Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Droga donikąd

W pogoni za prawdą

Autor:Rinsey
Serie:Slayers
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Kryminał
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2013-11-03 10:25:35
Aktualizowany:2013-11-03 10:25:35


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autorki zabronione.


Rozdział 2

W pogoni za prawdą

Od razu rozpoznała długie kosmyki o barwie złocistego blondu wynurzające się spod jasnej peleryny otulającej średniego wzrostu kobiecą sylwetkę. Nie widziały się od ponad roku, ale Lina w przeciwieństwie do swojego samozwańczego obrońcy nie miała słabej pamięci i bez problemu potrafiła rozpoznać swoich przyjaciół nawet po dłuższej rozłące.

Nie mogła uwierzyć własnym oczom nie z tego powodu, że widziała przed sobą byłą smoczą kapłankę. Szok wywołał u niej fakt, że Ryuzoku stała przed nią, trzymając na rękach zakrwawionego, martwego chłopca. Tego samego, którego ciało czarodziejka ujrzała kilka godzin wcześniej.

Smoczyca wydawała się ich w ogóle nie zauważać. Minęła obojętnie mistrzynię czarnej magii i chimerę wciąż kumulujących w dłoniach energię w każdej chwili gotową przekształcić się w potężne zaklęcie ofensywne, kierując się w stronę tunelu prowadzącego do Serwill. Dopiero wtedy Lina zwróciła uwagę na fakt, że Filia była… przeźroczysta.

Nieobecne spojrzenie, specyficzna aura otaczająca nie do końca materialną postać, brak jakiejkolwiek reakcji na bodźce. To musiało być…

- Echo magiczne? - spytała cicho Lina, cofając wcześniej przygotowane zaklęcie. Po raz pierwszy widziała coś takiego. Czytała, że w wyjątkowych sytuacjach zdarzało się, że pozostałość mocy wydzielona przy rzucaniu niezwykle skomplikowanych zaklęć przyjmowała cielesną postać, a w tym przypadku klona odtwarzającego wydarzenie mające miejsce jakiś czas temu.

- Najwidoczniej. - przytaknął Zelgadis.

- Ale to przecież niemożliwe, aby za tym wszystkim stała Filia!

- Na podstawie tego, co tutaj widzimy, nie możemy odrzucać takiej możliwości. - wtrącił poważnie mag, zakładając ręce na piersiach. - Zwróć uwagę na te runy. Jest to specjalny rodzaj symboli zasilany mocą Smoków.

- Czyli Smok jest potrzebny do zasilenia runów, ale przecież ktoś inny mógł rozrysować symbole. Nie wierzę, aby Filia zrobiła coś takiego. - oznajmiła stanowczo Lina.

- Istnieje również taka możliwość. - zgodził się mag. - Ale echo magiczne mówi samo za siebie. Filia była tutaj. A więc w pewnym stopniu jest w to zamieszana.

Czarodziejka wbiła w niego ostre spojrzenie. Filia, zwariowana Ryuzoku o gorącym temperamencie i wrażliwym sercu, nie zniosłaby czegoś takiego. Być zamieszaną w doprowadzenie niewinnego dziecka do takiego stanu… Lina była przekonana, że Smoczyca nigdy w życiu by sobie czegoś takiego nie wybaczyła. Rudowłosa zacisnęła pięści.

- Ktoś nią steruje. Jest to osoba, która wyryła siatkę runów i która potrzebowała mocy Ryuzoku do jej aktywacji. I ten ktoś pożałuje, że stanął na mojej drodze. - powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Gorzej jeżeli Filia po prostu oszalała. Nie wiesz, co się z nią działo przez ostatni rok. - zauważyła chimera.

- Przestań. - warknęła mistrzyni czarnej magii.

- Są sytuacje, w których musisz rozważać różne scenariusze, nawet te najczarniejsze. - kontynuował chłodno mężczyzna. - Co zrobisz w momencie, gdy spotkasz właściwą Filię, nie echo magiczne, robiącą…

- Są sytuacje, w których po prostu powinieneś się zamknąć! - krzyknęła czarodziejka, nie przejmując się, czy ten wybuch nie wyda ich obecności. W jej oczach tliły się płomienie gniewu.

Wiedziała, że w słowach maga mogła kryć się prawda. Nie widziała Filii od roku i na podstawie tego, co dotychczas zobaczyli, nie mogli odrzucać możliwości, że to Smoczyca stała za całą tą sytuacją. Z drugiej strony niesamowicie ją zirytowało, w jaki sposób mistrz szamanizmu przedstawiał swoją hipotezę. Dobrze znała wojownika i była świadoma, że mężczyzna rzadko zwracał uwagę na uczucia swoich słuchaczy, wygłaszając kolejne celne teorie niepozbawione bezwzględnej, chłodnej logiki. W cichości ducha liczyła się z wersją chimery, ale nie miała najmniejszej ochoty na wypowiadanie tego ma głos.

Nastało nieprzyjemne milczenie. Para przyjaciół gromiła się spojrzeniem, aż w końcu Zelgadis ciężko westchnął.

- Jak uważasz. Ale zanim pójdziemy dalej, chcę ustalić jedną rzecz. Jeżeli na końcu tego korytarza znajdziemy człowieka o imieniu Lucihass, musisz mi obiecać, że zostawisz go mnie. - W jego oczach pojawił się groźny błysk.

Lina przez chwilę analizowała wypowiedź swojego rozmówcy.

- Kim jest ten Lucihass?

- Były współpracownik Rezo. Specjalizował się w tworzeniu chimer. - wyjaśnił krótko. Dziewczyna w zasadzie nie potrzebowała więcej informacji, aby ogólnie zrozumieć motywy postępowania wojownika. Niewątpliwie Zelgadis wciąż się nie poddał w poszukiwaniu sposobu na odzyskanie dawnej postaci i łączył z ów człowiekiem spore nadzieje.

- Skąd wiesz, że on tu jest?

- Wcale nie mam pewności, że jest właśnie tutaj. Lucihass nigdy nie zajmował się runami, ale podążam jego tropem od miesięcy. Niecały rok temu zostałem zatrudniony do rozwikłania zagadki kradzieży starej księgi z biblioteki w Atlas. Udało mi się ją odzyskać, jednak pozbawioną kilku stron. Ponieważ pełne wynagrodzenie miałem dostać po złapaniu sprawcy, postanowiłem się temu bliżej przyjrzeć. I okazało się, że w wielu miastach sytuacja się powtarzała. Kradziono ważną księgę. A gdy przeprowadzałem śledztwo na własną rękę, udawało mi się odnaleźć zgubę z wydartymi stronicami. Aż wreszcie trafiłem do Wienhass, gdzie znalazłem podobny korytarz ozdobiony runami jak zapewne ty znalazłaś w Serwill.

- Czyli ciebie tutaj doprowadziła seria kradzieży… - zamyśliła się Lina. - Ale skąd wiesz, że właśnie ten Lucihass za tym stoi?

Mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały przedmiot - złoty łańcuszek z emblematem słońca wykonanym na drogocennym kamieniu szlachetnym.

Czarodziejka spojrzała na niego pytająco, marszcząc brwi.

- Raz byłem bardzo bliski złapania przestępcy. Niestety, udało mu się uciec, ale wtedy zapomniał o tym. - Mag wskazał na trzymaną w ręce biżuterię. - To od zawsze należało do Lucihassa. I wtedy wszystko nabrało dla mnie sensu. Wyrwane stronice musiały dotyczyć tworzenia chimer. Tematyka ta niewątpliwie była domeną właśnie Lucihassa.

- Wypowiadasz się o nim, jakbyś go dobrze znał. - zauważyła czarodziejka.

Mag tylko parsknął w odpowiedzi.

- Wydawało mi się, że go znam. - Jego spojrzenie stało się na chwile lodowate.

Lina uważnie przyjrzała się twarzy lawendowowłosego, na której ponownie zagościło poczucie zdrady i nienawiść, coś co dominowało u niego na początku ich znajomości a z czasem zaczynało zdarzać się coraz rzadziej.

Tym razem to ona westchnęła.

- Jak to się wszystko skończy, wracasz ze mną do Serwell. - oznajmiła.

Zelgadis spojrzał na nią oniemiały.

- Słucham? - spytał z niedowierzaniem.

- A co do tego Lucihassa, to czy nie byłby on przypadkiem w stanie przejąć kontroli nad pewnym złotym smokiem? Może jak go widziałeś ostatnim razem nie parał się runami. Ale może uległo to zmianie? - Czerwonooka kontynuowała, jakby nie usłyszała wojownika.

