Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

One Piece: Alternative Version - Shin Sekai

13. Człowiek którego nienawidzę

Autor:barry13
Serie:One Piece
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Komedia, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2014-04-26 11:09:57
Aktualizowany:2014-04-26 11:09:57


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabrania się kopiowania fragmentów lub całości utworu bez zgody autora.


Zoro i Sogeking znaleźli Luffiego dokładnie tam gdzie się go spodziewali, czyli w mesie. Pośród stołów jak w ukropie uwijały się zgrabne kelnerki, a kucharze ledwie nadążali z przygotowywaniem posiłków. Jeśli o te chodzi, to nie było to nic specjalnego - prosta strawa mająca zapewnić zawodnikom wystarczająco dużo energii do następnej rundy. Wystarczył rzut oka i zielonowłosy szermierz już wiedział że posiłkom serwowanym podczas Igrzysk daleko do wymyślnych dań Sanjiego. Ale Luffy'emu najwyraźniej to nie przeszkadzało, sądząc po tym z jakim zapałem zajadał się gulaszem.

- Hej, kapitanie - przywitał się Zoro, siadając obok gumiaka.

- Szeszć, Zoro - odpowiedział Luffy z pełnymi ustami. - Szo szy tu rofisz?

- Przyszliśmy ci pomóc.

- My? - Luffy zdziwił się tak bardzo że aż przełknął nie do konca przeżute mięso. - Ktoś jest z tobą?

- Kopę lat, Luffy.

- Wow! Sogeking! - wykrzyknął Słomiany na widok Króla Snajperów.

- Przecież to Usopp, nie pozna... - zaczął Zoro ale Sogeking uciszył go kuksańcem w bok.

- W sumie… - Po twarzy Luffy’ego widać było, że zaczął intensywnie myśleć. Z największym na jakie było go stać skupieniem wpatrywał się w króla snajperów, aż w końcu wypalił: - Ten nos. Identyczny jak Usoppa.

- Och, to da się bardzo prosto wyjaśnić - powiedział z powagą Sogeking. - Zarówno ja, jak i mój przyjaciel Usopp pochodzimy ze starożytnego rodu snajperów, a niezwykle długi nos to nasz znak rozpoznawczy. W końcu kazdy starożytny ród ma jakieś znaki szczególne, prawda?

Luffy musiałby być największym naiwniakiem pod słońcem by w to uwierzyć, pomyślał Zoro.

- To ma sens - odpowiedział kapitan i wrócił do jedzenia. - Właściwie to co tu robisz? Też chcesz skopać dupę Mingowi?

- Skopać mu dupę? Nie, jestem tu w nieco innym celu. - Sogeking triumfalnie uśmiechnął się pod maską. Wiedział że ta chwila nadejdzie i przygotowywał się na nią od wielu dni. Miejsce nie było może idealne, znacznie bardziej nadawałoby się Koloseum aniżeli obskurna mesa, ale drugiej okazji nie będzie. Nadszedł czas na Sekretną Technikę Motywacyjną: Bohaterską Przemowę Prestiżu! - By uwolnić Dressrosę spod jarzma terroru rodziny Donquixote, ja, król snajperów Sogeking, przybyłem by zrealizować tajny plan rewolucjonisty Dragona, który to osobiście poprosił bym to ja…

- Tata też chce skopać dupę Mingowi? - przerwał mu wpół zdania gumiak, większe zainteresowanie okazując kawałkowi mięsa na talerzu niźli pompatycznej mowie snajpera.

Minęło kilka lat od ich ostatniego spotkania i Sogeking zapomniał już, jak bardzo specyficzny jest jego kapitan. Nie było sensu w tłumaczeniu Luffy’emu meandrów polityki i zawiłości planów rewolucjonistów, więc Sogeking ujął to tak aby kapitan zrozumiał: - Właściwie to tak.Razem z paroma kumplami chcemy zrobić rozróbę, żeby Doflamingo wyniósł się z Dressrosy.

- Aha. - Luffy kiwnął ze zrozumieniem głową. - Ale zanim się wyniesie, mogę skopać mu dupę?

- Nie widzę problemu.

- No to wszystko ustalone - odparł Słomiany i wrócił do jedzenie.

- Hej, panie Wcale-Nie-Usopp, może mu powiesz jakich to masz kumpli? Możesz się nieźle zdziwić, Luffy - powiedział z przekąsem Zoro.

- Och, masz na myśli byłych agentów Cipher Pol? Rzeczywiście, mógłbyś się nieźle zdziwić gdybyś ich spotkał, Luffy.

