Opowiadanie
One Piece: Alternative Version - Shin Sekai
10. I Etap, Las Dzikich Bestii
Autor: | barry13 |
---|---|
Serie: | One Piece |
Gatunki: | Akcja, Fantasy, Fikcja, Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Przemoc |
Dodany: | 2014-01-05 08:00:22 |
Aktualizowany: | 2014-01-02 10:55:22 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Zabrania się kopiowania fragmentów lub całości utworu bez zgody autora.
Na plaży w jednej chwili zapanował chaos. Większość uczestników, nie mając zbytniego wyboru pobiegła w las za Pandamanem, chcąc jak najszybciej przejść do kolejnego etapu. Luffy uczynił podobnie i szybko znalazł się pośród dzikiej roślinności.
- Hmm, w którą stronę powinienem pójść? - Zastanawiał się.
- Powiem ci gdzie pójdziesz: prosto do piekła! - Ryknął nieznany mu głos, a gumiak szybko wskoczył na najbliższe drzewo, unikając ciosu wielgachnej pięści.
- Hej, kim jesteś? Dlaczego mnie atakujesz? - Spytał pirat napastnika. Był nim kilkumetrowy, łysy staruszek z długą białą brodą i absurdalnie wysokim czołem. - Nie znam cie, i nie wiem czego ode mnie chcesz.
- Och, oczywiście że mnie nie znasz, ale ja znam ciebie, wnuku Garpa. - Powiedział cicho staruszek, po czym wrzasnął tak głośno, że ptaki siedzące w koronach drzew odleciały z piskiem. - Jestem Don Chinjao!
- A ja Monkey D. Luffy, człowiek który zostanie królem piratów.
- I to właśnie jest powód, dla którego muszę cię zabić! - Ryknął Chinjao. - Po pierwsze primo, jesteś wnukiem człowieka który wtrącił mnie do Impel Down na wiele długich lat. Po drugie primo, masz w nazwisku D, tak jak wszyscy ludzie którzy zniszczyli moje marzenia. Ale najważniejsze! - Wskazał na kapelusz pirata. - Nosisz kapelusz człowieka, który okrył moja rodzinę hańbą!
- Nie kumam. Jak masz jakąś sprawę do dziadka albo Shanksa, to czemu nie pogadasz z nimi?
- Dlaczego niby miałbym mieć sprawę do Czerwonowłosego? - Staruszek zamyślił się. - Zaraz zaraz… nie mów, że nie wiesz…
- Nie mów, że chciałeś złapać Słomianego, Chinjao. - Z okolicznych zarośli wyszła grupka uzbrojonych po zęby mężczyzn. - Dobrze wiesz, że skończyłeś się dwadzieścia parę lat temu. Słomiany jest nasz.
- Więc znasz Crocusa? - Spytał Zoro.
- Tak, to mój stary znajomy. Całkiem niedawno się z nim widziałem, a on mi co nieco o was opowiedział. Zresztą jesteście całkiem sławni, Zoro-kun.
- To przez to, że Luffy zawsze pakuje się w największe kłopoty. - Odparł szermierz. - Właśnie, muszę go jak najszybciej znaleźć.
- Jeśli jest taki silny jak słyszałem, to pewnie w trymiga dotrze do statku, więc nie ma się co martwić. Bardziej przejmowałbym się tymi tutaj. - Towarzysz mechowłosego poprawił kapelusz i wskazał kilka dziwnych bestii, które zdążyły ich otoczyć. Żółw z głową sępa, stojący na dwóch nogach i wyposażony w niezwykle długie pazury. Zwierzę przypominające kształtem świnię, jednak dużo większe, pokryte żółtą sierścią w cętki i z długimi kłami wystającymi z paszczy. I wreszcie, zdawałoby się przywódca - niedźwiedź o zielonej sierści i wyłupiastych oczach, który co chwilę chwytał niezwykle długim językiem przelatujące ptaki i połykał je w całości.
- Jak chcesz, zostaw to mnie. - Rzucił Zoro. - Nie powinno być kłopotu.
- Tak myślisz? Cóż, zobaczymy.
W jednej chwili wszystkie trzy stwory rzuciły się na szermierza. Ten jednak nie zamierzał zostać ich obiadem. Odskoczył przed szarżująca świnią, jednocześnie blokując mieczem dziób żółwia, a drugim ucinając wystrzelony w jego kierunku obślizgły jęzor.
- Sorry, ale chyba jestem lepszą bestią od was. - Mruknął.
