Opowiadanie
Pokemon Jhnelle
Rozdział 17: Polowanie w rezerwacie Jhnelle
Autor: | O. G. Readmore |
---|---|
Serie: | Pokemon |
Gatunki: | Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2014-09-22 08:00:46 |
Aktualizowany: | 2014-08-15 14:36:46 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.
Sandra opuściła Esari City wraz z końcem konkursu koordynatorów. Nie liczyła na wysoką lokatę w zawodach, a co za tym idzie na awans do następnego etapu. Mimo to czuła zawód związany z przegraną z Wormlym, a właściwie zachowaniem Mikalah podczas walki. Chociaż widownia bawiła się świetnie oglądając zamieszanie spowodowane przez małe smoczątko, ona czuła potworny wstyd.
- Nie powinnam brać udziału w tym konkursie - wyrzucała sobie. - Muszę skupić się na znalezieniu Wolfberga.
Szukanie złodzieja, który przemieszcza się z miasta do miasta było niezwykle trudnym zajęciem. Poza fotografią poszukiwanego nie miała nic. Nie posiadała detektywistycznego zacięcia jakim charakteryzował się jej ulubiony bohater książkowy. Była początkującym liderem.
Po chwili marszu zatrzymała się przy czerwonym murku wyprowadzającym z miasta. Przed nią rozpościerała się długa droga do Lakeside Town. Dziewczyna westchnęła i odgarnęła ciemne włosy z czoła. Przez moment stała w milczeniu, jakby szacując ile czasu zajmie jej podróż stąd do najbliższego miasteczka. W końcu wyjęła pokeball z szarej torby.
- Mikalah, wybieram cię - powiedziała obojętnie przyciskając biały guzik na kuli.
Górna część pokeballa odskoczyła w górę. Z jego wnętrza wydobyło się jasne światło. Po chwili przed dziewczyną zmaterializował się jej podopieczny.
- Mikejla! - zawołał wesoło.
Widząc zamyśloną trenerkę od razu spoważniał. Znał Sandrę doskonale i wiedział, kiedy planuje nie wolno jej przeszkadzać. Dlatego też stał z rozdziawionym pyszczkiem wpatrując się w dziewczynę, jakby od jej następnego ruchu zależało zbawienie świata.
- Zróbmy sobie przerwę - oznajmiła wesoło. - Co ty na to? Moglibyśmy udać się do strefy Safari - zaproponowała.
- Mikejla? - zapytał.
Był bardzo ciekawy, czy w strefie Safari jest jakaś cukiernia, czy raczej jest to jedno z tych zarośniętych i niebezpiecznych miejsc, których małe smoki powinny się wystrzegać. Miał nadzieję, że raczej to pierwsze.
- Mikeja! - zawołał.
Stanął obok Sandry i wyciągnął krótkie łapki w niebo, co oznaczało, że chce być niesionym.
- Zapomnij - pokręciła głową dziewczyna. - Idziemy o własnych siłach.
- Mi! - przytupnął niezadowolony.
Sandra ruszyła. Rozgniewany na nieposłuszną trenerkę Mikalah stał i czekał, aż ta zmieni swoje zachowanie i weźmie go na ręce.
- Ruszaj się! - zawołała nawet się nie oglądając.
- Mi! Mi! Mi! - krzyknął, goniąc ją.
Gdy zrównał z nią kroku dziewczyna przemówiła z uśmiechem:
- Czy nie przyjemniej iść o własnych nogach?
- Mija... - mruknął.
Pomimo młodego wieku Mikalah był bardzo wyrozumiały i wiedział bardzo dużo rzeczy. Rozumiał, że Sandra może lubić podróżowanie piechotą. To się chwaliło, ale żeby zmuszać małe stworzonko do wysiłku?
