Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 26: Teatr Kawa

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2015-02-08 12:57:12
Aktualizowany:2015-02-08 12:57:12


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Irina City było jednym z większych miast regionu Jhnelle. Dzięki swojemu umiejscowieniu nad morzem Bursztynowym było atrakcją dla turystów, którzy ściągali do niego w każde wakacje. W listopadzie z miasta znikali podróżni, stoiska z pamiątkami i ogródki przed restauracjami. Cały ten zgiełk ukrywał się, niby znikał w ciszy oczekując przyjścia cieplejszych dni.

Alissa Christeensen zatrzymała się przed tablicą informacyjną głoszącą: "Irina City. Witamy". Czuła delikatny niepokój i strach, który w dużej mierze wiązał się z długą nieobecnością w rodzinnych stronach. Ostatni raz była tutaj przed wyjazdem do Akademii Pokemon. Nie przyjeżdżała na święta, wakacje, ani nawet na weekendy. Czas, który spędziła w Corella Town wydał jej się zaledwie chwilą. Wszystko było takie same jak w dniu, w którym wyjeżdżała z Irina. Rozpoznawała domy, osiedla i sklepy. Pamiętała ogromne centrum handlowe, pełne przepychu kasyno i boisko, gdzie za kilka dni miały rozpocząć się targi pokemon. Niedaleko znajdował się budynek szkoły podstawowej, do której chodziła. Wspomnienia z dzieciństwa przytłoczył sentyment i ciekawość, jak bardzo zmieniły się jej rodzinne strony przez ostatnie trzy lata? Przede wszystkim chciała zobaczyć teatr.

Teatr Kawa został założony w 1908 roku przez dwójkę pijaków, którzy nie mając lepszego pomysłu jak zagospodarować czas pomiędzy trzeźwieniem, a następnym piciem zmienili starą kamienicę w teatr. Początkowo nieodpłatnie wystawiano krótkie scenki humorystyczne będące w dużej mierze improwizacjami. Przez lata teatr przyjmował nowych aktorów, scenarzystów i reżyserów, a w połowie lat osiemdziesiątych został zarejestrowany jako legalnie działająca instytucja kultury o nazwie: "Kawał". Stażystka Joy zaczynająca pracę w urzędzie miasta z rozpędu zapomniała dopisać do nazwy literkę: "ł". I tak przez bałagan teatr zyskał nazwę "Kawa".

Niech się nazywa Kawa, Obława, albo Sława - wzruszył ramionami ówczesny dyrektor i właściciel teatru, pan Sandie, dla którego nazwa nie była istotna dopóki miejsce mogło funkcjonować. W latach dziewięćdziesiątych teatr zmienił właściciela po raz kolejny. Nikt z obecnej obsady nigdy nie poznał nowego właściciela. Jedyny kontakt z nim miała dyrektorka Kawy. Obecnie działalność tego miejsca skupiała się na przedstawieniach kabaretowych i muzycznych.

Od rana trwały próby do wieczornego przedstawienia. Jedyną osobą zajmującą miejsce na widowni była wysoka kobieta o długich do ramion i ciemnych jak heban włosach. Podniosła wzrok ze swoich notatek, po czym skinieniem głowy dała znak blondynce siedzącej z boku sceny. Ta włączyła magnetofon. Z głośników wydobyła się melodia. Zza sceny wyłoniła się czwórka mężczyzn. Mieli około trzydziestu lat. Idący przodem nazywał się Gary Wanderer i był najdłużej związaną z obsadą teatru osobą, zaraz za nim podążał J.J. Najwyższy z całej obsady mężczyzna ubrany był w białą koszulkę z napisem: "Nie każcie ewoluować nam Pikachu w Raichu". Z drugiej strony wyłonili się Chris Christeensen. Był on nieformalnym liderem teatru. To on załatwiał wszystkie umowy, planował nowe spektakle, a jak trzeba było, naciskał na dyrektorkę o dodatkowe fundusze. