Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

One Piece: Alternative Version - Shin Sekai

7. Z pokładów świata

Autor:barry13
Serie:One Piece
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Komedia, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2013-11-02 12:10:06
Aktualizowany:2013-11-02 12:10:06


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabrania się kopiowania fragmentów lub całości utworu bez zgody autora.


Parker z zadowoleniem patrzył na swój świeżo skończony artykuł. Tym razem będę szybszy, Absa. Dotychczas tajemniczy wolny strzelec był zawsze pierwszy, począwszy od bitwy w Marineford, utworzenie Gekkostate aż po niedawny sojusz trzech supernovych. To oczywiste, że gdy zyskał popularność, wiele wydawnictw chciało zatrudnić go jako etatowego reportera, jednak nikomu jeszcze nie udało się z nim skontaktować. Był jak duch, co zresztą tłumaczyłoby dlaczego pisał tak, jakby znajdował się dokładnie w środku opisywanych wydarzeń. Ale tym razem będzie musiał obejść się smakiem.

- Nawet ty nie zdobyłbyś informacji prosto od Doflamingo… - Mruknął Parker pod nosem.

- Coś pan mówił? - Spytał jego asystent.

- Nie, nic ważnego. Przefaksuj ten teks do redakcji, tylko szybko. - Podał mu plik ciasno spiętych ze sobą kartek.

- To coś ważnego?

- Zobaczysz w porannym wydaniu prasy. - Powiedział z uśmiechem. - Jutro rano świat nie będzie już taki sam.


***


- Już wiesz, Ivankov?

- Oczywiście. Co zamierzasz teraz zrobić, Dragon? Skoro Doflamingo nie jest już Shichibukai, nie będziemy mogli kupować od niego broni, a to z pewnością utrudni realizację twojego planu.

- Niewątpliwie. - Monkey D. Dragon jak większość swojego wolnego czasu, i ten poranek spędził na tarasie swojego gabinetu. Tak jak każdego dnia, wokół głównej bazy rewolucjonistów w Baltigo szalała nieustająca wichura, pełniąca funckję systemu obronnego. To w dużej mierze dzięki niej rewolucjoniści nie musieli obawiać się ataku ze strony Marynarki.

- Leo, jak wygląda sytuacja na Dressrosie? - Zwrócił się przywódca rewolucjonistów do drugiego ślimakofonu, znacznie mniejszego od tego przez który rozmawiał z Ivankovem.

- Aye, sir. Wygląda na to, że część uczestników Igrzysk obawia się interwencji Marynarki, jednak sami obywatele wyspy nie wyglądają na zaniepokojonych.

- Świetnie. Przygotuj swoje oddziały na Green Bit. Nie chciałem tego tak wcześnie, ale taka okazja drugi raz się nie powtórzy.

- Dragon, ty chyba nie chcesz…!? Wiesz że Luffy jest w łapach Doflamingo, nie? - Wydarł się Ivankov.

- Wiem, ale nie ma powodów do obaw. Dopóki Shooter tam jest, nic nie ma prawa stać się mojemu synowi. Poza tym, nie sądzę że Doflamingo pozwolił komukolwiek tknąć Luffiego.

- A Marynarka? Co jeśli Sakazuki wyśle tam admirała?

- O ile nie pojawi się tam we własnej osobie… Wszystko będzie w porządku. Wysłałem tam kogoś, aby trzymał rękę na pulsie. Nawet gdyby musiał walczyć z admirałem, on zachowa zimną krew.

- Przygotowałeś się na wszystko, co nie, Dragon? - Spytał z przekąsem król okama.

- Mówisz tak, jakbyś mnie nie znał, Ivankov. Przygotowywałem operację “Corrida” przez ostatni rok, a teraz czas wprowadzić ją w życie.


***


Główna siedziba sekty Gekkostate mieściła się we wnętrzu najwyższej z wielu gór na wyspie Shockland. Niegdyś było to miejsce zupełnie niezdatne do zamieszkania, ze względu na nieustającą burzę i tysiące piorunów bez końca bombardujących powierzchnie wyspy. Jednak wszystko zmieniło się, gdy z niebios zstąpił Bóg.

Ludzie, którzy dotychczas żyli w jaskiniach jak zwierzęta, nie mogąc nawet opuścić wyspy, opowiadali potem że w jednej chwili burza ustała, powstrzymana zaledwie jednym gestem tajemniczego przybysza. Podobno ci, którzy tego dnia widzieli jego twarz, stracili wzrok. Te same osoby stały się jednak jego najzagorzalszymi wyznawcami.