Trudno wyjaśnić zależności pomiędzy człowiekiem, a naturą. Większość z nas nie ma w zwyczaju obcowania z przyrodą, określając ją jako "brudne, brzydkie coś". Zamykamy się na całe dnie w biurach, gdzie mamy święty spokój. Nic więc dziwnego, że ktoś, kiedyś spróbował znaleźć lekarstwo na wzmocnienie naszego kontaktu z "brudnym, brzydkim czymś" potocznie zwanym naturą. Dlatego też pod koniec dziewiętnastego wieku powstał projekt "Safari". Polegał on na sprowadzeniu dzikich pokemonów na pewien obszar, ogrodzeniu go i sprzedawaniu biletów za wstęp. Po wielkim komercyjnym sukcesie jaki projekt odniósł w regionie Kanto zaczęto otwierać kolejne parki w różnych częściach świata. Wkrótce strefa Safari znajdowała się w każdym regionie. Również w Jhnelle. Jhenelowski rezerwat nazywał się "Strefa Safari w Jhnelle, potocznie nazywana brudne, brzydkie coś". Miała ona około pięciu tysięcy hektarów, które zamykały się w obszarze trójkąta. Park położony był przed Esari City, a każdy trener przebywający w mieście (w tym również Sandra) chętnie zahaczał o rezerwat. Strefa Safari była wolna dla turystów i trenerów. Jednak zgodnie z pierwszą zasadą Regulaminu Strefy Safari w Jhnelle, potocznie nazywanej brzydkie, brudne coś: "trenerzy, turyści oraz pracownicy "Strefy Safari w Jhnelle, potocznie nazywanej brzydkie, brudne coś", mają surowy zakaz łapania pokemonów. Łapanie pokemonów dozwolone jest dopiero po uiszczeniu wpisowego u dyżurnego".
Josh przeczytał ulotkę, na której spisane zasady korzystania z rezerwatu, po czym niedbale odrzucił ją na stolik, który aż uginał się pod ciężarem makulatury dotyczącej miejsca.
- Następny! - zawołał dyżurny.
Josh podszedł do stołu i przyjął grubego mężczyzny coś w rodzaju identyfikatora. W stróżówce poza grubasem siedział jeszcze drugi mężczyzna w identycznym szarym uniformie. Chociaż nie należał do najchudszych, przy swoim towarzyszu wyglądał na źdźbło trawy. Siedział on na kanapie i wolno sączył kawę.
- To twój identyfikator - powiedział. - Nie zgub go, bo będziesz płacił.
- Mają wbudowany ćip - wtrącił się drugi.
- Jak się gdzieś zgubisz to łatwo cię odnajdziemy - wyjaśnił grubas.
- I jak to działa? - zapytał Josh.
Bez większego zainteresowania podniósł z lady identyfikator i obejrzał go. Była to prostokątna karta z plastiku. Na przodzie miała wypisane wielkimi literami: "Wyprodukowano w Jhnelle".
- Działa w bardzo prosty sposób - zaczął grubszy strażnik. - Rezerwat zamykamy o godzinie siódmej. Jeżeli do tego czasu nie otrzymamy zwrotu wszystkich identyfikatorów...
- Przeliczymy je raz jeszcze - wtrącił się drugi z mężczyzn.
- Jeśli liczba wydanych identyfikatorów nie będzie się zgadzała w dalszym ciągu - wszedł mu w słowo grubas. - To dobę od twojego zaginięcia złożymy wniosek o rozpoczęcie poszukiwań.
- Wniosek? - zaśmiał się Josh.
Strażnicy nie żartowali.
- Tak, wniosek - przytaknął z pełną powagą chudszy ze strażników. - Jeżeli zostanie on pozytywnie rozpatrzony zaczniemy twoje poszukiwania.
Josh podziękował za wyjaśnienia i ruszył wąskim korytarzem do wejścia do rezerwatu. Strażnicy odprowadzili go wzrokiem. Gdy zniknął za metalowymi drzwiami grubas odsapnął i zajął miejsce obok swojego kolegi.
- Miałeś rację - stwierdził. - Od kiedy barwimy historię o trybie poszukiwań, ci wszyscy turyści grzecznie stoją przy wyjściu jeszcze na długo przed szóstą.
- A my mamy wcześniejszy fajrant - uśmiechnął się chytrze i dopił kawę.
Każdego dnia Strefa Safari przyjmowała średnio około tysiąca turystów. W czasie sezonu letniego mogło to być nawet dwa tysiące odwiedzających, w pozostałe okresy zainteresowanie spadało. Nie oznaczało to jednak zupełny brak popytu. Co chwila pojawiały się wycieczki szkolne, a w weekendy do parku przybywały całe rodziny z Esari City i pobliskich miasteczek.
Josh wszedł do rezerwatu. Odruchowo wyjął z kieszeni pokedex. Uznał bowiem, że uda mu się spotkać kilka ciekawych i posiadających więcej siły niż osobowości pokemonów, które być może w przyszłości wzmocnią jego drużynę.
W pierwszej chwili jego oczom rzuciło się ogromne jezioro. Woda w nim była turkusowa. Podchodząc do jego tafli bliżej czuło się intensywny, słodki zapach kwiatów unoszących się na niej. Delikatny kolor wody musiał być zasługą pływających w nim roślin. Dalej rozpoczynał się las liściasty, który stanowił największą część rezerwatu. Przed laskiem rozpoczynało się pasmo żółtych, wysokich traw, które z pewnej odległości przypominały pole kukurydzy. Allen przez moment przypatrywał się polu próbując ustalić, czy jest to faktycznie kukurydza.
- Jagody dla pokemonów - chłopak wchodzący za Joshem do rezerwatu rozwiał jego wątpliwości.
- Tak myślałem - przytaknął.
- Alex Wolfberg - nieznajomy odruchowo przedstawił się. - Jesteś początkującym trenerem, prawda?
- Tak, a skąd wiesz? - zaniepokoił się.
- Ostatnio nauczyłem się, że wyłącznie początkujący trenerzy pokemon chodzą z tak obciachowym sprzętem - powiedział, skinieniem głowy wskazując na pokedex.
Zakłopotany Josh schował urządzenie do kieszeni. Poczuł się jak trener-amator, który musi posiłkować się elektronicznym atlasem. Nie uważał się jednak za amatora: miał trzy odznaki, jedenaście pokemonów, znienawidzonego rywala oraz świadectwo ukończenia Akademii Pokemon. Nazwanie go "początkującym" mimo trafności określenia było dla Allena jak cios w twarz.
Widzący wzrastające na twarzy Josha zakłopotanie, Alex ciągnął dalej:
- Tylko wy używacie bezwstydnie pokedexów.
Josh milczał.
- W porządku - Wolfberg wreszcie wybuchnął śmiechem. - Tylko żartowałem. Te elektroniczne atlasy to całkiem przydatne urządzenia.
Miał jeszcze w pamięci spotkanie z Zespołem Witamina C i pomoc ze strony pokedexa Alissy.
- Tak - przyznał niechętnie Allen.
Po słowach Alexa nie miał ochoty na korzystanie z urządzenia. Momentami nazbyt przejmował się opiniami innych.
- Myślałem, żeby złapać jakiegoś pokemona - dodał Josh, jakby na siłę próbując utrzymać rozmowę.
- Powodzenia - mruknął Alex. - Poza Mikalah, które i tak są rzadko spotykane w rezerwacie masz wszystko, co możesz znaleźć poza strefą, więc jeśli wykupiłeś sobie pozwolenie na łapanie pokemonów z parku to gratuluję. Jesteś jeszcze jednym trenerem zrobionym na szaro.
- Chcę zapolować na Mikalah - przyznał. - Jeśli dobrze go wytrenuję za jakiś czas ewoluuje w Mikabra, a potem w Sabermikalah - teoretyzował.
- Widzę, że jesteś nieźle przygotowany - przyznał Alex kiwając głową z uznaniem.
- Mikalah żyją w ciemnych i wilgotnych miejscach - dodał. - Muszę rozpocząć od przeszukiwania jaskiń.
- Większe szanse miałbyś nocą, kiedy to wychodzą na polowania. W dzień śpią, więc masz małe szanse na znalezienie smoka. Chociaż... - zawahał się. - Późnym popołudniem możesz odnaleźć czasem jakiegoś przy wodopoju. Rezerwat zamykają o szóstej, albo siódmej, więc możesz spróbować.
- Dużo wiesz - zdziwił się Josh.
Alex nie wyglądał na trenera, a osobę, która przypadkiem trafiła do parku. Z resztą trenerzy przykładali niespecjalną wagę do nauk teoretycznych. Większość uczniów z Akademii Pokemon powtarzała sobie: "liczy się praktyka, a nie teoria". Z czym Josh kompletnie się nie zgadzał. Osoby widzące wyższość pojedynków, nad znajomością pokemon były dla niego zwykłymi leniami, którym ciężko jest otworzyć podręcznik i przeczytać z niego kilka stron. Allen twierdził, że część praktyczną i teoretyczną należy stawiać ze sobą na równi, a przy tym darować sobie mrzonki, które opowiadał serial o pokemonach, w którym najważniejsza jest więź łącząca pokemona i trenera. "Więź? Po co? Skoro on i tak nie rozumie niczego poza kilkoma prostymi komendami?" - śmiał się z tego. - "Pokemonowi wystarczy posiłek i co jakiś czas sprawdzanie ogólnego stanu zdrowia".
- Wychowałem się w Novan City - przyznał złodziej.
W tym momencie dla Josha wszystko stało się jasne. Novan było nazywane "smoczym miastem". Tam wszystko kręciło się wokoło wylęgarni smoków. Prowadzono kursy przeszkalające pracowników wylęgarni, w szkołach poza typowymi lekcjami odbywały się dodatkowe zajęcia z wiedzy o smokach. Nikogo nie zaskakiwał lider preferujący pokemony smoki, ani herb miasta prezentujący smoka na błękitnym tle.
Liderka i jej pokemon weszli do strefy przez bramę od północy. Droga do serca rezerwatu prowadziła leśną ścieżką. W lecie była ona idealnym schronieniem przed upałami dla pokemonów jak i dla trenerów. Wielkie i bujne korony drzew zakrywały wnętrze lasu przed ciepłymi promieniami słońca. Sandra nie miała czasu na podziwianie krajobrazu. Całą uwagę dziewczyny pochłaniał jej pokemon.
- Mikalah! - wrzasnęła Sandra.
Na podniesiony ton głosu smok ucichł i obrócił się plecami do trenerki. Miał zamiar nie odzywać się dopóki nie usłyszy przeprosin. Jeszcze moment temu gryzł, drapał, kopał i krzyczał. Teraz postanowił ograniczyć się do manifestacji swojego niezadowolenia przez obrażenie się na cały świat. Najpierw musiał przyjść piechotą w "brzydkie, brudne coś", a teraz Sandra odmówiła mu jagodowej bułeczki, którą powinien dostać na podwieczorek.
- Mikialah - powtórzyła spokojnie.
Powoli zaczynało jej brakować cierpliwości. Nie chodziło o kaprysy pokemona, a o zadanie, które jej powierzono.
- Dam ci teraz połowę jagodowej bułeczki - powiedziała z pełnym spokojem.
Mikalah odwrócił się w stronę dziewczyny. Na jego pyszczku nadal gościł grymas niezadowolenia.
- Mikeja! - zawołał na widok rozrywanej bułeczki.
Zaczął podskakiwać z uniesionymi w górę łapkami.
- Połowa, mówię - Sandra ogłosiła stanowczym głosem.
Mikalah zjadł nędzny kawałeczek jagodowej bułeczki, po marudził jeszcze trochę, aż przeszło mu w zupełności.
Na końcu drogi pojawiło się światło słoneczne zwiastujące wyjście z lasu. Uradowany Mikalah pobiegł do przodu.
- Zaczekaj! - zawołała trenerka.
Pokemon nie słuchał. Po chwili zniknął swojej opiekunce z oczu. Dziewczyna przyśpieszyła kroku.
- Mikej! Mi! Mi! - rozległo się wołanie o pomoc.
Sandra gwałtownie ruszyła w stronę, z której padał rozpaczliwy krzyk Mikalah. Zdyszana wypadła z lasu. Przed nią rozpościerała się krótka droga prowadząca do lasu iglastego. Pośrodku drogi znajdowała się jaskinia. Kilka kroków przed dziewczyną stało przerażone smoczątko. Naprzeciw stworka znajdował się inny pokemon. Był to ognisty zając. Jego uszy płonęły. Zupełnie tak samo jak oczy, których błysk wyrażał determinację i gotowość do walki. Pokemon przygotowywał się do ataku na spanikowanego Mikalah. Nie był dziki. Dopiero po chwili Sandra zauważyła dwójkę chłopaków przyglądającą się walce.
- Zostaw go! - zawołała.
Zdezorientowany Josh spojrzał na zbliżającą się dziewczynę.
- Co? - zdziwił się.
- Chyba mówię jasno? - powtórzyła wrogo. - Jest mój.
- Twój? - powtórzył Josh. - Pierwszy go zobaczyłem.
- To nie jet dziki pokemon - wyjaśniła.
Mikalah rzucił się w ramiona swojej trenerki
Alex przyglądał się scence. Znał Sandrę jedynie z widzenia. Wiedział, że niedługo po odejściu ze stanowiska Matta, opiekę nad salą objęła jego kuzynka. Nie miał pojęcia, że dziewczyna wyruszyła za nim w ślad, aby odzyskać pieczęć. Mimo to wolał nie wchodzić w żadne bliższe relacje z kimkolwiek z Novan City.
- Rewelacja... - wymruczał Josh. - Ubiegła nas. Rabbit, powrót.
Zając zmienił się w promień czerwonego światła i zniknął we wnętrzu pokeballa.
- Nie, nie ubiegłam - dziewczyna wyprowadziła go z błędu. - Mikalah pochodzi z wylęgarni smoków, a nie z rezerwatu.
- Jest z Novan, tak jak ty - chłopak zwrócił się do Alexa.
- Tak - wymamrotał Alex.
Sandra zmarszczyła brwi. Jej zielone oczy utkwiły w Wolfbergu.
- Chwila... Czy ty przypadkiem nie nazywasz się Alex? Alex Wolfberg?
Zdezorientowany złodziej skinął głową. Wiedział, że to błąd, że dla bezpieczeństwa nie powinien zdradzać swojej tożsamości osobom z rodzinnego z miasta.
- Szukałam cię! Ty jesteś złodziejem z Novan City!
Alex ze spokojem zrobił krok do tyłu. Był w takich sytuacjach setki razy. Najważniejsze było zachować spokój.
- Ano, masz rację - przyznał bezczelnie.
Josh spoglądał raz na dziewczynę, a raz na Alexa. Miał dziwne wrażenie, że znalazł się między młotem, a kowadłem.
- Poszukuje cię cała policja Novan z oficerem Finnie na czele - powiedziała. - A ja jako lider mam obowiązek cię sprowadzić!
- Powodzenia - uśmiechnął się.
Dziewczyna złapała Alexa za ramię.
- Pobudka! - wrzasnął Wolfberg.
Jego głos zniknął we wnętrzu jaskini, obok której stała cała trójka.
- Po co to zrobiłeś? - parsknęła Sandra.
- Nie wiesz? Nie wolno drażnić mieszkańców jaskini - odparł tajemniczo.
Po krzyku złodzieja dawno zaginął ślad. Z jaskini wydobywał się piskliwy jazgot. Sandra i Josh jak wryci spoglądali w głąb ciemnej groty. Alex wyszarpnął się Sandrze jednym ruchem. Nie czekając na jej reakcję zniknął w lesie iglastym.
- Wra... - nie dokończyła.
