Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Kroblam

Rozdział 2

Autor:Pazuzu
Serie:Harry Potter
Gatunki:Fikcja, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2013-09-08 13:15:47
Aktualizowany:2013-09-08 13:15:47


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Rozległ się głuchy trzask. A zaraz potem drzwi zamknęły się z hukiem. Nie trudno było odgadnąć, że dziewczyna jest wściekła. I nawet nie próbowała tego ukryć. Szybkim krokiem podeszła do jednego z dwóch weneckich okien, oświetlających rodową bibliotekę. Otwarła je gwałtownie, wpuszczając do środka chłodne powietrze wiosennego wieczora. Chwilę stała w przeciągu, głęboko oddychając i próbując zapanować nad drżeniem rąk. Nagle coś za nią głucho strzeliło, aż podskoczyła. Na szczęście był to tylko ogień w kominku.

Wyglądała, jakby dopiero teraz zauważyła gdzie jest. Powoli przyglądała się książkom, zajmującym niemal wszystkie ściany. Najwyraźniej wpadła na jakiś pomysł, bo na jej twarz wypełzł złośliwy uśmiech. Podeszła do najbliższego regału i zaczęła szukać, wodząc bladym palcem po grzbietach woluminów.

Po kilku minutach odnalazła to, co chciała. Zdjęła z jednej ze środkowych półek niewielki, mocno podniszczony tomik oprawiony w wyblakłą, niegdyś krwiście czerwoną, tkaninę. Obejrzała go uważnie przerzucając kilka kartek, jednocześnie podchodząc do ognia. Powolnym, niemal teatralnym gestem podniosła książkę do góry…

- Expeliarmus.

Wytrącony wolumin zatoczył piękny łuk i wpadł prosto w dłoń siedzącego na fotelu młodzieńca. Dziewczyna obróciła się w miejscu, przestraszona. Ale niemal natychmiast na jej twarzy pojawił się lekki, choć nerwowy uśmiech.

- Pierwsze wydanie „Czarownicy z Sallong” Erynii Wicked z 1793 - odczytał na pół zatarty tytuł. - Jedna z ulubionych książek matki.

- Wiem o tym.

- Nie byłaby szczęśliwa wiedząc, że poszła z dymem.

- Wiem o tym - uśmiech na jej twarzy stał się wyraźniejszy.

- O co tym razem się pokłóciłyście?

- Nie twój interes.

Mężczyzna nieznacznie pokręcił głową. Byli bardzo do siebie podobni. Mieli takie same proste, platynowe włosy, wysokie kości policzkowe, z lekka orle nosy i wręcz identyczne szare oczy. Jednocześnie ona była co najwyżej ładna, on zaś oszałamiająco przystojny, choć tym zimnym, arystokratycznym pięknem tradycyjnie łączonym z wampirami.

- Może i nie, ale wolałbym nie brać udziału w kolejnej awanturze - stwierdził spokojnie. - Zwłaszcza dzisiaj. Mogłabyś więc łaskawie powiedzieć, o co poszło i jakich tematów powinienem unikać?

- Mówiłam, nie twój zasrany interes. A co ty tak właściwie robiłeś?

- Czytałem - wskazał na leżącą na kolanach książkę o wolnodziałających truciznach. - A potem przyglądałem się twojemu popisowi, siostrzyczko. I śmiem twierdzić, że powinnaś popracować nad stylem. A już na pewno czujnością. Gdybym był wrogiem, nie żyłabyś.

- Akurat! Słuchaj, nie jesteś starym, by mnie pouczać!

- Nie jestem - przytaknął - ale tak się niefortunnie złożyło, iż jestem najstarszym mężczyzną w rodzinie i moim obowiązkiem jest troska o twoje bezpieczeństwo.

- Tu mi miotła leci, jeżeli myślisz to co mówisz - mruknęła, odciągając dolną powiekę. - Ale dziękuję za ostrzeżenie, braciszku. Od dzisiaj sama będę sobie gotować. Zakładam, że powinnam też uważać na skorpiony w pościeli i dziwne napoje…

- Jeżeli insynuujesz…

- Insynuuję, charłaku.

- Ty…

- Stul…

- Lucjusz. Vikanno.