W krótkim czasie nową wiarę przyjęły tysiące ludzi na całym świecie. Nawet piraci czy marines - chociaż jeśli o nich chodzi to Sakazuki pod groźbą więzienia zakazał wstępowania do Gekkostate, co jednak nie przeszkadzało kilku wysoko postawionym marynarzom służyć Temu, Który Przyszedł z Gwiazd. Nawet jeden z Shichibukai, człowiek co do którego nikt by nie powiedział że wierzy w jakiś nadprzyrodzony byt, złożył Bogu hołd.

- A więc Poseidon cały czas był na Wyspie Ryboludzi? - Bóg, siedziący na szczerozłotym tronie zapalił kolejne cygaro. Uwielbiał tytoń, dlatego też niemal codziennie na wyspę dostarczanie były kolejne pudła wypełnione najdroższymi i najbardziej ekskluzywnymi cygarami świata. Nawet admirał flotu Sakazuki nie palił lepszych.

- Widać nawet śmiecie jak Caribou czasem się przydają. - Mruknął jeden z kapłanów. - Mogliśmy wysłać go na Punk Hazard, w końcu jest Logią więc powinien przeżyć nawet z Shinokuni na całej wyspie.

- Spokojnie, Zeke. - Skarcił go Bóg. - Ten pirat wciąż może się nam przydać… Kazałem mu popłynąć na Dressrosę i pomóc Dogmie.

- Oni-sama tam jest? Czemu nie mogłam popłynąć z nimi? - Dopytywała się młoda blondynka, poprawiając jednocześnie włosy wymykające się z kucyka. Tak jak reszta kapłanów, jedynych ludzi mogących patrzeć i rozmawiać z Bogiem, jej ubiór stanowił długi płaszcz z kapturem, w jej przypadku w kolorze żółtym. W końcu sam Bóg nadał jej funkcję “słońca”.

- Przykro mi Lucy, ale mam dla ciebie ważniejsze zadanie. Popłyniecie z Zeke na Wyspę Ryboludzi i dostarczycie mi księżniczkę Shirahoshi. Poseidon i Uran… Z nimi, zdobycie Plutonu to tylko kwestia czasu, a wtedy zniszczę ten świat.

- A raj odrodzi się w niebiosach. - Chórem odpowiedzieli kapłani.

Gdy Lucy i Zeke szli długim korytarzem zaczepił ich wysoki mężczyzna odziany w wielokolorowy płaszcz.

- Słyszałem że wybieracie się na Wyspe Ryboludzi. - Powiedział, leniwie żując gumę. - Weźcie mnie ze sobą.

- Skąd możesz o tym wiedzieć, skoro znowu się szlajałeś zamiast stanąć przed obliczem Boga? - Lucy palcem przekłuła spory balon z gumy, jaki kapłan zrobił tuż przed jej twarzą. - Mógłbyś przestać się wygłupiać, Chameleone.

- Myślę, że powinien pójść z nami. - Powiedział nagle Zeke.

- Co?! Chcesz zabrać takiego świra na tak ważną misję?

- Może i jest świrem, ale z jakiegoś powodu Bóg uczynił go swym sługą, tak jak ciebie i mnie. Chyba nie podważasz autorytetu naszego pana?

- Nie… oczywiście że nie. - Odrzekła dziewczyna ze wstydem.

- W takim razie ustalone. Idziemy, Chameleone. - Rzucił krótko Zeke. Chameleone akurat kończył zlizywać niewiarygodnie długim językiem resztki gumy z pokrytej dziesiątkami tatuaży twarzy. Po chwili ruszył za dwójką swoich towarzyszy.

- W końcu z kropel deszczu i promieni słońca powstaje tęcza. - Powiedział wesoło.


***


Dwóch mężczyzn siedzących w kącie baru ze skupieniem czytało poranną gazetę.

- Bellamy, co teraz? Serio chcesz walczyć w Igrzyskach, kiedy Doflamingo nie jest już Shichibukai? Ze swoją nagrodą 195 milionów będziesz jednym z pierwszych celów dla Marynarki!

- Podjąłem już decyzję, Sarkies. - Odpowiedział blondyn. - Dobrze wiesz, że to jedyna szansa abym zmazał hańbę którą okryłem siebie i Doflamingo na Jayi. Jeśli wygram…

- Wiem, Doflamingo przyjmie cię do rodziny Donquixote. Ale bez statusu Shichibukai który dawałby mu protekcję Rządu na nic ci się to nie zda, gdy na Dressrosę wpadnie Marynarka!

