Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Magnificon XI - relacja

Autor:Slova
Redakcja:IKa
Kategorie:Relacja, Konwent
Dodany:2013-05-27 20:01:51
Aktualizowany:2013-05-27 20:09:51

Dodaj do: Wykop Wykop.pl


Jeżeli ktoś uważa zeszłoroczny Magnificon za jeden wielki zbiór nietrafionych pomysłów, spiętych ze sobą w jedną całość na słowo honoru i silną wolę organizatorów, połączoną z przekonaniem, że „jakoś to będzie”, to po najnowszej edycji konwentu na pewno będzie zdania, że Miohi rozbudowuje swoje plany w sposób niekonwencjonalny i ewoluuje w coraz to nowe stadia organizacyjnego rozwoju. Z poziomu „póki działa, to jest dobrze” do „wbrew logice, ale działa”. Wciąż zachodzę w głowę, co mieli na myśli organizatorzy realizując niektóre z pomysłów i ilu helperów musieli złożyć w ofierze wawelskiemu smokowi, by pogoda nie zadziałała jak katalizator lawiny błędów i pomyłek. Nie będę pisał co było nie tak, gdyż takie przedstawienie sprawy nie naświetli problemu. Spróbuję zaś wyjaśnić dlaczego Magnificon XI udał się, chociaż dla mnie wydawało się to niemożliwe.

Wzmożoną pracę pomocników i organizatorów zauważyłem już o dziewiątej wieczorem w piątek, ale ponoć ich wysiłki zaczęły się już dziesięć godzin wcześniej. Nie powinno to dziwić - Hala Wisły to dwa spore obiekty, które ciężko z marszu dostosować do potrzeb konwentu, obejmujące także obszerny teren między nimi. Na użytek imprezy przeznaczono, podobnie jak rok temu, aulę z trybunami, która po zainstalowaniu sceny i osprzętu zamieniła się w main room, w drugim budynku zagospodarowano salę konferencyjną i dużą salę gimnastyczną oraz mniejszą, w której znalazło się miejsce dla obsługi konwentu. Z kolei całe zaplecze socjalne ulokowano w Zespole Szkół Ogólnokształcących Integracyjnych nr 1, oddalonym od Hali Wisły o piętnaście minut marszu. Jak widać do zrobienia było sporo - wieczorem prace przebiegały naprawdę szybko i, jak na moje oko, sprawnie. Dziwi mnie więc, że z samego rana nie wszystko było jeszcze gotowe na wpuszczenie gości. W sobotę o poranku najsłabszym ogniwem okazała się, a jakże, akredytacja, która wcale nie ruszyła o planowanej dziewiątej rano. Najczęstszą odpowiedzią na jakiekolwiek pytanie było zaś „ja nic nie wiem”. Na szczęście formująca się kolejka nie była aż tak imponująca jak zeszłoroczna. Wszedłem w pierwszym rzucie (jakże by inaczej), chociaż z perspektywy mojej i moich kolegów nie było potrzeby, by przedłużać wpuszczanie osób, których dane znajdowały się na osobnej liście tym bardziej, że obsługa akredytacji mojej wejściówki i tak nie znalazła w systemie, a formalności skończyły się na złożeniu podpisu na kartce. Nie ma co się więc dziwić, że dezinformacja dała się też we znaki ochronie, skoro nawet koordynatorzy nie znali jeden drugiego (z czego zrodził się nowy mem głoszący, że „Novinh jest randomem na własnym konwencie”) - na samym starcie imprezy nie było do końca wiadomo, kto ma jaki kolor opaski. Ponoć miało to odróżniać zwykłych uczestników od obsługi i na pewno helperzy mieli niebieskie na nadgarstkach, reszta - nie wiem. Jak stwierdził jeden z zakłopotanych ochroniarzy „są niebieskie, białe, czarne i różowe, bo zabrakło zielonych, które miały być czerwone”. Na szczęście cała reszta zainteresowanych wcale nie wiedziała na ten temat więcej, więc problem dało się rozwiązać w oparciu o wyrozumiałość. Jak więc widać początek imprezy nie wyglądał obiecująco.

