Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

One Piece: Alternative Version - Shin Sekai

8. Witajcie na Dressrosie!

Autor:barry13
Serie:One Piece
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Komedia, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2013-11-10 16:32:08
Aktualizowany:2013-11-10 16:32:08


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabrania się kopiowania fragmentów lub całości utworu bez zgody autora.


- Wygląda na to ze jesteśmy przed czasem. - Powiedział Law gdy razem z Chopperem i Usoppem zeszli na suchy ląd. - Chyba mamy jakieś dwie, może trzy godziny.

- W takim razie, czy nie powinniśmy sprawdzić czy nie ma gdzieś zastawionych pułapek? - Spytał renifer. Z jednej strony był podekscytowany i szczęśliwy wiedząc, że wkrótce znów spotka swojego kapitana, z drugiej jednak wspomnienie Doflamingo powodowało że opanowywał go paraliżujący strach.

- Nie sądzę, aby Joker zastawił na nas jakąś zasadzkę. To raczej my powinniśmy coś przyszykować. - Usiadł na wyrzuconym przez morze pniaku i zwrócił się w kierunku Usoppa. - Długi nosie, masz dużo pułapek w swoim arsenale, prawda?

- Eee… no tak. Ale czy nie chciałeś przeprowadzić wymiany w pokojowy sposób?

- Chciałem. Ale z Doflamingo nigdy nic nie wiadomo. Po prostu chcę mieć plan B, więc bądź tak miły, i zabezpiecz plażę. Myślę, że kilometr wystarczy.

- Kilometr plaży?! To przecież zajmie wieki!

- No to się pospiesz, bo mamy nie więcej niż trzy godziny.


***


Minęła ledwo godzina od kiedy Zoro, Franky, Brook i Kinemon zeszli z pokładu, a Thousand Sunny Go został zaatakowany.

- Cholera! - Sanji usiłował wyrwać nogę z galaretowatego ciała przeciwnika, którym był brodaty mężczyzna odziany w czarny płaszcz przeciwdeszczowy. - Jesteś jakąś logią, czy co?

- Dokładnie. A tak w ogóle, to nie znasz Haki? - Zdziwił się Trebol. - To co robisz w Nowym Świecie?

- Jeszcze zobaczysz, stary oblechu! - Warknął kuk i kopnął brodacza w twarz drugą nogą. Tym razem użył zbrojenia i cios zadział, a dodatkowo Sanjiemu udało się wyswobodzić. Szybko odskoczył, odbijając się na rękach i wylądował na przeciwległym końcu pokładu.

- Zapłacisz mi za to, co zrobiłeś Nami-san i Robin-san! - Krzyknął.

- Musi ci na nich strasznie zależeć, co? - Trebol wskazał na leżące nieopodal, pokryte zielonkawą mazią dwie kobiety. - Nie masz się o co martwić, nie zabiję ich. Ta czarna to Nico Robin, nie? Doffy chciał żebym mu ją przyprowadził, a ruda dobrze się sprzeda na aukcji niewolników. Co do ciebie, to niestety nie mogę nic obiecać… W końcu jestem Trebol, szef zabójców rodziny Donquixote! Patrz i płacz - Bungee. - Mruknął. Sanji dopiero teraz zauważył cienką, zieloną nitkę z galarety, sięgającą od jego prawej stopy aż do brzucha Trebola. Z chwilą, gdy wypowiedział on słowo “Bungee” nitka gwałtownie się skurczyła, przyciągając kuka prosto do zabójcy.

- Myślisz że to coś da? Tylko ułatwiasz mi skopanie ci tyłka! Diable Jambe! - Już miał zadać cios, gdy nagle, kilka centymetrów od jego stopy, Trebol zmienił się w galaretę a następnie błyskawicznie wrócił do ludzkiej postaci tuż za plecami blondyna.

- Chyba mnie ździebko nie doceniasz. - Mruknął, łapiąc go za nogę i brutalnie ciskając nim o deski pokładu. - Nie jestem może tak silny jak Spade czy Diamante, ale mógłbyś się bardziej postarać.