Mistrz szamanizmu mierzył ją podejrzanym wzrokiem, lecz postanowił zignorować wcześniejszą wypowiedź czarodziejki.

- Nie wydaje mi się. Lucihass może i byłby w stanie opanować te runy, ale nie miałby na tyle mocy, aby przejąć nad kimkolwiek kontrolę.

- A gdyby zawarł pakt z Mazoku?

Mag milczał chwilę, zanim się odezwał.

- Teoretycznie byłoby to możliwe. - odpowiedział powoli.

Lina uśmiechnęła się niebezpiecznie.

- Właśnie to chciałam usłyszeć. Idziemy dalej? - spytała, zbierając się do dalszej drogi.

Mężczyzna jednak nie ruszył się z miejsca.

- Lina, przypominam ci tylko, że jeżeli znajdziemy tam Lucihassa, masz nie wchodzić mi w drogę. - Jego słowa zawierały w sobie groźbę skrywaną pod powierzchnią ostrzeżenia.

Czarodziejka nie odpowiedziała. W tym momencie nie mogła obiecać Zelgadisowi niczego. Sama nie wiedziała, co zrobi, gdy stanie twarzą w twarz z kimś, kto mordował niewinne dzieci i najprawdopodobniej wykorzystywał jej przyjaciółkę.


***


Amelia ostatkiem sił powstrzymywała się przed zaśnięciem, siedząc przy łóżku małego Wena Jesbensona. Dochodził już wieczór, a księżniczka po nieprzespanej nocy i co godzinnym rzucaniu czaru oczyszczenia padała z wyczerpania. Musiała jednak wziąć się w garść. Panna Sylphiel mogła się pojawić lada chwila. Bez względu na wszystko postanowiła dotrwać do tego momentu. Nie pozwoli na śmierć tego niewinnego dziecka.

Jak na złość, jej organizm domagał się jednak wypoczynku. Powieki robiły się coraz cięższe. Coraz trudniej też udawało jej się skoncentrować. Zaczynała mieć wątpliwości, czy zdoła raz jeszcze poprawnie rzucić uzdrowicielskie zaklęcie. Atak, któremu towarzyszyło pojawienie się tajemniczych symboli, póki co się nie powtórzył. Ale brunetka dobrze wiedziała, że chłopiec nie przeżyłby tego po raz drugi. Już teraz mała klatka piersiowa z trudem unosiła się i opadała. Adeptka białej magii modliła się w duchu do Ceiphieda, aby dziecku starczyło sił do przybycia właściwej uzdrowicielki.

Jak tylko o tym pomyślała, w pokoju rozległ się kolejny chłopięcy krzyk. W powietrzu raz jeszcze zalśniły tajemnicze znaki. W tle dało się usłyszeć cichy szloch pani Jesbenson.

Roztrzęsiona dziewczyna opadła na kolana. Ponownie złożyła dłonie i wypowiedziała zaklęcie. Natychmiast pojawiło się delikatne światło.

Które po kilku sekundach zniknęło.

Wrzask bólu przybrał na sile, a po policzkach młodej monarchini zaczęły spływać strużki łez. Nie może zrobić już nic więcej. Jest za słaba, aby uratować nawet to jedno powierzone jej życie.

Jak za mgłą usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i kroki dwóch osób. Tuż przed oczami śmignęły jej długie ciemne włosy.

- Święte leczące dłonie. - Do jej uszu dobiegł pełen współczucia, lecz jednocześnie klarowny i stanowczy, kobiecy głos.

- Oddechu Matki Ziemi. Do was modlę się.

Czy coś sobie wyobrażała? Czy tak bardzo chciała ujrzeć pannę Sylphiel, że jej umysł podsuwał jej tę piękną iluzję?

- Ocalcie osobę, która spoczywa przede mną.

Nie, to nie była ułuda. Jako adeptka białej magii nie mogła nie rozpoznać tak potężnej uzdrowicielskiej mocy.

- Swoją bezkresną łaską!

Z jej oczu poleciały kolejne strużki łez. Tym razem pełne ulgi. Udało się. Chłopiec nie umrze na jej oczach.