Nad głowami Mikalah i dwójki trenerów pojawiła się chmara niewielkich latających stworzonek. Były to nietoperze. Miały granatowe ubarwienie, potężne rozłożyste skrzydła i pazury. Mimo zaspanego wzroku doskonale widziały tych, którzy przerwali im sen. Wściekłe unosiły się nad trenerami. Co jakiś czas jedno z nich opadało Joshowi lub Sandrze na głowę dotkliwie ich drapiąc.
Josh położył się na ziemi, zakrywając chowając głowę między kolanami.
- Chroń twarz - nakazał dziewczynie.
Ta zamknęła Mikalah w pokeballu, a następnie za przykładem Josha ukryła głowę między kolanami. Allen po omacku sięgnął po pokedex.
- Bitebat - przemówiło urządzenie. - Nocny pokemon. Za dnia ukrywa się w zaciemnionych miejscach, zaś nocą wyrusza na polowanie. Jego zęby jadowe mogą być bardzo skuteczną i niebezpieczną bronią w zależności od tego jak głęboko zostaną one wbite. Ultradźwięki, którymi się posługuje z łatwością mogą kruszyć skały.
- Spróbuję je jakoś odpędzić - powiedział Josh sięgając za pas. - Rabbit, wybieram cię!
Z pokeballa ponownie wyłonił się pokemon-zając. Podopieczny Allena zorientował się w sytuacji w przeciągu kilku sekund. Nie czekając na polecenie trenera użył ataku błękitnym płomieniem, który rozgonił nietoperze.
- Dobro robota - pochwalił go trener wstając z ziemi.
- Rabia! - zawołał, jakby odpowiadając: "zawsze do usług".
Sandra zerwała się na równe nogi i szarpnęła Josha za rękę.
- Chwila! Gdzie jest Wolfberg?
- A skąd mam wiedzieć? - prychnął Josh.
Chłopak wyrwał się z uścisku liderki. Zrzucił z pleców granatową torbę i zaczął ją przeszukiwać.
- Poznałem go kilka minut przed tobą - dodał, wyjmując z torby pokeball.
- Nie jesteś jego wspólnikiem?
- Nie - odparł bez większego zainteresowania.
Zrezygnowana dziewczyna przycupnęła na ziemi.
- Co zrobił? - zapytał nie przerywając sortowania.
- Alex? - ożywiła się. - Słyszałeś może o włamaniach do domów w bogatych dzielnicach Novan?
- Coś tam słyszałem - odparł, przypominając sobie historię usłyszaną od Kii.
- Tym włamywaczem jest właśnie Alex Wolfberg, a ja mam go ściągnąć z powrotem do Novan.
- Coś mi tu nie pasuje - stwierdził Josh. - Co ty masz do tego? Chyba nie jesteś z policji - sam sobie odpowiedział.
- Jeśli sprawa dotyczy pokemonów to lider musi się nią zainteresować - odparła.
- A dotyczy? - zapytał Josh odrywając swoją uwagę od plecaka.
- Jakiś miesiąc temu zaginęła pieczęć ukryta na zabytkowym... - próbowała nazwać skałę z wyrytymi napisami. - Na zabytkowej figurze.
- No i?
- Według legendy pieczęć zatrzymywała w sobie legendarnego pokemona...
- Dread - dokończył ku jej zdziwieniu. - To jedna z czołowych legend regionu. Dread, pokemon-baran, władca piorunów i burz, a także pan strachu. Niby jest uśpiony w Novan City.
- Był - poprawiła go. - Dopóki ten złodziej nie ukradł pieczęci.
- To mi się nie zgadza.
- Niby co? Oświeć mnie, jeżeli coś wiesz.
- Myślałem, że ten złodziej okrada domy z cennych rzeczy, a więc jaką wartość dla niego będzie miała kamienna pieczęć?
Sandra milczała.
- Nie wiem - odparła. - Dlatego muszę go odszukać i wyjaśnić tą sprawę. Nawet jeśli nie zabrał pieczęci to i tak ma na koncie mnóstwo włamań - postawiła na swoim.
- Jeśli to coś ma wspólnego z legendarnym pokemonem to zacząłbym szukać w Darea Town, albo na Lodowej Wyspie.