- Ty sukinsynu… - wychrypiał Sanji plując krwią. Spróbował się podnieść, ale Trebol mocno stanął mu na karku.

- Wiecie, czemu udało wam się zajść tak daleko? - Spytał. - Szczęście. Mieliście szczęście, bo wasi przeciwnicy was nie docenili. Ale rzucając wyzwanie paniczowi nie możecie dłużej liczyć na fart. Donquixote Doflamingo nie jest osobą, który zlekceważyłaby kogokolwiek, kto przeszkadza mu w interesach. Reszta twoich kumpli pewnie też wkrótce zginie…

- Trebol, wykończ go już. - Na statku nagle pojawił się ktoś jeszcze. Przybysz nosił czarną maskę przedstawiającą szeroko uśmiechniętego mężczyznę, a ubrany był w kostium zszyty z żółtych i czerwonych rombów. - Jeśli nie, ja to zrobię. Wiesz że szef będzie zły jak się spóźnimy.

- Spoko spoko, jak chcesz to go zabij. Mnie on znudził. Tak właściwie, to po co my na Green Bit? Nawet jakby Law się stawiał, to z Doffym jest SS.

- Rozkaz to rozkaz. W końcu, istniejemy tylko z woli rodziny Donquixote. - Arlekin podszedł do Sanjiego, który wciąż był unieruchomiony przez Trebola. - Puść go, sprawdzę czy serio jest na tyle silny, by walczyć przeciwko Cipher Pol.

- Jak chcesz. - Mruknął brodacz. Gdy tylko uwolnił pirata, ten natychmiast zaatakował zamaskowanego, jednak Arlekin z łatwością unikał kolejnych kopnięć.

- Naprawdę pokonałeś Jabrę z taką siłą? Zabawne. - Rozżarzona do czerwoności noga już miała trafić Arlekina, gdy ten nagle zniknął, by zaraz pojawić się za plecami Sanjiego. - Chociaż w sumie, to różnica między nim a mną jest jak między ziemią a niebem. - Złapał kuka za ramię i obrócił ku sobie. Sanji nawet nie mrugnął, gdy napastnik wbił mu dłoń w brzuch.

- Tak to się robi w CP-0. - Szepnął zamaskowany wrzucając ciało pirata do morza.


***


- Cholera! Jak on mógł się znowu zgubić? Ma przecież tę super-mapę od Lawa! - Franky wyjął z ukrytego schowka w brzuchu zwinięty w rulon kawałek papieru. - Dobra, jak nazywała się dziewczyna z którą miałem się skontaktować? Ach, Rebecca! - Jeszcze raz sprawdził mapę i pobiegł w kierunku głównego placu.

Nie wiedział jednak, że jest obserwowany od kiedy tylko wszedł do miasta. Długonosy mężczyzna w garniturze jeszcze przez chwilę wyglądał zza rogu jednego z wielu sklepów w tej dzielnicy Acacii po czym wyjął z kieszeni ślimakofon.

- Z tej strony Kaku. - Powiedział gdy uzyskał połączenie. - Nie ma wątpliwości, to Cutty Flam. Zmienił swój wygląd, ale to wciąż ta sama osoba.

- Więc reszta Słomianych też jest na Dressrosie.

- Tak. Widziałem też szermierza z którym walczyłem w Enies Lobby, ale poszedł w przeciwnym kierunku.

- Wiesz, po co tu przybyli?

- Wygląda na to, że mają ten sam cel co my: zniszczyć fabrykę Doflamingo.

- Dobrze. - Odpowiedział Lucci. - W takim razie dalej działaj zgodnie z planem. Bez odbioru.


***


Zoro biegł przed siebie, skręcał i lawirował między uliczkami, wciąż jednak nie mógł znaleźć właściwej drogi. Mapa na niewiele mu się zdała - zgubił ją zaraz po tym, jak zgubił Frankiego.

- Stój, dalej nie przejdziesz. - Przed szlabanem zatrzymał go postawny mężczyzna w hełmie.

- Hę? Niby czemu?

- Nie widzisz znaku? - Wskazał na sporą mosiężną tablicę przymocowaną do małej, drewnianej budki w której inny mężczyzna wypełniał jakieś papiery. - Tutaj zaczyna się “Dzielnica Gladiatorów”. Tylko uczestnicy Igrzysk mogą w niej przebywać.

- A tak, Law coś wspominał. - Mruknął pod nosem szermierz. - Więc wystarczy że się zapiszę i będę mógł przejść, tak?

- No tak. - Odparł strażnik. - Ale jesteś pewien? Jak raz wejdziesz to nie ma odwrotu, będziesz musiał walczyć tak długo jak będziesz w stanie się ruszać! A w tym roku mamy kilka naprawdę niezłych potworów.

- Więc ja będę kolejnym. Gdzie mam podpisać?

Po kilku minutach Zoro skończył wypełniać potrzebne dokumenty, łącznie z deklaracją mówiącą że żaden uczestnik ani jego rodzina nie będzie domagała się rekompensaty za poniesione rany lub śmierć. Gdy wszystko było gotowe, strażnik podniósł szlaban.

- Witaj w “Dzielnicy Gladiatorów” uczestniku numer 1205, Roronoa Zoro.

Zoro rozejrzał się uważnie. Większość budynków stanowiły rozmaite bary i tawerny, nie zabrakło też kilku moteli. Szczególną uwagę szermierza przykół ogromny podniesiony stalowy most, który najwyraźniej łączył Dressrosę z Green Bit. Chyba nie przejdę. Ale skoro jest tu tylu piratów, to może któryś wie coś o fabryce? Nie zaszkodzi zapytać. Z takim postanowieniem wszedł do najbliższego baru.

Wnętrze wyglądało jak w większości przybytków tego typu. Bardziej interesowali go klienci. Sala pełna była ludzi, o których nawet ślepy by powiedział że są niebezpieczni. Kilku spojrzało w stronę Zora gdy tylko wszedł, ale po chwili wrócili do swoich zajęć. Czyli w większości picia lub hazardu. Na szczęście doskonale wiedział, jak zachowywać się w miejscach takich jak to. Ominął leżące na podłodze zwłoki i pewnym krokiem podszedł do barmana.

- Pierwsze piwo na koszt rodziny Donquixote. - Mruknął muskularny brunet o twarzy pokrytej kilkudniowym zarostem, po czym wrócił do obsługiwania innych klientów.

- Chwila. Mam parę pytań. - Zaczął szermierz. - Nie wiesz gdzie znajdę…

- Nie wiem. Zresztą, nie jestem tu od odpowiadania na pytania, tylko podawania alkoholu. - Przerwał mu barman nalewając drinki.

- Proszę, proszę, kogo my tu mamy. - Do baru podszedł wysoki blondyn w ciemnych okularach. - Kawał czasu się nie widzieliśmy, co nie, Roronoa?

- Nie kojarzę cię. - Zoro podrapał się po głowie, intensywnie myśląc. - Ktoś ty?

- Może teraz sobie przypomnisz. - Bellamy zdjął okulary z twarzy. - I co? Teraz pamiętasz?

- A, jesteś tym kolesiem któremu Luffy spuścił łomot na Jayi! Sorry, ale nie pamiętam twojego imienia. Co tu robisz?

- Nie jestem przywiązany do Jayi. Spokojnie, nie szukam zemsty. - Powiedział ze śmiechem, widząc jak zielonowłosy chwyta za miecz. - Przybyłem w tym samym celu co ty, więc jak chcesz walczyć to poczekaj do rozpoczęcia turnieju.

- Też chcesz zniszczyć fabrykę Dofli?

- Co? Nie mówisz chyba o fabryce Smile? - Odparł Bellamy z udawanym zdziwieniem. - Nie jesteś tu by pomóc Słomianemu wygrać?

- Co? - Tym razem to mechowłosy był zdziwiony. - To Luffy też bierze udział? Tej części planu Law mi nie wyjaśnił… W każdym bądź razie, miałem zniszczyć fabrykę Smile.

