Opowiadanie
Digimon Another Dimension
Czerwony piorun
Autor: | Chudi X |
---|---|
Serie: | Digimon |
Gatunki: | Akcja, Fantasy, Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2013-06-12 20:25:59 |
Aktualizowany: | 2013-06-17 19:06:59 |
Następny rozdział
Kopiowanie możliwe jedynie za zgodą autora.
- Lato 2013 roku było niezwykle kapryśne. Liczne ulewy, burze, gradobicia i powodzie popsuły wakacyjne plany wielu mieszkańców Polski. Rolnikom nie udało się zebrać plonów, a ceny żywności drastycznie skoczyły w górę. Niezadowolenie Polaków powoli zaczynało sięgać zenitu i zapewne doszłoby do wybuchu protestów, gdyby nie poprawa pogody. W ostatnim tygodniu lipca temperatura nie spadała poniżej dwudziestu stopni Celsjusza, a na niebie nie pojawiały się żadne chmury. Natomiast w dniu dzisiejszym - pierwszego sierpnia - zaczęły dawać się we znaki niecodzienne zjawiska atmosferyczne...
- Boże, jak ta kobieta przynudza. Zamiast powiedzieć wprost, że przy zerowym zachmurzeniu i słonecznej pogodzie wali czerwonymi piorunami w okolicach Krakowa, Krzeszowic, Torunia, Iławy, Warszawy, Jeleniej Góry i Pyrzyc, powtarza znane informacje. Swoją drogą, ciekawe skąd ta barwa i dlaczego akurat tam, a nie w Zakopanem czy Tokio? Będzie ci przeszkadzać, jeśli zmienię kanał? - bąknąłem od niechcenia do mojego przyjaciela, który był zajęty piciem piwa.
- Jest mi to całkowicie obojętne. Zresztą mamy taką porę roku, że w telewizji emitują jedynie same powtórki.
Jak widać, Staszkowi było wszystko jedno. Zresztą, nie tylko jemu. Źle znosimy upały (dziś po dziewiątej termometry pokazywały prawie trzydzieści stopni). Wraz ze wzrostem temperatury odechciewa nam się wszystkiego, co wymaga zbędnego wysiłku. Dlatego też popijaliśmy zimne piwo w domowym zaciszu. Spojrzałem na zegarek, zbliżała się godzina osiemnasta.
- Na mnie już czas. Siedzę tu stanowczo za długo. Zresztą, Marzena pewnie wróci z pracy za kilkanaście minut. Wątpię, aby po tym, jak musiała zostać trzy godziny dłużej miała ochotę dotrzymywać towarzystwa koledze męża.
- Dobrze wiesz jak jest, ale jak dla mnie to nie musisz się śpieszyć. Może jednak zostaniesz? Te pioruny nie prezentują się najciekawiej.
W oczach mojego kolegi widać było troskę. Nie ma co się dziwić, w Krzeszowicach mogę czuć się jak w domu. Sama myśl, że za godzinę wrócę do Krakowa - miasta, za którym niespecjalnie przepadam (choć mieszkam tam od urodzenia) nie napawała mnie zbytnim optymizmem. Jednak mam pewną zasadę - nie nadużywa się dobroci i gościnności innych.
- Nie, doskonale wiesz, że złego diabli nie biorą - wypowiedziawszy to zdanie sprawdziłem, czy wszystkie potrzebne rzeczy (portfel, telefon, słuchawki i klucze) znajdują się w moich kieszeniach, ubrałem buty, uściskałem kolegę na pożegnanie i opuściłem przytulne mieszkanko w czteropiętrowym bloku przy ulicy Armii Krajowej.
Skierowałem swe kroki w stronę przystanku busów. Pioruny waliły jak oszalałe, jednak panowie kierowcy mieli na tyle odwagi, aby nie porzucić pracy. Wsiadłem do busa jadącego w kierunku Krakowa i usadowiłem swój ciężki tyłek na standardowym miejscu. Pojazd ruszył.
Gdy starałem się doprowadzić do porządku splątane słuchawki, aby oddać się możliwości słuchania piosenek zapisanych w pamięci telefonu, do mych uszu dotarła seria groźnych huków. Przerażony natychmiast przytknąłem swą twarz do szyby. Okazało się, że gigantyczne gromy jak szalone uderzają w blok, który opuściłem kilka minut temu. Nie minęło wiele czasu, jeden z nich trafił w busa.