- Chwila, agenci CP? - Luffy znów przerwał konsumpcję. - Nie gadaj że kumplujesz się z kolesiami którzy porwali Robin?!

- Spokojnie, oni już nie pracują dla Rządu, ergo są dobrzy. - W tym miejscu Sogeking przerwał, zastanawiając się nad własnymi słowami. - Chociaż może “dobrzy” to za mocne słowo. Ujmę to inaczej: prawie nie są źli. Ale spokojnie, to nie jedyni działający z rozkazu Dragona. Twój ojciec wysłał na tę misję jednych z najlepszych ludzi rewolucjonistów.

- Mamy już agentów CP, kto następny? Admirał Marynarki? - Ironizował Zoro.

- Tak naprawdę to nie mam pojęcia. Znam tożsamość tylko jednego, i tak się składa że siedzi on kilka stolików dalej.

- Serio? Który to?

- Tamten. - Sogeking wskazał samotnie siedzącego w kącie mesy mężczyznę w kapeluszu. Jego twarz zasłaniały gogle i kraciasta chusta.

- Ten koleś? - spytał z irytacją w głosie Luffy. - Przecież on chce zdobyć owoc Ace’a!

- Wiesz co Luffy - wtrącił się Zoro - wydaje mi się że wszyscy tutaj chcą zdobyć ten owoc. O to tutaj chodzi.

- Właściwie to czemu nie usiedliście razem? - spytał Sogeking. - Sądziłem że będziecie mieli sobie sporo do powiedzenia.

- Niby czemu? Nawet go nie znam, chociaż miałem wrażenie że już go kiedyś widziałem.

- Zaraz, wiesz w ogóle jak mu na imię?

- Nie i nic mnie to nie obchodzi! On chce owocu Ace’a, więc po prostu go pokonam.

- Cóż, mogłem się spodziewać że nie pójdzie tak łatwo. On nie jest zbyt kontaktową osobą. Ale myślę że co do walki z nim zmienisz zdanie - powiedział Sogeking po czym zakrzyknął na cały głos: - Hej Saboo! Usiądź z nami!


***

Tymczasem w innej części okrętu zawodnicy mogli obejrzeć wywiad Parkera z Diamante, który komentował poziom tegorocznych zawodników.

- W tym roku prawie trzystu uczestników zdołało zakwalifikować się do następnego etapu Igrzysk - zaczął dziennikarz. - Pozostała niespełna godzina do zakończenia I etapu, więc prawdopodobnie liczba ta jest ostateczna. Czy sądzi pan, że jest to wynik niezwykłej siły uczestników, czy też raczej niski poziom rundy kwalifikacyjnej?

- Tegoroczni zawodnicy - Diamante przerwał by sięgnąć po pieczone skrzydełko kurczaka, które następnie przeżuwał w milczeniu dobre kilka minut - to żart. Prawie trzystu, a dokładnie dwustu dziewięćdziesięciu czterech. Mniej niż trzydziestu zakwalifikuje się do rundy trzeciej. Z wyjątkiem kilku, takich jak ten Shichibukai, ma szansę na zwycięstwo, ale cała reszta to śmiecie i słabeusze. Zresztą, wkrótce sami się o tym przekonają.

- Właśnie, w tym roku Dressrosa gości wiele sławnych osób. Shichibukai Dogma, załoganci Big Mom i Kaidou, Monkey D. Luffy - na dźwięk tego imienia Diamante zmarszczył brwi - ponadto po raz pierwszy od kilku lat w Igrzyskach startuje kobieta. Czy ma pan swojego faworyta?

- Tak jak mówiłem, Shichibukai jest jednym z silniejszych. Osobiście to na niego bym stawiał. A co do Słomkowego Kapelusza, to nie widzę dla niego większych szans. Tak naprawdę jest bardzo przeciętnym piratem i sądzę że ktoś w Koloseum pokaże mu, że Nowy Świat to nie miejsce dla gówniarzy bawiących się w dorosłych. To samo tyczy się tej dziewczyny, która fartem przeżyła na Green Bit. Jak oberwie to zrozumie, że kobiety nadają się do gotowania i sprzątania, a nie walk na arenie.

- Dobrze gadasz, Diamante! - krzyknął ktoś z oglądających. - Ciekawe jak tej babie w ogóle się udało!

- Znalazła sobie silnego faceta który ją ochraniał, ot cała bajka. Ona przechodzi dalej, a ty nawet jak nie wygrasz masz trochę przyjemności,nie mów że byś się nie skusił na taki układ.

