Opowiadanie
Piper Beta
Rozdział 4
Autor: | Pazuzu |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Kryminał |
Uwagi: | Yaoi/Shounen-Ai |
Dodany: | 2014-08-11 10:12:39 |
Aktualizowany: | 2014-08-11 10:12:39 |
Poprzedni rozdział
Przez następnych kilka dni obserwował wzajemne relacje Colda i Wolfa, ale wiele się nie dowiedział.
Obaj zawzięcie milczeli.
Początkowo cały czas walczył z przemożną chęcią dania temu drugiemu w zęby. I to tak, by się nakrył nogami. Był na niego wściekły, że napastował chłopaka. Że próbował złamać tę cienką granicę między współpracą a zażyłością. Że, w końcu, zrobił to, na co jemu brakło bezczelności i odwagi. Ale się opanowywał. Zresztą obiecał, że nie będzie się mieszał. Zaprzągł wszystkie siły, by traktować obserwatora z tym samym profesjonalizmem, co wcześniej. Starał się być w miarę uprzejmy, rzeczowy i spokojny. Nawet mu się to udawało.
Wolf chyba wiedział, że przegiął, bo chodził dziwnie cichy, spokojny i za wszelką cenę starał się zachować pełen profesjonalizm. Ale coś w nim siedziało, bo nie kłócił się z Coldem jak wcześniej. Ograniczył też docinki do jego młodego wieku i braku doświadczenia. W ogóle wyglądało to, jakby spokorniał i spoważniał. A może był w szoku, że ktoś o połowę od niego mniejszy nie dość, że mu się postawił, to jeszcze nakopał?
Za to Cold, co dopiero było dziwne, zachowywał się jakby nic się nie stało. Nadal był gadatliwy, trochę złośliwy i odnosił się do wszystkich jak na początku. Zupełnie jakby zapomniał, co się stało. Nawet się nie wahał przed zostaniem sam na sam z obserwatorem. Choć, z kolei, ten tego unikał.
Gibson również był jak zawsze, ale już zdążyli zauważyć, że jedyną rzeczą jaka wytrącała go z równowagi była groźba uszkodzenia jego bezcennego sprzętu.
- Masz chwilę?
Cold stał w drzwiach z dwoma puszkami piwa. Sztorm skończył się dzień wcześniej i na dworze panowała przyjemna cisza.
- Wejdź.
- Ty chodź. Piwo lepiej smakuje na wolnym powietrzu.
- A satelity?
- Pies je trącał. Gibson mówił, że mamy jakieś dwie godziny do przylotu następnej. Zdążymy.
Zaprowadził go, ale nie na górę, ku lądowisku, lecz w dół. Wyszli z modułu mieszkalnego i zeszli do części poniżej zbiorników z kondensatem, na chybotliwą platformę na której pierwotnie przebierali się nurkowie. Na pierwszy rzut oka kratownica wyglądała na przerdzewiałą, ale Cold pewnie na nią wszedł. Więc przestał się przejmować.
Wziął podaną puszkę, cicho syknął uwalniany gaz.
Kilkadziesiąt stóp pod nimi huczało Morze Północne. Przynajmniej tego dnia było w miarę spokojne.
Chwilę pili w milczeniu. Piwo było dobre, nawet bardzo - z odpowiednią goryczką i delikatnym posmakiem słodu. Można powiedzieć, że się nim delektował. W końcu od czasu tamtego wieczoru, kiedy mieli wypadek, nie tknął alkoholu. Ale wtedy wypił dużo, dużo więcej niż powinien. A potem usiadł za kierownicę… Miał wrażenie, że było to całe wieki temu.
Chłopak przechylony przez barierkę spoglądał na fale.
- Ile ci zapłacili, Royskopp? - spytał nagle.
- Dużo.
Sądząc po jego minie takiej odpowiedzi się spodziewał.
- Nie podoba mi się to. Nie sądzisz, że to wszystko śmierdzi?
- Trochę - przyznał. Cold prychnął pogardliwie.