Po chwili walka była skończona, a u jego stóp leżały trzy ciała.
- Mówiłem że nie będzie problemu? - Rzucił do towarzysza. - A tak właściwie to nie wiem jak się nazywasz.
- Cóż, powiem ci, ale nie panikuj. Jestem Scopper Gaban.
- Aha. - Odparł Zoro, i ruszył przed siebie.
- Jak to”aha”? Powinieneś być w szoku, że ktoś taki jak ja, drugi najsilniejszy w załodze Króla Piratów, wciąż żyje i jest obok ciebie! Przecież nie co dzień spotyka się piracką legendę!
- Pewnie byłbym zdziwiony, gdybym nie spotkał Rayleigha dwa lata temu. - Odparł szermierz.
- Co? Spotkałeś Raya? - Spytał ze zdziwieniem Gaban.
- Ta, cała ]załoga poznała go na Sabaody dwa lata temu.
- Cholerny stary cap, nic mi nie powiedział. - Mruknął pod nosem załogant Rogera. - Jeszcze mnie popamięta, stary pijak i hazardzista…
Rayleigh głośno kichnął dwa razy, rozlewając alkohol.
- Czyżbyś się przeziębił, Ray-san? - Zagadnęła go Shakky nalewając mu kolejnego drinka.
- To chyba nie to, ale dzięki za troskę. Mogłabyś podgłośnić?
- Pewnie. - Przekręciła gałkę na radio-ślimakofonie, a dźwięk rozniósł się po całym barze. - Chyba naprawdę robisz się stary.
- Chyba tak. - Roześmiał się srebrnowłosy.
- … przypuszczał, że ten młody pirat pojawi się na Igrzyskach zaraz po tym, jak zjawił się na Archipelagu Sabaody? Z pewnością owoc Mera Mera to wielka pokusa, ale czy Monkey D. Luffy poradzi sobie z resztą wojowników, którzy przybyli w tym samym celu co on? - Z głośników radia dobiegał głos komentatora Igrzysk, Parkera. - Jak sądzisz, Diamante-san?
- No właśnie Luffy. Zobaczymy, czy podołasz Koloseum. - Rayleigh upił kolejny łyk alkoholu. - Trzymam kciuki.
Bartolomeo zajadał się mięsem z ledwo co upolowanych zdobyczy. Jadł powoli, delektując się smakiem.
- Chcesz trochę? - Wyciągnął rękę z kawałkiem mięsa w stronę rosnących nieopodal zarośli. -No wyłaź, wiem ze tam jesteś. - Powiedział ze zniecierpliwieniem w głosie, gdy nie usłyszał odpowiedzi.
- Eh, powinienem wiedzieć że mnie wyczujesz. - Mężczyzna wygramolił się z krzaków i usiadł obok pirata.
- Spokojnie, to nie znaczy że od razu cię zjem! Zresztą, jesteś dla mnie za mało ludzki. - Roześmiał się Bart, po czym zręcznym ruchem odkroił kolejny kawałek mięsa z leżącego obok ciała. Jego ofiara tylko jęknęła z bólu, nie mogąc się ruszyć. - To co, chcesz? Mam jeszcze sporo.
- Wiesz dobrze, że nie gustuję w tego typu… potrawach. Poza tym nie przyszedłem tu na pogawędki.
- Jack mnie sprawdza? - spytał z przekąsem kanibal, wpychając do ust kawałek mięsa. - Myślałem że już dostatecznie mi ufa, po tym jak zinfiltrowałem sojusz Kidda. Swoją drogą, ile dostałeś za swój ostatni artykuł?
- To nieistotne. Poza tym, naszym celem nie są pieniądze, lecz chaos. Dlatego Jack chce zniszczyć biznes Jokera. Byłbym zapomniał, mały prezent. - Absa podał kanibalowi zmiętą kartkę zawierającą nazwiska wszystkich uczestników Igrzysk. - Większość to słabeusze, ale na kilku trzeba uważać.
- Monkey D. Luffy? Czy to nie ten, który…
- Właśnie ten - uciął jego pytanie Absa. - Pamiętaj kto jest celem. Nie ma czasu na bezsensowne zabawy. Skontaktuję się z tobą, gdy będziesz w Koloseum. Do zobaczenia - powiedział i zniknął w zaroślach.
- Spokojnie! - zawołał za nim Bart. - Co może pójść nie tak? Swoją drogą, ciekawe jak smakuje gumowe mięso… - mruknął sam do siebie i wrócił do obracania mięsa nad ogniem.
