Opowiadanie
Pokemon Jhnelle
Rozdział 3: Novan City
Autor: | O. G. Readmore |
---|---|
Serie: | Pokemon |
Gatunki: | Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2014-06-24 08:00:41 |
Aktualizowany: | 2014-06-21 21:31:41 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.
„Nie ma problemu. Musi się udać”. Z takimi założeniami wychodził każdego dnia do pracy. I tym razem powtarzał sobie:
- Nie ma problemu. Musi się udać... - powtórzył sobie.
Jeszcze moment majstrował przy kłódce. W końcu oporny zamek ustąpił. Spokojnie odsunął kraty broniące dostępu do drzwi. Z samymi drzwiami poszło mu znacznie łatwiej. Uchylił je i wślizgnął się do środka. Po przejściu kilku bezszelestnych kroków stąpał pewniej. Na środku sali znajdowała się szklana szuflada. Przeszedł obojętnie obok kilku złotych zegarków i naszyjników.
- Chała. Chała. Chała do kwadratu - wyliczał. - Ujdzie w tłoku - stwierdził, zatrzymując się przed ogromnym naszyjnikiem z czarnym wisiorkiem w kształcie gwiazdy.
Z całej siły uderzył pięścią w szybę. Delikatne szkło rozprysło się na drobne kawałki. Gdyby nie rękawiczki, pociąłby sobie ręce. Ze spokojem schował swoją zdobycz do kieszeni i wyszedł.
Podróż z Corella Town do Novan City nie należała do najprzyjemniejszych. W miarę upływu drogi Kyle robił coraz dłuższe i częstsze postoje. Powietrze stało się suche, a otoczenie jakby zamarło w nieznośnej temperaturze.
- Nic dziwnego, że na zdobycie odznak dają dziesięć miesięcy - wysapał Kyle. - W takim tempie dojdę do Novan City w przyszłym miesiącu.
Aby nie marudzić w samotności, wypuścił z pokeballa Koliego. Pogoda nie przerażała stworka. Wręcz przeciwnie: upał dobrze wypływał na jego samopoczucie.
- Głupio będzie jak cofnę się do domu po butelkę wody? - spytał stworka.
- Koli? - zdziwił się.
Umysł Danielsa zaprzątała butelka coli, o której wspomniał jego podopieczny. Wstyd przyznać, ale w całych przygotowaniach zapomniał zabrać ze sobą wodę.
- Teraz padniemy... - mruczał zniechęcony. - Za jakiś czas pokemony sępy zlecą się nad nasze martwe ciała - stękał nieco teatralnie.
Kot nie widział powodu do narzekania. Wskoczył na kamień i rozejrzał się po okolicy. W oddali rysowały się pierwsze budynki Novan City. Do przebycia została im tylko polna droga i skrawek niewysokich traw. Jednak o wiele ciekawsze od trawy były żyjące w niej pokemony. Uwagę kota przykuło stadko Biri. Drobne ptaszki o ciemnych skrzydłach z czarnymi paskami ucztowały na środku wydeptanej w trawie ścieżki.
Przyglądający się im od dłuższej chwili Hawk rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Chwilę krążył nad łakomymi ptakami, aż w końcu sfrunął obok, wywołując nagłe zdenerwowanie u Biri. Niespodziewanie jeden z dziobiących okruszki ptaków padł trupem.
Biri było ciężko wytrenować przez ich skłonność do nagłych ataków serca. Złapanie tego pokemona i uniknięcie jego śmierci było dopiero połową sukcesu. Potem należało ewoluować nerwowego stworka do bardziej odpornej formy, która z pewnością nie umrze na zawał po ujrzeniu przeciwnika.
Koli wzdrygnął się. Nie wyobrażał sobie walki z przeciwnikiem, który może umrzeć na sam jego widok. Po chwili również jego trener dojrzał stadko.
- Biri i Hawk - wymienił poprawnie nazwy stworków.
Przez moment myślał o latającym pokemonie w drużynie. W końcu niechętnie poprosił o informacje wielkiego mistrza D.:
- Biri. Jedyny ptak w całym poke-świecie, który może dostać zawału po rzucie pokeballem. Nie jest to jednak jego wada, a zaleta świadcząca o dużej wrażliwości. Polecam Hawka. Nie ma osobowości tak jak ty, a ponadto jest trudniejszym przeciwnikiem. Założę się, że Josh wybrałby Hawka - dodał złośliwie.
- Zamknij się z tym Joshem!