Zamarli w połowie drogi do swoich gardeł i jak na rozkaz odwrócili się w stronę wejścia. Imperia Malfoy była prawdziwą pięknością: wysoka, postawna, szczupła, z nieskazitelną cerą i gęstymi blond włosami; oraz przenikliwymi, niebieskimi oczami. Wyglądała na dużo młodszą niż była.

Dostojnym krokiem podeszła do jednego z foteli, usiadła nieznacznie poprawiając szatę. Obrzuciła swoje dzieci spokojnym, zimnym spojrzeniem, od którego krew momentalnie uderzała na policzki, a skóra cierpła na plecach.

- A teraz, co było przyczyną waszego skandalicznego zachowania?

- Nic, matko.

Lucjusz skłonił głowę, jednocześnie niemal niezauważalnym gestem odkładając powieść na stolik. Kobieta przyjrzała mu się uważnie, a potem przeniosła wzrok na córkę. Ta nawet nie drgnęła.

- Vikanno? - spytała z łagodnym, choć lodowatym ponagleniem.

- Nic - odpowiedziała w końcu.

- To dobrze. Nie życzę sobie żadnych więcej awantur, przynajmniej nie dzisiaj - jej córka przewróciła oczyma. - Możecie usiąść, gdyż muszę z wami porozmawiać. Z obojgiem.

Dodała głosem nie znoszącym sprzeciwu. Rodzeństwo wyglądało jakby właśnie odwołano Noc Duchów, albo ogłoszono otwarcie sezonu polowania na magów. Niemniej żadne z nich nawet nie spróbowało uciec. Lucjusz z powrotem zajął fotel, jego siostra natomiast oparła się nonszalancko o kominek.

- Lucjuszu, - zaczęła w końcu Imperia, - przemyślałeś moją propozycję?

- Tak, matko.

- I co postanowiłeś?

- Nie jestem zainteresowany - mówił spokojnie, ale z miną jakby połykał kwaśną śliwkę.

Vikanna uśmiechnęła się pod nosem.

- Dlaczego? Beatrycze jest wyjątkowo dobrą partią, wprost stworzoną dla ciebie. Wykształcona, bogata, niedawno skończyła dziewiętnaście lat. Jej ród należy do elity hiszpańskich magów. I musisz przyznać, że jest niezwykle urodziwa.

Chłopak niemalże wzdrygnął się, gdy wymieniała zalety dziewczyny. Niemniej zachował kamienną twarz. I nawet nie spuścił wzroku.

- Nie przeczę matko, jednakże to nie jest kobieta dla mnie.

Jego siostra zamaskowała prychnięcie kaszlem. Nie zwrócili na to uwagi.

- Skąd możesz to wiedzieć? Widzieliście się zaledwie trzy razy. Powinieneś dać jej szansę, synu. Taki miraż nie przyniósłby hańby nawet tobie.

- Nie przeczę, matko, lecz już teraz wiem, że jej nie kocham. A nie potrafiłbym związać się z kimś bez miłości - wytłumaczył półgłosem.

Jego siostra niemal się zakrztusiła, w rozpaczliwej próbie opanowania napadu śmiechu. Na szczęście jej matka była zbyt przejęta, by to zauważyć.

- Lucjuszu, masz prawie dwadzieścia dwa lata - w głosie Imperii pobrzmiewał lodowaty ton nagany. - Najwyższy czas, byś zaczął myśleć o przedłużeniu naszego rodu i nazwiska. Pamiętaj, że ten obowiązek spoczywa na twoich barkach, mojego najstarszego, jedynego syna.

- Rozumiem matko i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Niemniej nie chciałbym żenić się tylko z obowiązku. Dla mnie to dopiero dwadzieścia dwa lata. Pragnę znaleźć kobietę, którą mógłbym pokochać. - Ostatnie zdanie zabrzmiało nieomal jak błaganie.

Imperia pozwoliła sobie na nieznaczne pokręcenie głową.