- Więc przysłali tu admirała? - spytał Urouge przez ślimakofon. - Powinieneś powiedzieć nam o tym wcześniej!
- Sugerujesz że mistrz Dogma mógłby przegrać? Zresztą, sam nie wiedziałem że Zephyr weźmie udział w turnieju.
- Więc to Zephyr… - mruknął czarnobrody. - Dobrze że nie Kizaru. A ty, panie właśnie-zostałem-vice-admirałem? Nie dołączysz?
- Mam swoje zadanie. Ale nie licz że coś ci powiem! Wciąż jestem z Marynarki, piracie!
- A mimo to służymy jednemu bogu. - Mnich zaśmiał się głośno, a ptaki siedzące na okolicznych drzewach ze strachem poderwały się do lotu. - Dobrze, niech każdy zajmie się tym co do niego należy. My zdobędziemy Płom-płomieniowoc a mistrz Dogma złapie Caesara Crowna.
- Słyszałeś to, Coribou? - spytał brata Caribou, jednocześnie dobijając uprzednio pokonanych przez Urouge’a piratów. - Dwóch z trzech najwyższych kapłanów tu jest! To nasza wielka szansa!
- Co przez to rozumiesz, bracie Caribou? - Coribou wrzucił kolejne ciało do wykopanego przez siebie kilkunastometrowego dołu.
- Nie rozumiesz? Jeśli wygramy turniej, albo porwiemy tego Caesara - kimkolwiek on jest - to z pewnością kapłani szepną o nas dobre słówko Sam-Wiesz-Komu. Kto wie, może nawet sami zostaniemy… Nie, nie mogę! Nie jestem godzien by stać przed obliczem boga! - Caribou był rozdarty. Jego piracka natura pełna pychy dała o sobie znać, ale jego samego napawało wstrętem że dopuszcza się tak obrzydliwego grzechu. W końcu, sam fakt że został wysłany razem z takimi znakomitościami jak Urouge czy Dogma był wystarczającym zaszczytem.
- Zbieramy się. - rzucił w kierunku braci Urouge. - Caribou, uspokój się. Takie zachowanie nie przystoi komuś, kto niesie wolę Sam-Wiesz-Kogo.
- Ależ ja przecież nie jestem godzien, aby…
- Łap. - Mnich rzucił mu mały, kamienny pierścień. - To nagroda za dostarczenie informacji o Poseidonie. Nawet jeśli nie przyprowadziłeś mu Słomianego, nasz pan potrafi docenić twojego zasługi.
Caribou chciał coś powiedzieć, podziękować albo chociaż zaśpiewać hymn pochwalny na cześć boga, jednak z jego ust wydobyło się tylko kilka trudnych do wyartykułowania dźwięków, po czym pirat upadł na ziemię z pianą na ustach.
- Pieprz się, Słomiany - wyszeptał, gdy jego brat niósł go przez dżunglę. - Król Piratów? Dobre sobie! To jest prawdziwe szczęście! - Po czym zemdlał.
Rebecca biegła przez las, chcąc jak najszybciej dotrzeć do statku. Póki co miała szczęście - żadna z dziwnych bestii zamieszkujących Green Bit jej nie zauważyła, a nawet jeśli to dziewczyna nie została uznana za godną zjedzenia. Jednak fortuna wkrótce miała przestać się do niej uśmiechać.
- Proszę proszę, kogo my tu mamy? - Rebecca zwróciła się w kierunku z którego dochodził głos. Ujrzała kilku mężczyzn siedzących pod wyjątkowo dużym, nawet jak na Green Bit drzewem, i jeszcze paru siedzących na gałęziach. - Chłopaki, wygląda na to ze ten las nie jest taki zły, skoro biegają po nim takie ślicznotki, co nie chłopaki? - Spytał ich przywódca, a odpowiedział mu gromki śmiech.
- Nie mamy powodu by walczyć. - Powiedziała zdecydowanym głosem Rebecca. - Nie lepiej, jeśli każde z nas pójdzie swoją drogą?
- Ależ my wcale nie chcieliśmy walczyć! - Oburzył się pirat. - Wręcz przeciwnie. Bo widzisz, to nie jest miejsce dla kobiet, więc pomyśleliśmy że możemy ci pomóc… o ile się odwdzięczysz. - Dokończył z obleśnym uśmieszkiem na ustach.
- Co masz na myśli? - spytała nieco już przestraszona dziewczyna. Nie bądź tchórzem, Rebecco. Nie po to trenowałaś tyle lat, by teraz się poddać, pokonasz ich jeśli się postarasz!
