Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 19: Koszmar z ulicy Topolowej

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2014-11-04 21:55:36
Aktualizowany:2014-11-04 21:55:36


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Topolowa była drugą co do wielkości ulicą w Townview. Zaczynała się od kamienicy stykającej się z targiem i dalej ciągnęła się na południe przecinając mniejsze uliczki i aleje. Kończyła się dopiero na moście dzielącym miasto na część północną i południową. W przeciwieństwie do innych wielkich ulic jak Główna czy Poetów Nędzy i Wielkiej Grzesznej Rozpusty, Topolowa była bardziej uprzemysłowiona i nastawiona na usługi. Znajdowało się na niej wiele ośrodków miejskich i kulturowych jak ratusz czy telewizja. Były sklepy, hotele, restauracje, zakłady fryzjerskie, szpital miejski, rzadziej pojawiały się domy willowe.

Alissa Christeensen zwolniła marsz zaraz po dotarciu do Townview. Już wkrótce miała dotrzeć do Irina i sama myśl o powrocie w rodzinne strony przepełniała ją tremą. Od kiedy opuściła dom i zaczęła naukę w Akademii Pokemon nie pojawiła się w Irina City. Każdy weekend, wakacje, a nawet święta spędzała w akademiku w Corella. Nie czuła potrzeby powrotu w miejsce, które tak źle wspominała. Jedynym powodem, dla którego zdecydowała się na szybki powrót był starszy brat - Chris. Z ostatniego listu dowiedziała się, że do miasta wraca także drugi z jej braci. To były chyba jedyne powody, dla których chciała przekroczyć próg znienawidzonego Irina City. Na razie jednak zwiedzała Townview. Stolica wywarła na niej ogromne wrażenie. Tłok i pośpiech, które irytowały innych dla niej były oznaką przejawu życia i siły jaką posiadało miasto. Po krótkim marszu trafiła na część zajmowaną przez ogromne i piękne domy. Mijając je, co jakiś czas spoglądała na numer znajdujący się przed furtką do domostwa.

- Topolowa 305... Topolowa... 307.... 309... - liczyła sobie.

Z wnętrza jednego z domów obok, których przechodziła wybiegł mały chłopiec lichej postury. Nie zwracając uwagi na przechodniów ruszył do przodu popychając kogo się tylko dało.

W pierwszej chwili Alissa nie zainteresowała się dzieckiem. Zaraz za chłopcem z domu wybiegła jakaś kobieta. Z rozpędu wyskoczyła wprost na Christeensen.

- Terry! Terry! - wołała przerażona kobieta.

- Co się stało? - zapytała dziewczyna.

Pytanie wydało się kobiecie co najmniej dziwne. W Townview nikt nie interesował się nikim. Prywatność i anonimowość były największymi zaletami stolicy. Poza tym każdy, kto mieszkał tu znał problemy miasta i potrafił wytłumaczyć przerażenie matki oraz zachowanie jej syna.

- Mój synek - mówiła łamiącym się głosem. -Mój synek... On... On tam ucieka! - wydusiła wreszcie z siebie.

Trenerka nie czekała na dalszej wyjaśnienia. Szybkim ruchem wyciągnęła z torby na ramieniu pokeball i rzuciła przed siebie. Na chodniku pojawiła się Gooseberry.

- Gosia! - ucieszyła się owocka.

- Gooseberry, złap tego chłopca dzikim pnączem - wydała komendę i wskazała na cel.

Niestety pnącza zieloniutkiej, słodziutkiej, malutkiej Gooseberry nie zdążyły, co z resztą trochę zdenerwowało pokemona. Chłopiec był o wiele za daleko, aby mogła go złapać. Terry wbiegł na ulicę. Jego matka wpadła w panikę. W jednej chwili z autostrady ściągnął go jakiś mężczyzna. Mały Terry próbował się wyszarpnąć ratownikowi przez co obaj upadli na ziemię.

- Puszczaj! - wydzierał się. - Ty luju jebany! - darł się wniebogłosy.

Słownictwo kilkulatka mroziło krew w żyłach. W pewnym momencie do wulgarnych okrzyków doszło plucie i kopanie.

- Uspokój się! - powiedział mężczyzna przytrzymując dziecko.

Wzrokiem zaczął szukać matki chłopca. Mijający ich ludzie nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie Terry'ego. Co niektórzy przechodnie rzucali jedno przelotne spojrzenie, a inni z zakłopotaniem odwracali głowy. W końcu chłopiec dał za wygraną, uspokoił się i zasnął. Po chwili nadbiegła jego matka i niemal z szaleńczą siłą wyszarpnęła syna z rąk jego wybawcy.

- Terry! Tylko nie mój syn! - lamentowała kobieta.

Zaraz za nią zjawiły się Alissa i Gooseberry. Trenerka od razu rozpoznała mężczyznę, który uratował dziecko.

- Co za szczęście, że byłeś w pobliżu, Matt - powiedziała z uśmiechem.

Novy wstał na równe nogi, po czym dodał z mniejszym entuzjazmem:

- Piwo rozlałem.

- Mój Terry... - skomlała kobieta przyciskając śpiące dziecko do piersi. - Tylko nie mój synek...

- Niech się pani uspokoi - poprosiła ją zakłopotana Alissa.- Nic mu się nie stało.

- Ale on zasnął - odparła, łkając. - Jest chory jak inni...

- Co ma pani na myśli? - zapytał Matt Novy.

- Chciałabym wiedzieć - powiedziała znacznie spokojniejszym głosem. - Ta choroba atakuje wszystkie dzieci z ulicy Topolowej.

- Tylko z Topolowej? - zdziwiła się Christeensen. - Ciekawa choroba...

- Wspólnie z lekarzami i rodzicami z Townview staramy się znaleźć przyczynę - mówiła, nie przestając przyciskać Terry'ego do piersi. - Otworzyliśmy specjalny oddział dla "zainfekowanych" - określiła stan letargu. - Odseparowaliśmy chorych od zdrowych, ale to nie zatrzymało tego czegoś... To nasz tymczasowy ośrodek - skinęła głową w stronę domu, z którego wcześniej wybiegła.

- Nie leczycie ich w szpitalu? - zapytał Matt.

- Lekarze nie sądzą, że to choroba - odparła, ruszając z powrotem do ośrodka.

Zaciekawiona para trenerów podążyła za nią słuchając historii dziwnej choroby.

- Uważają, że to... - spróbowała wyjaśnić to w ten sposób, aby Matt i Alissa nie wzięli ją za wariatkę - ...to opętanie.

Kobieta przekroczyła bramę prowadzącą do domu, zostawiając trenerów na ulicy.

- W każdym razie, dziękuję - powiedziała, cofając się w wejściu.

Po tych słowach na dobre zniknęła za bramą.

- Chora sprawa - mruknął Matt. - Lekarzem nie jestem, ale takie działanie może wywoływać zdolność pokemona.

- To znaczy? - spytała.

- Niektóre pokemony czasem nieświadomie oddziałują na ludzi. Na przykład duchy, psychiczne, albo "darki" - określił w ten sposób typ mroczny.

Pod dom nadjechała karetka. Para trenerów odsunęła się z drogi. Ku zaskoczeniu Matta i Alissy jako pierwsi z karetki wyłonili się Kyle i Charlie. Zaraz za nimi wyskoczyła dwójka sanitariuszy niosących na noszach nieprzytomnego Jima.

- Kyle! Charlie! - zawołała dziewczyna.

Daniels zauważył przyjaciółkę dopiero po chwili. Nie miał czasu na rozmowy. Ruszył za medykami do owego ośrodka dla zainfekowanych dzieci.

- Co się stało? - dogoniła ich Christeensen.

Zaraz za nią jak cień pojawił się Matt.

- Nie mam pojęcia - odparł zdenerwowany Kyle. - Wyszliśmy z centrum pokemon. Wszystko było dobrze - relacjonował - i on nagle zemdlał. Dostał drgawek i...

- I przyjechaliśmy tutaj - dokończył za niego Stacey.

Przekroczyli próg domostwa za sanitariuszami.

- Dalej nie można! - zakazał im wstępu jeden z medyków.

Czwórka trenerów zatrzymała się w holu, gdzie było jeszcze kilkoro rodziców. Wśród nich byli Terry z matką. Chłopiec nie spał. Wyglądał na zmęczonego, przecierał oczy i rozglądał się po pomieszczeniu, jakby poszukując czegoś.

- Dowiem się, co z moim bratem? - Kyle rzucił pytanie w pustą przestrzeń.

W poczekalni nie było, ani jednego lekarza, który mógłby udzielić mu odpowiedzi. Klinika stworzona przez rodziców opierała się na chaosie i niewiedzy. Nikogo jednak nie dziwił taki stan, gdyż była prowadzona przez zrozpaczonych rodziców. Po krótkiej chwili na korytarzu pojawiła się pielęgniarka.

- Państwo Lewis - wyczytała z karty. - Mogą państwo zobaczyć Cody'ego i Jenny.

Młode małżeństwo ruszyło za kobietą w głąb domu.

- Jak jemu coś się stanie... - denerwował się Kyle. - Niepotrzebnie złościłem się o tą całą ewolucję - wyrzucał sobie.

- To nie twoja wina - westchnął Charlie.

- Charlie ma rację - przyznała Alissa. - To spotyka wszystkie dzieciaki z miasta.

- Czyli co mu dolega? - zapytał Kyle. - Oświeć mnie, bo kurwa, tu nikt nic nie wie!

- Lunatykują - odparł mu mężczyzna wracający z odwiedzin swoich dzieci. - Są zamroczone, nocą śnią im się koszmary, stają się agresywne... One nie zachowują się jak nasze dzieci - powiedział wreszcie pan Lewis.

- Jak już mówiłem... - wrócił do tematu Matt. - To może być związane z działaniem jakiegoś pokemona. Jeśli tak to jako trenerzy moglibyśmy się tym zająć - zaproponował.

- Fajnie, tyle że nie wiemy od czego zacząć - wtrącił się Charlie.

- Dwa... siedem... cztery... - wymamrotał Terry.

- Co on powiedział? - ożywił się pan Lewis.

- Majaczy - odparła matka chłopca. - Od czasu do czasu powtarza jakieś cyfry.

- Nie jakieś, a właśnie te.

Na twarzy pana Lewisa pojawił się promień nadziei.

- Przed momentem z żoną byliśmy u naszych dzieci - zaczął. - Nasz Cody powtarza dokładnie te same cyfry, ale przy tym był jeszcze jakiś wierszyk, albo piosenka...

2 - 7 - 4, nie ze złym pokiem te numery - wyrecytował Kyle.

- Dokładnie! - podniósł głos mężczyzna. - Skąd znasz ten wierszyk?

- To nic takiego - machnął ręką Daniels. - Głupia rymowanka z podwórka. W Corella Town zna to każdy przedszkolak.

- Tak, czy inaczej to dziwne. Śnią o tym samym? - spróbował wyjaśnić Charlie. - Czy to w ogóle możliwe?

- Jeśli sen został im narzucony to tak - skinęła głową Alissa.

- Nadal nic nam to nie daje - wzruszył ramionami Daniels.

- Niekoniecznie - wtrącił Matt. - A może to adres? Topolowa 274.

- Skąd ta pewność? - zapytała matka Terry'ego.

- Skoro sytuacja powtarza się tylko na ulicy Topolowej to chyba tam powinniśmy szukać sprawcy - wyjaśnił tryumfalnie Novy.

- Ogólnie bezsensowny pomysł - pokręcił głową Charlie.

- Albo to, albo siedzimy tutaj, albo idziemy na jakieś piwko - odparł Matt.

- Idziemy - przytaknął mu Kyle.

***


Topolowa 274 nie istniała. Numer budynku 272 od razu przeskakiwał na 276 tworząc wyrwę pomiędzy liczbami parzystymi. "Puste miejsce" było otoczone przed drewniany płot. Niegdyś stał tam jakiś dom, potem został zburzony, a na jego miejscu otworzono skup złomu, który nie funkcjonował od ponad czterech lat. Dzisiaj przestrzeń nie miała ani właściciela, ani przeznaczenia.

- Tu nic nie ma - stwierdziła Alissa.

- W takich miejscach żyją żywe trupy - dodał złowieszczo Charlie.

