Opowiadanie
Pokemon Jhnelle
Rozdział 2: Bohaterowie małego świata
Autor: | O. G. Readmore |
---|---|
Serie: | Pokemon |
Gatunki: | Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2014-06-21 21:31:10 |
Aktualizowany: | 2014-06-21 21:31:10 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.
Zaskoczony Daniels nie miał pojęcia jak ma się zachować. Tuż obok Koliego stał żółty kaczor z ogonem przypominającym czerwone śmigło, albo wiatrak. Pomimo wcześniejszego ataku nie wydawał się tyle groźny, co gapowaty.
- Przepraszam! - zawołała z oddali jego trenerka.
Podbiegła i objęła żółtego stworka w mocnym uścisku.
- Myślałam, że twój Koli jest dziki - zaczęła się tłumaczyć.
- Dziki? W mieście? Oszalałaś? - rozzłościł się Kyle pomagając wstać obolałemu pokemonowi.
- Jeszcze raz przepraszam - dodała zakłopotana.
- Si! - przywtórzył jej kaczor.
- A to kto?
- Sequel - przedstawiła swojego podopiecznego dziewczyna.
Kyle wyciągnął pokedex i przeskanował kaczora:
- Sequel. Kontynuacja, część druga filmu, książki. Przykład sequela „Pamiętnik księżniczki 2” lub pokemon kaczka będący wodnym starterem w regionie Jhnelle - zakończył.
- Czy twój pokedex działa dobrze?
- Matka profesora zalała go kawą - wyjaśnił, chowając urządzenie do kieszeni.
- Byłam ciekawa do kogo trafił Koli - oznajmiła, klepiąc stworka po głowie.
- Chodzisz do naszej szkoły, prawda? - spytał niepewnie Daniels.
Kyle znał ją z widzenia.
- Tak. Byłam w przeciwległej klasie. Jestem Alissa Christeensen. Dziewczyny z twojej klasy miały z moją klasą zajęcia z pojedynków.
Chociaż nie należała do najlepszych uczennic w akademii, to była organizatorką pozaszkolnych zawodów i klubów miłośników pokemon. Nie pochodziła z Corella Town. Była dziewczyną z dużego miasta, o ile takim można nazwać Irina City. Mieszkała w akademiku niedaleko szkoły.
Ubierała się inaczej niż wszyscy. Spódniczki, kurtki, a czasem chustki obwiązujące biodra sprawiały, że wyglądała jakby uciekła z filmu z lat 60-tych, ale nikomu to nie przeszkadzało. Była ładna. Długie, ciemnoczerwone włosy, które kolorem przypominały rubin zakręcały na końcach. Zielone oczy wyróżniały się na tle białej, okrągłej buzi. Wydawała się być typem „kumpeli”, z którą można pogadać o wszystkim.
- A ty jesteś...
- Kyle Daniels - przedstawił się wyrwany z zamyślenia.
- Jesteś synem Henry'ego Danielsa?
Wiedziała, że mistrz stadionu Bohene City pochodzi z Corella Town oraz to, że jego syn jest w jej wieku, ale nie przypuszczała, że chodzi o Kyle'a. Zawsze wydawało jej się, że synem lidera jest Josh.
- Tak.
- Podziwiam twojego tatę - przyznała. - Mój ulubiony lider Jhnelle... - zamyśliła się. - Muszę już iść. Na razie - powiedziała, odchodząc.
Krok za nią ruszył Sequel.
Wysoki szatyn spoglądał na pole walki swoimi orzechowymi, pustymi oczyma. Kontrolował sytuację. Żaden z jego dotychczasowych przeciwników nie wydał mu się niebezpieczny. Nie lekceważył trenerów, z którymi walczył, ani nie był zarozumiały. Po prostu potrafił oszacować możliwości innych.
- Dobrze - pochwalił swojego pokemona Josh. - Wracaj - nakazał, wyjmując z kieszeni pokeball.
Czerwone światło wchłonęło królika do wnętrza kuli.
- Ja jeszcze nie skończyłem! - oburzył się jego przeciwnik. - Mam jeszcze... - zaczął nerwowo przetrząsać plecak w poszukiwaniu pokemona.
- Ale ja skończyłem - oznajmił, odchodząc.
Trener, z którym walczył Josh, był amatorem. Zwycięstwo nad nim nie stanowiło powodu do dumy. Josh nie uważał ich nawet za trenerów a za zwykłych hobbistów. Trenerem mógł być tylko ten kto ukończy Akademię Pokemon lub chociaż tresurę stworków opiera na długoletnim doświadczeniu. Jednak w małych miastach było na pęczki słabych „trenerów”. Każdy dzieciak mógł wybrać się do lasu i nałapać polnych pokemonów, których potem nie potrafi wytrenować.