- Gówno trochę. Mamy najnowocześniejszy sprzęt, systemy symulacji jakich jeszcze nie widziałem, ktoś przystosował tę kupę złomu byśmy w miarę komfortowo tu mieszkali, zorganizował transport, dostawy, w końcu zebrał nas, a jednocześnie kryjemy się przed satelitami jak terroryści. To daje do myślenia.
- Trochę.
- Zupełnie, jakbyśmy mieli zdjąć prezydenta, a nie szefa kartelu, bo osobiście mocno wątpię, czy nawet najpotężniejsza mafia ma dostęp do satelitów szpiegowskich.
- Myślisz, że nasz cel jest kimś innym niż nam mówią?
- Tego nie powiedziałem. Raczej… Raczej, że wrabiają nas w grubszą aferę. Poza tym… Pamiętasz jak pierwszego dnia Gibson powiedział, że nie pomogą nam w razie wpadki?
Przytaknął.
- Nie daje mi to spokoju. Zupełnie, jakby zaplanowali wtopę i zapewniali sobie czyste sumienie, bo przecież nas uprzedzali.
- Wątpię, by mieli sumienia - zauważył. Chłopak lekko się uśmiechnął.
- Osobiście jestem pewien, że ich nie mają, ale łapiesz o co mi chodzi. Jest jeszcze jedno… Nagrabiłem sporo w swoim życiu. Wolf się nie chwali, ale praktycznie nie ma dokąd i po co wracać. I jeżeli się nie mylę, za tobą też nikt specjalnie nie będzie tęsknił. Zupełnie, jakby wybrali nas, bo z jednej strony jesteśmy zawodowcami, a z drugiej łatwo się nas pozbyć.
- Jesteśmy jednorazówkami?
- Drogimi jednorazówkami - poprawił i zamilkł.
Dokoła pomalowanych czerwoną farbą wsporników tworzyły się niewielkie wiry. To nawet malowniczo wyglądało: stalowe fale, rdzawe kolumny, czarne polipy i biała piana. Jak jakaś japońska rycina.
Chwilę trawił, co powiedział mu Cold. Właściwie pokrywało się to z jego obserwacjami. W końcu za nim nikt nie będzie płakał. Właściwie, nikt nie wiedział, że nadal żyje…
- Dlaczego tutaj mi to mówisz?
- Pokoje są pod podsłuchem. Tu zagłuszają nas fale.
- Mówiłeś o tym Wolfowi?
- Nie. Najpierw chciałem z tobą.
- A jeżeli jestem z nimi w zmowie?
- Zaryzykowałem. Ale wątpię. Wystarczy, że Gibson jest ich pieskiem. Poza tym… - znów się uśmiechnął.
- Przetrząsnąłeś moje rzeczy…
Chłopak nie odpowiedział. Skończył piwo i cisnął puszę w fale.
- Co proponujesz, Cold? - spytał zmieniając temat.
- Wycofać się nie wycofamy. To nie ten typ roboty. Jedyne co możemy, to opracować plan awaryjny. Wykonać robotę najlepiej jak umiemy, ale pilnować własnej dupy najlepiej jak potrafimy. To chyba jedyne wyjście: cholernie uważać i za bardzo nie ufać naszym pracodawcom. Kończ piwo i chodźmy. Gibson może zacząć coś podejrzewać, jeżeli zbyt długo będziemy poza modułem.
Wypił resztę jednym haustem i również wyrzucił puszkę za barierkę. Zatoczyła piękny łuk i zniknęła w wodzie.
- Powiesz Wolfowi o swoich przypuszczeniach?- spytał.
- W końcu jedziemy na jednym wózku, nie? Może to sukinsyn, ale powinniśmy być w stosunku do niego fair.
Leżał na łóżku i wpatrywał się w plamę na suficie. Cold mógł mieć rację - byli przeznaczeni na odstrzał. Choć jednocześnie ich tajemniczy pracodawcy byli na tyle eleganccy, że chcieli im zapłacić. W końcu odebrał już wynagrodzenie: gdyby nie oni, byłby trupem. Znaleźli i przekonali?, przekupili?, naukowców by przeprowadzili operację. I ją sfinansowali. Nawet nie chciał wiedzieć ile za to dali.