- Ignes, Ameralda, Bellatrix, Mincenta, Aurelia, a teraz Beatrycze. Przedstawicielki najszlachetniejszych rodów z Anglii i Europy. Wszystkie piękne, młode i utalentowane. A ty wszystkie odrzuciłeś. Naprawdę zaczynam się niepokoić o ciągłość naszego nazwiska…

W tym momencie rozległ się daleki, choć wyraźny odgłos dzwonka. Kobieta wstała i dając znak, iż zaraz wróci i żeby jej latorośle nawet nie myślały ruszać się z biblioteki, wyszła. Była to ostatnia chwila, bo Vikanna zaczynała się dusić. Kiedy tylko drzwi się zamknęły wybuchła szczerym, gromkim śmiechem.

- Co cię tak bawi? - spytał Lucjusz.

- „Którą mógłbym pokochać!” - powtórzyła zginając się w pół w kolejnym ataku śmiechu.

- Pytałem się, co cię tak bawi?

- Ty, idioto! „Związać się bez miłości”. Miej litość dla moich kiszek, braciszku. Myślałam, że się uduszę. „Nie chciałbym robić tego z obowiązku”! Na gacie Merlina! To było żałosne.

Ponownie parsknęła śmiechem. Twarz chłopaka oblekła się najpierw trupią bladością, potem purpurą. Niemniej zapanował nad sobą. Przynajmniej dopóki nie odzyskała mowy.

- Nie myślałam, że przerwa będzie aż tak udana! - wyksztusiła, ocierając łzy z oczu. - „Nie z obowiązku”! Litości! Jeżeli matka nadzieje kładzie w tobie, to…

Nie dokończyła. Lucjusz niesamowicie szybkim ruchem zerwał się, dopadł do różdżki i wycelował w siostrę.

- Furnunculus! - krzyknął.

Struga bladego światła ugodziła w regał, dokładnie w miejscu w którym przed chwilą stała. Dziewczyna dosłownie w ostatniej chwili przypadła do ziemi. Przeturlała się w bok, unikając kolejnej klątwy.

- Charłak! Kretyn!

- Drętwota!

Dziewczyna ukryła się za fotelem.

- Spróbuj za tysiąc lat!

- Jak ja… - nie dokończył. - Matka idzie.

Reakcja była błyskawiczna. Lucjusz rzucił się w stronę stolika, by odłożyć różdżkę na miejsce. Potem jednym skokiem zajął poprzednie miejsce. Vikanna poderwała się z podłogi i również stanęła tam, gdzie stała. Szybko poprawiła zmierzwioną mugoską koszulę, bezskutecznie próbując przywołać wyraz znudzonej obojętności.

Na szczęcie pani Malfoy była zbyt zaaferowana, by zwrócić uwagę na czerwone twarze i pewien nieład w garderobie swojego potomstwa.

- Lucjuszu, naszą rozmowę uważam za skończoną - powiedziała na wstępnie, nie racząc nawet spojrzeć na syna. - Przyjmuję do wiadomości, iż nie jesteś zainteresowany Beatrycze, ale mam nadzieję, że wkrótce znajdziesz odpowiednią kandydatkę.

- Znajdzie… znajdzie… - nie wytrzymała dziewczyna.

- Na twoim miejscu nie byłabym taka beztroska, Vikanno. Zwłaszcza, że musimy dokończyć naszą wcześniejszą rozmowę. Jak już mówiłam, rano dostałam sowę od profesora Dumbledore’a.

- Naprawdę? - spytała niewinnie.

- Podobno tuż przed świętami zaginął Lastrage, kapitan slyteryńskiej drużyny quidditcha. Nie powiedziałaś mi o tym. Jestem ciekawa czemu?

- Nie pytałaś.

- Rozumiem. A wiesz, iż młodzieniec ten odnalazł się wczoraj?

- Naprawdę?

- W damskiej toalecie.

- A to zboczeniec.

- Związany i ze swoją różdżką w… znaczy włożoną… i to dość głęboko do… - urwała z lekkim zażenowaniem.

Teraz dla odmiany Lucjusz musiał sięgnąć po wszystkie rezerwy silnej woli, by powstrzymać wybuch śmiechu. Ale opanował się i nawet najmniejszym drgnięciem mięśni nie zdradzał rozbawienia. Z kolei przez twarz jego siostry przemknął złośliwy uśmiech, momentalnie zastąpiony przez uprzejmą ciekawość.