Rozległy się oklaski.
- Nie próżnujesz, chłopcze - powiedział Henry Daniels obserwujący pojedynek z trybun.
Chłopak skinął głową na przywitanie.
- Josh, prawda? - spytał ojciec Kyle'a, schodząc na arenę.
- Tak - odparł onieśmielony.
- Oglądałem walkę.
- To nie była walka - machnął ręką pewniejszy siebie Josh.
- Skromny jesteś, ale masz rację to nie była walka - poparł go. - Jeżeli chcesz.... - zaczął niepewnie Daniels. - Szukam partnerów do walki.
- I tak pana wyzwę na walkę o odznakę - uśmiechnął się Josh.
- Czyli startujesz w zawodach ligi?
- Muszę. To znaczy chcę - poprawił się natychmiast. - Wyruszam już pojutrze - dodał.
Josh mieszkał niedaleko posępnego budynku swojej dawnej szkoły. Nie lubił Corella Town. Dlatego tak bardzo chciał zostać trenerem i wyruszyć w podróż do innego miejsca. Istniało jeszcze kilka innych, ważniejszych i mniej egoistycznych powodów, dla których chciał wygrać zawody.
- Kurewskie dzieciaki! - wydzierał się sąsiad.
- Dobry wieczór - przywitał się z grzeczności Josh.
Starszy pan trzasnął drzwiami nie odpowiadając.
W okolicy pan Harmond zyskał sobie przydomek „pan Snubbull”*. Jego wyraz twarzy przypominał pyszczek pokemona z regionu Johto. Wieczna zrzęda co chwila padała obiektem żartów miejscowych dzieciaków. Charlie niejednokrotnie wykopywał puszki za ogrodzenie jego domu, Jimmy wraz z kolegami dzwonili do drzwi i uciekali. Ostatnio w modzie było podrzucanie mysich odchodów pod drzwi.
Josh wszedł do domu, w którym panował półmrok. Naprzeciw drzwi wejściowych znajdował się salon. Przed telewizorem siedziały jego matka i siostra. Kobieta kurczowo ściskała dłoń wpatrzonej w ekran dziewczynki.
- Wróciłem - oznajmił, ściągając kurtkę.
Matka spojrzała na syna i skinęła głową.
- Będę u siebie - dodał.
Poczta plotkarska Corella Town działała bardzo sprawnie. Wiadomość o nowo otwartym laboratorium profesora Hardinga rozeszła się w kilka dni. Wkrótce pod drzwiami pracowni Hardinga zaczęły pojawiać się ciekawskie dzieciaki z okolicy. Trudno było dziwić się zainteresowania jakie budził profesor i jego laboratorium. Miasteczko miało szansę na odbudowę swojej pozycji w świecie nauk o pokemon.
Pierwsze laboratorium Corella Town zamknięto w 1989 roku. Wtedy też po raz ostatni wręczono pokemony absolwentom Akademii Pokemon. Oficjalnym powodem zamknięcia był brak funduszy na utrzymanie tego miejsca. Potem pojawiały się plotki i domysły. Mówiono, że ówczesny profesor oszalał po śmierci swojego synka. Inna plotka głosiła, że miało to coś wspólnego z nieludzkimi eksperymentami na pokemonach. Tak czy inaczej stare laboratorium zamknięto i zmieniono na halę treningową.
- I zamknęli je. Koniec - zakończył swoją opowieść Kyle.
- I tak w to nie wierzę - skomentował historyjkę o dawnym laboratorium Charlie.
- Myślę, że to prawdopodobne - bronił swojej ulubionej wersji plotki.
- Pożar? Zgoda, ale żywe trupy? Szyte grubymi nićmi.
- Dlaczego? - droczył się z nim.
- Oglądałem wszystkie filmy o żywych trupach. Jak wiadomo z „Nocy martwych ludzi”* trupy żywią się wyłącznie mięsem ludzi, a nie pokemonów.
Daniels wzruszył ramionami i odparł:
- Przynajmniej fajnie się tego słucha.
Charlie i Kyle zmierzali na boisko szkolne. W wakacje boisko świeciło pustkami. Jednak tego roku coś się zmieniło. Na ławkach siedziało kilku pierwszaków. Wszyscy obserwowali arenę pojedynków. Dziewczyny z z ostatnich klas zajmowały murek przy wejściu do szkoły. Rozmawiały szeptem, a co jakiś czas jedna z nich wybuchała śmiechem.