- Więc tak się sprawy mają… - Bellamy nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Ten koleś nic nie wie. Jeśli dostarczę go Jokerowi, to z pewnością będę mógł wrócić do rodziny Donquixote!

- Cóż, też mam interes w fabryce. Ale nie rozmawiajmy tutaj.

Po chwili opuścili lokal. Zaraz za nimi wyszedł ubrany w szare kimono mężczyzna w słomianym kapeluszu na głowie, takim jaki nosi się w kraju Wano.

- Panie samuraju, zaczekaj! Jeszcze nie skończyliśmy!

- Wybaczcie, nie mogę dokończyć naszej gry. Widzicie, ze wszystkich rzeczy na świecie najbardziej nienawidzę kradzieży, a tamten koleś ma coś co nie należy do niego.


***

- Co tu się dzieje? Co to za zbiegowisko? - Strażnik miejski gorączkowo przeciskał się przez tłum ludzi.

- Ten bandyta zaatakował panienkę Swan! - Odparła jakaś kobieta.

- Cóż za hańba! I to akurat dziś, podczas jej cotygodniowych zakupów! Czy panience nic się nie stało? - Spytał milicjant z troską.

- Oczywiście że nie. W końcu señor Spade nie odstępuje jej na krok. Swoją drogą, niezły głupiec z tego kolesia, atakować siostrę Jego Wysokości.

- Przecież powiedziałem, że nic jej nie zrobiłem! Wszedłem do sklepu, bo chciałem kupić colę, tylko tyle! - Krzyczał Franky, próbując się wytłumaczyć. Kompletnie nie rozumiał, dlaczego ten rycerz oskarżył go o napaść na małą dziewczynkę. Przecież on naprawdę tylko wszedł do sklepu.

- Nie kłam! Tylko pogarszasz swoją sytuację! - Grzmiał Spade. Franky zawsze był postawny, zwłaszcza po wprowadzeniu modyfikacji Vegapunka, ale rycerz był od niego o ponad połowę większy. - Na własne oczy widziałem, jak zaatakowałeś naszą księżniczkę!

- To musi być jakaś pomyłka! Po co miałbym atakować małe dziecko!?

- To oczywiste. - Swan otarła łzy z oczu. - Chciałeś mnie porwać, prawda panie piracie? Wiesz dobrze, że mój brat zapłaciłby każda cenę, żeby tylko nie stała mi się krzywda.

- Przecież nawet cię nie znam!

- Haha! - Roześmieli się zgromadzeni wokół ludzie. - Właśnie się pogrążyłeś, piracie! Jak mogłeś nie wiedzieć, że zaatakowałeś ukochaną siostrę naszego króla Donquixote Doflamingo?

- Chwila, Spade. - Swan zatrzymała rycerza ruchem ręki, gdy ten juz miał zadać cios ogromną halabardą. - Widzę szczerość w jego oczach. Może naprawdę nic nie wiedział? Panie Spade, proszę go nie zabijać. Śmierć to zbyt duża kara za zepsucie mi Dnia Zakupów. Myślę że wystarczy jak zostanie moim służącym.

- Jak rozkażesz, księżniczko. - Rycerz pochylił się, a siostra Doflamingo wskoczyła mu na ramię. - Idziemy, panie cyborg. Pamiętaj: jeden fałszywy ruch i nie żyjesz.

- Cóż za łaskawość! - Krzyczeli ludzie. - Masz ogromne szczęście! Zostaniesz służącym naszej księżniczki!

- Rany, to przedstawienie było naprawdę męczące. - Mruknęła Swan, gdy już oddalili się od zbiegowiska. - Poślij później kogoś żeby przyniósł moje zakupy.

- Oczywiście, księżniczko.

- Hej, cyborgu, naprawdę pływałeś z Monkey-chanem? - Zwróciła się do Frankiego. - Bo jeśli tak, to mam parę pytań.

- Odpowiadaj, gdy księżniczka pyta! - Rycerz uderzył go pięścią w tył głowy.

- Powinnaś to wiedzieć, skoro jesteś siostrą Doflamingo. - Odparł Franky.