- Stanowczo oglądasz za dużo głupich filmów - przyznała dziewczyna.

Kyle nie słuchał dłużej ich kłótni. Zaczepił się rękoma wysokiego płotu i podciągnął się.

- Przechodzimy, dalej - powiedział, przeskakując na drugą stronę.

Matt wzruszył ramionami. Wraz z Charliem pomogli przedostać się na drugą stronę Christeensen, a potem sami przeprawili się na drugą stronę.

Podwórze nie kryło żadnych pokemonów, ani złej siły, która mogłaby mieć wpływ na zachowanie dzieci z Topolowej. Było to dość spore pole o podstawie kwadratu. Gdzieniegdzie leżała jakaś metalowa część. Przez sam środek podwórza przechodziła ogromna kałuża.

- No to za przeproszeniem dupa - skomentował Charlie.

- Nie! - sprzeciwił się gwałtownie Kyle. - Jeśli już tu jesteśmy to sprawdźmy to miejsce - dodał spokojniej.

- Przyda się wam pomoc - usłyszeli znajomy głos.

Przez płot przeskoczył Josh. Chłopak zwinnie wylądował tuż obok Kyle'a i bez słowa wyjaśnienia rozejrzał się wokoło.

- Co tu robisz? - zapytał Daniels.

- Słyszałem o problemie rodziców z ulicy Topolowej.

- I co? - zakpił Kyle. - Tylko nie mów, że ci się ich szkoda zrobiło.

- Nie - odparł. - Dowiedziałem się, że na to samo zachorował twój brat. Chciałbym wam i Jimowi jakoś pomóc - dodał ciszej.

Danielsowi zrobiło się jakoś głupio. Nie spodziewał się, że usłyszy takie słowa od osoby, która dotąd traktowała go jak najgorszego wroga.

- Masz jakiś pomysł? - wtrąciła się Alissa.

- Tak, w zasadzie to mam - przyznał Allen. - Jeśli za tym stoi jakiś pokemon duch to wykryje go inny duch.

Bez słowa wyjął z kieszeni pokeball i wyrzucił go w niebo. Kula otworzyła się, wypuszczając z wnętrza blade światło. Nad głowami bohaterów pojawił się Cas.

- Ługi bugi! - próbował przestraszyć obcych trenerów.

Jednak jego przerażające "ługi-bugi" nie wywarło na nikim wrażenia, co trochę go zasmuciło.

- Cas - zwrócił się do niego Josh. - Skorzystaj z zwierciadła duszy. Ta umiejętność pomoże nam sprawdzić, czy poza tobą jest tu jakiś inny pokemon.

Oczy duszka rozbłysły niczym reflektor oświetlający całe podwórze. Nad kałużą pojawił się czarny cień.

- Tam - wskazał Josh. - Mamy coś!

Czarny cień zaczął przybierać kształt. Pojawiły się wielkie łapy zakończone ostrymi pazurami, łeb na długiej szyi, skrzydła, czerwone ślepia i ogon zakończony strzelistym kształtem. Stworzenie było czarne niczym sadza i ogromne jak budynek. Stwór wydał z siebie piskliwy jęk.

- Co... co to za... paskuda? - wyjąkał Charlie.

- Wygląda jak Sabermikalah, ale... to nie to - mruknął do siebie Novy.

Kyle odruchowo sięgnął po swój pokedex.

- Wielki mistrzu D., co to jest?

- O, kurwa - przemówił mistrz D., a po krótkiej pauzie dodał: - To nazywa się problem.

- Sabermikalah - uaktywnił się pokedex Josha. - Pokemon smok. Dorosła forma Mikalah. Sklasyfikowany jest jako najpotężniejszy pokemon występujący na terenie Jhnelle. Skóra na jego łapach jest niezwykle twarda, dlatego też zdaje egzamin jako tarcza.

- Więc to jednak jest Sabermikalah... - powiedział pod nosem Matt.

- Nie mamy chyba zamiaru z tym walczyć? - zapytał Charlie.

- Obawiam się, że musimy - stwierdził Kyle.

Alissa, Josh i Kyle wystąpili do przodu.

- Dobra, moi drodzy- powiedział Matt. - Ja się nim zajmę.