Tuż przed Kylem i Charliem wyłonił się Jimmy. Starszy z Danielsów szybkim ruchem capnął chłopca za rękaw i pociągnął do tyłu. Ten zdążył tylko pisnąć: „ała”.
- Co tu robisz? - spytał Jimmy'ego.
- Przyszedłem popatrzeć na walki - wyjaśnił, wyszarpując się bratu.
- Jakie walki?
- Josh walczy z każdym trenerem, który go wyzwie.
- Rodzice wiedzą, że tutaj jesteś? - spytał surowo.
- Jestem tutaj z tatą!
Kyle rozejrzał się po boisku. Ich ojciec siedział na ławkach i spokojnie przyglądał się walkom. Mimo poczucia znudzenia wytrwale oglądał kolejne chaotyczne pojedynki.
- Kyle! - zawołała jedna z dziewczyn stojących pod szkołą.
- Znasz ją? - spytał Charlie.
- Alissa - odpowiedział mu i pomachał dziewczynie na przywitanie.
Ta zeskoczyła z murku i podeszła do nich.
- Charlie, mały gnomie, poznajcie Alissę, Alissa, to są mój kumpel i brat - przedstawił ich sobie.
- Wasz kolega nieźle sobie radzi. Od rana pokonał wszystkich trenerów - musiała przyznać.
Jak dotąd Josh był niepokonany. Nie działo się to jednak z powodu jego umiejętności, ale z braku chociażby jednego przeciwnika na podobnym mu poziomie.
Brązowy gryzoń o małych niebieskich oczach chwiał się na łapkach jeszcze kilka sekund, po czym bezwładnie upadł na ziemię.
- Digster niezdolny do walki! Bunny i Josh zwyciężają! - zawołał ktoś z trybun.
Ktoś inny dodał: „znowu”.
Josh również czuł znużenie. Dzieciaki z sąsiedztwa nie były dla niego żadnym wyzwaniem. Oznaczało to, że musi wyruszyć poza Corella Town. Nareszcie!
- Jest jeszcze jeden wyzywający! - zawołał Henry Daniels.
Gdy wszystkie spojrzenie padły na niego, lider wstał z ławki i ruszył w stronę Josha.
Zapadła krępująca cisza.
Kyle, Alissa, Charlie i Jim przedarli się przez tłum, aby obejrzeć walkę z bliska.
- Wreszcie ktoś zniszczy tego dupka - ucieszył się Charlie.
- Zniszczy? - zdziwił się Jimmy. - Nasz tata rozniesie go.
- Mój syn chce cię wyzwać - oznajmił pan Daniels.
Pomiędzy ciszą rozniosła się fala szeptów.
- Co ja? - wydarł się Kyle. - Ja, wcale... - ściszył głos.
- Poradzisz sobie - dodał mu otuchy ojciec.
Liczył na niego.
Syn z trudem powiedział:
- Walka.
Josh skinął głową. Po kilkunastu walkach z „nikim” jego przeciwnikiem zostanie ktoś, kto może się z nim równać.
- Oszalałeś? - spytał Charlie.
- Dam radę - uspokoił przyjaciela Daniels.
- On ma rację. Josh trenuje od kilku dni, ty nie. Poza tym jego pokemon ma przewagę typu - wyjaśniła Alissa.
- Co mam zrobić? To wina mojego ojca!
- Nie chcesz go zawieść - pokręciła głową dziewczyna.
- Nie. Po prostu wstyd mi stchórzyć przy takiej widowni.
Alissa i Jimmy zajęli miejsca na ławkach, które na moment zmieniły się w prawdziwe trybuny.
- Zasady pojedynku są proste - zaczął naśladować prawdziwego sędziego Charlie. - Zwycięzcą pojedynku zostanie ten trener, którego pokemon zdoła zwyciężyć przeciwnika. Przegrywa się w razie nokautu, niezdolności pokemona do dalszej walki, rezygnacji trenera lub opuszczenia przez pokemona pola walki. Pole walki definiuje się jako przestrzeń pomiędzy dwójką trenerów. Pojedynek jeden na jednego. Zaczynajcie!
Kyle wyrzucił pokeball z Kolim w powietrze. Ten chwilę wirował w powietrzu zanim wystrzeliła z niego wiązka czerwonego światła.