- Resurrection! - Całe pomieszczenie zostało skąpane w blasku jasnozielonego światła.

- Amelio, wszystko w porządku? - odezwał się tuż nad nią męski głos.

- Pan Gourry? Wen nie umrze, prawda? - spytała słabym głosem.

- Nie Amelio, świetnie się spisałaś. Sylphiel nie pozwoli mu umrzeć. - zapewnił ją szermierz, uśmiechając się do niej ciepło.

To jedno zdanie wystarczyło, aby jej spięte ciało rozluźniło się.

Panna Sylphiel nie pozwoli mu umrzeć…

Uśmiechnęła się ciepło i straciła przytomność.


***


Sylphiel uważnie obserwowała powolny oddech chłopca, szukając jakiejkolwiek nieregularności. Brzdąc wyglądał o wiele lepiej z zaróżowionymi policzkami, pozbawiony niepokojącej bladości na całym ciele. Jednak pomimo tej poprawy, dziecko wciąż nie było zdrowe. Resurrection przywróciło maluchowi siły, tamując liczne krwotoki wewnętrzne, jednak nie mogło wyleczyć tej tajemniczej choroby, z jaką zmagał się kilkulatek.

- Dzięki Ceiphiedowi, że panienka zdołała przybyć w ostatnim momencie. - powiedziała z wdzięcznością pani Jesbenson, siedząca na krześle po przeciwnej stronie łóżka małego pacjenta. - Uratowała panienka życie mojego dziecka, nigdy się panience nie odwdzięczę.

Ciemnowłosa zwróciła swoje zielone oczy na zatroskaną kobietę.

- Naprawdę nie ma za co. - Uzdrowicielka pokręciła głową. - Zwłaszcza, że ta choroba wciąż w nim tkwi. Dopóki nie ustalę, co to naprawdę za schorzenie, nie będę w stanie go w pełni wyleczyć.

- Ale wciąż żyje. - W oczach kobiety pojawiły się łzy. - A ja już byłam pewna, że utraciłam moje jedyne dziecko. To panience Amelii i panience zawdzięczam nadzieję, że nie stracę mojego jedynego dziecka.

Sylphiel tylko uśmiechnęła się słabo w odpowiedzi. Nie mogła pocieszyć tej biednej rodzicielki i zapewnić, że wszystko będzie dobrze.

Po chwili rozległo się pukanie, które oszczędziło jej kłopotu odpowiedzi, i do pokoju wszedł Gourry.

- Sylphiel, możesz na chwilę przyjść? - spytał cicho.

Dziewczyna kiwnęła głową i zwróciła się do pani Jesbenson.

- Będę w pokoju obok. Jak tylko nastąpi atak, proszę natychmiast mnie zawołać.

Matka chorego chłopca tylko pokiwała głową, zwracając wzrok z powrotem na swoją latorośl.

Zielonooka wstała i ruszyła za blondynem do sąsiedniego pomieszczenia, w którym czekał na nią Sanco Sierken, dowódca sił policyjnych.

- Proszę siadać. - Gestem wskazał nowo przybyłej parze dwa wygodne krzesła przy jajowatym stole nakrytym łososiowym obrusem w haftowane beżowe kwiatki.

Sylphiel zajęła miejsce naprzeciwko starszawego mężczyzny, a Gourry usiadł tuż obok niej.

- Jak się czuje Amelia? - spytała ciemnowłosa, zanim stróż prawa Serwill zabrał głos.

- Śpi jak zabita. - odpowiedział blondyn. - Dziewczyna świetnie się spisała, ale jest wykończona.

- To prawda. - przyznała uzdrowicielka. - Zaklęcie oczyszczenia uratowało temu chłopcu życie.

- Czy wie pani, co dolega temu chłopcu? - spytał rzeczowo Sanco Sierken.

- Nie do końca. Wiem, że chłopiec został zakażony przy pomocy runów. Przy ataku, którego byłam świadkiem, pojawiły się runy. Jednak w tym wypadku jest to przykład echa magicznego. Nie jest to magiczna choroba, jakby się mogło wydawać. Chłopca nie atakuje magia, tylko choroba. Fakt ten mówi wiele o sprawcy, ale nie pomoże mi to w rozpoznaniu choroby.

Jej rozmówca zaklął siarczyście.