- No to powiesz mi kilka rzeczy o Monkey-chanie. - Powiedziała dziewczynka, po czym wypaliła z prędkością karabinu maszynowego. - Jaki jest jego ulubiony kolor? Ulubiona potrawa? Ulubione zwierzę? Jakie kobiety lubi? Ile chciałby mieć dzieci? Na jakiej wyspie chciałby zamieszkać? - Trajkotała tak jeszcze przez chwilę, ale Franky nie zrozumiał dalszych pytań.

- Chwila, nie tak szybko. Zresztą, czemu zadajesz takie pytania. Księżniczko. - Dodał, gdy po raz kolejny poczuł stalową pięść na karku.

- Przecież będę niedługo jego żoną, muszę wiedzieć takie rzeczy.

- Coooo?!


***


- Uso-ya, wszystko gotowe? - Spytał Law. Czekali już ponad dwie godziny, więc Doflamingo mógł przybyć w każdej chwili.

- Tak. Kilometr plaży obstawiony najlepszymi pułapkami kapitana Usoppa! Nawet mysz się nie prześlizgnie! - Odrzekł dumny z siebie snajper.

- Świetnie. Joker powinien zaraz być… Oho, o wilku mowa. - Wskazał trzy postaci idące w ich stronę ze wschodniej części plaży. Usopp natychmiast złapał za lornetkę.

- Nie ma z nimi Luffiego! - Zawołał rozpaczliwie.

- Wiedziałem że Doflamingo nas oszuka! Wszyscy umrzemy! - Równie wielką rozpacz słychać było w głosie Choppera.

- Nosowy-ya, kto tam jest poza Jokerem? - Law jako jedyny nie tracił zimnej krwi. - Cokolwiek planuje, dobrze wie że mogę w każdej chwili zabić Caesara.

- Jest Ceasar i jeszcze jakiś koleś w masce i kapeluszu… - Relacjonował Usopp patrząc przez lornetkę. - Wygląda trochę jak jakiś robot.

- Uciekajcie. - Warknął krótko Law. W tym samym momencie pocisk wystrzelony przez SS przemknął pomiędzy Usoppem a Chopperem, trafiając w łódź Słomianych. Jeden strzał i po Mini Merry nie było śladu.

- Jak on trafił z takiej odległości strzelając z rewolweru?!

- Powiedziałem wam, uciekajcie! - Law rzucił Chopperowi skrzynkę z sercem Caesara. - Zatrzymam ich jak długo się da, a wy powiadomcie resztę! - Krzyknął do Słomianych, po czym uruchomił Room. W tym samym momencie SS ruszył w ich kierunku. Mimo mechanicznej zbroi biegł o wiele szybciej niż jakikolwiek człowiek. Bez trudu omijał kolejne pułapki Usoppa, tak jakby podświadomie wiedział gdzie były rozmieszczone. Nawet gdy kilka min wybuchło, nie zrobiło to na nim wrażenia.

- Nie bądź głupi, Law. - Powiedział metalicznym głosem ochroniarz Jokera. - Po prostu oddaj paniczowi serce Caesara.

- Musiałbyś mnie zabić, ty kupo złomu.

- Zgodnie z życzeniem. - SS w mgnieniu oka znalazł się obok Lawa, strzelając mu w skroń.

- Jak? - To jedyne co zdołał wyszeptać pirat nim upadł na ziemię. Po chwili obok niego pojawili się Doflamingo i Ceasar Crown.

- Szybko Joker, zabierz mu moje serce! - Gorączkował się naukowiec.

- Uspokój się, wygląda na to że dał je któremuś z tamtych dwóch. - Doflamingo wskazał palcem na uciekających Choppera i Usoppa.

- No to łap ich, SS! Szybko!

- Tylko panicz może mi rozkazywać.

