. Tam jednak hrabia nie miał sposobności się wykazać, tu zaś ją nareszcie dostał. Właściwie pierwszy tom jest najlepszą częścią całej trylogii - dzieje się tu dużo, poznajemy najciekawszych bohaterów, brak ewidentnych dłużyzn, a autorom udaje się nawet kilka razy zaskoczyć czytelnika.
Ród Harkonnenów rozgrywa się dziesięć lat później. Projekt Amal posuwa się do przodu bardzo powoli, co drażni żądnego szybkich sukcesów Szaddama. Leto wiąże się z księżniczką Kaileą, która rodzi mu syna - Wiktora. Nie poprawia to jednak ich stosunków, gdyż Leto nie chce uznać syna za oficjalnego spadkobiercę, co popycha księżniczkę do dramatycznych działań. Na Diunie Pardat Kynes staje się na dobre Fremenem, zaś wizja transformacji ekologicznej zyskuje entuzjastyczne poparcie ludzi pustyni. Jego syn, Liet, z trudem jednak akceptuje pozycję ojca jako mesjasza, szczególnie że ten zaniedbuje rodzinę. Pojawia się tu także Gurney Halleck, młody, muzykalny pracownik Harkonnenów, który po porwaniu siostry staje się zaprzysięgłym wrogiem rodu władającego Giedi Prime. Duncan Idaho z kolei, zgodnie ze złożoną wcześniej obietnicą, zostaje wysłany do szkoły Mistrzów Miecza na Ginazie.
Drugi tom trylogii trudno nazwać tak udanym jak poprzedni. Przede wszystkim jest nudny. Dzieje się tu niewiele, a akcja koncentruje się na Caladanie, przedstawiając niezbyt porywające, sercowe problemy Leto i Kailii. Sytuacji nie poprawia przybycie na książęcy dwór pięknej Bene Gesserit, Jessiki, a knowania barona Harkonnena dorzucają swoje pięć groszy. Mimo tego, w tomie tym dzieje się mało naprawdę ciekawych rzeczy. Wydaje mi się, że bez większego trudu jego fabułę dałoby się przenieść do dwóch pozostałych części serii, dopisując do każdej z nich około stu stron. Są tu wydarzenia udane, niekiedy wręcz humorystyczne, jak choćby baron Harkonnen niańczący młodego Feyd-Rauthę, ale całość sprawia wrażenie mocno przegadanej. Nie ma tu żadnego zaskakującego momentu, wszystko jest oczywiste i łatwe do przewidzenia, zaś kilka ciekawszych postaci umiera pod koniec.
Część Ród Corrinów na dobrą sprawę powinna nosić tytuł Ród Atrydów, gdyż po raz pierwszy w całym cyklu, Leto w końcu pokazuje, na co go stać. Otrząsnąwszy się po przeżytej tragedii, młody książę Atryda podejmuje działania, które zdobywają mu sympatię wielu Wysokich Rodów. W pozbieraniu się pomaga mu także związek z Jessiką. Jednocześnie książę Rhombur Vernius postanawia postawić wszystko na jedną kartę i po kontaktach z C’tairem Pilru decyduje się na zbrojne odzyskanie Ix, przy pomocy wojsk rodu Atrydów. Szaddam, przekonany o sukcesie projektu Amal, rozpoczyna wielką wojnę przyprawową, wymierzając bezlitosne ciosy Wysokim Rodom posiadającym własne zbiory melanżu. Liet Kynes staje na czele Fremenów i rozpoczyna bezpardonową wojnę z Harkonnenami. Bene Gesserit tymczasem obserwują uważnie Jessikę, której córka ma być przyszłą matką Kwisatz Haderach.
Ten tom posiada zarówno wady drugiego jak i pewne zalety pierwszego. Dzieje się tu sporo, więc przynajmniej nie da się zbytnio narzekać na nudę. Nie ma tu długich, nużących wywodów ani melodramatycznych romansideł. Niestety, czytelnik zna w zasadzie zakończenie wszystkich istotnych wydarzeń, jakie są tu przedstawione. Ten typowy problem większość prequeli, w tym tomie najbardziej daje po oczach. Bodaj tylko jeden fragment, czyli finał porwania młodego Paula, może być dla niektórych niespodzianką, ale to niewielka nagroda. Po zakończeniu lektury Domu Corrinów ciężko jest ukryć rozczarowanie.