- To zależy czy nie jestem jakimś starym próchnem.

- Gdzie tam! Młoda siksa, podobno ma piętnaście czy szesnaście lat.

W tym momencie jeden z zawodników, starszy mężczyzna w zbroi gladiatora wstał i wyszedł. Nie mógł dłużej słuchać tego, co ci piraci opowiadali o Rebecce. Nie był dżentelmenem, ale słowa tych szumowin o dziewczynie, którą kochał jak rodzoną córkę to było zbyt wiele. Jednocześnie wiedział, że ostatni raz ujrzy ją za kilka godzin, walcząc przeciwko niej. Gdyby tylko zrezygnowała albo odpadła, wtedy mogliby żyć oboje. Jednak teraz nie miał wyboru. Wiedział że to jego wina. Mógł zatrzymać Rebeccę w domu w dniu jej piętnastych urodzin, ale nie przypuszczał że jego przybrana córka pójdzie prosto do Doflamingo. Gdyby nie to, dalej mogłaby być zwyczajną dziewczyną. Lecz czasu nie da się cofnąć. Przykro mi, Rebecco. Nie mogę zawieść swojej rodziny. To wszystko co mi pozostało. Nie pozwolę żeby cierpieli za to, jakim byłem głupcem. Przypomniał sobie słowa Doflamingo: Zabij dziewczynę na arenie, albo ja zabiję twoją rodzinę. To samo spotka ich jeśli spróbujesz unikać walki, bądź celowo przegrasz.

Trak, ostatni żyjący gladiator Dressrosy nie mógł podjąć innej decyzji. Miał tylko nadzieję, że Spartacus mu wybaczy.


***


W Koloseum zgromadzili się niemal wszyscy mieszkańcy Dressrosy. Tylko ci zbyt starzy by wyjść z domu i zbyt młodzi, by oglądać walki gladiatorów nie pojawili się by obserwować zmagania o władzę miedzy Donquixote Doflamingo a Spartacusem. Arena była wypchana po brzegi - z wyjątkiem miejsc gdzie siedzieli Diamante, Spade i Trebol, wokół których pozostało po kilkanaście wolnych miejsc - jednak miast zwykłej podczas starć gladiatorów panowała upiorna cisza. Wszyscy poza wspomnianą trójką w napięciu oczekiwali na wynik walki, która nawet się jeszcze nie rozpoczęła. Wiedzieli bowiem, że jeśli zwycięzcą, a tym samym królem Dressrosy zostanie pirat, ich życie nigdy już nie będzie takie samo.

W końcu na arenę wszedł Spartacus. Ubrany w najlepszą zbroję, z tarczą i mieczem prezentował się jak gladiator doskonały. Przywitany wiwatami, przypomniał sobie stare czasy, kiedy był mistrzem Koloseum. Stoczył tysiące walk, wiele razy był bliski śmierci, w żadnej jednak stawka nie była aż tak wysoka. Teraz w jego rękach leżał los jego ojczyzny.

W przeciwieństwie do Spartacusa, Doflamingo nie włożył nawet hełmu, próżno też było szukać u niego choćby sztyletu. Wielu ludzi spisało go wtedy na straty, jednak stary gladiator wiedział, że Donquixote Doflamingo nie potrzebuje broni by kogoś zabić. Nawet stojąc kilkanaście metrów dalej.

- Wciąż możesz się poddać i zachować swoje marne życie - powiedział pirat. - Ta arena widziała już wystarczająco dużo bezsensownie przelanej krwi, czyż nie?

- Po coś tu przybył, Doflamingo? Po co ci ten kraj?

- Pytasz po co? Powiem, powiem wam wszystkim! - Dzięki doskonałej akustyce Koloseum, nawet siedzący w ostatnich rzędach doskonale słyszeli głos pirata. - Przybyłem do Dressrosy ponieważ nie mogę patrzeć, jak moja ojczyzna jest niszczona przez takiego oszusta jakim jesteś ty, Gladiusie D. Spartacusie! A dziś zdemaskuję cię na oczach całego kraju!

- Kłamie jak z nut - szepnął Diamante do swoich towarzyszy.

- No - odparł Trebol, dłubiąc w nosie. - Ale ci idioci nie wiedzą, że Doffy tak naprawdę urodził się w Mariejois.

- Ano nie.