- W pojedynkę? Oszalałeś? - spytała Alissa.

Novy spojrzał na dziewczynę z pobłażaniem, ale nic nie odpowiedział. Zza pasa wyciągnął żółty pokeball. Przez moment jeszcze popatrzył na smoczego pokemona, a potem wyrzucił ultraball przed siebie.

- Sabermikalah, wybieram cię!

Naprzeciwko czarnego Sabermikalah stanął Sabermikalah Matta. Smok trenera znacząco różnił się od złowrogiego strażnika podwórka. Był brązowej barwy i wydawał z siebie znacznie niższe dźwięki.

- Sabermikalah, nie jestem przekonany co do prawdziwości tego pokemona! Dla bezpieczeństwa załatwmy go od razu! Smoczy pazur! - nakazał.

Smok podleciał do ciemniejszej "wersji" i spróbował zadrapać ją. O dziwo przeciwnik nie ruszał się, zaś ciosy przechodziły przez niego na wylot.

- Ataki fizyczne nie zdają egzaminu - zaniepokoił się. - Jak to możliwe?!

Wróg zapowietrzył się i wypluł z pyska czarną kulę energii.

- Sabermikalah, obrona!

Smok złożył łapy w kształt tarczy. Cios rozprysł się o prowizoryczną tarczę.

- Odkąd Sabermikalah potrafi używać mrocznych ataków? - smoczy trener zapytał samego siebie.

Jednak przeciwnik na tym nie poprzestał. Zaczął wypluwać z pyska coraz większą ilość czarnej energii. Podopieczny Matta ruszył wprost na niego wymijając kolejne pociski wroga.

- Pijany oddech! - nakazał Novy.

Będąc tuż przy pysku wrogiego smoka Sabermikalah chuchnął na niego. Przeciwnik zaczął mieć kłopoty z równowagą, aż w końcu przewrócił się na ziemię i rozprysł niczym bańka mydlana.

- Gdzie on się podział? - zapytał zaskoczony finałem walki Kyle.

- Nigdzie - odparł Matt. - Jest tak jak myślałem... Pizda, nie smok. To była jedynie iluzja wytworzona przez innego pokemona.

Po chwili na polu walki pojawił się kilka fałszywych Sabermikalah. Zaskoczony Matt cofnął się krok do tyłu.

- Pozwolisz jednak, że się wtrącimy? - zapytała Alissa.

Matt w odpowiedzi uśmiechnął się.

- Sequel, Friday! - zawołała trenerka.

Zaraz za nimi na polu walki stanęły Hawk, Koli i Huff należące do Kyle'a. Josh dorzucił do nich Rabbita.

Siedem pokemonów zaatakowało wspólnie wyimaginowane stworzenia. Te kolejno zaczęły znikać. Na ich miejscu pojawiła się jakaś dziwaczna istota.

- Co to jest? - zapytała Alissa, która pierwsza dostrzegła tajemniczego pokemona.

Stworzenie, które stało przed nimi było chude i wysokie. Sylwetką przypominało człowieka. Okrągłą twarz zdobiły szwy łączące ze sobą skórę z brązowego materiału. Pokemon miał tylko jedno oko, drugie zaś było zaszyte. Jednak jego pysk nie był najbardziej charakterystycznym elementem wyglądu, a ubranie, które miał na sobie. Dolna część wyglądała zwyczajnie - ciemne spodnie, postrzępione przy nogawkach, zaś górę tworzyła bluza w czerwono-żółte paski. Lewa łapa potwora wydawała się krótsza, jakby ułomna. Natomiast prawej dłoni nie posiadał w jej miejscu znajdował się krzyżak, na którym zwykle wiesza się marionetki.

- To chyba jakiś pokemon - odparł niepewnie Josh.

- Dreammaster - przemówił pokedex Charliego. - Wyższe stadium rozwoju Nine, w które może ewoluować jedynie nocą czując potężny gniew. Dreammaster może być odpowiedzialny za powstawanie koszmarów. Karmi się "energią snów". Trudno określić miejsce występowania tego pokemona.

- W takim razie zagadka wyjaśniona - przyznała Alissa. - To Dreammaster atakuje we śnie dzieciaki.