Autorzy cyklu usiłowali momentami nadać mu cechy oryginalnej Diuny, jednak to wychodzi im marnie. Preludium do Diuny nie ma głębi oryginału, a niezdarnie czynione próby jej nadania wypadają groteskowo. Najlepiej idzie autorom, kiedy piszą po swojemu, tworząc dość zgrabne science fiction. Zaznaczę jednak, że gdyby nie otoczka kultowego dzieła, to raczej wątpię, aby seria ta wzbudziła czyjeś zainteresowanie. Jest po prostu literacko mocno przeciętna, a momentami zwyczajnie nudna. Autorzy tworzą całe wątki związane z określonymi postaciami, by nagle je zamykać, bez większego znaczenia dla fabuły - to spotkało historie przyrodniego brata Szaddama czy Hiiah Ressera. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że są to po prostu wypełniacze, mające dodać książkom objętości (a żadna z trzech części cyklu do krótkich i tak nie należy).
Tym, co może budzić zainteresowanie, jest przedstawienie i pogłębienie cech bohaterów drugiego planu Diuny. Gurney Halleck, Wellington Yueh czy Duncan Idaho zdecydowanie zyskują w nowym świetle. Thufir Hawat na początku może sprawiać wrażenie osoby niezbyt kompetentnej i dopiero trzeci tom daje mu okazję na wykazanie się swoimi zdolnościami. Szaddam Corrino, już wcześniej wydający się osobą niezbyt lotną, tu potwierdza to aż nazbyt często, cudem w zasadzie ratując swoją pozycję i tytuł. Ciekawa jest także historia Lieta Kynesa. Mamy również sposobność poznać młodego Stilgara. Znanymi już fanom Diuny postaciami, o których także dowiadujemy się dość dużo, są Gaius Helen Mohiam, Glossu Rabban oraz Peter de Vries. Trochę szkoda, że choć jedną z centralnych postaci jest Wladimir Harkonnen, to tak naprawdę wiemy o nim niewiele więcej niż po lekturze Diuny (choć dowiadujemy się wreszcie, czemu ten przystojny niegdyś mężczyzna zmienił się w opasłą kreaturę).
Mocną stroną Preludiów… jest niewątpliwie poszerzenie obrazu całego uniwersum. W cyklu Herberta akcja toczyła się głównie na Diunie, by dopiero w dwóch ostatnich tomach opuszczać ją od czasu do czasu. Tutaj pustynna planeta jest zaledwie jednym z wielu miejsc akcji. Mamy okazję lepiej poznać Caladan, dowiedzieć się czegoś więcej na temat Ix, przyjrzeć się Giedi Prime czy Kaitain. O Ginazie w oryginale właściwie nie było mowy, poza jedną czy dwiema wzmiankami, teraz zaś szkoła mistrzów miecza została wyczerpująco opisana (i przyznam, że nie przekonuje mnie ona szczególnie). Rozwinięto także obraz niektórych społeczności, takich jak Bene Tleilax czy mieszkańcy Ix. Stosunkowo najmniej zmienił się wizerunek Bene Gesserit. Niestety, szersze spojrzenie na uniwersum Diuny, jakie fundują nam Brian Herbert i Kevin J. Anderson, prowadzi do smutnych wniosków i skłania do refleksji na temat tego, jakim cudem to wszystko aż tak długo mogło sprawnie funkcjonować. Szczególnie system władzy cesarskiej wydaje się tu kulawy, gdyż z jednej strony mamy cesarza-samodzierżawcę, a z drugiej znacznie ograniczenia jego władzy wynikające z funkcjonowania CHOAM. Ta ostatnia wypada zresztą wyjątkowo miernie, nie potrafiąc w praktyce przeforsować jakiekolwiek decyzji.
Nie czuję się na siłach dać jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy warto czytać ten cykl. Ma on bowiem bardzo wiele wad. Największą zaletą jest natomiast fakt, iż to nadal Diuna, której klimat w wielu fragmentach udało się zachować. Na dodatek, jak twierdzą autorzy, rzecz powstała na podstawie notatek Herberta (pytanie, czy można im tu wierzyć?). Nazwałem ten cykl na początku recenzji oficjalnym fanfikiem i to określenie wydaje mi się najtrafniejsze. Dlatego też tak właśnie radzę Preludium… traktować. Bo mimo wszystko, nie jest to ten sam poziom literacki, który prezentował Frank Herbert, i jeśli się tego będzie oczekiwać, to rozczarowanie jest niemal pewne.
Tytuł: Diuna. Ród Harkonnenów
Tytuł oryginału: Dune. House Harkonnen
Seria: Preludia do Diuny
Autor: Kevin J. Anderson, Brian Herbert
Tłumaczenie: Marek Michowski
Data wydania polskiego: 2013
Liczba stron: 728
ISBN: 978-83-7510-663-3
Wydawnictwo: Rebis
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.