- Dlaczego?
- Bo według legendy tam są uśpieni dwaj pozostali "władcy". A z resztą... - westchnął. - Rób co chcesz. Powodzenia - oznajmił Josh.
Zarzucił plecak na ramię i ruszył leśną drogą. Kilka kroków za nim szła Sandra.
- Mówiłem ci, że nie wiem gdzie ten cały Wolfberg - zawołał za siebie.
- Chyba nie myślisz, że cię śledzę? - oburzyła się. - Co za chamski smarkacz - powiedziała do siebie. - Idę w tym samym kierunku - dodała głośniej.
Josh przyśpieszył kroku. Sandra zniknęła za jego plecami. Do zamknięcia rezerwatu zostało mu jeszcze kilka godzin, które spędził na bezsensownym kręceniu się po strefie. Ze złością musiał przyznać, że Alex miał rację. W rezerwacie nie było ciekawych pokemonów, a na pewno nie takich, których nie dałoby się spotkać nigdzie indziej.
Po krótkim marszu Allen dotarł nad jezioro. Nie robiło ono tak wielkiego pozytywnego wrażenia jak staw, który widział wcześniej. Woda miała kolor szlamu i śmierdziała z daleka. Josh podszedł bliżej zakrywając dłonią nos. Kujący zapach nie pozwolił mu pozostać tam na dłużej.
- Nie wierzę, że takie coś mieści się w rezerwacie - powiedział do siebie.
- A jednak - odpowiedział mu znajomy głos.
To był Alex Wolfberg.
- Nie podaruję ci tych Bitebatów - zagroził mu Josh.
- Wybacz, ale musiałem szybko się ewakuować - powiedział najnormalniej w świecie.
- Komuś mogło się coś stać! Poza tym szuka cię ta dziewczyna.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem. Dziwię się policji, sami nie potrafią mnie złapać, a liczą, że zrobi to za nich nierozgarnięta liderka.
- Odszczekaj nierozgarniętą! - usłyszał za plecami.
- Ale mnie zaskoczyłaś - wysilił się na sarkazm. - Niestety nigdzie z tobą nie idę, a na pewno nie do Finnie'ego i jego głąbów.
- Oddaj mi tylko pieczęć, którą zabrałeś z głazu - powiedziała niemal błagalnie.
- Pieczęć? Jaką znowu pieczęć? - obruszył się.
- Na placu w Novan stoi kamień. Tam była pieczęć - wyjaśniła.
- Nie mam nic takiego - odparł zaskoczony prośbą.
Wszystkie błyskotki, które posiadał zdążył posprzedawać w lombardach. Ostatnią rzeczą, którą posiadał z Novan City był łańcuszek z symbolem Pierota.
- Nie ty to zabrałeś?
- Nie - pokręcił głową obojętnie.
Woda w zanieczyszczonym stawku zaczęła bulgotać, jakby chcąc przyznać rację Alexowi. Robiła to głośniej i głośniej, tak, aby ludzie stojący na lądzie zwrócili na nią uwagę. Gdy wreszcie to jej się udało wystrzeliła w niebo. Z wody wyłoniła się ogromna głowa. Stworzenie podpłynęło do brzegu, a wreszcie nań wylazło. Pokemon przypominał brudnoniebieskiego morsa. Krótki syreni krótki syreni ogon unosił się na wodzie, a pożółkłe, przytępione kły wystawały z ogromnego, uśmiechniętego pyska. Przez moment węszył w powietrzu, jakby próbując wyczuć pokarm.
- Ep! - czknął wreszcie. - Ep! Ep!
Josh zeskanował stworzenie dexterem:
- Hiccup. Pokemon cierpiący z powodu czkawki. Jego nieprzyjemny oddech oraz czkawka sprawiają trudności w wytrenowaniu go. Mimo iż większość życia spędza w wodzie jest nieco lepszym pływakiem od Zajebistafish. Żyje na zanieczyszczonych plażach i bagnach.
- Ep! Ep! Ep! Ep!
