Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 21: W masce błazna

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2014-11-28 08:00:06
Aktualizowany:2014-11-25 20:21:06


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Josh spoglądał na oddalających się regulatorów, a potem ze spokojem wrócił na arenę, gdzie czekali pozostali. Szedł wolnym krokiem, błądząc myślami gdzieś wśród Jhnelle, regulatorów i legendarnym bożku głupoty.

Czym jest Pierot? Czy rzeczywiście pokemon-błazen może być tak istotny? - pytał samego siebie.

Jedyne co interesowało Josha to kolejny pojedynek z Thomasem, którego postrzegał za najsilniejszego z regulatorów. On był jedynym powodem, dla którego mógł ruszyć za Angelą i Freddy'm. Jednak z drugiej strony istniały poważne wątpliwości:

Czy walka z regulatorami nie przeszkodzi udziałowi w turnieju Jhnelle? Zamiast wyzywać tutejszego mistrza miał bawić się w walkę z regulatorami? Carrie liczyła na niego, a on liczył na zwycięstwo w turnieju i główną nagrodę.

Gdy wreszcie dotarł do Kyle'a i reszty na moment ogarnęło go uczucie przerażenia. Niewiele myśląc wyszeptał:

- Mają go...

- Co i kto? - zapytał zdezorientowany Charlie.

- Pierota - rzucił. - Na korytarzu spotkałem Angelę i Freddy'ego. Mówili, że wreszcie udało im się złapać Pierota.

- Trzeba było im pogratulować - stwierdził Kyle. - Może teraz przestaniemy na nich bez przerwy wpadać.

- Powinniśmy się przyjrzeć temu całemu Pierotowi - uznała Alissa.

- Po co? - wzruszył ramionami Kyle. - Szukali, znaleźli i koniec tematu.

- Nie wiadomo czy to koniec - uparła się Christeensen. - Figurki, które miały im pomóc w poszukiwaniu bożka głupoty posiadały ogromną moc, ale ten pokemon z pewnością je przewyższa swoją siłą. Nie mamy pojęcia jak zostanie wykorzystany przez regulatorów.

- Z jego pomocą regulatorzy podniosą siłę swoich pokemonów i... Spróbują zawładnąć Jhnelle? - zgadywał Jimmy.

- A więc lepiej dmuchać na zimne - przytaknął Charlie. - Tym bardziej po akcji z dzieciakami z Topolowej.

- Chyba macie rację - przyznał z niechęcią Kyle.

- Pierot - mruknął Henry. - Nawet nie zdajecie sobie sprawy jaką siłę posiada ten, kto ma we władzy boga szczęścia. Bez względu na zamiary nikt nie powinien korzystać z jego mocy.

Josh milczał i tylko przysłuchiwał się rozmowie swoich towarzyszów.

- To co robimy? - zapytał podekscytowany Jimmy.

- Musimy uwolnić Pierota - nakazał pan Daniels. - Dokąd poszli ci cali regulatorzy?

- Tego nie wiem - wzruszył ramionami Josh. - Powinienem za nimi pójść - westchnął zły sam na siebie.

- Chyba wiem, kto może wiedzieć - odparł chytrze Kyle. - Jeśli się nie mylę to mamy nieprawdopodobne szczęście.

Bez dalszych wyjaśnień ruszył przed siebie, aby na moment zniknąć w rozchodzącym się po stadionie tłumie. Pozostali trochę nieufnym krokiem podążyli za Danielsem. Kyle usiadł na ławce obok Laurie Robinson upychającej rzeczy do torebki. Po chwili dołączyli do nich towarzysze chłopaka.

- Cześć, jestem Kyle. Może mnie pamiętasz z Esari - zagadał do dziewczyny.

- Tak - mruknęła, wciskając na siłę zeszyt. - Jesteś bratem małego farciarza i to ty porównałeś walki pokemony do muzyki, a konkursy do karaoke.

Kyle poczerwieniał na twarzy. Jak na złość dziennikarka musiała zapamiętać jego krytykę konkursów.

- Wiesz jak to jest... Karaoke daje mimo wszystko dużo zabawy - wyjąkał, siląc się na uśmiech.

- Głuchym - odparła sarkastycznie.

Gdy uporała się z torebką dodała:

- Szczerze, to się z tobą zgadzam. Sama nienawidzę konkursów. Wolałam prowadzić nocne programy interaktywne, ale pewnie o tym nie chcesz rozmawiać?

- Nie - odparł pewniej. - Jako prowadząca zapewne znasz dane zawodników.

- Znam, a co?

- Interesuje mnie Angela - rzucił hasło.

- Nie tylko ciebie - zaśmiała się dziewczyna.

Laurie nie dziwiła się chłopakom, którym podobała się jej rówieśniczka. Ruchy jej ciała, spojrzenie, figura, sposób bycia - wszystko to składało się na obraz atrakcyjnej i słodkiej dziewczyny jaką niewątpliwie była Angela.

- Nie o to chodzi - machnął ręką. - Wiesz może gdzie ona mieszka?

- Nie bardzo, a po co ci to? - wraz z odpowiedzią zdążyła zadać pytanie.

- Ona... Ale jakiś adres podała, prawda?

- Fałszywy - odparła najspokojniej w świecie. - Na karcie zgłoszeniowej podała fałszywy adres - powiedziała, wyciągając z torby brulion z zapiskami. - Napisała, że pochodzi z Boheme City, ale prawda jest taka, że niejeden raz widziałam ją w Townview.

- Co masz na myśli? - włączył się Josh.

- Pracuję w tutejszej telewizji - odparła Robinson. - Kilka razy mijałam ją w stacji. Wydaje mi się, że ma praktyki u nas. Tam powinniście zapytać.

- Chodźmy tam - postanowił Henry.

- Nie wpuszczą was, bo nie jesteście pracownikami stacji - oznajmiła dziennikarka.

- Aha, to spoko - wzruszył ramionami Charlie. - Pierot, zagłada świata, a oni nas nie wpuszczą, bo nie jesteśmy na etacie.

- Chyba że pójdę z wami, ale wtedy chcę materiał na wyłączność - postawiła na swoim Laurie. - Już to widzę: "Wielka draka townviowskiej dzielnicy".

- To na co czekamy?! - zawołał ochoczo Jimmy Daniels.

- Ty zaczekasz z Charliem tutaj - odparł ojciec.

- Tato, ale...

- Nie - mruknął. - I nie próbuj za nami iść, bo będziesz miał siną dupę, zrozumiano?

- Nie! - wrzasnął chłopiec i powstrzymując łzy usiadł na ławce kilka miejsc od pozostałych.

- Co z nim? - zdziwiła się Laurie.

- Nic, strzelił focha - wzruszył ramionami starszy brat.

Dziennikarka w towarzystwie lidera oraz trójki trenerów ruszyła w kierunku budynku telewizji, gdzie mieli nadzieję stanąć twarzą w twarz z regulatorami.

***


Mężczyzna zdjął habit i niedbale rzucił go na krzesło obok biurka. Nie mógł przestać myśleć o Natalie. Cały czas ją widział - samotną i przykutą do szpitalnego łóżka. Gdyby miał serce mógłby przysiąc, że to wyrzuty sumienia. W rzeczywistości nie wyobrażał sobie, aby kobieta, którą znał od tylu lat mogła próbować odebrać sobie życie. Natalie była odważna i pełna życia, nawet po tamtej tragedii miała w sobie wiele siły.

Prawie automatycznie podszedł do drewnianej szafy z koszulami i zaczął szukać jakiegoś ubrania na przebranie. Garderoba w biurze była niezwykle przydatna. Podobnie jak wersalka w pokoju obok. W swoim gabinecie spędzał większość tygodnia. Poniekąd czuł się jak w pokoju hotelowym, w którym funkcjonujesz, a mimo to nie czujesz z nim więzi jak z prawdziwym domem. Jednak wkrótce miał zamiar porzucić pracę tutaj. Miał zbyt wiele obowiązków i pracy, która momentami przytłaczała go. Z nadzieją podsycaną delikatną obawą oczekiwał momentu, w którym znowu wszystko będzie wyglądało jak dawniej.

Drzwi gabinetu otworzyły się wydając z siebie złowieszczy skrzek. W progu stanął Tom. Dobrze zbudowany mężczyzna nie miał w zwyczaju pukać. Jego przybycie zwiastował zwykle niedelikatny sposób w jaki lider regulatorów otwierał drzwi.

- Ksiądz? - zdziwił się na widok leżącego na krześle stroju.

- Tak, dorabiam sobie - zażartował mężczyzna sięgając do szafy po błękitną koszulę. - W środy jestem liderem areny, w piątki duchowym doradcą, a w soboty mam staż u kosmetyczki. Chciałeś czegoś?

- Profesor wzywa nas do siebie. Chyba chodzi o Pierota.

Mężczyzna zarzucił na siebie koszulę i ruszył za Tomem, po drodze zapinając guziki.

- Jeszcze nie pytałem, jak wam poszło z Pierotem?

- Freddy dostarczył profesorowi figurkę - zaczął relacjonować Thomas. - Ten namierzył miejsce pobytu pokemona w kopalniach Ortario. Ja i Michael zabraliśmy kilku trenerów i zastawiliśmy na niego zasadzkę. Myślałem, że będzie trudniej, ale poszło... - zawahał się. - Bardzo łatwo. Pierot dał się złapać bez problemu. Jeśli z tym drugim pójdzie nam tak samo...

- Nie pójdzie - przerwał mu. - Wierz mi, że będzie trudniej.

W tym samym momencie panowie przekroczyli drzwi do zaciemnionego laboratorium. Przy długim blacie stał starszy człowiek w wygniecionym kitlu lekarskim. W pierwszej kolejności uwagę przykuwały kościste policzki i niebieskie oczy profesora, w których gościł chłód. Siwe, rzadkie włosy opadały mu na czoło, zakrywając, co większe zmarszczki nad brwiami.

- I masz już coś? - zwrócił się do lekarza poprawiając mankiety koszuli.

- Sprawdziłem jego krew - odparł słabym głosem. - A właściwie substancję, która w nim płynie, bo krwią tego nie można nazwać. Jego krew różni się składem od naszej i być może to jego fenomen? Na tą ciecz składa się wiele rzadkich substancji. Większości jeszcze nie zidentyfikowałem.

- Zrobisz z tego serum? - zadał następne pytanie.

- Najpierw sprowadźcie mi "drugiego". Potem pobiorę krew od obu i spróbuję stworzyć ten lek.

- Tom?

- Jeszcze dzisiaj zajmiemy się poszukiwaniami boga rozpaczy - odparł regulator.

- Nie musicie - odparł chytrze naukowiec. - Underpierot sam was znajdzie. Wyczuje Pierota i przybędzie w odpowiedniej chwili.

- W takim razie nie ma sprawy - machnął dłonią Thomas.

- Zachowajcie ostrożność - przestrzegł go medyk. - Underpierot jest potężniejszy od Pierota i w przeciwieństwie do niego nie będzie się bronił, a jedynie atakował.

- Kogo? Nas? - zaśmiał się Tom. - Powodzenia.

- Nie, on ciągnie do Pierota i to on będzie jego celem - pokręcił głową starzec. - Legenda mówi, że Pierot i Underpierot są jak przeciwieństwa. Ciągną do siebie, aby tylko zniszczyć drugie. Są jak smutek i radość, białe i czarne, dzień i noc, ogień i woda. Nie mogą istnieć jednocześnie choć bardzo tego pragną.

- Mogę go zobaczyć? - wyrwał się Tom.

Profesor skinął głową.

Regulator bez słowa przeszedł do sąsiedniego pomieszczenia. Boczny pokój przypominał poczekalnię. Ściana na wprost drzwi była zrobiona z grubego szkła. Przy niej stali Angela, Michael i Freddy. Thomas bez słowa oparł ręce o szybę i zerknął do "akwarium".

W oszklonym pokoiku leżał niewielki pokemon. Posturą i wzrostem przypominał Sequela. Był to kot o jasnej sierści. Miał okrągłą puchatą głowę i drobny nosek. Na lewym oku miał czarną łatkę w kształcie gwiazdy, co mogło wyjaśniać, dlaczego to właśnie "czarna gwiazda" jest symbolem bożka szczęścia. Spał spokojnie, z jego łebka osuwała się czapeczka w kształcie stożka. Miał na sobie dwukolorowy strój pajacyka. W łapce zaś kurczowo ściskał parasolkę.

- Długo już śpi? - odezwała się wreszcie Angela.

- Kilka godzin. Profesor co chwila podaje mu jakieś prochy, aby się nie wybudził - odparł Freddy.

- Jest słodki - uśmiechnęła się Angela. - Jak myślicie... Co profesor z nim zrobi?

- To znaczy? - mruknął Michael.

- Czy zrobi mu krzywdę? - sprecyzowała.

- Nie sądzę. Jest nam potrzeby żywy - uspokoił ją Thomas.

- Żywy, a krzywda to dwa różne słowa - kłóciła się. - Zabicie to nie jedyny sposób na wyrządzenie mu krzywdy.

- Ciekawe, czy to prawda, że Pierot zna przyszłość - zmienił temat Freddy.

- I co? Nie potrafił przewidzieć, że po niego przyjdziemy? - oburzył się najmłodszy z regulatorów.

- Według mitów on może zobaczyć przyszłość tylko jeden raz w całym swoim życiu. Może ten już to zrobił? - wyjaśniła dziewczyna.

- To i tak dużo. Ja nie potrafiłbym ani razu - wzruszył ramionami Freddy.

- Dla mnie to wszystko są brednie - stwierdził Michael. - Że niby po zmieszaniu krwi boga rozpaczy i boga szczęścia powstaje eliksir życia. To bzdura! - podniósł głos. - Poza tym to wbrew nauce.

- Ta sama nauka klasyfikuje Pierota jako wytwór ludzkiej wyobraźni - podjął rozmowę Freddy. - A on jednak istnieje.

- Legendarny napój pity przez bogów nazywany był nektarem. Pochodził z krwi boskich pokemonów. Wszystko się zgadza - poparł przedmówcę Tom.

- A skąd pewność, że koktajl z ich krwi coś da? - bronił swego dwunastolatek.

- Nie ma pewności, ale to nie powinno mieć dla ciebie znaczenia - ukróciła dyskusję Angela.

- Mam tylko jeszcze jedno pytanie - pokręcił głową Michael. - Po co McIntyre'owi eliksir życia?

- Nie interesuje mnie to - mruknął Thomas. - Płaci nam za złapanie pokemonów i na tym koniec.

***


Brendan i Brenda usiedli na parkowej ławeczce nieopodal areny konkursowej. Chłopak trzymał na kolanach maszynę do pisania, zaś jego towarzyszka pokedex ukradziony z szatni.

- Gotowy? - zapytała podniecona.

Brendan skinął głową. Na jego znak dziewczyna włączyła pokedex. Pojawiło się początkowe logo, a po chwili urządzenie działało.

- Powiedz coś o pokemonach - nakazała kobieta. - Słucham.

- To jakiś dowcip? - zapytał zdezorientowany mistrz D.

- Nie, żaden dowcip! - warknęła Brenda. - Znajdujesz się w rękach złego Zespołu Witamina C.

- Kyle was do tego namówił, żeby się odegrać. Dobra, łapię! Możecie skończyć zabawę - odparł pokedex.

- On myśli, że to ukryta kamera?! - zaniepokoił się Brendan.

- Piękni i młodzi! - zaczęli motto nie zdając sobie do końca sprawy, że ich jedynym słuchaczem jest elektroniczne urządzenie.

- Do akcji gotowi!

- Złodziejskiemu kodeksowi honorowi - kontynuowała dziewczyna.

- Nic nam nie zaszkodzi.

- Nie wiesz kto przybył.

- Nie wiesz z kim masz do czynienia - recytował Brendan wymachując rękoma.

- Za pomocą palca skinienia.

- Obrócimy ziemię w pył.

- Zespół Witamina C! - zawołali na koniec oboje.

Pierwszy raz wielki mistrz D. nie miał pojęcia co odpowiedzieć.

- Zostałeś porwany przez Zespół Witamina C! Jesteś tu po to by pomóc stworzyć nam rzetelną pozycję książkową o pokemonach z Jhnelle - wyjaśnił Brendan.

- Ja i rzetelny? Nie - mruknął.

- Koniec tych głupot, albo skończysz na złomowisku! - rozdrażniła się Brenda.

- Skoro tak stawiasz sprawy to może jednak się postaram.

- Zaraz lepiej - uspokoiła się. - Zaczniemy od opisu Jhnelle. Powiedz, z czego składa się Jhnelle?

- Z 7 liter. Mam przeliterować?

- Nie o to pytałam! - warknęła. - Ile ma metrów kwadratowych, ile procent, ile lasów...

- A, kilometrów - poprawił ją. - Metrów to może mieć wasz pokój w domu bez klamek, z którego uciekliście. Procent jak najwięcej, a lasów dużo jak nie wyrąbią.

- Dość tego! - wrzasnęła Brenda. - Miałam dzisiaj wyjątkowo zły dzień! Jak zaraz nie zmądrzejesz to skończysz jako bateria do budzika elektronicznego!

- Jak już mówimy o bateriach... To trochę zgłodniałem. Macie jakąś ładowarkę?