- Niezupełnie - oświadczył Josh.

Gdy wszystkie oczy skierowały się na Allena, ten zaczął mówić:

- On musi do kogoś należeć. I to ten ktoś chce, aby dzieciakom śniły się koszmary.

- Skąd ta pewność?

- Sami pomyślcie. Dlaczego z całego Townview chorują wyłącznie dzieciaki z Topolowej? Myślicie, że tak przypadkowo wpadł i wybrał sobie mieszkańców jednej ulicy?

- To niezupełnie tak - usłyszeli.

Zza rogu wyłonił się nieznajomy. Wysoki brunet, o chłodnym spojrzeniu mógł być rówieśnikiem Kyle'a i jego towarzyszy z Corella.

- To tylko efekt wzmocnienia siły mojego Dreammastera - odparł.

- Przez twojego pokemona dzieci z Topolowej nie mogą się obudzić! - warknął Daniels. - Nie wiem jaki masz w tym interes, ale masz z tym skończyć.

- Nie planowałem... Powiedzmy, że nie zależało mi aż tak bardzo... Normalnie - zaczął wyjaśniać. - Dreammaster może wchłonąć jeden sen, ewentualnie zmienić go w koszmar i jest syty na jakiś miesiąc - powiedział. - Ale od kiedy odnaleźliśmy wzmocnienie, Dreammaster musi ciągle jeść.

- O jakim wzmocnieniu on mówi? - zapytał Charlie.

Chłopak ruszył do przodu. Zza jego pleców wyłoniła się brązowa figurka przedstawiająca błazna.

- Figurka Pierota! - zawołała Alissa.

- Więc jesteś Regulatorem - pokiwał głową Allen.

- Na imię mi Freddy - przedstawił się. - Jestem czwartym regulatorem, a wy to... - czekał na oficjalną prezentację. - I skąd wiecie o mnie? - dodał. - Regulatorzy działają dyskretnie.

- Spotkaliśmy już innych regulatorów - wtrącił się Matt.

- Domyślam się, ale skąd wiecie o Pierocie? - zapytał z miną niewiniątka. - W takim razie rozumiecie, że aktywacja figurek jest niezbędna do odnalezienia miejsca pobytu legendarnego Pierota - mówił.

- Nie rozumiem tylko jednego - odparła Alissa. - Po co wam ten cały Pierot? Jest bardzo silny, prawda?

- Silny i rzadki, ale odnalezienie jego to tylko początek planu - oświadczył. - Nie będę was zanudzać. Możecie odejść - dodał łaskawie.

- Żartujesz sobie? - warknął Josh. - Najpierw zniszczymy twoją statuetkę.

- Czyli walka - odpowiedział sobie Freddy.

- Ja - Kyle wyszedł przed Josha. - To mój brat jest chory i to ja będę walczył - wyjaśnił Allenowi. - Koli - zwrócił się następnie do kota. - Wybieram cię.

Trawiasty pokemon wyskoczył przed Dreammastera.

- Koli, atak ostrym liściem!

Kot prawie natychmiast wykonał polecenie. Przeciwnik rozpłynął się w powietrzu w ten sposób unikając ataku.

- Gdzie on jest? - zdenerwował się Daniels. - Koli, uważaj.

Kot bacznie rozglądał się. Dreammaster pojawił się tuż za jego plecami. Pokemon-lalka zamachnął się, ale na całe szczęście Koliemu udało się uchylić przed łapą zakończoną drewnianym krzyżakiem.

- Taranuj, a potem spróbujmy raz jeszcze ataku ostrym liściem.

- Dreammaster, martwe sny - nakazał bez emocji regulator.

Sposób w jaki walczył Freddy wywoływał niepokój. Każdy trener wystawiający pokemona do walki emocjonował się pojedynkiem: krzyczał, przeklinał, dopingował podopiecznego w jakiś sposób. Zaś Freddy zachowywał niespotykany spokój. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Ruchy, ani potęga przeciwnika nie zaskakiwały go. Zupełnie jakby walka stanowiła pewnego rodzaju rutynę.