- Jest słodki - przyznała Sandra. - Chociaż ta czkawka...
Spokojny Hiccup zaczął energicznie przesuwać się po lądzie za pomocą przednich płetw.
- Co on robi? - zapytała zaniepokojona Sandra.
Alex i Josh zaczęli się wycofywać. Nim Sandra spostrzegła jej towarzysze byli kilka metrów dalej. Hiccup wyglądał jakby skakał, co ze względu na jego wagę wyglądało wręcz komicznie. Każde uderzenie w ziemię fałdkami tłuszczu wywoływało wstrząs. Prz którymś uderzeniu dziewczyna straciła równowagę i przewróciła się przed pokemonem.
- Rzut naleśnikiem - powiedział dexter. - Atak polegający na przygnieceniu przeciwnika własnym ciałem. Wywołuje on wstrząsy, których siła zależy od masy wykonującego atak.
- Nawet nie chcę zgadywać ile waży ten Hiccup - skomentował Alex.
- Ep! Ep! Ep! - jakby odpowiedział.
- Ten cały wypad do strefy to jakaś porażka - rozzłościł się Josh.
Wyciągnął pokeball i rzucił pomiędzy leżącą na ziemi Sandrę, a przesuwającego się Hiccupa. Na polu walki pojawił się Rabbit.
- Ognisty... - trener nie zdążył dokończyć polecenia.
Rabbit upadł na ziemię pod wpływem śmierdzącego oddechu przeciwnika. Ziemia trzęsła się na tyle mocno, że Sandra nie mogła stanąć na równe nogi. Nie czekając, aż zostanie przygnieciona przez Hiccupa zaczęła uciekać na czworakach. Pokemon ruszył w pościg za dziewczyną.
- Niewierze w to co się dzieje - pokręcił głową Josh.
Tymczasem odgłosom czkawki zaczął towarzyszyć warkot.
- On jest głodny - stwierdził Alex.
- Co?
- Burczy mu w brzuchu - dodał. - Hej, Sandra! - zawołał do dziewczyny. - Masz coś do jedzenia w torbie! Hiccup czuje jedzenie i dlatego cię goni!
Dziewczyna sięgnęła do torby. Miała w niej jeszcze kawałek jagodowej bułeczki. Bez zastanowienia wyrzuciła bułkę za siebie. Pokemon stanął jak wryty. Bezmyślnie połknął odrobinę porzuconego pieczywa. Sandra skorzystała z okazji i wstała na równe nogi. Nie czekając na reakcję Hiccupa oddaliła się od stawu.
Alex wolał uniknąć dalszych pytań o kradzieże w Novan ze strony tamtejszej liderki. Jednym szybkim ruchem złapał za kaptur swojej granatowej bluzy, z którego wypadła niebieska kula.
- Serian! - zawołał. - Pora się stąd zmywać!
Pokeball uderzył o ziemię. Z wewnątrz kuli wyłonił się pokemon ptak o żółtym ubarwieniu, długim dziobie i skrzydłach, które w dziwaczny sposób zawijały się przy końcach. Trzepocząc nimi stworzenie wyrzucało z piór kolorowe iskry. Równie charakterystyczne co skrzydła był brak nóg.
Alex wskoczył na pokemona.
- Spadamy stąd! - nakazał.
Nim Josh i Sandra zdążyli w jakikolwiek sposób zareagować Serian był już wysoko nad ich głowami.
Dzień w Strefie Safari dobiegł końca. W dyżurce oddano wszystkie identyfikatory, co oznaczało, że nikt nie został przez nic zjedzony, ani przygnieciony przez głodnego Hiccupa. Strażnicy rezerwatu zakończyli kolejny dyżur sukcesem. Gdy jedni mogli świętować zakończenie swoich zajęć, tak inni musieli wrócić do codzienności. Josh wyruszył w stronę Townview, gdzie czekał na niego kolejny lider, zaś Sandra postanowiła odwiedzić dwa miasta, w których znajdowały się identyczne pieczęci.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.