Na polu pojawił się trawiasty kot. Nieco zdezorientowany rozejrzał się po polu walki. Otaczały go tłumy ludzi jak podczas prawdziwych rozgrywek. Naprzeciw niego stał Bunny.
Josh nie czekał na ruch przeciwnika. Od razu wydał polecenie:
- Bądź szybki. Unikaj jego ataków jak najdłużej możesz!
Jedynym rozwiązaniem jakie widział na ten moment Kyle było wypchnięcie przeciwnika poza pole walki.
- Koli atakuj go... jakoś - wydał niezgrabne polecenie.
- Jakoś? - wytrzeszczył oczy Jimmy.
- Kyle powinien skupić się na mocnych stronach Koliego, czyli na obronie - wyjaśniła Alissa.
- I wygrałby?
- Na ten moment? Nie. Josh trenuje swojego pokemona i zdążył wypracować z nim jakieś porozumienie.
Jimmy przytaknął. Co chwila spoglądał na ojca.
Koli nie nadążał za przeciwnikiem. Ognisty króliczek przemieszczał się po polu walki jakby bawił się z kotem w berka.
- Płomień! - Josh w końcu wydał polecenie.
Bunny wziął głęboki wdech, aby po chwili wypluć z pyszczka kulę ognia. Atak uderzył w Koliego, który zapiszczał z bólu.
- Koli! - Daniels zacisnął w bezradności pięści.
- Koli niezdolny do walki! - ogłosił zawiedziony Charlie. - Zwycięzcą pojedynku jest Bunny.
Daniels wzruszył ramionami.
- Dobra robota - pochwalił bez entuzjazmu kota, po czym zawrócił go do kuli.
- Jesteście jednymi z najlepszych trenerów w Corella Town - oznajmił Henry.
Kyle spojrzał na ojca.
- Ale to żadne osiągnięcie - mówił dalej. - Świat oferuje wam znacznie więcej, niż to miasteczko. Pozostając tu nigdy nie osiągniecie szczytów swoich możliwości.
Kyle milczał.
Wieczorem telewizja nadała relację z otwarcia sezonu ligowego w Jhnelle. Były podziękowania, gratulacje i rozmowy z ubiegłorocznymi finalistami. Program zakończył się około północy. Od tego momentu trenerzy mieli dziesięć miesięcy na zdobycie odznak i przejście rund kwalifikacyjnych. Kyle oglądał wielkie otwarcie jednym okiem. Drugim zerkał na swój telefon. Dotarła do niego kolejna wiadomość.
Przeczytał:
„Świetnie walczyłeś z Joshem. Prawie go miałeś”.
Podziwiano go za coś, co wydało mu się porażką. W Corella Town rzeczywiście wszystko było małe.
Następnego dnia chłopak wstał i pościelił łóżko. Wyjął niewielką torbę i zapakował do niej kilka rzeczy, które (jak zakładał) mogły przydać się podczas podróży. Gotowy do drogi zeszedł do jadalni i oznajmił:
- Wyruszam.
Zapadła cisza, po której przemówił Henry:
- Dobra decyzja.
- Ja też chcę iść - mruknął Jimmy.
- Nie możesz - uciszyła go Diana.
- Ja chcę! Ja chcę! - zaczął marudzić.
- Jesteś za mały - spróbowała wyjaśnić.
- Ale ja chcę!
W końcu rozpłakał się nad talerzem owsianki. Kobieta wzięła go za rękę i poszła z nim na górę tłumacząc mu, że dla niego jest za wcześnie.
W jadalni zostali już tylko Henry i Kyle.
- Kyle - ojciec bez zbędnych wyjaśnień podszedł do syna i zawiesił mu na szyi jakiś przedmiot.
- To moja obrączka.
- Twoja i mamy - poprawił go.
Nosił ją jeszcze długo po zniknięciu Kathleen. Zdjął ją dopiero, gdy zaczął się spotykać z Dianą. Kyle myślał, że ojciec zgubił obrączkę, albo ta wala się gdzieś w szufladzie pomiędzy innymi drobiazgami.
- Nie mogę już jej nosić, ale nie mogę jej wyrzucić, ani pozwolić, aby poniewierała się po szafie. Lepiej będzie jak ty ją zatrzymasz. Niech to będzie taki talizman - wyjaśnił synowi.
Opuścił miasto nie oglądając się za siebie. Było bardzo wcześnie. Josh i Alissa pewnie jeszcze nie wyruszyli. Nie przeczuwał, że ktoś skrada się za nim...
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.