Wątpliwości co do powodzenia całego przedsięwzięcia nabrałem jednak dużo wcześniej, bo jeszcze w piątek wieczorem. Krótki rekonesans po placu Hali Wisły uświadomił mi szaleństwo organizatorów, którzy postanowili przenieść wszystkie formy elektronicznej rozgrywki do dużego namiotu. Znalazły się tam komputery, konsole (które po części przestały działać, zanim jeszcze je podłączono), Rock band i gry muzyczne w postaci Dance Central, PIU i DDR. Jako, że z tego całego bogactwa elektronicznej rozrywki interesowało mnie jedynie to ostatnie, to ucieszyła mnie pewność siebie Chmurka, który stwierdził, że „nie ma szans, by nas zagłuszyli”. To jednak obrazuje kłopot, jaki powstał po skoncentrowaniu takiej ilości hałaśliwego sprzętu w jednym miejscu - miłośnicy którejś z gier musieli cierpieć na rzecz pozostałych. Same namioty miały też jedną wielką wadę - ich odporność na warunki atmosferyczne była wątpliwa, wobec czego każdy co chwila sprawdzał prognozę pogody w różnych źródłach i wszystkie jednogłośnie stwierdzały, że będzie padać. Nie padało i to był główny czynnik, który sprawił, że imprezę można było już uznać za udaną. Namioty miały też pewną zaletę - były przewiewne, przez co miłośnicy gier tanecznych wreszcie nie cierpieli z powodu gorąca i zaduchu.

Każdy z odwiedzających zeszłoroczny Magnificon z pewnością ma w pamięci obraz namiotowego miasteczka, w którym odbywały się atrakcje. Niektórym taka opcja nie przypadła do gustu, ja jednak uważam ją za udany pomysł, a po wyjaśnienia odsyłam do mojej relacji z poprzedniej edycji. Tym razem organizatorzy zdecydowali się na inne posunięcie i wszystkie panele, prelekcje i konkursy umieścili na połowie sali gimnastycznej, która kurtyną została rozdzielona na część „expo” i część programową. Niestety, wysokie na dwa i pół metra ścianki nie stanowiły żadnej bariery dla dźwięku, więc doskonale było słychać o czym mowa na innej prelekcji (problem znany z zeszłego roku, gdy z kolei gry muzyczne były umieszczone w pobliżu sali). I mimo że prowadzone przeze mnie atrakcje odbywały się tylko w nocy, to zmęczenie dopadło mnie już po kilku godzinach w sobotę - bezustanny hałas i konieczność przekrzykiwania się z kolegami zza ściany wykańczały psychicznie i fizycznie, zaś zaduch i gorąco odbierały chęć do jakiejkolwiek aktywności. Na szczęście wieczorem zagęszczenie konwentowiczów na metr kwadratowy sali gimnastycznej zmalało nawet o połowę, wtedy też w końcu dało się normalnie prowadzić dyskusje - wcześniej prowadzący pozbawieni daru posiadania donośnego głosu musieli się mocno wysilać, by dotrzeć do wszystkich słuchaczy. Ale to jeszcze nic, mogło być gorzej - ponoć pomysł z umieszczeniem gier konsolowych w namiocie, a prelekcji w sali gimnastycznej narodził się w ostatniej chwili i wcześniej miało być na odwrót. Z tego też wynikła kilkugodzinna nocna przerwa w salach PZTA, ponieważ początkowo niektórzy z członków związku nie chcieli prowadzić atrakcji w środku nocy na podwórku, mając na uwadze zeszłoroczne wspomnienia o dogrzewaniu się przy rzutniku. Dodatkowo dziwi mnie, że wielki dziedziniec został tak skromnie zagospodarowany i konwentowiczom nie zorganizowano żadnych form aktywności na świeżym powietrzu.

Dodatkowo na niekorzyść prelegentów działał gwar panujący przy stoiskach. O ile w zeszłym roku impreza jako-tako zasługiwała na miano „małego expo”, to tym razem ilość sprzedawców wcale nie różniła się od innych podobnych rozmiarowo konwentów. Niektórzy z wystawców spodziewali się nawet większych obrotów, a z moich informacji wynika, że konwentowicze chętnie wydawali swoje pieniądze na mangi, gadżety i upominki. Jednak na drodze do „expo”, jedenasty Magnificon to wyraźny krok wstecz w porównaniu do tego z zeszłego roku.