- Gdzie, matko?

- Do tego, jak uprzejmie informuje mnie dyrektor Dumbeldore, różdżka Lastragea została potraktowana zaklęciem powiększającym - czarownica puściła pytanie mimo uszu. - Chłopak najprawdopodobniej spędził z nią cały czas od początku ferii. Możesz powiedzieć coś ten temat, Vikanno?

-Zawsze wiedziałam, że Lastreage to zbol. Ale że sado-maso? To mnie zaskoczyło.

Jej brat skupił się na poprawianiu swoich mankietów, w rozpaczliwej próbie zapanowania nad śmiechem. Problem polegał na tym, że radził sobie coraz gorzej.

- Vikanno! - kobieta pacnęła dłonią w poręcz. - Doskonale wiem, iż to twoja wina. Lastrage powiedział to zaraz po odzyskaniu świadomości. Podobno zwabiłaś go do damskiej toalety pod pozorem, hmyyy… pewnych korzyści fizycznych, potem ogłuszyłaś, rozebrałaś i przywiązałaś do lampy sufitowej, wcześniej rzuciwszy klątwę na jego różdżkę. Zaprzeczysz tym oskarżeniom?

- Nie.

- Masz coś na swoje usprawiedliwienie?

Dziewczyna momentalnie zrzuciła uprzejmie drwiącą maskę. Podniosła dumnie głowę, a w jej jasnych oczach zabłysło okrucieństwo.

- Tylko tyle, że to skurwiel i że należało mu się. Żałuję tylko, że tak szybko go znaleźli. Może by zdechł.

- Rozumiem - dopiero teraz ton jej głosu stał się prawdziwie lodowatym. - Do końca ferii masz szlaban, nie opuścisz tego domu i swego pokoju, rozumiesz młoda damo? Dodatkowo Dumbeldore poinformował mnie, iż odjął Slytherinowi pięćdziesiąt punktów, a ja poprosiłam go, by odebrał twojemu domowi drugie tyle. I możesz mi wierzyć, przystał na tę propozycję nad wyraz chętnie.

- Tylko tyle? - prychnęła z pogardą. - Nie postarałaś się, matko. Tyle odrobię w trzy historie magii. A skoro mam szlaban, to może pójdę już do siebie. Rzygać mi się chce.

Skierowała się w stronę drzwi. Nagle zamarła w miejscu. Zupełnie wbrew swej woli odwróciła się w stronę matki, zrobiła dwa, trzy sztywne kroki do przodu. Jej brat przyglądał się temu bez słowa.

- Vikanno Morgano Imperio Malfoy, informuję iż nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności niż natychmiastowe usunięcie cię z mojego życia - Imperia nie krzyczała. Jej wściekłość przekroczyła już moment, w którym się wrzeszczy. - Jesteś zakałą rodziny i najchętniej w tej chwili pozbyłabym się ciebie permanentnie. Niestety nie jest to możliwe… Przed chwilą otrzymałam sowę, iż będziemy mieć dzisiaj ważnego gościa i pomimo hańby, jaką na nas sprowadzasz, muszę się wstrzymać z wymierzeniem kary. Masz więc okazję do częściowej rehabilitacji. Jeżeli będziesz się zachowywała odpowiednio, być może nie tylko nie wyrzucę klucza do twego pokoju, to jeszcze cię nie otruję. Rozumiesz, młoda damo?

- Tak, matko.

Dziewczyna pokłoniła się sztywno i wyszła.



Taka właśnie była moja matka, najpiękniejsza i najzimniejsza czarownica jaką kiedykolwiek poznałam. Dumna, potężna, gotowa na wszystko byleby tylko zachować dobre imię rodziny. Wywodziła się z bocznej, gorszej, gałęzi rodu, więc kiedy udało jej się poślubić swojego kuzyna, będącego dziedzicem, a później głową całej rodziny wywołała niewielki skandal. Kilka lat walczyła o zajęcie należnej jej po mężu pozycji w towarzystwie. W tamtym momencie była już jego niekwestionowaną gwiazdą - czarownice zabijały się o zaproszenie do nas na herbatę czy bankiet, zaś przyjęcia stanowiły klasę samą dla siebie.