- Głupcy. - Niespodziewanie odezwał się Law. - Nie zastanowiło cię, Joker, że mój Room nie zniknął? Robisz się nieostrożny na starość. Clean Up! - Potężna fala uderzeniowa odrzuciła wszystkich trzech napastników kilkanaście metrów poza zasięg owocu Ope Ope. Law podniósł się i otrzepał z kurzu. Nic nie wskazywało na to, aby otrzymał przed chwilą śmiertleną ranę. - Aha, i jeszcze jedno. Nie myśl, że się nie zabezpieczyłem. Do twojego serca - spojrzał na Ceasara, który spadając utkwił głową w piaskowej wydmie i nieporadnie próbował się wydostać - podłączona jest bomba. Jeśli w ciągu trzech dni nikt nie wprowadzi poprawnego kodu, to bomba wybuchnie. Nie muszę mówić, co się wtedy stanie z twoim cennym podwładnym, co, Joker?

- Brawo, brawo, brawo. - Wywód Lawa przerwało klaskanie króla Dressrosy. Doflamingo z szyderczym uśmiechem spoglądał na byłego podwładnego. - Imponujące. Aż żałuję że będę musiał cię zabić, Law!

- Nie skończyłem. - Wszedł mu w słowo ciemnowłosy. - Mechanizm uruchamiający zapalnik bomby został podłączony też do mojego serca, co oznacza, że jeśli umrę, Caesar zginie razem ze mną.

- W takim razie chyba przegrałem. SS, Caesar - skinął na swoich podwładnych - wracamy. Nic tu po nas.

- Co?! Joker, chyba nie zamierzasz tego tak zostawić?

- Przecież słyszałeś co powiedział Law. - Odparł ze znudzeniem Doflamingo. - Nie możemy go zabić, a jego kumple zaraz będą na statku… Sam widzisz, to koniec. Chociaż, jest jedna szansa.

- Tak? Ciekaw jestem, jaka. Znam umiejętności całej twojej załogi, Doffy. Przeanalizowałem każdą możliwą sytuację - pogódź się z porażką i oddaj nam Słomianego. Wygra… - Przerwał nagle, słysząc paniczny krzyk Usoppa. - Co do cholery?! Statek Słomianych?

- Wiesz, gdybym miał szpiega na waszym statku, i udałoby mi się go przejąć… W dodatku wiedząc co zamierzacie, mógłbym wysłać swoich ludzi żeby wybili Słomianych jednego po drugim... To chyba wciąż byłaby partia do wygrania, nie? - Doflamingo zdawał się w ogóle nie przejmować zaistniałą sytuacją, wyglądał jakby traktował całe starcie jako zabawę.

- Och, ale przecież tak właśnie zrobiłeś paniczu. - Głos dobiegał spod nóg Lawa. Nim doktor zdążył się ruszyć, z piasku wyłonił się wysoki, muskularny mężczyzna o lśniącej łysinie i natychmiast unieruchomił pirata w żelaznym uścisku ramion.

- Ty! Kim ty jesteś!? Od kiedy… - Law z trudem łapał dech.

- Dante, Cipher Pol numer 0. Do usług, o ile masz na nazwisko Donquixote. - Odparł łysy.

- Spokojnie Dante, nie chcemy żeby umarł. Skoro Trebol i Arlekin już są, to zaraz odzyskamy serce Caesara, więc ten dzieciak jeszcze się przyda.

- Hmm, no to połamię mu ręce i nogi, żeby się nie rzucał. - Rzucił Dante, tak jakby rozmawiał o najzwyklejszej czynności na świecie. Nie dając pojmanemu chwili wytchnienia, zaczął łamać jego kończyny tak jakby to były patyki.

- To co Traffy, będziesz współpracował? - Doflamingo pochylił się nad torturowanym.

- Ty draniu… - wychrypiał Law pomiędzy okrzykami bólu - jesteś z Tenryubito?!

- Ja miałbym być Niebiańskim Smokiem? Skądże. - Joker uśmiechnął się chytrze. - Spróbuj trochę wyżej, Law.

***


Tymczasem kilkaset metrów dalej sytuacja również nie wyglądała zbyt ciekawie. Przynajmniej dla Usoppa i Choppera.

- Cholera! - Snajper raz za razem strzelał w Trebola, jednak trafienia nie przynosiły żadnego efektu.. - Z czego zrobiony jest ten koleś? I co zrobiliście z Sanjim i resztą?