- Czyżbym musnął drażliwy temat?
- Nie!
- A właśnie, że tak!
- Przestań!
- Nie przestanę. Jesteś głupi!
- A ty... - już chciał odpowiedzieć, gdy uświadomił sobie, że kłóci się z urządzeniem na baterie.
Bez słowa zamknął pokedex i schował go do plecaka.
Skupił się na dziobiących okruszki ptakach. Obok stadka wylądował jeszcze jeden Hawk. Następny Biri nie wytrzymując emocji padł trupem. Pozostałe opanowały emocje i wróciły do dziobania.
- Bez jaj... Jeżeli złapię Biri to on mi padnie przy pierwszej lepszej okazji - zaczął zastanawiać się nad ewentualnym pojedynkiem.
Potrzebował pokemona, który będzie mu pomocny. Dexter miał rację. Hawk był mocniejszy.
Bez zastanowienia zawołał:
- Koli! Atakuj je!
Kot zeskoczył z kamienia i wylądował pomiędzy ptakami. Pozostałe przy życiu trzy Biri były zbyt zszokowane, aby wykonać jakąkolwiek akcję. Dlatego jeden z nich zrobił to, co uważał za słuszne w tamtym momencie i umarł na zawał. Pozostałe dwa wzbiły się w powietrze i uciekły. Podobnie zrobił jeden z Hawków. Drugi nie miał zamiaru pozostawić cennego pożywienia. Agresywny pokemon spróbował odstraszyć kota, trzepocząc skrzydłami. Gdy to nie podziałało, zaczął dziobać intruza.
- Koli! Użyj... Cholera...
Kyle nie potrafił skojarzyć żadnego ataku, który mógłby posiadać jego pokemon.
Trawiasty stworek postanowił przejąć inicjatywę. Z całej siły uderzył Hawka łbem. Brązowy drapieżnik przekoziołkował się, lądując w wysokiej trawie. Dziki pokemon prawie natychmiast otrząsnął się i wrócił na pole walki. Wydawał się jeszcze bardziej wściekły, niż przed momentem.
Daniels nie czekał. Odruchowo rzucił pokeball w stronę Hawka. Kula otworzyła się, zahaczając latającego pokemona o skrzydło. Ten zmienił się w strumień czerwonego światła i zniknął w jej wnętrzu. Pokeball pulsował jeszcze przez moment. Koli i jego trener czekali w napięciu na efekt. Kula uspokoiła się. Chłopak bez słowa podniósł ją z ziemi. Złapał pierwszego pokemona.
- Hawk - wymamrotał. - Udało nam się! - wrzasnął.
Jego krzyk zdenerwował przelatujące nad nimi stado Biri. Kilka z nich spadło z powodu zatrzymania akcji serca. Kyle i Koli szybko opuścili polanę w nadziei, że przez nich nie umrze więcej Birich.
Po zachmurzonym niebie, nad Novan City, snuły się jedynie Seriany. Niby w locie, co jakiś czasu uderzały w burzowe chmury, aby tylko móc dotknąć błyskawic. Potem ich ciała wiele dni wydzielały z siebie światło, w ten sposób udając pioruny uderzające w ziemię.
Nabrzmiałe chmury zwiastowały ogromną ulewę. Po oknach zaczęły spływać krople deszczu. Rozpoczęła się burza. Wiatr szarpał korony drzew i wielki szyld zawieszony nad salą lidera w Novan City.
Kyle wbiegł do Centrum Pokemon w ostatniej chwili. Za oknem lunął deszcz.
- Co za fuks - odetchnął z ulgą.
Nie tracąc czasu rozejrzał się po sali. Lecznica pokemonów w Corella Town nie umywała się do tej w Novan City. Przypominała salę gimnastyczną, ale nadal pozostawała przytulnym miejscem z obrazkami na ścianach i różnymi dekoracjami w oknach.
Przy ladzie z komputerem siedział dziwaczny stworek przypominający czerwonożółte pudełko w kształcie pięciokąta. Daniels przypomniał sobie naukę o gatunkach i nazwę zwierzątka - Tesla. Tesla pełniła podobną rolę do Chansey z tym wyjątkiem, że jak ująłby to delikatnie wielki mistrz D.: „Tesla jest mało przydatna”.
- Tesla! - ucieszyła się na widok trenera.
- Jest tu ktoś poza tobą? - spytał Daniels.
Z zaplecza wyłoniła się szesnastoletnia dziewczyna o kawowym kolorze skóry i czarnych włosach sięgających jej do ramion.
- Dzień dobry! - zawołała.
- Dzień dobry - odparł. - Szukam siostry Joy.
- W czym mogę pomóc?
- Ty nie jesteś Joy.
- O co ci chodzi? - warknęła. - A może jestem? Masz z tym problem? Tylko dlatego, że nie jestem lafiryndą o różowych włosach i fałdach w talii, to nie mogę być pielęgniarką? - zrobiła się agresywna niczym Hawk, którego złapał dzisiejszego popołudnia.
- Przepraszam. Ja, nie...
Z zaplecza wyłoniła się oryginalna Joy.*
- Co się tutaj dzieje?
- Nie wiem - ucichła dziewczyna. - Bardzo agresywny typ...
- Co? Niby ja?
- Widzi siostra Joy? Widzi, jak się rzuca?
Kyle momentalnie ucichł.
- Zrobiłaś to, o co cię prosiłam? - spytała Joy.
- Znaczy...
- Miałaś odebrać moje rzeczy z pralni.
- Teraz?
- Nie, jak przestanie padać. Pewnie, że teraz! - wrzasnęła Joy.
Dziewczyna stanęła na baczność, po czym odmaszerowała.
- Przepraszam za nią - przewróciła oczyma Joy. - Kia jest praktykantką. Uparła się, że skoro nie jest tak ładna jak my, Joy, to chociaż zdobędzie nasz fach.
Daniels skinął głową udając, że rozumie, o co chodzi.
Minęła siódma. Kyle wykręcił numer do domu. Po trzech sygnałach słuchawkę podniósł ojciec.
- Daniels, słucham.
- Cześć, tato. Dotarłem do Novan City. A, i złapałem Hawka - pochwalił się pierwszym sukcesem. - Chciałem też złapać Biri, ale...
- Nie wolno ich denerwować - dokończył zdanie Henry, przypominając sobie własne doświadczenia. - Podoba ci się bycie trenerem?
Kyle nadal nie był pewny. Minęło dopiero kilka godzin.
- Tak... - odparł dla świętego spokoju i radości ojca.
Po swojej odpowiedzi usłyszał szepczących do siebie Henry'ego i Dianę.
- Kyle, to ja, Diana - w słuchawce odezwała się jego macocha.
Chłopak westchnął i odpowiedział chłodno:
- Cześć.
- Pamiętasz jak Jimmy mówił, że też chce wyruszyć w podróż?
- Tak.
- Zniknął. Obawiam się, że uciekł z domu.
„A co mnie to obchodzi?” - zaczął się zastanawiać.
- Nie ma go ze mną. Zresztą, dokąd mógł uciec? Mały głupek boi się sam przejść przez ulicę, a co dopiero przejść z miasta do miasta - powiedział zupełnie zapominając, że rozmawia z matką chłopca. - Jeżeli znajdzie się gdzieś to zadzwonię, chociaż wątpię... - dodał, aby ją uspokoić. - W każdym razie muszę już kończyć.
Odłożył słuchawkę.
Szklane drzwi centrum otworzyły się. Do pomieszczenia wdarł się deszcz i wiatr. Przemoczony Josh zamknął za sobą drzwi i przeszedł kilka metrów w stronę recepcji, za którą stała pielęgniarka. Sapał głośno. Ostatnie sto metrów biegł, ale nawet to nie uchroniło go przed deszczem.
Wyjął dwa pokeballe i podał je siostrze Joy.
- A dzień dobry? - spytała napastliwa pielęgniarka.
- Będzie dobry jak zrobi pani to, co do niej należy.
Joy zamilkła. Odebrała pokeballe od chłopaka i na moment zniknęła na zapleczu.
- Cześć.
Josh rozejrzał się po sali. Na krześle pod oknem siedział Kyle Daniels.
- A, to ty... - mruknął do siebie Allen. - Myślałem, że nie wybierasz się w podróż - z ciekawości rozpoczął rozmowę.
- Zmieniłem zdanie. Mam zamiar raz jeszcze wyzwać cię na pojedynek.
- Jeszcze raz? - na twarzy Josha pojawił się szyderczy uśmieszek. - Nie wyzwałeś mnie nawet pierwszy raz.
- W takim razie wyzywam cię teraz! - zerwał się z miejsca.
Drzwi centrum otworzyły się kolejny raz wpuszczając chłód.
- Masakra! - wydarła się przemoczona Kia. - Jeżeli nie przestanie padać to wpadnę w jakąś „pogodopresję”.
- W co?
- Depresję z powodu złej pogody - wyjaśniła. - Jesteśmy już w centrum - oznajmiła, zrzucając z siebie błękitne palto.
Spod jej okrycia wyłonił się mały chłopiec.
- Jimmy!?
- Kyle? Co ty tutaj robisz? - spytał siedmiolatek, udając zaskoczonego.
- Nie! Pytanie: „co ty tutaj robisz”? - poprawił go starszy brat.
- Kręcił się po ulicy - odpowiedziała Kia.
- Szedłeś za mną - zarzucił mu Kyle.
- Właściwie to za Joshem. On jest fajniejszy od ciebie - przyznał się.
Starszy brat pokiwał głową:
- Zobaczysz jak ci rodzice fajnie zrobią po powrocie do domu - pogroził.
Marudzący pod nosem Jimmy znalazł sobie miejsce przy oknie, gdzie wcześniej siedział jego brat. Odwrócił się tyłem do sali i spoglądał na padający deszcz. W rytm uderzających o szybę kropli, kopał w nogę krzesła.
Lało jak z cebra i nie zanosiło się na zmianę pogody. Nie było sensu opuszczać centrum przed jutrzejszym dniem. Josh stał oparty o ladę recepcji, próbując skupić się na jednej czynności. Bez większego zainteresowania przeglądał porozrzucane po stole ulotki o lidze i treningach. Co chwila odwracał głowę w kierunku ściennego zegarka, bądź szklanych drzwi. Ulewa zdawała się nie mieć końca. Kyle z większym spokojem, a może praktyką w „nic nie robieniu” rozłożył się na ławce i spoglądał w sufit. Młodszemu z Danielsów zdążyła minąć złość i teraz bawił się z Kolim i Teslą.
- Nie zdziwię się jak znowu będzie włamanie - zaczęła niewinnie Kia.
- O czym mówisz? - spytał od niechcenia Kyle.
- Od kilku tygodni w mieście grasuje złodziej. Okradł już bank, jubilera, a teraz przerzucił się na bogate domy. Zupełnie jakby czegoś szukał...
- To znaczy? - zainteresował się Josh.
- Podobno nic nie zginęło. Zachowuje się jakby szukał czegoś konkretnego, albo włamywał się dla rozrywki.
- Ładna mi rozrywka - zachichotał Kyle. - Jak nic może dostać za nią dziesięć lat.
- Śmiej się. Ten przestępca włamał się do domu siostry Joy - przerwała mu dziewczyna, po chwili mówiła dalej, ale ze złością w głosie. - Zrobiła z tego włamania taki dramat, że dowiedziało się o tym pół Novan City. Gdy wreszcie okazało się, że nic nie zginęło, rozniosłam, znaczy ktoś rozniósł - poprawiła się: - „że wielka dama Joy nie ma nic wartościowego w swoim wspaniałym apartamentowcu”. Przez dwa tygodnie chodziła czerwona ze wstydu - zaśmiała się.
- A więc to byłaś ty - usłyszała za swoimi plecami głos siostry Joy.
Dziewczyna wzdrygnęła się. Nie miała odwagi odwrócić się.
- Siostra wie, że jest moją idolką? - wymamrotała, nie odwracając się.
- To niech Kia umyje toalety, bo od tygodnia nikt nie mył - zarządziła gderliwa pielęgniarka.
Kia ruszyła, nie oglądając się za siebie. Po chwili zniknęła za drzwiami składziku ze środkami czyszczącymi.
- Prędzej skisnę, niż to dziewuszysko zostanie siostrą w Centrum Pokemon - mruknęła Joy.
- Czy to coś złego, żeby została pielęgniarką? - spytał Jimmy, nie odrywając uwagi od Koliego i Tesli. - Moja mama też jest pielęgniarką, ale prawdziwą dla ludzi, a nie taką, jak pani.
Czoło Joy zmarszczyło się pod wpływem złości. Opanowała emocje i odparła z dumą:
- Siostrami Joy zostają tylko najlepsze z Joy, a nie jakaś tam Kia... Pewnie nawet nie pamiętacie, ale raz się zdarzyło, że pielęgniarką w centrum została dziewczyna spoza naszej rodziny. Kiedy to było? Macie szesnaście lat... Szesnaście minus dziesięć - zaczęła rachować w pamięci. - Mogliście mieć wtedy dwa albo trzy latka - obliczyła z precyzją popsutego kalkulatora. - A zarejestrowaliście się już na zawody ligowe? - zmieniła niespodziewanie temat.