W tym momencie Brendanowi opadły ręce, a wraz z nimi jego zapał. Miał dziwne wrażenie, że jego plan kradzieży pokedexa, a potem stworzenia książki natrafił na drobną przeszkodę w postaci uszkodzonego atlasu.

***


Stacja telewizyjna mieściła się w czterech wysokich budynkach, które łączyły się ze sobą za pomocą trzech ostatnich pięter. Z oddali stacja wyglądała jak stół kuchenny z długimi nogami i grubym blatem. W abstrakcyjnym wieżowcu znajdowały się siedziby czterech stacji: Kultury, TRWAM-waj, Trójki i TvJ. Z Townview nadawano na całe Jhnelle programy rozrywkowe, informacyjne, filmy, seriale, a od czasu do czasu transmitowano przedstawienia z "Kawy".*

- To który budynek? - zapytała Alissa na widok

- Jeśli wszystko ma jakieś znaczenie... "2 - 7 - 4 nie ze złym pokiem te numery" - Kyle przypomniał sobie wyliczankę, po czym dodał:

- Blok drugi, piętro siódme, pokój numer cztery.

- Skąd ta pewność? - wolała upewnić się Laurie.

- Nie wiem. Może dlatego, że nic nie dzieje się bez przyczyny? - zapytał tajemniczo.

- Nie traćmy czasu - ponaglił ich lider. - Tym szybciej dowiemy się o co chodzi, tym szybciej zakończymy całą sprawę.

Młodzież bez słowa ruszyła za panem Danielsem do drugiego bloku.

Z pomocą Laurie nie trudno było przedostać się do środka. Wystarczyło pokazać identyfikator w recepcji, a pozostałą czwórkę przedstawić jako gości mających udzielić wywiad. Zaraz po krótkiej rozmowie w recepcji grupa wsiadła do windy, która zabrała ich na siódme piętro. Syk otwieranych drzwi obwieścił im, że są na miejscu.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz, Kyle - mruknął Josh.

Daniels nie odpowiedział.

Przed nimi rozciągał się szeroki korytarz i rząd drzwi. Naprzeciw drzwi windy znajdowała się tablica informacyjna. Henry podszedł do owego informatora i zerknął na plan budynku.

- Piętro siódme... - przeczytał, marszcząc przy tym czoło. - Inaczej Sektor A2. Teraz musimy znaleźć pokój numer cztery.

- Na mnie nie patrzcie - zastrzegła sobie Laurie. - Nigdy nie byłam na tym piętrze.

Jednak już za chwilę odpowiedź miała sama przyjść do nich. Zza zakrętu wyłonili się Angela i Michael.

- Hej! Na to piętro mają wstęp wyłącznie regula... - przerwał Michael rozpoznając Kyle'a. - To znowu wy?!

- Przyszliśmy zobaczyć Pierota - zaśmiała się dziennikarka.

- Skąd oni wiedzą? - zdenerwował się dwunastolatek.

- Nieważne! - ucięła krótko Angela. - Trzeba ich się pozbyć.

- Ja się tym zajmę! - oświadczył Michael i wyszedł krok przed swoją towarzyszkę.

W ręku trzymał pokeball.

- Pojedynek - uśmiechnął się młody Daniels.

- Kyle, uważaj - przestrzegł go Josh. - Ten dzieciak nie gra czysto.

- Poradzę sobie - uspokoił go. - Koli, wybieram cię!

Na polu walki pojawił się trawiasty kot.

- Bee-bee! - zawołał regulator wyrzucając przed siebie pokeball.

Nad głową Koliego zaczęła krążyć pszczoła.

- Dobra! Zaczynamy! - zawołał ochoczo Kyle. - Ściągniemy pszczółkę na ziemię! Dzikie pnącza.

Bee-bee zniknęła. Pnącza trawiastego pokemona uderzyły w ścianę. Przeciwniczka pojawiła się tuż za kotem.

- Koli, uważaj! - zaalarmował go trener.

W ostatniej chwili kot odskoczył przed uderzeniem żądłem.

- Jeszcze raz! Ostry liść!

Bee-bee kolejny raz uniknęła ataku "rozpływając się" w powietrzu. Tym razem wyskoczyła tuż przed samym Kolim i zdzieliła go głową. Kot upadł na cztery łapy i w ostatniej chwili uniknął ponownego ataku żądłem.

- Jak ona to robi? - rozdrażnił się Kyle.

- Ona nie znika - powiedział ojciec. - Ona jest szybka. To cała strategia tego chłopca!