Taką ją zapamiętałam. Nieskazitelnie piękną arystokratkę w każdym calu. Dumną, inteligentną, potężną czarownicę. Do tego ceniąca nader wszystko honor rodziny…

Jak pewnie się domyślasz, nasze wzajemne stosunki były raczej napięte.

Natomiast mój stosunek do Lucjusza, mojego starszego brata, był typowo bratersko-siostrzany. Nienawidziliśmy się i kochaliśmy dokładnie po połowie. Między nami są trzy lata różnicy, co w tamtym czasie było barierą nie do przeskoczenia.

Wracając do sprawy... Tamtego dnia Matka jak zwykle założyła na mój pokój dodatkową blokadę antyaportacyjną, więc Lucjusz musiał wykorzystać cały ślizgoński spryt, by się do mnie wkraść. Nie był to pierwszy raz, więc wszystko poszło gładko - kumpel wysłał mu sowę, że prosi o pilną pomoc; mój brat przeniósł się do niego za pomocą proszku Fiuu, potem pożyczył miotłę i rzucił na siebie zaklęcie kameleona. Potem wystarczyło przylecieć. Specjalnie na takie okazje zawsze miałam otwarte okno.

Ale nie myśl sobie, że zrobił to, bo czuł palącą potrzebę pocieszenia mnie w nieszczęściu…


- Na prawdę to zrobiłaś?

Vikanna prychnęła w odpowiedzi. Siedzieli w jej sypialni, zajmującej cały północno zachodni narożnik domu. Cały apartament urządzono w wiktoriańskim stylu, wzbogaconym o plakaty mugolskich zespołów The Who i Rolling Stones, oraz Wilkołaków i Nocnych Nietoperzy, obrazy odwrócone licem do ściany, a także wielki napis „Fan klub mugoli”.

- Tak, a bo co?

- Ale naprawdę?

- Słuchaj, przygłupie, tak zrobiłam „to”! - wycelowała w brata szczotkę do włosów. - Tak, wzięłam palanta, związałam, wepchnęłam mu różdżkę w odbyt i uwiesiłam pod sufitem.

- Moja malutka, dzielna siostrzyczka. Nareszcie mogę rozpatrzyć przyznawanie się do ciebie - stwierdził z rozrzewnieniem. - Aż szkoda, że w ciągu tygodnia umrzesz.

- Hmy? - Podniosła pytająco jedną brew.

- Jak pozostali Ślizgoni dowiedzą się o tych stu punktach, i kontuzji szukającego, to rozerwą cię na sztuki.

- Ha, ha, ha… bardzo śmieszne. - Usiadła na łóżku, podwinęła pod siebie nogi i zaczęła czesać włosy. - Na twoje nieszczęście już wkrótce mam Owetumy i nie zdążą.

- Zdążą. Na pewno zdążą. Znam swój Dom. Do tego tak potraktowałaś jego dumę - cmoknął ze znawstwem. - Jak nic, zginiesz w mękach. I to jeszcze przed egzaminami. A tak właściwie, to dlaczego to zrobiłaś?

- Bo mnie palant wkurzył i tyle.

- A mogę wiedzieć, w jaki sposób?

- Chciał mnie przelecieć.

- Nie wierzę - pokręcił przecząco głową. Jego szare oczy wpatrywały się badawczo w siostrę. - Kręcisz. Taka propozycja to nie powód; w końcu, o ile dobrze pamiętam, poszłaś do łóżka z pierwszym mugolem jakiego spotkałaś i który wyraził na to chęć.

- Hej, a pamiętasz minę wiedźmy jak się dowiedziała? Choćby dla tego warto było - zaśmiała się krótko. - Dobra, nie będę bujać. Prawda jest taka, że próbował zaciągnąć mnie do drużyny, jarzysz? Był cholernie namolny i się wkurzyłam.

- W to prędzej uwierzę - mruknął.

- Dobra, braciszku, moja kolej, kto dzisiaj przyłazi?

- Nie wiesz?

- Gdybym wiedziała, to bym się nie pytała. Kto jest tym szczęśliwcem?