- Nie.
- Nie? Jedna dziewczyna z Corella Town już się zapisała - oznajmiła, prosząc o pokedexy.
Pielęgniarka zniknęła za swoim komputerem. Przez moment była pochłonięta wpisywaniem danych, po czym przemówiła:
- Gotowe. Jesteście oficjalnymi zawodnikami Ligi Jhnelle.
Kyle drugi raz zadzwonił do domu:
- Tato, to ja Kyle. Jim jeszcze się nie znalazł, co?
- Nie - usłyszał suchy głos.
- Nie martw się. Jest ze mną.
- Co?! Jak to?! - głos ojca ożywił się.
- Lazł za mną - wyjaśnił w skrócie.
- Cześć tato! - usłyszał głos młodszego syna.
- W domu dostaniesz taką karę... - zapowiedział Henry.
Kyle przypominał sobie ojcowski pas. Jimmy nie znał tego rodzaju kar. Diana była zwolenniczką „bezstresowego wychowania”, co znajdowało swoje skutki w zachowaniu dziecka.
- Tak sobie myślałem... - zaczął Kyle. - Są wakacje. Może... Jimmy mógłby podróżować ze mną? Tylko do końca wakacji - podkreślił.
Daniels zamilkł.
- Jesteś tego pewien?
- Nie, ale nie mogę tracić czasu na odprowadzanie małego gnoma do domu. Josh jest w tym samym punkcie co ja, zaś Alissa już opuściła Novan City. Albo pójdzie ze mną, albo sam wraca do domu...
Ojciec znowu zamilkł.
- Zgoda... - powiedział opornie - ... ale jesteś za niego odpowiedzialny.
Kyle czuł, że będzie żałować tej decyzji. Jednak było za późno. Zaproponował, a ojciec się zgodził.
O świcie Kyle'a zbudziła Kia. Nieco zamroczony chłopak rozejrzał się wokoło. Pierwsza noc spędzona poza domem była dla niego ciężka. Wiele razy budził się przez zapach lekarstw, ulewę i niewygodne łóżko.
- Mamy piękny dzień - oznajmiła Kia, odsłaniając okno.
- Mój brat?
- Śpi jeszcze.
- Cholera! - pomyślał.
Miał nadzieję, że wczorajszy dzień i plączący się pod nogami Jim były tylko złym snem.
- Nienawidzę tego miejsca - oświadczył.
- A co ja mam powiedzieć? Po śniadaniu się ulatniacie, a ja zostanę sama z Joy - powiedziała Kia, uchylając ciężkie okno.
Świeże powietrze rozbudziło Danielsa.
- Która godzina? - spytał, wstając z łóżka.
- Ósma. Twój kolega już ruszył - dodała.
- Jasna cholera... - przeklął.
- Mówią, że ostatni będą pierwszymi - powiedziała dla otuchy, zaczynając ścielić łóżko. - Osobiście uważam, że tak tylko gadają przegrani, ale może akurat ciebie to pocieszy.
- Dzięki - odparł nieszczerze.
Cały czas wydawało mu się, że jest najsłabszym trenerem z Corella Town.
Sektor A4 był osiągalny jedynie dla ludzi z rangą „Regulatora”. Dzięki identyfikatorowi Michael mógł pozwolić sobie na spacery do A4. Mimo młodego wieku należał do regulatorów. Starsi pracownicy kłaniali się i schodzili mu z drogi. On był regulatorem i należał mu się szacunek, który nie wymagał wzajemności. Ludzie, którzy nie szanują nikogo najbardziej domagają się szacunku. W innym wypadku Michael mógł być zakompleksionym chłopcem w ogromnych okularach, ale nie. On był regulatorem. Średnia wieku wśród regulatorów wynosiła osiemnaście lat. Była tak niska dzięki temu, że jego młodemu wiekowi. Najstarszy z nich miał dwadzieścia sześć lat, zaś najmłodszy - dwanaście.
Michael przeszedł przez drzwi z wyrysowaną czarną gwiazdą. Usiadł przy stole, na którego środku rozłożone były plany regionu Jhnelle. Garstka ludzi siedzących przy stole śledziła jego ruchy. Usiadł.
- Zaczynajmy - powiedział.
Na znak jego podwładni zaczęli przeglądać dokumenty i mapy.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.