Jak to chłopak ujął? Wybrali ich, bo nie mieli dokąd wracać? W jego wypadku sprawdzało się to w stu procentach. W wojsku nie miał przyszłości, zresztą nawet kiedy był w czynnej służbie, nie był zbyt popularny. Przez wszystkie zmiany zakumplował się tylko z Frankiem. A i to początkowo z musu. Ciężko współpracować z obserwatorem, którego się nie lubi.
A co jeżeli Cold był taki sam? Wyrzutek ze świata tradycyjnie pojmowanych męskich samców? To było prawdopodobne. Oczywiście, jeżeli mieli rację i ich pracodawcy wybrali samych straceńców. Ale co takiego musiał zrobić, że opuścił swoją jednostkę i stracił pracę? Bo tylko to mogło sprawić, że nie miał dokąd wracać.
Nawet nie zauważył, a przywiązał się do tego dzieciaka. Do jego poczucia humoru, uporu, trochę niewyparzonej gęby i głowy na karku. I nie mógł ukrywać, fizycznie Cold też mu się podobał. Może był trochę za bardzo kobiecy, jak na jego gust, ale nie sposób było mu odmówić uroku. Zwłaszcza, że daleko było mu do omdlewających mimoz jakie czasami spotykał. Po prostu pewny siebie, energiczny młody człowiek.
Aż żałował, że mają tak mało czasu by być ze sobą. Do dnia akcji zostało trzynaście dni.
Wolf wkuśtykał do jadalni. Wyraźnie widać było, że nie jest w stanie się wyprostować, a chodzenie sprawiało mu trudność. Jakoś dobrnął do lodówki i wyciągnął z niej piwo. Dopiero jak częściowo je opróżnił zauważył Royskoppa. Uśmiechnął się z niejakim wysiłkiem.
- Nie wiem, z czego Cold ma kolana, ale chyba ze stali. Jak mi przydzwonił, tak przez kwadrans podnieść się nie mogłem - zwalił się na krzesło naprzeciw snajpera.
- Przyznajesz się bez bicia? - zdziwił się.
- To chyba on powinien się wstydzić. Podchodzę jak do człowieka, jestem uprzejmy i uroczy, a on bez uprzedzenia łup. Trzasnął, że wszystkie gwiazdy zobaczyłem. Nerwowy zupełnie jakby miał okres. Naprawdę nie wiem, jak da radę wypełnić zadanie.
Royskopp nie odpowiedział, tylko patrzył na niego znad tabletu. Wolf przez pewien czas próbował go ignorować, ale długo nie wytrzymał.
- Co się tak na mnie patrzysz? - warknął. - Pewnie Cold wypaplał ci naszą poprzednią przygodę?
- Ciężko było nie zauważyć.
- Jezu Chryste o kulach. Tylko nie mów, że i ty masz ochotę dać mi za to w zęby?
- Zastanawiam się - przyznał. - Musimy ze sobą współpracować, a to…
- Tylko nie praw mi tu kazań! - przerwał mu w pół słowa. - Po pierwsze jestem pełnoletni, po drugie Cold też skończył te osiemnaście lat, a po trzecie może ty ślubowałeś celibat, ale ja jestem facetem w sile wieku i mam swoje potrzeby. Do nieletniego się nie dobierałem.
- A nie słyszałeś nigdy, że nie należy mieszać uczuć z pracą?
- Jakich znowu uczuć? Słuchaj Royskopp, nie wiem jak ty, ale ja zakochiwać się nie zamierzam. Seks jest świetnym sposobem na rozładowanie napięcia. A tego mamy aż za dużo. Wszyscy. I tylko mi nie mów, że Cold nie wpadł ci w oko. Skaczesz koło niego jak kwoka.
- Wcale nie.
- Wcale tak, mój drogi. Dzieciak nie jest takim niewiniątkiem na jakiego wygląda. I naprawdę, potrafi świetnie o siebie zadbać. Więc uprzejmie cię proszę - zejdź ze mnie i nie wtrącaj się. Bo nie chciałbym mieć i z tobą scysji.