- Te całe runy zostały znalezione przez Linę Inverse przy drugiej ofierze.

- Przy drugiej ofierze? - spytali jednocześnie Gourry i Sylphiel.

- Nic nie słyszałem o drugiej ofierze. Kiedy to się stało? - dopytał szybko blondyn.

- Dokładnie dzisiaj rano.

- Dlaczego mi nic nie powiedzieliście o drugim dziecku? - dodała z pretensją zaalarmowana Sylphiel.

- Bo zostało znalezione martwe. - odparł ponuro dowódca sił policyjnych.

Zielone oczy rozszerzyły się w szoku.

- Martwe? - Jej głos stał się bardzo słaby.

Szermierz nic nie powiedział, lecz jego zwykle pogodne oblicze przybrało niezwykle poważny wyraz.

- Muszę zobaczyć to dziecko. - oznajmiła pobladła Sylphiel.

Gourry spojrzał na nią z niepokojem.

- To chyba nie jest dobry pomysł.

- Muszę je zobaczyć. - powtórzyła stanowczo. - A gdzie tak w ogóle jest panna Lina? - spytała, chcąc odwrócić uwagę blondyna. Było jej niesamowicie miło, że szermierz się o nią martwił, lecz nie mogła sobie pozwolić na chwilę słabości. Panna Lina zawsze była silna, za co uzdrowicielka zawsze ją podziwiała. Panna Amelia wyczerpała całą swoją energię, aby pomóc temu dziecku. Teraz nadeszła jej kolej.

- Jeszcze nie wróciła. - Sanco Sierken przerwał jej rozmyślania. - Około południa złapała jakiś trop i od tego czasu nikt jej nie widział.

- Jeszcze nie wróciła? - W głosie uzdrowicielki pojawił się niepokój.

- Też jesteśmy tym zaniepokojeni. - przyznał mężczyzna.

- A może coś jej się stało…

- W tym temacie o nic się nie martw. W końcu to jest Lina. Zawsze przyciąga do siebie kłopoty, ale da sobie z nimi radę. - powiedział Gourry z taką pewnością, że z serca zielonookiej natychmiast zniknął lęk o przyjaciółkę.

- Tak, masz rację. - Uśmiechnęła się do blondyna. - To w końcu panna Lina.

- Właśnie. - Blondyn odwzajemnił uśmiech.

Gourry wciąż był samozwańczym opiekunem Liny Inverse. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniały. Jednak zaufanie i więź między ludźmi były rzeczą dynamiczną. A ta grupa przyjaciół przez lata znajomości nauczyła się wierzyć w siebie nawzajem, potrafiąc umiejętnie ocenić swoją moc i umiejętności. Blondyn wciąż chronił mistrzynię czarnej magii, jednocześnie doskonale wiedząc, że rudowłosa dziewczyna potrafi o siebie zadbać.

Sanco Sierken z zainteresowaniem przyglądał się tej wymianie zdań. Powoli zaczynał rozumieć, na czym polegał fenomen grupy nazywanej przez niektórych Slayersami.

- Panie Sierken, gdzie znajduje się to… dziecko? - Przez usta Sylphiel nie mogło przejść słowo „ciało”. - Nie mogę się za bardzo oddalać od pokoju Wena na wypadek kolejnego ataku.

- Pomyśleliśmy o tym i przenieśliśmy chłopca do pokoju obok. - odparł ponuro dowódca sił policyjnych. - Na pewno jest pani gotowa? To jest raczej wstrząsający widok.

- Jestem gotowa. - powiedziała stanowczo Sylphiel, podnosząc się z miejsca, chociaż wydawała się być bledsza niż chwilę wcześniej.

- Idę z tobą. - oznajmił Gourry.

Uzdrowicielka spojrzała na niego z wdzięcznością. Jak zawsze spojrzenie tych pogodnych niebieskich oczu dodawało jej sił.

- Zatem chodźmy. - zarządził stróż prawa Serwill, również wstając.


***


Jak obiecał Sanco Sierken, pokój, gdzie była przeprowadzana autopsja, nie znajdywał się daleko. Wystarczyło przejść na koniec korytarza i nacisnąć mosiężną klamkę, aby ujrzeć całkowicie pusty pokój, jeżeli nie liczyć szerokiego regału z przeróżnymi narzędziami i jednego łóżka, na którym spoczywało małe ciało wystające spod szarego koca.