- Jeśli tak strasznie się boisz, możesz odejść. Droga wolna.

- Wiesz dobrze, że tego nie zrobię. Wciąż jesteś moim kapitanem.

- Co to za kapitan bez statku i z jednym załogantem? - Roześmiał się gorzko Bellamy i wziął kolejny łyk piwa. Nigdy nie powiedziałby o sobie że jest sentymentalny. Nie był jak ludzie pokroju Słomianego, którzy traktują swoją załogę jak przyjaciół czy rodzinę. Gdyby sternik, bądź cieśla zginął, po prostu znalazłby następnego. Jednak co innego snuć przypuszczenia, a co innego widzieć śmierć towarzyszy na własne oczy. Po co pchali się do Nowego Świata? Na Jayi nie było źle. Ale duma Bellamiego nie mogła znieść porażki z rąk takiego żółtodzioba jak Słomiany. “Znajdę go i zabiję”, powiedział swojej załodze gdy wpływali do Nowego Świata. Wtedy wiwatowali, również ze względu na nową nagrodę ich kapitana. Kilka godzin później, wszyscy, poza Bellamym i Sarkiesem już nie żyli.

- On też tam będzie. - Powiedział Bellamy odstawiając pusty kufel na stolik.

- Kto?

- Słomiany, oczywiście.

- Słomiany? - Krzyknął ze zdziwieniem Sarkies,na co wszyscy pozostali klienci baru odwrócili się w ich stronę.

- Cicho, to tajemnica. - Warknął ze złością Bellamy. - Ale można się było tego spodziewać, skoro nagrodą jest owoc jego brata.

- Więc… chcesz go zabić?

- Tak. - Odpowiedział blondyn po chwili wahania. - Udowodnię Doflamingo, ile jestem wart.


***


- Kto do cholery powiedział temu dziennikarzynie o naszym sojuszu?! - Krzyki Kidda niosły się echem po kryjówce pirackiego sojuszu. - Może ty, Apoo?! - Czerwonowłosy ze złością zerwał muzykowi słuchawki z uszu. - Słuchasz mnie w ogóle?

- Ej, słuchałem tego!

- Gówno mnie to obchodzi! Lepiej spójrz na to! - Wydarł się Eustass podtykając mu pod nos najnowszą gazetę.

- Niech no spojrzę… - Mruknął z niezadowoleniem Apoo poprawiając okulary. - Blablabla, brawurowa akcja marynarki, cośtam o tajemniczej sekcie, blablabla, rewolucjoniści zaatakowali rządową placówkę, trójka supernovych zawiązuje sojusz… O, to o nas!

- O tym właśnie mówię! Masz z tym może coś wspólnego?

- Skąd pomysł że bym cokolwiek wygadał?

- Bo gęba ci się nie zamyka tylko jak słuchasz muzyki!

Całej kłótni spokojnie przypatrywali się Killer i Hawkins, który jak zwykle układał tarota.

- Może ten sojusz nie był takim dobrym pomysłem? - Zastanawiał się zamaskowany. - Przecież oni się pozabijają. Hawkins, co ty taki spokojny?

- Nie ma co się denerwować. - Magik wyłożył kolejną kartę. - Dzisiaj nie umrze nikt, kto przebywa teraz w tym pokoju. Szansa na rozległe obrażenia - 56%.

- No to mnie uspokoiłeś, nie ma co. A jaka jest szansa na trwałe kalectwo?

- 39%.

- A może to ty , panie jasnowidz? - Kidd zwrócił się w stronę Basila. - W końcu będziesz wiedział, kiedy Marynarka nas zaatakuje więc zdążysz się zmyć. - Jednym susem znalazł się na stole przed Hawkinsem. - Logiczne, czyż nie?

- Być może, ale moje zdolności nie działają w ten sposób. Poza tym, karty jasno mówią: żaden z nas nie wyjawił Absie informacji o sojuszu.

- No to może niech te twoje karty powiedzą kto to był, żebym mógł go zabić! - Warknął coraz bardziej zdenerwowany Kidd, co dało się zauważyć po drganiu metalowych przedmiotów znajdujących się w pokoju.

- Przecież powiedziałem, że jasnowidzenie tak nie działa. - Odparł ze znudzeniem w głosie magik. - Ale na 100% ten ktoś będzie uczestniczył w Igrzyskach na Dressrosie.