- Czarny Pan - powiedział cicho i bardzo szybko, jakby się obawiał samego brzmienia słów.

Dziewczyna z wrażenia opuściła szczotkę.

- Chrzanisz? Voldemort? U nas?

Lucjusz aż podskoczył.

- Jak go nazwałaś?

- Normalnie, Voldemortem.

- Na mą duszę, zaraz zawału dostanę! Nikt go tak nie nazywa! Czarny Pan, tak na niego mówimy, albo Sama-wiesz-kto. A ty… - pokręcił zdumiony głową. - Wiedziałem, że ci odbija, ale aż tak? I jakim cudem poznałaś jego imię?

- Jak to jak? Dzięki wiedźmie. Właściwie, to ciekawe, czemu zgodziła się go zaprosić. O ile pamiętam, nie dalej, jak podczas ferii zimowych powiedziała…

Urwała w połowie. Posłała bratu znaczący, złośliwy uśmiech. Ten zacisnął bladawe palce na poręczach fotela.

- Co powiedziała? - zapytał matowym, nienaturalnie spokojnym głosem.

- Nie. Nic takiego - stwierdziła niewinnie.

- Vikanna…

- Powiedziałam, nic specjalnego.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, rozgrywając figury doskonale znanej obojgu gry. Tym razem bezsłowne przepychanki trwały zadziwiająco krótko.

- Czego chcesz?

- Paczki musów-świrusów, codziennych dostaw białej czekolady przez cały szlaban i tej czarnej broszy, którą dostałeś w prezencie od Aurelii.

- Za jedną informację? - Uniósł zdumiony brew. Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie.

- Fakt, cena ciut wygórowana, ale wiesz… Popyt, podarz i te sprawy…

- Co najwyżej dostaniesz czekoladę.

- I książki których zażądam.

- Ale bez szaleństw.

- Postaram się być rozsądna - jej ton jednoznacznie świadczył, że ostatnią rzeczą, jaką będzie się kierowała, będzie rozsądek.

Lucjusz zapieczętował transakcję chłodnym uśmiechem i nieznacznym skinięciem głową.

- A więc, co dokładnie powiedziała o Czarnym Panu?

- Wiesz, nie pamiętam zbyt dobrze, to było dawno, ale coś w stylu: prędzej padnę trupem, niż ten półmugolski kundel, ten uzurpator tytułów, Voldemort, przekroczy próg mego domu. Tak to dokładnie brzmiało. Ciekawe co sprawiło, że wiedźma zmieniła zdanie?

Dodała, bacznie obserwując reakcje brata. Ten w ogóle nad sobą nie zapanował. Zerwał się z fotela, zrobił kilka szybkich kroków w jedną stronę, a zaraz potem kilka w drugą. Nerwowo uderzył dłonią o dłoń. Nagle złapał się za głowę.

- Nazwała najpotężniejszego czarnoksiężnika naszych czasów „półmugoskim kundlem”?! Na brodę Merlina! Gdybym jej nie znał, nie uwierzyłbym!

- Nazwała.

- Toteż mówię, gdybym jej nie znał. Kundlem?!

- Lepiej byś tego nie powtarzał na głos przy Voldemorcie. Chyba nie byłby zachwycony. Jestem ciekawa, czemu zmieniła zdanie?

- Ale czemu półmugolskim? Kundlem?!

- Znasz starą, w furii potrafi powiedzieć wszystko.

Lucjusz usiadł. Był już spokojny, jedynie co jakiś czas potrząsał zdumiony głową. Dziewczyna wzruszyła ramionami i wróciła do czesania włosów.

- Zobaczysz, braciszku, będzie ciekawie. Jak myślisz, te mugolskie dżinsy będą odpowiednie? - spytała niewinnie.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • erravi : 2014-06-25 02:25:51

    Uff... Wygląda na to, że na całe szczęście Twoje opowiadanie nie będzie tekstem jednego rozdziału. Drugi też trzyma poziom. ^^ Lucjusz i Vikanna stanowią bardzo ciekawe połączenie i w przezabawny sposób kontrastują się ich osobowości. :) Swoją drogą z Vikanny to niezłe ziółko. xD

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu