Opowiadanie
Nie taki ten Zgniły Zachód straszny – relacja z Balconu
Autor: | Szaman Fetyszy |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Relacja, Konwent |
Dodany: | 2013-09-04 21:38:53 |
Aktualizowany: | 2013-09-04 21:38:53 |
Muszę przyznać, że wybierając się do krainy Bytom, gdzie zaległy cienie byłem, bardzo entuzjastycznie nastawiony. A to dlatego, że pamiętam jeszcze zamierzchłe czasy, kiedy plucie jadem dalej niż się widziało na Zgniły Zachód i ichnią popkulturę było w bardzo dobrym tonie. Równie trendy było gloryfikowanie mangi i anime jako Sztuki Wyższej, milcząc lub mówiąc między sobą o mniej chlubnych jej gatunkach. Żeby zobrazować absurd mody tamtych czasów dodam, że dużą część konwentowiczów stanowili pół-fantaści, dla których oglądanie wytworów zachodniej popkultury było grzeszną bądź autentyczną przyjemnością, a obowiązującą modę mieli tam, gdzie światło nie dochodzi. No, ale czasy się zmieniły, moda również i aktualnie nikogo nie dziwią na konwentach fani kucyków czy Pory na Przygodę. Samo spojrzenie ma mangę również - całe szczęście - znormalniało. No i doczekaliśmy się konwencji, w której to, co kiedyś (przynajmniej w teorii, bo praktyka swoją drogą) się wykluczało, spotkało się. A jaki był tego efekt? No cóż, rozsiądźcie się wygodnie...
Do Zespołu Szkół i Centrum Kształcenia Ustawicznego w Bytomiu mieszczącego się przy ul. Powstańców Śląskich dostałem się stosunkowo szybko (niech żyje transport samochodowy i autostrada A4), bo o godzinie ósmej. Co mnie niebywale zaskoczyło, nie było żadnej kolejki - i w sensie „żadnej” nie mówię o pięciometrowym ogonku. Po prostu podszedłem do stanowiska akredytacyjnego i w parę chwil otrzymałem wejściówkę. Może to wina wczesnej pory, ale w późniejszych godzinach też nie zauważyłem jakiegoś większego rządka lemingów, tudzież narzekających konwentowiczów. Złośliwi pewnie stwierdzą, że znowu frekwencja nie dopisała, ale nic z tych rzeczy. Takich obozów uchodźców jakie się pojawiły na konwencie, nie doświadczyłem już dawno. Nie był to wprawdzie kataklizm pokroju Niuconu 2 czy Pierniconu 5, gdzie rozkładano się nawet pod drzwiami szkoły, ale problem braku miejsc w sleepach był widoczny. Podobnie jak brak wychowania młodego pokolenia w tychże. Szczytem chamstwa i drobnomieszczaństwa było postawienie przez chłopaczka nie wyglądającego nawet na 15 lat mojego materaca prostopadle do podłogi i położeniu na zwolnione w ten sposób miejsce własnego materaca. Ja nie jestem konfliktowym człowiekiem i puściłbym całe zajście płazem jeśliby przesunął go w inne miejsce, ale postawić na sztorc? Rozumiem że jestem epicki i ponadczasowy, ale David Copperfield ze mnie żaden i spać pod kątem 90 stopni względem podłogi nie umiem. Chłopczyna zebrał więc ode mnie i kolegi całkiem słuszną burę, po czym wykazał się skruchą i przeniósł się w inne miejsce.
No, ale wróćmy do rzeczy. Wejściówka, którą otrzymałem była wykonana solidnie i mimo braku laminatu/kieszonki/plastikowego identyfikatora nie niszczyła się, mimo że spałem na materacu z nią na szyi. Informator miał rozmiar ulotki-harmonijki, co było rozwiązaniem dość praktycznym i ekonomicznym. Jedyną, acz małą wadą był fakt, że nie wszystkie zostały złożone precyzyjnie, w wyniku czego przy opisach atrakcji „zjadało” ostatnie litery w wersach. Sam plan atrakcji był natomiast bardzo przejrzysty, podobnie jak mapka konwentowa, na której było opisane przeznaczenie szkolnych półpięter, które przez uczestników nieobeznanych ze szkołą były niejednokrotnie mylone z piętrami. Balcon oferował rozrywkę w mainroomie, trzech salach panelowych, artystycznej, dubbingowej, cosplayowej, komiksowej i WTF? Azja. Oprócz tego działało fotostudio, konsolówka, sala DDR-owa, planszówkowa i Ultrastarowa (pozdrawiam śpiewających ze mną Rammstein'a). natomiast głodomory mogły się najeść w herbaciarni, gdzie wbrew pozorom można było nabyć m.in. kawę, zupkę chińską, tosta czy dostać wrzątek, zaś ci bardziej zasobni mogli zaspokoić swoje potrzeby kulinarne w konwentowym barze sushi. Helperzy dobrze spełniali swoje zadanie, sprzątając szkołę na bieżąco. W WC praktycznie nigdy nie brakowało papieru, a awarie muszli klozetowych były szybko usuwane. No, nie licząc momentu, kiedy uszkodzeniu uległ cały pion wyłączając z użytku na oko 60% szaletów, ale trudno w tym wypadku winić organizatorów. Nie był to też wypadek na tyle uciążliwy jak słynna awaria prądu na pierwszej odsłonie - pozostałe działające toalety bez problemu „skanalizowały” większy napływ uczestników.
No, ale skończmy z humorem klozetowym, przy którym zawsze jest kupa śmiechu i przejdźmy do mięska czyli tego, co organizacja zaoferowała konwentowiczom. Ocena jakości i ciekawości atrakcji jak zawsze wywoła pewnie dyskusję akademicką, ponieważ jeszcze się taki nie narodził, co by każdemu dogodził. Więc (a jakże) będą zawarte w tym akapicie moje z definicji subiektywne odczucia z atrakcji, które zaszczyciłem moją epicką obecnością plus wrażenia kilku losowych uczestników. Zauważyć można było ciekawą zależność, ogólnie z nich byli zadowoleni konwentowicze starszej daty, ci w wieku studenckim mieli zdania podzielone, z kolei towarzystwo, które nie opuściło jeszcze szkolnych murów narzekało na nudę, chwaląc tradycyjnie tzw. socjal. Cóż, czasy się zmieniają, moda również. Ja egoistycznie stwierdzę, że na brak atrakcji nie narzekałem, powiem więcej, nie na wszystkich planowanych mogłem się zjawić, ponieważ musiałbym opanować zdolność bilokacji (acz niektórzy konkursowicze zdolność tę posiedli). No ale cóż, ciężkie jest życie mangowco-fantasto-konsolowco-retrowco-komiksiarza. Miło wspominam kilka paneli, zwłaszcza o krótkich formach animowanych, wojowniczych żółwiach ninja oraz „Nie tylko Japonią człowiek żyje”. Były też słabsze wydarzenia, takie jak dosyć pobieżnie poprowadzony panel o polskim rynku mangowym. Zdarzały się również przypadki zastępstw, ponieważ prowadzący z przyczyn mniej lub bardziej niezależnych nie przyjechał, że wspomnę chociażby panel o kultowych tekstach w polskim dubbingu. Tak czy inaczej odwoływane, słabsze czy improwizowane panele zdarzają się na każdym konwencie, a ich odsetek na Balconie jak najbardziej mieścił się w granicach normy. Ocenę moich pozostawiam ich uczestnikom, od siebie dodam tyle, że byłem mile zaskoczony frekwencją na mojej debiutanckiej prelekcji o pierwszej generacji Transformerów oraz że dzięki uczestnikom panelu o Mario mam kilka nowych pomysłów na jego urozmaicenie. Konkursy również trzymały przyzwoity poziom, a niektórzy, co bardziej doświadczeni uczestnicy potrafili wziąć udział nawet we dwóch równocześnie. Nie sposób oczywiście wspomnieć o tradycyjnym na każdym konwencie cosplayu. Równie tradycyjnie rozpoczął się z opóźnieniem, tym razem około półgodzinnym. Sala natomiast była na tyle duża, że bez problemów pomieściła wszystkich uczestników. Cosplayerów było całkiem dużo, a ich stroje z reguły prezentowały poziom od przyzwoitego po bardzo dobry. Moim osobistym faworytem była para z Bioshock: Infinite. Miło też spędziłem czas na koncercie I set my pixels on fire Mateusza Czecha, w tym przypadku odezwało się moje zamiłowanie do brzmień retro. O północy natomiast na pół szkoły rozległy się dźwięki z odbywającej się na main roomie vixy, czyli tłumacząc na nasze, konwentowej potańcówki. Tradycyjnie puszczono Gangnam Style oraz nowy wschodzący hit koreańskiego cesarza Youtube'a Gentleman, który niedługo też pod względem ilości odsłon powinien pobić Justina Biebera. Repertuar ogólnie był dobrze dobrany i zarówno młodsze jak i starsze pokolenie miało do czego zatańczyć.