- Kapitanie, pozwól mi tam popłynąć i zabić tego sukinsyna. - Do pokoju wszedł mężczyzna średniego wzrostu, o ciemnozielonych włosach uformowanych w fantazyjny czub i długich, wystających spomiędzy warg zębach, przez co przypominał dziką bestię. W uszach i nosie błyszczały sporych rozmiarów kolczyki, a na nagi tors miał niedbale narzucony przydługi futrzany płaszcz. Wizerunku dopełniał duży tatuaż na piersi, przedstawiający czarnego nietoperza.

- Bartolomeo? Jestem ciekaw, jak znajdziesz tego kolesia pośród uczestników.

- Och, to bardzo proste, Apoo-san. Zabiję wszystkich.


***


- Więc jak, Zephyr-san? - Kolejny raz zadał to samo pytanie Kizaru. - A może raczej powinienem powiedzieć, admirale Fujitora?

Po tym jak człowiek, który zabrał mu prawe ramię i zabił załogę został Shichibukai, Zephyr zaszył się na najbardziej odosobnionej wyspie w Nowym Świecie jaką znalazł, licząc że tu odnajdzie spokój. Przez pewien czas rzeczywiście, żył na odludziu nie niepokojony przez nikogo. Aż do dziś.

- Już powiedziałem, że nie wrócę do Marynarki.

- Wiesz, Ryokugyu się zgodził. Dobrze by było, gdybyś zrobił to samo. Nie mam ochoty zabijać mojego byłego mistrza.

- Stałeś się zbyt pewny siebie, Borsalino! - Roześmiał się Zephyr. - Nie zapominaj, że mogę złoić ci skórę nawet jedną ręką!

- Och, jeszcze jedno. - Rzucił jakby od niechcenia admirał. - Gazety chyba tu nie docierają, a pewnie chciałbyś wiedzieć: Donquixote Doflamingo nie jest już Shichibukai.

- Doflamingo!? - Zephyr ze złości zacisnął dłoń w pieść. W jednej chwili cała nienawiść, jaką żywił do tego człowieka, powróciła ze zdwojoną siłą.

- No ale skoro wolisz zostać tu do końca życia… - Kizaru wstał od stołu i zdjął płaszcz z wieszaka. - Tak jak mówiłem, nie mam ochoty z tobą walczyć. Powiem Sakazukiemu że umarłeś ze starości, albo coś w tym stylu. Do widzenia, Zephyr-san. - Już miał wyjść gdy zatrzymał go głos jego mistrza.

- Zaczekaj.

- Hmm? - Borsalino uśmiechnął się pod nosem. - Czyżbyś zmienił zdanie?

Kilka godzin później byli już na statku Marynarki płynącym w stronę Dressrosy.


***


- A więc to prawda. Panicz rzeczywiście zrezygnował. - Młody chłopak o oliwkowej skórze właśnie skończył czytać gazetę. - Góra już wie?

- Ta, przed chwilą rozmawiałem z Rerookiem. - Odpowiedział Pandaman, gdy z laboratorium Caesara wyszła Rosemery.

- Myśleli że zdołają uciec. - Roześmiała się, związując długie, czerwone włosy w warkocz. - Zabawni ci marynarze.

- Zabiłaś wszystkich? - Spytał Malik, poprawiając biały turban który zsunął mu się z głowy.

- Nie widać? - Dziewczyna wskazała na swoją sukienkę, niegdyś białą, teraz cała pokryta była plamami krwi. - Zresztą, sądzisz że byle marynarz mógłby uciec przed moją miłością?

- Znowu ci odmówili, co?

- Pieprzeni mężczyźni! - Z oczu Rosemary trysnęły fontanny łez. - Dlaczego, do cholery, walczycie z przeznaczeniem? Dlaczego mnie nie kochacie?

- Hej, jeden chyba jeszcze żyje. - Ciemnoskóry lekko kopnął ciało Comila, na co odpowiedział mu jęk vice-admirała. - Spróbuj z nim, Rose. W końcu, gdyby nie my, załatwiłby go Shinokuni.

- Niezbyt przystojny, ale chyba będzie miał sporą emeryturę. - Wzruszyła ramionami Rose i przykucnęła przed Comilem. - To jak, zostaniesz moim mężem?

- Pieprz się… suko. - Zdołał wyszeptać mężczyzna. - Pieprzcie się wszyscy.

- Szkoda. - Szepnęła Rosemary ze łzami w oczach gdy jej warkocz owinął się wokół szyi Comila i skręcił mu kark.

- To co, zbieramy się? - Spytał Malik. - B-29, wszystko gotowe?