Potwór strzepnął z łapy czarną chmurę. Koli nabrawszy rozpędu nie zdążył wyhamować i z impetem wpadły do wnętrza chmury. Po chwili leżały na ziemi.

- Koli, nie!- zawołał Kyle.

- Zasnął - powiedział Josh. - Tego samego ataku używa na dzieciakach.

- To nie tylko sen - mruknął Freddy. - Dreammaster żywi się snami. Jednak, aby móc pożreć nowe sny musi oddać swoim ofiarą czyjeś sny, oczywiście w postaci koszmarów.

- Czyli stąd ta rymowanka - doszedł do wniosku Matt. - Wcześniej Dreammaster zjadł sny kogoś, kto ją znał, a teraz wchłaniając energię dzieci oddał im ten sen w postaci koszmaru.

- Mniej więcej - powiedział Freddy. - W każdym razie atak za każdym razem wzmacnia mojego pokemona kosztem osłabienia mojego przeciwnika.

- Cholera! - wściekł się Kyle. - Jakieś pomysły?

- Chyba wygrałem - stwierdził przeciwnik.

- Jeszcze nie - mruknął. - Hawk, twoja kolej. Daj z siebie wszystko - zmotywował jastrzębia tekstem, który usłyszał w porannym odcinku serialu o pokemonach.

- Hak! - skinął łbem pokemon.

Jastrząb ostrożnie podleciał na wysokość Dreammastera i przyjrzał mu się uważnie.

- Hawk, ostre skrzydło!

Ptasi pokemon z niebywałą prędkością podleciał do Dreammastera i uderzył go skrzydłem. Przeciwnik zachwiał się, ale nie upadł. Zdeterminowany raz jeszcze użył martwych snów. Kłębiąca się chmura dymu zbliżyła się do jastrzębia. Ten uderzeniem skrzydeł rozgonił atak. Niespodziewanie zza czarnej chmury wyłonił się Dreammaster. Przeciwnik z całej siły uderzył jastrzębia w skrzydło. Hawk wydał z siebie pisk i spadł na ziemię.

- Hawk! - do pokemona prawie natychmiast podbiegł Kyle.

Jego podopieczny nie wyglądał najlepiej. Wstał z pomocą trenera. Jego łapy trzęsły się jakby uginały się pod ciężarem ciała. Lewe skrzydło przyklapnięte nie mogło utrzymać się w pionie.

- Wygląda na to, że Dreammaster złamał mu skrzydło - zakpił Freddy. - Latający pokemon, który nie może latać nie może walczyć - ogłosił tryumfalnie.

- Wystarczy - powiedział Daniels. - Świetnie się spisałeś - pochwalił pokemona. - Hawk nie może dalej walczyć, ale ja jeszcze nie skończyłem z tobą! - powiedział, posyłając wrogie spojrzenie w stronę regulatora.

- Pozwól, że ja dokończę - odparł Freddy. - Dreammaster, uderzenie.

Lalka ruszyła w stronę Hawka i Kyle'a. Wzięła zamach tuż nad głowami pokemona i jego trenera i wtedy natrafiła na opór. Drewniane zakończenie łapy trzymał Rabbit.

- Niespecjalnie lubię jak ktoś wchrzania mi się w walkę, ale tym razem sam muszę się wtrącić - powiedział z uśmiechem Allen. - Kyle, ja dokończę pojedynek, a ty zabierz Koliego i Hawka.

- Hak! - sprzeciwił się jastrząb.

- Zgoda - skinął głową Daniels. - Josh, niech Rabbit przytrzyma Dreammastera jeszcze przez moment.

Trener skinął głową.

- Hawk, zniszcz statuetkę, teraz! - wydał polecenie Kyle.

Jastrząb ruszył w kierunku statuetki i Freddy'ego. Biegł szybciej i szybciej. Złamane skrzydło nie robiło mu różnicy, a może po prostu zdążył przyzwyczaić się do bólu? Tuż przed samym celem odbił się od ziemi i z impetem uderzył w lewitującą figurkę. Ta nadkruszona spadła na ziemię razem z jastrzębiem. W tym samym momencie Rabbit potraktował Dreammastera ognistą pięścią. Pokemon-lalka upadł na ziemię.

- Wygląda na to, że przegrałeś! - zawołał tryumfalnie Charlie.