W swoich żalach i płaczach wybiegłem już tak daleko w przód, że znowu muszę cofnąć się do początku imprezy, czyli do dziesiątej rano w sobotę. Po otrzymaniu standardowego konwentowego wyposażenia w postaci identyfikatora (kolejny do kolekcji, ale wśród reszty nie wyróżniający się niczym szczególnym) i informatora (zszywki z wystającymi obrączkami okazały się świetnym pomysłem, gdyż dało się go przypiąć do smyczki i nosić na szyi) rozpocząłem obchód konwentu. Namiotowa konsolówka jeszcze powstawała, ale na halę wystawców i część prelekcyjną już powoli przybywali konwentowicze. Nie mając jeszcze żadnych konkretnych planów odnośnie zagospodarowania czasu zajrzałem na panel o anime Kyoukai Senjou no Horizon w wykonaniu Quintasana, który swoje prezentacje kończył jeszcze wieczorem w piątek. Wprawdzie nie biorę pod uwagę zapoznania się z serialem, ale prelekcji słuchało się bardzo przyjemnie. Następnie udałem się na bardzo kameralną rozmowę z autorami magazynu Otaku, gdzie Yanek ujawnił plany wydawnicze Studia JG. Niestety z powodu problemów ze stroną japońską zapowiadana na Magnificon premiera drugiego tomu Spice and Wolf musiała zostać odroczona w czasie. Szkoda, bo kupno następnej części komiksu było jednym z moich celów do zrealizowania. Na szczęście zadowoliłem się pierwszą częścią Dogs: Bullets & Carnage od Waneko. W południe udałem się na omówienie aktualnie emitowanych anime, które przez pierwszą godzinę prowadził znowu Quintasan, przez drugą zaś Shin, u którego zaraz potem zagościłem na rozpoznawaniu openingów i endingów. Trochę żałuję, że wybrałem właśnie tę formę rozrywki, gdyż (co wiedziałem od samego początku) wiele w tym konkursie nie ugrałem, a przegapiłem z kolei ciekawie zapowiadający się poradnik na temat oglądania anime przygotowany przez Lorta. W ciągu następnych kilku godzin od 17.00 do 20.00 plan atrakcji nie obfitował w żadne interesujące mnie punkty, więc przezornie udałem się na zakupy mając na uwadze, że z powodu Zielonych Świątek w niedzielę może się to okazać problematyczne.

Po zwiedzeniu mieszczącego się w miasteczku studenckim AGH sklepu i wylaniu siódmych potów na DDRze użyłem prysznica. Ten w budynku Hali Wisły nie spełniał może najwyższych standardów, a ponadto po południu brakowało ciepłej wody, ale było znośnie i, znowu, bez kolejek. Toalety także trzymały poziom, papieru nigdy nie brakowało, ale za to te w głównym budynku odstraszały zapachem (a przynajmniej męskie, z samego rana).

W oczekiwaniu na własne prelekcje znowu udałem się na panel Quintasana, tym razem traktujący o aktualnie emitowanym anime Suisei no Gargantia, w którym swój udział ma sławny na różne sposoby Gen Urobuchi. Po jednogłośnym podkreśleniu niewątpliwych zalet serii w postaci pięknie przedstawionego świata i projektów postaci rozmowa zeszła na gdybanie, co będzie dalej? Ponieważ najnowszy znany nam odcinek pozostawił widzów w niepewności, mieliśmy wielkie pole do popisu w kwestii przewidywania rozwoju fabuły.

Niezapomnianych wrażeń, jak zwykle zresztą na konwentach Miohi, zapewniło mi prowadzenie moich własnych atrakcji. Na zeszłorocznym Magnificonie musiałem pół godziny szukać kabla RGB, tym razem również miałem podobne przygody. Wprawdzie przezornie już godzinę wcześniej poprosiłem koordynatora od spraw technicznych o długopisy potrzebne do przeprowadzenia konkursu rozpoznawania anime na postawie projekcji Anime Music Video i je dostałem, ale za to nie zauważyłem, że w przeznaczonej dla mnie sali brakuje rzutnika. W związku z tym początkowo posiłkowałem się udostępnionym mi przez Miohi notebookiem. Na szczęście, po mojej uwadze, rzutnik do mnie dotarł, ale... notebook nie miał wyjścia RGB! W ostatniej chwili dopadłem znikającego w tłumie koordynatora i naświetliłem nowo powstały problem. Sytuacja ta rozbawiła nas obu w równym stopniu, ale tragedii udało się zaradzić podmieniając rzutnik na egzemplarz wyposażony w wejście HDMI. Swoją drogą, z tym rodzajem sprzętu cały czas były problemy - Shin dostał niemały ochrzan za przenoszenie projektorów bez wiedzy osób za nie odpowiedzialnych, z drugiej jednak strony nie powinien nawet znaleźć się w sytuacji, która by go do tego zmusiła. Wracając do tematu, nowo dostarczony sprzęt towarzyszył mi jeszcze ponad dwie godziny, gdyż zaraz po konkursie prowadziłem kurs tworzenia AMV, na którym sam dowiedziałem się kilku rzeczy i skorygowałem swoją błędną miejscami wiedzę o uwagi bardziej zaznajomionych z tematem słuchaczy. Temat udało mi się zrealizować szybko, więc pozostały czas poświęciłem na projekcję AMV oraz zapoznaniem konwentowiczów ze starym, ale w niektórych kręgach legendarnym anime DiGi Charat.

Godzinę później ugościłem się w sali panelowej, gdzie miałem przeprowadzić prelekcję na temat fenomenalnego i szalenie popularnego anime Girls und Panzer. Tym razem na miejscu był rzutnik, ale gabarytowo zajmował połowę biurka, grzał niczym piec i wygląda na to, że służył już na pierwszym Magnificonie. Mimo później pory (pierwsza w nocy) frekwencja ze strony uczestników dopisała już od pierwszych minut, a po godzinie w sali było już niemalże tłoczno. Bardzo ucieszył mnie fakt, że wszyscy słuchacze okazali się zaznajomieni z serialem, w związku z czym mogłem pominąć większą część prezentacji i przejść do konkretów w postaci mang osadzonych w tymże uniwersum. Tradycyjnie już wszyscy odśpiewaliśmy Katiuszę, co wzbudziło konsternację wśród konwentowiczów przesiadujących w sąsiednich salkach. Oprócz tego słuchaczy zapoznałem z odcinkami specjalnymi i OAV dołączonymi do płytowych wydań Girls und Panzer.

Jak na złość, gdy już zrealizowałem wszystkie przygotowane przeze mnie punkty programu, trafiłem na wspomnianą już przerwę w salach PZTA, zaś w pozostałych już do samego końca konwentu nie znalazłem nic ciekawego. W związku z tym ogromną ilość wolnego czasu zagospodarowałem już nie grając, ale usilnie tłukąc w DDR, czemu sprzyjał nocny chłód i doborowe towarzystwo. Ani się zorientowałem, a już wstało słońce, a zmęczenie wzięło górę i dwie godziny do ósmej rano przeznaczyłem na drzemkę, po której znowu udałem się do Quintasana na przegląd anime niszowych. Rzeczywiście zaprezentował serie, które są warte uwagi, ale niewiele osób dotychczas zdecydowało się poświęcić im czas. Po tym jeszcze chwilę zostałem w tej samej sali by posłuchać, co Messer ma do powiedzenia na temat najbardziej nieudanych adaptacji w historii anime, a następnie stanąłem do gry w „Screenowym miksie animcowym” przygotowanym przez Lorta, gdzie zająłem drugie miejsce. Niestety, jak to zwykle bywa, uzbierane punkty nie przydały mi się do niczego, gdyż w niedzielę rano wszystkie warte uwagi nagrody znalazły już właścicieli, wobec czego ostentacyjnie swoją konwentową walutę rozrzuciłem przy stoiskach w nadziei, że ktoś będzie umiał ją spożytkować.

Mimo obszernej listy atrakcji, w których uczestniczyłem (bądź też prowadziłem), prawda jest taka, że od północy konwent mocno zwolnił i oferował niewiele ciekawych zajęć. Na szczęście nie był to ten sam poziom, co zabójcza nuda na drugim Mokonie, ale przerwy w planie atrakcji dały o sobie mocno znać.

Tradycyjnie już ominąłem obydwa pokazy strojów i rozdmuchany koncert DeedballaP. Niemniej cieszy mnie, że wśród imprezowiczów znalazło się wiele osób noszących kostiumy z ulubionych anime nie tylko z okazji cosplayu. Samym strojom konkursowym miałem okazję się przyjrzeć i muszę przyznać, że zachwyciły mnie wykonaniem. W porównaniu do tego, co widziałem rok temu, było znacznie lepiej.

Jako, że podsumowanie zawarłem na początku, to teraz pora na pewien optymistyczny akcent: mój pociąg wjeżdżając do Krakowa miał 20 minut opóźnienia, w Warszawie 10, zaś do Białegostoku przyjechał punktualnie, wobec czego i wbrew snutemu jeszcze w piątek czarnemu scenariuszowi zdążyłem na ostatni autobus, którym przebyłem ostatni etap trasy do domu. Czasami nawet PKP się do człowieka uśmiechnie. Dziewięć godzin w jedną stronę, ale uważam, że było warto.

PS:

Karne wiadomo-co dla mangoludów z Białegostoku, gdyż nikt z nich nie pojawił się na Magni. Lenie i jeszcze raz lenie, dalej niż do Warszawy się nawet nie ruszają. I jak tu pokazać światu, że w stolicy Podlasia istnieje jakikolwiek fandom?


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • silvict : 2013-05-28 11:30:15
    :)

    Fajna recenzja. Dobrze, że nie tylko o failach, bo takich tekstów już sporo po necie się poniewiera. Od jakiegoś czasu załatwiam sobie noclegi na mieście, bo sleepy to zawsze słaby punkt programu konwentów i jakoś łatwiej mi przełknąć niedociągnięcia organizacyjne Miohi.

  • Skomentuj