- Jak jest za szybki to trzeba go spowolnić... - mruknął Kyle. - Dobra, Koli! - powiedział głośniej. - Chytre nasionka!

Kot strząsnął z grzbietu brązowy pyłek, który nawet nie dotarł do pszczoły.

- I na więcej cię nie stać? - zakpił Michael. - Z takimi bzdurnymi atakami możesz sobie co najwyżej...

- Jeszcze nie skończyłem! - przerwał mu Daniels. - Dzikie pnącza! Uderzaj do skutku.

Bee-bee bez problemu wymijał kolejne próby ataku Koliego.

- Możemy tak się bawić do momentu, aż twój pokemon straci siłę - westchnął Michael.

Nagle Bee-bee zatrzymała się w bezruchu. Jej korpus i skrzydła obrastały latorośle.

- Skąd to?! - zdenerwował się regulator.

- Załatwił cię na szaro! - zawołała Angela.

- Ale jak? Skąd to się wzięło? - dziwił się Michael.

- Pamiętasz chytre nasionka? - zaśmiał się Kyle. - Koli nie próbował zaatakować cię dzikim pnączem, a jedynie zmusić Bee-bee, aby weszła w pole działania chytrych nasionek. Masz rację, możemy walczyć do utraty sił tyle, że twojego pokemona - ogłosił tryumfalnie. - Chytre nasionka pobierają siłę twojego pokemona, uzupełniając energię Koliego.

- Bee-bee, wracaj! - nakazał Michael.

Czerwone światło ukryło pokemona pszczołę we wnętrzu pokeballa.

- Ja się nimi zajmę! - ogłosiła Angela cofając swojego towarzysza krok za siebie.

- Operujesz wodnymi pokemonami tak jak lider z mojego rodzinnego miasta - stwierdziła Alissa. - W takim razie to ja będę z tobą walczyła.

- Angela, Michael, oni są moi - usłyszeli.

Na korytarzu obok pary regulatorów pojawili się Thomas i Freddy.

- Nie zostanie po nich nawet ślad - ogłosił pewny siebie przywódca grupy. - A ty Michael... - pokręcił głową. - Rozczarowujesz mnie za każdym razem.

- To nie moja wina! - oburzył się dwunastolatek. - On mnie oszukał.

- Mniejsza o to! - uciszył go.

- Alissa, ja chcę walczyć z Tomem - wtrącił się Josh Allen. - Przegrałem z nim w Górach Mgły, a teraz chcę wyrównać rachunki.

- Jesteś pewny? - wolała się upewnić.

- Nie - odparł pan Daniels. - Ja zatrzymam regulatorów, a wy znajdźcie Pierota.

- Panie Daniels, mogę z nim wygrać. Jestem lepszy niż wtedy - upierał się trener.

- Musimy działać szybko, Josh - odparł lider z Boheme City. - Trzeba ich zatrzymać, a nie próbować z nimi wygrać.

- Mój tata ma rację - poparł go Kyle. - Znajdźmy pokój numer cztery.

Josh skinął głową.

- Cavesaur! Wybieram cię! - zawołał Tom.

- Miami, ruszaj! - krzyknął Henry wyrzucając przed siebie pokeball.

Kule przeciwników uderzyły w ziemię w tym samym momencie. Z ich wnętrz wybiło się światło formujące kształty pokemonów. Po stronie regulatorów pojawił się żółw. Jego masywną skorupę porastały stalagmity. Naprzeciw niego pojawił się skrzydlaty lew o bujnej grzywie z liści i zielonej sierści. Zamiast piór skrzydła porastały liście i pnącza.

- Miami - rozpoznała pokemona Alissa.

Odruchowo sięgnęła po pokedex i zeskanowała lwa.

- Miami - powiedziała maszyna. - Dorosła, ostateczna forma ewolucyjna Koliego. Jego grzywa z liści absorbuje energię słoneczną, która wzmacnia ataki tego pokemona-lwa. Miami jest symbolem męstwa i odwagi.

Cavesaur i Miami z ledwością mieściły się na korytarzu. Nie przeszkadzało im to jednak walczyć. Oba pokemony ruszyły na siebie. Ich zderzenie wywołało wstrząs.

Tymczasem, gdzieś w sali numer cztery budził się Pierot...

_______________

* Kawa - teatr założony w 1908 roku w Irina City. Jego działalność skupia się na przedstawieniach kabaretowych i muzycznych.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.