Sylphiel poczuła jak po całym jej ciele rozchodzi się nieprzyjemna fala dreszczy.

- Jest pani gotowa? - spytał dowódca sił policyjnych Serwill.

Uzdrowicielka tylko kiwnęła głową.

Mężczyzna westchnął ciężko i odsłonił kawał ciężkiego materiału.

Nie minęło dziesięć sekund, nim ciemnowłosa poczuła, że robi jej się słabo.

- Sylphiel! - zawołał Gourry, łapiąc dziewczynę w ostatniej chwili.

Specjalistka od białej magii chwyciła się jego ramienia i zaczęła głęboko oddychać. Nie wolno jej było tutaj tracić przytomności. Zamknęła na chwilę oczy i wzięła kilka głębszych wdechów.

- Dziękuję. Już jest mi lepiej. - powiedziała, otwierając po chwili oczy.

- Jesteś pewna? - spytał nieufnie blondyn.

- Tak.

Ciało dziecka było dosłownie popękane. Liczne rany były tak głębokie, że bez problemu można było zobaczyć porozdzierane organy wewnętrzne. Szybko zwróciła uwagę na fakt, że obrażenia zewnętrzne zostały wykonane mieczem. Chociaż zwłoki zostały przemyte, młoda kobieta mogła rozpoznać ślady krwi obecne na powierzchni całego brzucha. Twarz paradoksalnie nie skrywała ani jednej, nawet najmniejszej szramy. W tym momencie pojawiało się jedno, zasadnicze pytanie. Skoro morderca tak poturbował tors ofiary, to czemu oszczędził twarz? Dlaczego jedno dziecko zarażono nieznaną chorobą a drugie zamordowano? Czym kierował się ktokolwiek to robił?

Z drugiej strony pierwszy chłopiec umarłby, gdyby nie interwencja białej magii, a kilkulatek przed jej oczami miał popękane organy wewnętrzne.

Czym się tak naprawdę różniła da nieszczęsna dwójka?

Po chwili w jej głowie pojawiła się straszliwa myśl.

Wytrwałością. Dwóch chłopców różniło się tylko i wyłącznie wytrzymałością. Gdy przybyła w ostatniej chwili, aby rzucić Resurrection, zaklęcie wyleczyło całe mnóstwo krwotoków wewnętrznych. A to oznaczało…

Że drugi chłopiec również został zarażony tą chorobą. Był jednak za mało odporny, aby doczekać się pomocy. Zmarł, zanim rozpoczął się prawdziwy koszmar.

Ale czemu sprawca użył miecza?

Kiedy zdała sobie sprawę z tego faktu, przeszedł ją kolejny, zimny i nieprzyjemny, dreszcz. Cieszyła się, ze Gourry wciąż ją podtrzymywał, gdyż jej nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa.

- Panno Nels Rahda, czy czegoś się pani dowiedziała? - spytał nerwowo Sanco Sierken.

- To dziecko również zostało zarażone. - powiedziała cicho. - Po prostu miało mniej siły niż Wen.

Dowódca sił policyjnych Serwell milczał przez chwilę.

- Jest pani pewna? Ale jeśli ma pani rację, to czemu sprawca zadał dziecku ciosy nożem?

- Chciał zobaczyć, jak organy wyglądają po zaatakowaniu tą chorobą. - wyszeptała.

- Że co? - spytał oniemiały Gourry.

- Te rany zostały zadane po śmierci. Pomimo krwi, mógłby zaobserwować, jak choroba działa na wnętrzności chorego. Nie widzę innego wytłumaczenia. - odparła słabo.

- Jakim trzeba być potworem, aby posunąć się do czegoś takiego. - skomentował z niedowierzaniem Gourry.

- Czyli ten psychopata zaraża dzieci wirusem i sprawdza, jak on na nie działa? - odezwał się Sanco Sierken.

Sylphiel jedynie pokiwała głową.

- Chorobą, która rozsadza organy od wewnątrz.

Uzdrowicielka ponownie przytaknęła.

Starszawy mężczyzna przeczesał nerwowo swoją przyprószoną siwizną gęstą czuprynę.

- To ciekawe, ale kiedyś słyszałem coś o takiej chorobie, chociaż jestem tylko policjantem.