- Chodzi ci o tego krzywobrewego kolesia? Myślę że jest teraz w żołądku jakiegoś rekina. - Odparł Arelkin, po czym zeskoczył z Sunniego na plażę. - A jeśli chodzi o tamte dwie kobiety, to są względnie całe. Oczywiście nigdy już ich nie zobaczycie.

- Niemożliwe żebyście pokonali Sanjiego!

- Lepiej się z tym pogódź, długi nosie. Po prostu oddajcie nam serce Caeara, a obiecuję że szybko was wykończę

- Nie ma mowy! - Wykrzyknął w jego kierunku Chopper. - Oddajcie nam najpierw Luffiego!

- Idioci. Serio myśleliście, że panicz Doflamingo będzie negocjował z takimi smarkaczami jak w-wy? - Twarz brodacza przybrała zielonkawy kolor, a jego ciało zmieniło konsystencję. Po chwili z dawnego Trebola pozostała tylko głowa, osadzona na cielsku galaretowatego, zielonego smoka. - Je-jelly Dragon! - Wykrzyknął i ruszył wprost na Choppera. Renifer próbował uciec, ale błyskawicznie został wchłonięty przez galaretowatą postać.

- Trzeba było się poddać. - Mruknął Trebol, patrząc na szamocącego się zwierzaka. - Za kilka minut skończy ci się tlen i umrzesz. Jak tam u ciebie, Arlekin?

- Też w porządku. - Zamaskowany jednym ruchem dłoni wytrącił Usoppowi broń z rąk. - Chyba czas kończyć, panicz zaraz tu będzie. - Wskazał na zbliżających się Doflamingo, Caesara, SS i Dantego niosącego na plecach nieprzytomnego Lawa. - Wygląda na to, że Trafalgar Law nie jest już problemem...

- Midori Boshi - Impact Wolf! - W jednej chwili kilkumetrowy, zielony wilk uderzył w Trebola, rozrywając jego ciało na kawałki i rozrzucając je po całej plaży. Uwolniony z pułapki Chopper podniósł się z ziemi, z trudem odklejając z ciała resztki galarety.

- Wielkie dzięki, Usopp.

- To z pewnością było Green Pop… ale to nie byłem ja!

- Więc to musiał być tamten koleś. - Arlekin spojrzał w kierunku lasu, z którego właśnie wyszła zamaskowana postać. Tajemniczy przybysz, ukrywający twarz pod żółto-niebieską maską i metalowymi goglami poprawił czarny płaszcz z wizerunkiem jolly rogera Słomianych i podniósł upuszczoną przez Choppera skrzynkę z sercem szalonego naukowca. - Kim jesteś?

- To Sogeking! - Wykrzyknął z radością Chopper.

- Przecież to niemożliwe… - Wyszeptał zszokowany Usopp. Oczywiście, Chopper nie wiedział że to długonosy stworzył Sogekinga i to on był w Enies Lobby. Ale skoro ten tu fałszywy Sogeking używał arsenału Usoppa… Czyżbym mógł pojawiać się w dwóch miejscach naraz?

- Chyba trochę się spóźniłem. - Mruknął pod nosem król snajperów. - Chociaż to przywilej bohaterów, by pojawiać się w ostatniej chwili. Ale odpowiadając na twoje pytanie, panie CP-0 - zwrócił się do Arlekina - to naprawdę nie wiesz kim jestem?

- Przecież on był w Enies Lobby! - Wykrzyknął Trebol zaraz po tym, jak powrócił do swojej ludzkiej postaci. - To ten sukinsyn który zniszczył flagę Światowego Rządu!

- Ach, pamiętam. Więc ty jesteś…

- Królem snajperów przybyły z Wyspy Strzelców. Człowiekiem który nigdy nie spudłował. Najlepszym z najlepszych snajperów na Grand Line. Piratem który walczył z CP-9 i rzucił wyzwanie całemu światu. Sojusznikiem Słomianych Kapeluszy. Przywódcą armii 8000 gnomów. Jednym słowem - jestem Sogeking!

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.