Freddy nic nie odpowiedział. Zawrócił Dreammastera do pokeballa i wycofał się w największym spokoju.

- I pamiętaj! Nigdy nie zadzieraj z trenerami z Corella Town! - pożegnał go okrzyk Charliego.

Kyle podbiegł do Hawka. Jastrząb leżał w błotnistej kałuży. Jego lewe skrzydło było wykręcone. W pierwszym momencie Daniels przeraził się widokiem swojego podopiecznego.

- Hawk... - szepnął, aby upewnić się, czy pokemon jest przytomny.

- Iwk... - usłyszał zawodzenie.

Niespodziewanie ciało pokemona rozświetliła biała aura, która rozrastała się wokoło niego. Wraz z nią powiększała się sylwetka Hawka.

- Co się dzieje?

- Hawk ewoluuje - zawołał Matt.

Po chwili białe światło zniknęło, a przed Kylem prezentował się znacznie większy od Hawka pokemon. Miał rozłożyste skrzydła i bujne brązowe upierzenie.

Christeensen zeskanowała pokemona elektronicznym atlasem.

- Falcon. Dorosła forma Hawka. Największy z rodziny latających pokemonów regionu Jhnelle. Uderzenia jego skrzydeł są w stanie wywołać trąbę powietrzną. Występuje w lasach i na polach.

- Falcon... Kurde, mam nowego pokemona! - ucieszył się Daniels.

Po chwili przebudził się Koli.

- Lili... - ziewnął kot i przeciągnął się.

- Koli się obudził - ucieszył się Charlie. - Wiecie co to znaczy? Zaklęcie Dreammastera przestało działać. Dzieci powinny zacząć także się przebudzać.

***


Charlie miał rację. Kiedy bohaterowie wrócili do do ośrodka większość dzieci budziła się ze swoich koszmarów. Daniels od razu pokierował się do pokoju, w którym leżał Jimmy. Stanął w progu i chwilę mu się przyglądał. Ospały siedmiolatek przecierał oczy i rozglądał się po pokoju.

- Mogę wejść? - zapytał starszy brat.

- Kyle? Gdzie ja jestem?

- W takim ośrodku - wyjaśnił. - Źle się poczułeś i przywieziono cię tutaj.

- Rodzice przyjadą po mnie?

- Jeszcze nie dzwoniłem do nich - odparł i usiadł na łóżku obok brata.

- Możemy stąd iść? - zapytał nadal zdezorientowany miejscem i sytuacją Jimmy.

- Lekarz powiedział, że lepiej, abyś pozostał na obserwacji jeszcze dzień może dwa - powiedział.

Jimmy pokiwał głową, a następnie dodał:

- Miałem zły sen.

- Wiem, wiem. Nie ty jeden - westchnął Kyle, któremu przechodziły przez głowę różne myśli.

- Śnił mi się jakiś chłopiec - zaczął opowiadać o swoim śnie. - Miał na imię... - zawahał się na moment. - Ralphie.

- I co z tego?

- To był straszny sen. Ten chłopiec gnił. Z oczu kapało jakieś paskudztwo. Niby to był tylko sen, ale ja prawie czułem jak śmierdzi. I nie mogłem się obudzić. To było straszne. Chcę do domu.

Kyle niechętnie objął brata i delikatnie przysunął go do siebie.

- Już dobrze. To był tylko zły sen...

***


Freddy wrócił do sektora A2 późnym wieczorem. O taj porze sale wykładowe, laboratoria i gabinet regulatorów świeciły pustkami. Przeszedł przez długi nieoświetlony korytarz i zapukał do ostatnich drzwi po prawej stronie.

- Wejść - usłyszał.

Przed komputerem siedział starszy mężczyzna. Nie odrywając wzroku od monitora uderzał w klawiaturę, co chwila robiąc jakiś błąd w tekście.

- Masz?

- Prawie go zniszczyli - oznajmił Freddy wyciągając spod kurtki nadkruszoną statuetkę.

- Doskonale. Jeśli wszystkie testy pójdą pomyślnie... Nie dalej jak za trzy dni możemy znaleźć miejsce, w którym ukrywa się Pierot.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.