- Muszę dbać o dobrą atmosferę w drużynie. Mamy zadanie do wykonania - przypomniał oschle. Wolf uniósł ramiona, rozlewając piwo.
- A ja o nim zapominam, to sugerujesz?
- Nie.
- Wiesz co, Royskopp, należysz do cholernie irytującego gatunku wiecznych mamusiek.
- Może.
- Dobra, idę do siebie. - W drzwiach jeszcze się obrócił. - Ale muszę jedno przyznać. Nie myślałem, że jesteś zdolny do pokazania emocji. Szkoda tylko, że marnujesz je dla Colda.
Tym razem na pomoście dla nurków spotkali się w trójkę. Co prawda obawiał się, czy nadwątlona konstrukcja wytrzyma ich ciężar, ale jakoś nie spadli do Morza. Pretekstem znów było picie piwa i potrzeba obgadania szczegółów planu.
- O czym chciałeś mówić, Royskopp? - zaczął Wolf.
- Zgadzacie się, że chcą nas porzucić?
- To chyba ustaliliśmy już z Coldem. A wycofać się nie możemy.
- Co od początku było wiadome - dodał chłopak.
- Masz jakiś pomysł Royskopp, jak wyjść z tego cało?
- Proponuję zmienić OP. W wolnym czasie przeanalizowałem rozkład budynków w okolicy i znalazłem kilka opcji - wyciągnął tablet. Wiał za silny wiatr by rozłożyć ekran, więc cała trójka musiała się skupić dokoła siedmiocalowego głównego wyświetlacza.
- I co proponujesz?
- Miejsca zaproponowane przez Gibsona są niewątpliwie najbardziej oczywiste, ale znalazłem kilka innych dogodnych OP. Cold proponuję, byś przeniósł się tu. To dach biurowca przy starym centrum handlowym. Powinieneś nie mieć większych kłopotów z dostaniem się tam. Tylko czy dasz radę zdjąć cel z sześciuset osiemdziesięciu jardów?
- Moje najdalsze trafienie było z prawie kilometra. Dam radę. Co z tobą?
- Myślałem o schodach przeciwpożarowych na tej kamienicy.
- Masz ostry kont, kiepskie światło - zauważył chłopak. - I daleko.
- W moim zasięgu.
- Oczywiście nie powiemy Gibsonowi o tych małych zmianach? - odpowiedział skinieniem. Wolf chwilę milczał. - Zakładasz więc, że mógł sprzedać glinom czy Colombos nasze pozycje? Że chcą nas sprzątnąć ich rękami? - podsumował w końcu.
- Tak.
- Może tak być - potwierdził Cold. - Zmiana miejsca trochę pokrzyżuje im plany. A co z Wolfem, masz dla niego nowe OP?
- Nie potrzebuję. Nie widzieliście sprzętu jaki mi zapewnili, Gibson wygadał się, że jest wart prawie dziesięć melonów, w końcu cały system kontroli wchodzi w małą walizkę. Mogą nawet srać forsą, a nie pozbędą się lekką ręką sprzętu za taką sumę.
- Dziesięć milionów powiadasz?
Skiną głową. - Ja jestem bezpieczny.
- Nie bądź zbyt pewny siebie. - Royskopp nie dodał, że w jego odczuiu wymieniona przez obserwatora kwota jest kilkukrotnie zawyżona. Po co było dodatkowo straszyć chłopaka?
- Nie będę. Ale jednocześnie… kto powiedział, że nie ma ryzyka, nie ma zabawy?
- Akurat tego pierwszego nam nie brakuje - ponuro zauważył Cold.
- Nie chciałem poruszać tego przy dzieciaku, ale czy nie uważasz, że ta cała zabawa z zmianą OP jest trochę bez sensu?
- Myślisz?
Wolf oparł brodę na rękach. Gibson poleciał sprawdzić co jest nie tak z karabinem Colda - nie przesyłał sygnałów z celownika do drony i technik podejrzewał, że to jakiś błąd systemowy, który da radę załatwić laptopem. Obserwator wykorzystał to, by na chwilę przenieść się na pozycję Royskoppa.