Tradycyjnie osobny akapit poświęcam przybytkowi uciech własnych, w którym spędzam na konwentach stosunkowo dużo czasu. Mowa oczywiście o konsolówce. Sala była delikatnie rzecz ujmując przestronna, więc na ciasnotę i zaduch nie można było narzekać. Królowały tradycyjnie PS 3, których było o ile mnie pamięć nie myli około ośmiu oraz kilka Xboxów 360. Konsole wyposażono w większości w telewizory LCD. Dwa stanowiska były wyposażone w Kinecta oraz Playstation Move. Królował tradycyjnie Tekken 6 oraz Soul Calibur 5, aczkolwiek bardzo miło zaskoczyło mnie stanowisko, na którym można było zagrać w Super Stardust HD. Dla osób nieobeznanych z historią elektronicznej rozrywki pokrótce wyjaśnię, że jest to gra, w której strzela się do asteroidów, a kontynuuje ona tradycje klasycznej gry na automaty, komputery i konsole o wdzięcznej nazwie Asteroids. Jako ciekawostkę dodam, że pierwowzór powstał we wczesnych latach '90-tych na komputery Amiga. Miłym akcentem było również stanowisko retro. Jedyne, czego mi brakowało to Nintendo Wii, no, ale w Polsce jest to jakby nie patrzeć towar luksusowy.
Cóż ja mogę powiedzieć na koniec. Jechałem na Balcon: Animachinę w pozytywnym nastroju i nic mi dobrego humoru nie popsuło. Może i trudno go nazwać konwentem wiekopomnym i przełomowym, ale został solidnie zorganizowany oraz trzymał dobry poziom. Naprawdę miło spędziłem czas, a do tego mogłem zaktualizować nieco wiedzę na temat obecnej zachodniej popkultury. Co więcej, średnia wieku uczestników była dość wysoka jak na konwent mangowy (no dobrze, mangowo-zachodniokomiksiarski), dzięki czemu nie czułem się niczym Gandalf w Śródziemiu. Obecnie chyba tylko na Bace zjawia się więcej mangowych „dinozaurów”. Rozczarowani mogą się poczuć „czystej krwi” mangowcy, no ale powiedzmy sobie szczerze, w przypadku tej imprezy nie byli głównym targetem. Jedyne, czego mi tak naprawdę brakowało, to (oprócz Nintendo Wii w konsolówce) wykorzystania radiowęzła na taką skalę jak w „Project: Balcon 2011”. Jakbym usłyszał opening Wojowniczych Żółwi Ninja czy pierwszej generacji Transformerów to byłbym wniebowzięty. No, ale nie można mieć wszystkiego.
jedzenie
Jeśli chodzi o jedzenie to ja bym się przyczepiła. Nie mam dużego porównania z innymi konwentami mangowymi, ale moje wspomnienia z tegorocznego Balconu wyglądały tak: Jestem głodna, czemu nie ma jedzenia, chcę kawy, jak to nie ma kawy, herbaty też nie ma, czemu tyle trzeba czekać na sushi. chcę do domu. Cieszę się tylko, że z Bytomia do domu mam blisko i w niedzielę się najadłam. Pod względem żywieniowym o wiele lepiej wspominam Grojkon, gdzie funkcjonowała stołówka i było dużo automatów z kawą. Jeśli chodzi o panele to znalazłam niezbyt wiele atrakcji dla siebie, a najmilej wspominam granie w Soul Calibura.
świetnie piszesz, aż szkoda, że tam nie byłam :)