Ciemnowłosa spojrzała na niego, bezgłośnie zachęcając, aby kontynuował swoją wypowiedź.

- Kilka kobiet w Serwell umarło kiedyś na śmiertelną chorobę, przenoszącą się z matki na dziecko. Jej cechą charakterystyczną było właśnie pękanie organów od środka. Swego czasu była to głośna historia.

- Zna pan może dokładniejsze szczegóły tej choroby? Może to nie jest zbieg okoliczności? - dopytywała Sylphiel.

- Znam tylko, co się ogólnie mówiło. Znam jednak osobę, która musiała obserwować śmierć własnej matki, więc niestety doskonale pamięta wszystkie objawy tej choroby.

- Może mi pan powiedzieć, kim jest ta osoba? Powinnam z nią porozmawiać.

- To Marisa Kley’sen, matka jednego z porwanych dzieci.


***


Filia nie mogła się przestać trząść. Tego dnia nie otworzyła sklepu. Cały dzień spędziła w łazience na przemian myjąc się i piorąc rzeczy, na których poprzedniego dnia znalazła krew. Bez względu na to, ile wlała na siebie wody, jakich środków czystości nie użyła, wciąż czuła się brudna, skalana. Jej delikatna skóra szybko stała się czerwona i szorstka od nadmiernego mycia. Jej sukienka przestała się nadawać do chodzenia po piątym praniu, gdy na zbyt długo zostawiła wybielacz na tkaninie. Nie przeszkadzało jej to jednak we wzięciu kolejnej kąpieli i zrobienia następnego prania.

Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Gdy słońce zniknęło za horyzontem i do jej mieszkania wdarła się ciemność, usłyszała cichy jęk. Najpierw skuliła się na podłodze w łazience i zatkała uszy. Nic nie słyszała. Tam nic nie było…

Jęk stawał się coraz głośniejszy. Aż w pewnym momencie zaczęła rozróżniać poszczególne słowa.

Kapłanka nigdy nie przestaje być kapłanką. Rozłóż skrzydła złoty smoku!

Ten głos wydał jej się dobry. Ciepły. Znajomy. Otworzyła oczy, aby zobaczyć, kto ją woła, ale okazało się, że jej mieszkanie już gdzieś zniknęło, ustępując miejsca szerokiemu polu na tle krwisto czerwonego nieba. Zaskoczona Ryuzoku wstała i zaczęła stawiać powolne, ostrożne kroki naprzód. Ponownie usłyszała jakieś stęknięcie i podniosła głowę. Wydała z siebie cichy szloch, gdy ujrzała górę martwych złotych smoków.

- Nie, proszę, nie. - błagała niemal bezgłośnie. Raz jeszcze spojrzała na swoje dłonie, które ponownie były umoczone we krwi.

- NIE!!! - krzyknęła przeraźliwie.

Po chwili gwałtownie otworzyła oczy, raptownie siadając. Z lękiem spoglądnęła na swoje ręce. Odetchnęła z ulgą. Tym razem były nieskazitelnie czyste i podrażnione po całodniowym myciu. Coś jej jednak nie pasowało. Ostatnio była w łazience, a teraz leżała w swojej… sypialni. Znowu czegoś nie pamiętała?

Smoczyca wydała z siebie kolejny szloch. Po jej policzkach spływały dwie strużki łez. Co się z nią działo?

- Nie wyglądasz za dobrze. - rozległ się nagle męski głos, który znała aż za dobrze. I nigdy nie przypuszczała, że dojdzie do takiej sytuacji, że się ucieszy, że go usłyszy.

- Xelloss? - spytała zachrypnięta od płaczu Smoczyca. - Co tu robisz? - Zwykle stanowiło to pierwsze pytanie, jakie mu zadawała. Zawsze jednak wypowiadała je pełnym poirytowania tonem. Tym razem był wręcz przeciwnie.

- Co się stało? - odpowiedział pytaniem. Była zbyt przerażona i roztrzęsiona, aby się zastanawiać, czemu Mazoku nie zachowywał się jak zawsze. Jej oczy powoli zaczęły się przyzwyczajać do ciemności. Dopiero po chwili zauważyła jego sylwetkę usadowioną na kanapie. I dwie ametystowe tęczówki wynurzające się z szeroko otworzonych oczu.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.