Walka się zaczęła. Ci, którzy liczyli na to że Spartacus przejmie inicjatywę i szybko skończy walkę, tak jak miał to w zwyczaju, srogo się zawiedli. Gladiator unikał zwarcia, jedynie blokując kopnięcia i uderzenia pirata, jednocześnie starając się zachować dystans. Wiedział że walka skończy się w momencie gdy zostanie złapany przez zdolność Doflamingo, ale jego przeciwnik wciąż nie wykorzystał mocy owocu, mimo że mógł zakończyć starcie w jednej chwili.

- Co ty knujesz? - wychrypiał. Nie był już młodzieniaszkiem, a walka w pełnym słońcu tylko potęgowała jego zmęczenie. Musiał jednak wytrzymać przynajmniej do czasu aż przybędzie Trak wraz z Marynarką która aresztuje piratów.

- Już ci powiedziałem, że chcę uwolnić moją ojczyznę. - Kopnięcie było tak silne, że Spartacus mimo bloku tarcza został wbity w ścianę areny. Doflamingo natychmiast do niego doskoczył, kolejnym ciosem roztrzaskując hełm na kawałki. - Byłbym zapomniał: moja matka jest bezpieczna, moi ludzie znaleźli ją wczoraj. Mogłeś lepiej ją ukryć.

- Niemożliwe! - W tym momencie Spartacus stracił kontrolę nad ciałem. Niczym marionetka w rękach pirata posłusznie wykonywał jego polecenia. Dla widowni wyglądało to tak, jakby Spartacus zaczął atakować i zmusił tym samym Doflamingo do odwrotu, lecz było zupełnie inaczej.

- Czas na wielki finał - mruknął pirat gdy znaleźli się na samym środku areny. - Czas pokazać Dressrosie, jak bardzo niebezpieczny jesteś.

Kolejny atak Spartacusa mógłby ściąć głowę jego przeciwnika, gdyby tylko gladiator nie był kontrolowany. Doflamingo z łatwością złapał miecz i złamał go wpół, drugą ręką wyprowadzając cios w tors przeciwnika.

W tym momencie wydarzyło się coś, co było zostało fundamentem władzy Doflamingo na Dressrosie.. Ludzie na widowni krzyczeli, gdy zbroja Spartacusa została roztrzaskana w drobny mak. Kilkudziesięciu widzów, którymi okazali się być gladiatorzy, dobyło mieczy i otoczyło siedzących na trybunach piratów. Na arenę wbiegł oddział marynarzy. Jeden z gladiatorów znalazł się za Doflamingo i przystawił mu do głowy pistolet.

- To koniec, piracie - powiedział triumfalnie Spartacus. Miał strzaskane żebra i mostek, a także kilka innych ran, jednak to on zwyciężył. - Czyżbyś zapomniał o nagrodzie za twoją głowę? Będąc wartym ponad trzysta milionów, zapewne nigdy nie wyjdziesz z więzienia!

- Masz rację, gladiatorze. To koniec. - Doflamingo zaśmiał się cicho. - Choć moze powinienem powiedzieć niewolniku?

W tym momencie Spartacus zorientował się że to co próbował ukryć, znak który miał pozostać tajemnicą do końca jego dni jest widoczny jak na dłoni. W jednej chwili cała Dressrosa ujrzała pieczęć Niebiańskich Smoków na plecach swego króla. Nie musiał słyszeć głosów ludzi, by wiedzieć co mówią. Sam zapewne myślałby podobnie.

- To na pewno znak Tenryubito. Już go widziałem.

- Więc Spartacus jest zbiegłym niewolnikiem? Jak to możliwe?

- Tak naprawdę nie wiadomo, co działo się z gladiatorami przez te lata, jeśli zostali niewolnikami Niebiańskich Smoków…

- Skoro Spartacus to inni też muszą nimi być!

- Jeśli ludzie z Mariejois dowiedzą się, że zbiegli niewolnicy przebywali na Dressrosie… Że niewolnik został królem… Cały kraj zostanie zniszczony!

- Nie chcę umierać przez niego! Do diabła z wami wszystkimi, do diabła z tobą, Spartacusie!

W kilka chwil tłum zwrócił się przeciwko dotychczasowemu królowi. Spartacus mógł tylko bezczynnie patrzeć, jak obywatele i obywatelki Dressrosy rzucają się na gladiatorów. Ci, nie chcąc uzywać broni, zostali zepchnięci na arenę gdzie już czekali na nich marines.

- Więc to taki był twój plan. Ale nawet jeśli znów będę nosił kajdany, przynajmniej pociągnę cię za sobą! - krzyczał Spartacus. Jednak nikt nie kwapił się, by aresztować Doflamingo. - No dalej, ruszcie się! Co z was za marynarze? To przeciez pirat, aresztujcie go!

- Obawiam się, że trudno będzie aresztować jednego z Shichibukai. - Głos zabrał dowódca marynarzy, sądząc po mundurze był kapitanem. - Tym bardziej, ze jedynie wykonywał on rozkazy Rządu.

- Ty skur… - Spartacus nie wiedział już, czy to on czy Doflamingo. Wyrwał szablę jednemu z marynarzy i zaatakował pirata, wkładając w cios cały swój gniew. Ostrze było kilka centymetrów od piersi pirata, gdy ramię gladiatora ucięła lecąca z olbrzymią szybkością karta do gry - as karo. As pik uciął mu nogę. As trefl przebił na wylot klatkę piersiową. Ostatnia karta, as kier wbił się w jego szyję. Zupełnie tak jakby karty były ze stali, a nie papieru.

- W samą porę, Diamante. A ty - zwrócił się do konającego Spartacusa - nie martw się. Zaopiekuję się twoim dzieckiem. To dziewczynka, prawda? - Gladiator nie słyszał ostatniego pytania. Już nie żył.

- Pieprzony pirat! - wrzasnął ze łzami w oczach Trak. Jego najlepszy przyjaciel, człowiek dzięki któremu udału mu się odzyskać wolność zabity na jego oczach jak zwierzę. Nie powinien mieć wątpliwości co do tego, czy strzelić. Jednak przysięga która na nim ciążyła była ważniejsza. Córka Spartacusa nie może wpaść w łapy rodziny Donquixote, już on o to zadba.

- Strzelasz czy nie? Ułatwię ci wybór - powiedział do niego Doflamingo, a palec Traka sam pociągnął za spust. Jednak nie strzelił w pirata, a w jednego z marynarzy, który trafiony miedzy oczy zmarł na miejscu. Nim się zorientował, Trak tkwił już w samym środku masakry, tnąc mieczem na prawo i lewo tak jak reszta gladiatorów. Zabijali nie tylko marynarzy, ale też zwykłych ludzi. Trak chciał wrzeszczeć z bezsilności, ale coś zaciskało się wokół jego gardła i gladiator nie mógł wydusić słowa.

Dopiero gdy Doflamingo wydał swoim ludziom rozkaz do walki, rzeź została powstrzymana. Tego dnia w Koloseum zginęło wielu ludzi. Niespełna trzydziestu gladiatorów zostało co prawda oszczędzonych przez nowego króla, ale w zamian musieli walczyć po kres swoich dni jako niewolnicy Koloseum. Był to też pierwszy dzień rządów Donquixote Doflamingo na Dressrosie. I mimo tragedii jaka się wtedy rozegrała, ludzie wspominali ten dzień jako początek złotej ery Dressrosy.


***


Rebecca stała przy burcie okrętu, czekając na rychły wschód słońca. Kanjuro zaszył się gdzieś na statku zostawiając ją samą. Zresztą jego zadanie się skończyło, nie musiał już jej niańczyć. Dziewczyna westchnęła głośno. Jeszcze parę godzin i stanie naprzeciw zabójcy swojego ojca. Tylko zaczekaj, Diamante. Tym razem na pewno cię zabiję. Jednocześnie pomyślała o człowieku, którego przez większość życia uważała za ojca. Co powie Trak, gdy jego przybrana córka zostanie morderczynią? Czy dalej będzie ją traktował tak samo? Przecież Diamante zabił jego przyjaciela, a Doflamingo jest najgorszym z piratów, tacy ludzie nie mają prawa żyć! Trak sam uczył ją walczyć, oczywistym było co zrobi dziewczyna gdy tylko pozna prawdę. Twoja matka nie chciałaby żebyś się mściła. Słowa jej przybranego ojca wciąż brzmiały jej w uszach.

- Wybacz, mamo, ale nawet cię nie znałam. Nic o tobie nie wiem, poza tym że mnie urodziłaś - wyszeptała i niemal natychmiast rozpłakała się. Zanosiła się płaczem dobre kilka minut, ale nikt nic zwracał na nią uwagi.

- Może chusteczkę? - Z otępienia wyrwał ją głos przechodzącego obok chłopaka.

- Dziękuję… - powiedziała i głośno się wysmarkała. - To bardzo miłe z twojej strony.

- Daj spokój, to tylko chusteczka. Powinnaś poznać Sanjiego, on to dopiero jest miły dla kobiet! - Czarnowłosy chłopak w czerwonej koszuli i w słomianym kapeluszu na głowie roześmiał się na cały głos. Rebecca zauważyła na jego piersi bliznę w kształcie litery X i zastanawiała się, w jaki straszny sposób musiał ją zdobyć.

- Jestem Rebecca - przedstawiła się.

- Monkey D. Luffy, człowiek który zostanie Królem Piratów. - Luffy złapał ją za rękę i potrząsnął nią kilka razy z entuzjazmem.

- Jesteś piratem? - spytała z dziwnym wyrazem twarzy.

- Tak, a ty nie? Bo większość ludzi tutaj to piraci - odparł, tak jakby bycie piratem było najzwyklejszą rzeczą na świecie.

- Nie, ja nie. Dzięki za chusteczkę, ale chyba nie powinniśmy rozmawiać. - Odwróciła się i już miała odejść, gdy jej brzuch głośno zaburczał, domagając się jedzenie. Dziewczyna momentalnie się zaczerwieniła, modląc się w duchu by chłopak tego nie usłyszał.

- Hej, jadłaś coś ostatnio? Musisz być strasznie głodna. Właściwie tez bym coś przekąsił. Zjedzmy coś razem, co? - Nim Rebecca zdążyła zaprotestować, Luffy ciągnął ją w kierunku mesy. Po chwili jednak się zatrzymał. - Wiesz, Płom-płomieniowoc należał do mojego brata, Ace’a. I jeśli będziemy musieli walczyć ze sobą, pokonam cię - powiedział poważnym tonem, zaraz potem jednak wesoło dodał: - Ale nawet wtedy bylibyśmy przyjaciółmi!

- Nie zależy mi na nagrodzie - odparła smutno Rebecca, mimo iż wiedziała, że bez owocu nie ma co marzyć o obaleniu Doflamingo.

- To czemu tu przyszłaś? Mam na myśli że chyba wszyscy chcą nagrody, a ty? Jak nie chcesz to nie mów - zreflektował się, widząc łzy w oczach dziewczyny.

- Nie, to żadna tajemnica. Chcę zabić pewnego człowieka, mordercę mojego ojca.

- Rozumiem - odparł pirat. - To ktoś z uczestników?

- Nie, ale on też będzie walczył. To jeden z ludzi króla, Diamante.

- Mówisz o tym długonogim kolesiu od Mingo?

- Znasz go? - spytała ze zdziwieniem Rebecca.

- No, spotkałem go już. Totalnie skop mu dupę, Rebecca! - Dziewczyna zaczerwieniła się, słysząc jego prostacki i wulgarny język. Nie dziw się, to pirat. Wszyscy piraci są tacy sami: przeklinają, kradną, gwałcą, zabijają. On też musiał robić takie rzeczy i zrobi je jeszcze nie raz. Więc dlaczego jest taki miły? Dlaczego nie traktuje jej tak jak tamci z lasu?

- Gdybym mogła, zabiłabym też Doflamingo - powiedziała. Nagle zatrzymali się, a Luffy spojrzał na nią jakby nad czymś intensywnie myślał.

- Nienawidzisz też Mingo? - spytał cicho.

- To oczywiste! Gdyby nie ten pirat, nie byłoby tu Diamante i mój ojciec wciąż by żył!

- No to powiem ci coś w sekrecie, tylko nie mów nikomu, bo to tajemnica. - Zbliżył usta do jej ucha i powiedział: - Moi przyjaciele chcą wygnać Doflamingo z Dressrosy.

- Jak? Przecież zginą, nikt nie wygra przeciwko rodzinie Donquixote!

- Spokojnie, plan układał mój tata.

- A kto jest twoim tatą? - spytała, obawiając się kolejnego pirata.

- Monkey D. Dragon. Rewolucjonista.

- Ten Dragon!? - Rebecca nie mogła uwierzyć. Takie szczęście. Kiedyś, jeszcze jako mała dziewczynka, przeczytała w gazecie o rewolucjoniście Dragonie. Oczywiście ojciec Luffy’ego był przedstawiony jako buntownik i kryminalista, ale mała Rebecca zobaczyła w nim człowieka, który odbiera złym królem ich kraje i oddaje ludziom wolność. A Doflamingo był własnie takim złym królem, który zniewolił swój lud. Od tamtego dnia wielokrotnie modliła się o to, by Dragon przybył na Dressrosę. A teraz spotyka jego syna!

- Czy mógłbyś - dziewczyna z trudem dobierała słowa. Z ekscytacji nie mogła jasno myśleć, a nie chciała wyjść na idiotkę. - Czy mógłbyś przedstawić mnie swoim przyjaciołom?

- Jasne, przy okazji coś zjemy.

Chwilę później byli już w mesie, a Luffy przedstawiał ją swoim towarzyszom. Zielonowłosy szermierz z blizną Zoro(po co mu trzy miecze?), długonosy Sogeking noszący dziwną maskę i brat Luffy’ego, Sabo, elegancko ubrany blondyn z bliznami na twarzy. Wcale nie był podobny do młodszego brata.

- Miło mi was poznać. - Rebecca skłoniła się nisko, chcąc zrobić dobre wrażenie.

- Wiecie, ona też nie cierpi Mingo i jego bandy, więc powiedziałem jej o planie - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha luffy, po czym zabrał się do jedzenia.

- Idiota! - Sabo grzmotnął brata w głowę. - Mówiłem ci, żebyś nie rozpowiadał o tym na prawo i lewo! A tobie - zwrócił się sarkastycznie do Sogekinga - serdeczne dzięki, bo przecież bez powodu ukrywałem swoją tożsamość!

- Hej, nie jestem już dzieckiem, nie możesz mnie ot tak bić! - zaprotestował Luffy.

- Ty nie jesteś dzieckiem? Przecież myślisz że to jedna wielka zabawa! Zrozum, to już nie Grand Line, to Nowy Świat!

- Naprawdę przepraszam, jeśli przeze mnie… - próbowała wtrącić się Rebecca, ale bez skutku.

- I w dodatku ściągasz nam na głowę tego dzieciaka! Ile ona ma lat, co? Nie wytrzymam, muszę odetchnąć. Wybaczcie - wysyczał Sabo przez zęby i wyszedł.

- Sabo, zaczekaj! - Luffy pobiegł za nim. Przez chwilę słychać było jak się kłócili.

Rebecca usiadła i ukryła twarz w dłoniach. Nie tak to sobie wyobrażała. Ale Sabo powiedział prawdę: jest tylko dzieckiem. Gdyby tylko mogła cofnąć czas.


***


To był zwyczajny dzień. Familia Donquixote właśnie jadła obiad w ogrodowej altanie, gdy spokój zakłócił hałas dobiegający od strony głównej bramy. Chwilę później zobaczyli sprawczynię zamieszania. Młoda dziewczyna, właściwie jeszcze dziecko o blond włosach, umorusana błotem i krwią z obnażonym mieczem w rękach. SS natychmiast wycelował, gotów jednym strzałem wyeliminować intruza, jednak Doflamingo go powstrzymał.

- Kim jesteś? - spytał król Dressrosy.

- Na imię mi Rebecca! Przyszłam, żeby wygnać cię z tego kraju! - krzyknęła dziewczyna. Pierwszy roześmiał się Trebol, chwilę później rozległ sie rechot Mildred i gardłowy śmiech Diamante. Nawet Spade i SS się śmiali, o ile metaliczne odgłosy w ich wykonaniu można było nazwać śmiechem. Po chwili jedynymi którzy się nie śmiali, byli Doflamingo, Swan i Rebecca.

- Och, to było naprawdę zabawne, aż szkoda będzie ją zabijać. - Pink zdjął okulary by otrzeć łzy z oczu. - Powinnaś zostać komediantką, dziecino!

- Ona chyba będzie płakać - stwierdziła Swan. Rzeczywiście, w kącikach oczu Rebecci pojawiły się pierwsze łzy a jej broda drżała coraz mocniej.

- To nie żart, prawda? - zapytał cicho Doflamingo. Dziewczyna przecząco pokręciła głową.

- Ja przeciwko komuś z twoich ludzi. Walka gladiatorów, tu i teraz. Jeśli wygram, opuścisz tę wyspę - powiedziała, gdy już powstrzymała łzy upokorzenia.

- A jeśli przegrasz, co ja zyskam?

- Doffy, chyba nie mówisz poważnie, po prostu ją zabijmy, mamy do tego prawo…

- Milcz - uciszył Trebola Doflamingo. - Nie jesteś zwyczajną dziewczyną, skoro dotarłaś aż tutaj. Jednak nim zgodzę się na twoje warunki, muszę wiedzieć: co zyskam, jeśli to mój człowiek wygra?

- Moje życie - odparła bez chwili zastanowienia.

- Dziewczyna ma jaja, o ile można tak powiedzieć - szepnął Lao G.

- Doskonale! - zawołał Doflamingo. - Zatem wybierz przeciwnika. Mozesz walczyć z kimkolwiek z tu obecnych.