Czerwone światło wdarło się do wnętrza pojazdu, a temperatura skoczyła drastycznie. Czułem się, jakbym płonął od środka, na domiar złego nie mogłem złapać oddechu. Zastanawiałem się, czy to mój koniec? Cześć najciekawszych momentów życia przeleciała mi przed oczami. Pewnie każda inna osoba zaczęłaby modlić się i błagać o wybaczenia za grzechy. Ja tego nie zrobiłem. Nie chciałem tak skończyć i poddać się bez walki. Tylko co mogłem zrobić? Najprawdopodobniej nic kompetentnego, dlatego zacząłem krzyczeć niczym bohaterowie anime znajdujący się w opresji. W pewnym momencie telefon komórkowy, który leżał na moich kolanach rozbłysnął niebieską poświatą. Zaczęło się ochładzać, mogłem oddychać. Spojrzałem na innych pasażerów - nie rozmawiali ze sobą (przed uderzeniem byli bardzo gadatliwi), chociaż część z nich miała otwarte usta. Najprawdopodobniej czas się zatrzymał. Wywnioskowałem to z faktu, że bus nie jechał, podobnie jak samochody przed nim, lecz „stał w miejscu”. Spojrzałem przez szybę - w bezruchu zamarli również ludzie na chodniku i zwierzęta. W pewnym momencie moim oczom ukazała się istota o dziwnej fizjonomii - żółtym futrze i dwóch ogonach. Stwór zaczął zbliżać się w kierunku pojazdu, jego oczy mieniły się zielonym blaskiem. Niestety, niczego więcej nie pamiętam. Zemdlałem.
Obudził mnie powiew chłodnego powietrza i głos mężczyzny. Należał on do kierowcy, który starał się postawić mnie na równe nogi. Powód był prosty - dojechaliśmy do Krakowa. Bolała mnie głowa, czułem również zimny pot na całym ciele. Rozejrzałem się dookoła, nigdzie nie było widać tajemniczej istoty. Spojrzałem też na zegarek w telefonie, który wskazywał kilka minut po dziewiętnastej. Przez chwilę wydawało mi się, że komórka zmieniła kolor z szarego na czarny z pomarańczowymi wykończeniami. Przetarłem oczy - wróciła do normalnego stanu. Podziękowałem kierowcy i opuściłem pojazd. Udałem się w stronę przystanku tramwajowego, aby pojechać do domu. Nie wiedziałem jednak, że śledzi mnie pewien stwór. Miałem przekonać się o tym dopiero następnego dnia.
~Gdzieś w innym wymiarze.~
Nieznana postać ubrana w ciemną pelerynę z kapturem, który spoczywał na jej głowie przechadzała się po ogromnej sali. Wszystkie okna były zasłonięte purpurowymi kotarami, w wyniku czego do pomieszczenia nie dostawało się żadne światło. Na jednej ze ścian wisiały kandelabry, jednak tylko w kilku z nich umieszczono świeczki, na knotach których palił się ogień. Rzucał on słabą poświatę na wnętrze sali. Była ona jednak na tyle silna, że przypadkowa osoba niezaznajomiona z pomieszczeniem mogła ujrzeć zarysy części przedmiotów znajdujących się w nim. W centrum sali stał okrągły stół otoczony wysokimi krzesłami. Na jednym z nich siedziała kolejna postać. Niestety, blask świec nie był na tyle silny, aby przepędzić ciemność zalegającą na jej ciele. Z sufitu zwisał ogromny żyrandol umiejscowiony tuż nad stołem. Dlaczego był pozbawiony świec? Tego nie wiadomo. Pod ścianą z kandelabrami znajdującą się naprzeciw tej z oknami stały kamienne posągi fantastycznych istot. Cześć z nich przypominała monstra rodem z koszmarów sennych, inne, w słabym blasku świec sprawiały wrażenie przyjaznych stworków. Niestety, w obecnej chwili nie można było dostrzec, co znajdowało się na dwóch pozostałych ścianach.
Osoba, która przechadzała się po sali przystanęła przed jednym z pomników. Światło świec delikatnie padało na jej ciało. Okazało się, iż osobnik ten ma około metra osiemdziesiąt wzrostu, nosi białe rękawiczki, a na jego twarzy spoczywa maska rodem z antycznych przedstawień teatralnych. Niespodziewanie nieznajomy przerwał milczenie i przemówił silnym głosem do postaci siedzącej przy stole.
- Posłańcy donoszą, że drogi Bagramon zawiódł. Pokładałem w nim spore nadzieje. Jakby tego było mało zaczął wspierać ludzi, połączył siły z drugim Bagramonem, w wyniku czego udało im się sprowadzić bohaterów z alternatywnych światów i pokonać Quartzmona. Kto by pomyślał, że serca tych nędznych istot wciąż są na tyle silne, aby nie poddać się jedynej słusznej wartości - ciemności. Moi poprzednicy zawiedli wiele razy. Miejmy nadzieję, że nic nie pokrzyżuje mych planów! Zwłaszcza, że w tym świecie digimony nie istnieją jako realne byty. Zapewne powiesz, że nie przewidziałem wszystkiego? Dlatego poczyniłem pewne kroki. Co o tym myślisz, ENIAC-u?
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.