- Jeżeli są tak potężni jak myślę że są, to nie ma to najmniejszego sensu. Jestem pewien, że przewidzieli też te działanie. Może kupimy sobie kilka minut, ale nie ocalimy karku. Obie zaproponowane przez ciebie pozycje są zupełnie odsłonięte. Wystarczy byle satelita by natychmiast was namierzyć. A do tego nie wiadomo jak długo będziemy musieli czekać.
- Sądzisz, że mają satelity?
- A dlaczego mieli by nie mieć? Stać ich na platformę, na ściągnięcie was, na zapłacenie fortuny, na wyciągnięcie… no, na to wszystko - dokończył trochę kulawo.
- Więc jak ty mamy siedzieć na miejscu i nic nie robić?
- Tego nie powiedziałem. Po prostu uważam, że i tak nie wyjdziemy z tego żywi. Ale jeżeli dzieciak chce się łudzić, to dobrze. Młodzi powinni mieć nadzieję. Inaczej zawali zadanie.
- Jesteś defetystą.
- Jestem realistą, Royskopp. Poza tym, ja już wyczerpałem swój limit szczęścia - urwał. - Dobra, kończę, Gibson wraca.
Zwinnie ześlizgnął się z niewysokiego kontenera na którym leżeli i pobiegł na swoje stanowisko.
Frankie miał trochę za długie włosy jak na żołnierza. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że snajperom i ich obserwatorom pozwalano na więcej. Przystojną, lekko drapieżną twarz i piękne, czarne oczy. Prawie zawsze był niedogolony, co tylko dodawało mu zadziorności i sprawiało kłopoty z dowództwem. Był dość barczysty, o mięśniach ze stali. Na ławeczce wyciskał najwięcej z całego oddziału.
W odróżnieniu od reszty zaakceptował go od razu, z wszystkimi zaletami, wadami i przypadłościami. Był świetnym obserwatorem.
I najbliższym mu człowiekiem.
I ten najbliższy mu człowiek właśnie go zdradzał.
Nie widział co prawda jego twarzy, ale poznał te czarne włosy, szerokie ramiona, kształt mięśni karku. Znał je tak dobrze, widywał setki razy, a teraz ktoś inny wbijał w nie paznokcie.
Nie widział twarzy jego kochanka, ale musiał być młody i drobny. Inny od niego. Szczupłe nogi oplatające Franka w pasie były blade i miały drobne stopy.
Słyszał przyspieszone oddechy, mimowolne jęki… ale nie padło żadne słowo, żadne imię.
Obserwował ich z chorobliwą fascynacją. Nie była to jakaś dzika namiętność, raczej harmoniczny taniec dwóch ciał, które świetnie się rozumiały i idealnie komponowały. Poruszały się rytmicznie, splecione w uścisku.
W końcu upadli na plecy. I wtedy zrozumiał.
Drobnokościstym kochankiem Franka był Cold. Nie było pomyłki. Rozchylone usta, przymknięte powieki, głowa odrzucona w ekstatycznym uniesieniu.
Nie wiedział komu bardziej zazdrościć.
Rozległ się głośny huk.
Momentalnie zerwał się z łóżka. Zaczął nasłuchiwać, ale hałas się nie powtórzył. Wkoło trwała zwykła kakofonia platformy: skrzypienie, jęczenie materiału, daleki odgłos uderzających fal. Nic niepokojącego.
Chciał się położyć, ale obraz Colda i Frankiego nie chciał opuścić jego głowy. To było tak realistyczne, tak pełne pasji… Oni, tak zupełnie niedopasowani pod względem fizycznym, a jednak w idealnej harmonii.
To nigdy nie powinno się wydarzyć. Umysł płatał mu figle.
Choć coś musiało być na rzeczy, bo miał erekcję. Pierwszy raz od operacji. Oznaczało to, że wraca do zdrowia.
Poszedł napić się zimnej wody.
Frankie i Cold. Z wszystkich istot na tej ziemi, musieli to być ci dwaj.
Aż poczuł się zazdrosny. Choć nie potrafił stwierdzić o kogo.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.