- Ładunki rozmieszczone. - Odpowiedział metalicznym głosem cyborg. Miał ponad trzy metry wzrostu, a na głowie nosił połączenie maski przeciwgazowej i kasku motocyklowego. - Punk Hazard ulegnie zniszczeniu za 30 minut.


***


- Dziękuję za wszystko, ale naprawdę nie mogę zostać. - Dziewczyna przecząco potrząsnęła głową.

- Zastanów się jeszcze, Rebecco! - Jej opiekunka objęła ją mocno i nie pozwalała wyjść. Jak na staruszkę miała strasznie dużo siły. - Przecież tam zginiesz!

- Dam sobie radę, proszę pani. - Blondynka uśmiechnęła się z zakłopotaniem. - Wie pani przecież, że jestem silna.

- Puść ją, żono. - Do pokoju wszedł starszy, przygarbiony mężczyzna. W rękach niósł spory, podłużny pakunek, owinięty czarną tkaniną. - Jest już dorosła, jeśli chce tam iść, to jej decyzja.

- Dziękuję, proszę pana.

- Przecież mówiłem, żebyś nazywała mnie “dziadkiem”. - Uśmiechnął się staruszek. - I weź to, nie możesz przecież walczyć gołymi rękami.

- Czy to…? - Spytała niepewnie, gdy odwinęła tkaninę i jej oczom ukazał się długi miecz o rękojeści w kształcie krzyża.

- Cóż, nie jest to ten sam miecz którym walczył Spartacus - tamte ostrze zostało złamane. Robiłem co mogłem, by je naprawić, a oto efekt mojej kilkuletniej pracy. - Powiedział z dumą.

- Jest piękny. - Szepnęła Rebecca z wdzięcznością. - Dziękuję wam bardzo… babciu i dziadku.

- Używaj go mądrze. Powodzenia, Rebecco.

Gdy wyszła, małżeństwo jeszcze długo siedziało w ciszy.

- Myślisz że sobie poradzi? - Spytała cicho kobieta.

- Oczywiście. W końcu jest córką naszego syna.


***


- Ja dotrzymałem swojej części umowy, Law. Liczę, że postąpisz tak samo.

- Umowa to umowa. - Odpowiedział Trafalgar. - Oddam ci serce Caesara.

- Doskonale. Do zobaczenia na Green Bit.

- Pamiętaj: tylko Caesar i Słomiany. Jeśli będzie tam ktokolwiek jeszcze - nici z wymiany.

Trafalgar rozłączył się i westchnął. Coś tu nie gra. Zbyt łatwo poszło. Tymczasem Usopp bezskutecznie próbował wymienić swoją słomkę na inną.

- No weź, Zoro! - Nalegał długonosy. - Nie mów mi, że nie chcesz walczyć z tym Shichibukai!

- Chcę. Ale to nie będzie walka, tylko wymiana. A skoro ta fabryka jest tak ważna dla Doflamingo, to na pewno będzie pilnował jej ktoś silny.

- Sanji, może ty? - Spytał snajper z nadzieją w głosie.

- Nie ma mowy. - Pokręcił głową kuk. - Kto będzie bronił Nami-swan i Robin-chwan, jeśli zaatakują okręt?

- Serio, nikt nie chce się zamienić? Może ty Nami? Zapłacę! - Zawołał rozpaczliwie, co najwidoczniej rozśmieszyło Robin.

- Nie ma mowy, i tak wisisz mi już sto tysięcy.

- Starczy tego. Idziemy, Nosowy-ya, Chopper-ya.

- Ale… Ale… - zaczął Usopp. - Naprawdę jestem tam potrzebny?

- Snajper zawsze się przyda, jakby Joker coś planował. Idziemy. - Po czym były Shichibukai złapał kłamczucha za kołnierz i pociągnął go za sobą. Chopper tylko westchnął i ruszył za nimi.

- Wy też powinniście ruszać. - Rzucił jeszcze Law wsiadając do Mini Merry. - Pamiętajcie, o zachodzie słońca odpływamy.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Kira_desu : 2013-11-03 22:09:14
    One Piece - Alternative Version

    Wow! Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem! Trafiłam na Twoje opowiadanie przez czysty przypadek i chyba zacznę za to wychwalać niebiosa. Przeczytałam wszystkie rozdziały jednym tchem i muszę stwierdzić, że są niesamowite. To nawet za mało powiedziane, lecz nie potrafię ubrać w słowa to, co teraz czuje. Oczywiście w sensie pozytywnym. Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy. Wciągnęłam się tak samo, jak w oryginalną twórczość Eiichiro Ody. Oby tak dalej, powodzenia!

  • Skomentuj