- Chyba dobrze wiesz! - Pirat wyciągnął rękę by dotknąć twarzy Rebecci i wrzasnął z bólu, gdy ucięta kończyna spadła na ziemię.
- Nie macie wstydu? Zaczepiać samotną dziewczynę? - Z gałęzi jednego z drzew zeskoczył samuraj. - Spotkałem już na tej wyspie morderców i złodziei, ale takie coś napawa mnie prawdziwym obrzydzeniem.
- To nie twoja sprawa! Kim ty w ogóle jesteś?
- Jestem człowiekiem który stoi na straży moralności! - wykrzyknął, po czym roześmiał się jakby własnie usłyszał niezwykle zabawny dowcip. - Tak pewnie bym powiedział, jakbym był jakimś superbohaterem czy kimś w tym rodzaju. A tak na poważnie - powiedział, odgarniając kosmyk ciemnych włosów z czoła - muszę was prosić, byście odsunęli się od własności panicza Doflamingo.
- Własność Doflamingo? O co ci chodzi?
- Ta. Dziewczyna. Jest. Własnością. Donquixote. Doflamingo. Może mam to przeliterować?
- Kapitanie, może lepiej się wycofajmy? - Kilku piratów było wyraźnie przerażonych, jednak ich kapitan nie tracił rezonu.
- Słuchaj koleś, nie wiem kim jesteś i nie chcę wiedzieć. I tak zaraz będziesz martwy! - Pirat wyciągnął zza pasa pistolet. - Następnym razem uważaj, komu wchodzisz w drogę! Jestem wart 100 milionów… - Kaszlnął krwią. - 100 milionów… - Jego głowa upadła na ziemię.
- Musiałbyś być przynajmniej pięć razy silniejszy, żeby ze mną walczyć. - Samuraj znalazł się za plecami pirata dokładnie w momencie, gdy ciało upadło na ziemię, pokrywając trawę kałużą krwi. - Może macie kogoś wartego 500 milionów? - zwrócił się do pozostałych przy życiu piratów.
- To wszystko na co was stać? Mało dzikie - powiedział Wilde z rozczarowaniem w głosie. Wokół niego walało się mnóstwo ciał, zarówno ludzi jak i zwierząt. Większość została przez niego zabita w przeciągu dwóch minut.
- To chyba nie był dobry pomysł, brać udział w Igrzyskach. To dla nas za wysokie progi. - Pirat przyczajony w zaroślach obserwował walkę Wilde’a przez lornetkę. - Nawet jeśli jest kapitanem najsłabszej dywizji, to wciąż załoga jednego z Yonkou, nie?
- Chciałeś chyba powiedzieć: najsilniejszej?
- Hmm? - Pirat obrócił się, jednak zamiast swojego kumpla ubezpieczającego tyły ujrzał kapitana dziewiątej dywizji piratów Kaidou, Wilde. Zadziałał instynktownie, strzelił nawet nie celując. Zresztą z tej odległości nie mógł spudłować.
- Dziko - mruknął Wilde, po czym wypluł złapaną między zęby kulę prosto w czoło strzelca, zabijając go na miejscu.
Pandaman siedział na pokładzie statku i ze znudzeniem obserwował plażę. Minęła ledwo godzina więc nikt nie ukończył jeszcze I etapu. Mężczyzna w masce pandy jeszcze raz przejrzał listę uczestników.
- Pomyślmy, kto może przejść dalej… W tym roku zgłosiło się mnóstwo silnych ludzi, trzeba będzie zrobić dogrywkę jeśli zbyt wielu zawodników przetrwa dzisiejszą noc. - Ziewnął głośno. - Rany, że też akurat ja muszę tu siedzieć. - Z zamyślenia wyrwał go głośny szelest. Po chwili z lasu wyszedł ubrany w czarne kimono człowiek z twarzą zasłoniętą szarą, kamienną maską. Zaraz za nim wyłoniła się kilkunastometrowa bestia - groteskowe połączenie lisa, świni i tygrysa. Stwór zamachnął się potężną łapą, jednak atak został z łatwością zatrzymany przez trzymaną w prawej ręce zamaskowanego kosę. W tym samym momencie głowa i kawałek tułowia zwierzęcia zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie niepokojony już przez nikogo, mężczyzna powoli wszedł na pokład statku.
- Niezły czas, panie shichibukai - powiedział Pandaman, gdy Dogma przeszedł obok niego.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.