Wszyscy spodziewali się, że Rebecca wybierze Mildred, Swan lub ewentualnie Dellingera, czyli kogoś kto wygląda na słabego. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że wybierze ona najsilniejszego z rodziny.

- Ty. Diamante.

- Masz pecha, dziewczyno. - Diamante podniósł się z fotela. Ponieważ pochodził z plemienia długonogich, był o wiele wyższy niż większość ludzi. - Ponieważ wynik jest już przesądzony, pozwolę ci zadać pierwszy cios - oznajmił z uśmiechem.

Rebecca tylko kiwnęła głową. Przyjęła postawę, która Diamante wydała się dziwnie znajoma i zamknęła oczy. Trwała tak przez dłuższą chwilę.

- Może z tego stresu umarła? - W tej samej chwili złotowłosa zaatakowała.

- Widziałem już ten ruch - powiedział Diamante. Miecz dziewczyny rozpadł się na setki kawałków, gdy tylko zetknął się z ostrzem jej przeciwnika. - To koniec.

- Stój. - Diamante zatrzymał się jak sparaliżowany. Jego miecz był o włos od szyi dziewczyny. - Skoro przegrała, to jej życie należy do mnie, a ja mam do niej kilka pytań. Baby 5 - zwrócił się Doflamingo do pokojówki - każ ją nakarmić i wykąpać, a potem zaprowadź ją do mojego gabinetu.

- Tak, paniczu - odparła.

- Wkrótce sobie porozmawiamy, Rebecco - rzucił król w kierunku pokonanej.

Baby 5 zabrała Rebeccę, a Diamante wrócił na swoje miejsce przy stole.

- Powiedz mi, Diamante, dlaczego wyjąłeś swój miecz? - spytał go po krótkiej chwili ciszy Doflamingo.

- To chyba oczywiste, nie chciałem przedłużać tej bezsensownej walki. Jeszcze miałaby dziewczyna nadzieję.

- Kłamca! - krzyknął Lao. - Dobrze wiesz, że gdybyś wyciągnął miecz choć sekundę za późno, już byś nie żył!

Po jakimś czasie Rebecca, wykąpana, najedzona i w czystych ubraniach, siedziała naprzeciw króla Dressrosy, Donquixote Doflamingo. Nigdy jeszcze nie była tak blisko kogoś tak ważnego. Dla zwykłego mieszkańca wyspy byłby to zaszczyt, ale ona nienawidziła rodziny Donquixote bardziej niż ktokolwiek inny.

- Powiedziałaś że jeśli przegrasz, twoje życie będzie należeć do mnie, czyż nie?

- Tak. Poniosę konsekwencje mojej przegranej - odparła twardo, choć w jej głosie dał się słyszeć smutek.

- Zanim postanowię co z tobą zrobić, powiedz mi, dlaczego akurat Diamante? Mogłas wybrać kogokolwiek.

- Diamante jest człowiekiem, którego nienawidzę najbardziej na świecie! Nie spocznę, póki on będzie żył!

- Doprawdy? A cóż on takiego ci zrobił, moja droga Rebecco?

- Zabił mojego ojca.

- Interesujące. Zdejmij koszulę.

- Co? - Nie spodziewała się, że Doflamingo każe jej robić takie rzeczy. Myślała raczej, że po prostu ją zabije.

- Słyszałaś. Czy nie mówiłaś przed chwilą, że przyjmiesz konsekwencje?

- Tak. - Dziewczyna jednym, szybkim ruchem pozbyła się górnej warstwy odzieży.

- Chyba nie powinnaś na to patrzeć, siostrzyczko - powiedział Doflamingo do Swan, na co ta zasłoniła oko dłonią, lecz wciąż podglądała przez palce.

Doflamingo wpatrywał się w Rebeccę, a ona w niego. Nie mogła opuścić wzroku ani zamknąć oczu, żeby nie okazać strachu. Musiała pokazać, że się go nie boi, nawet teraz gdy może z nią zrobić co tylko zechce.

- Możesz się ubrać - powiedział po chwili.

Rebecca wiedziała co się teraz stanie. Skoro nie była dla niego wystarczająco dobra, to czeka ją tylko śmierć. Gdy tu szła powtarzała sobie, że może zginąć, ale co innego mieć świadomość śmierci, a co innego stać z nią twarzą w twarz. Skoro to koniec, pozwoliła sobie na słabość i mocno zacisnęła powieki w oczekiwaniu na cios. Cios który nigdy nie nadszedł.

- Dołącz do mojej załogi.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.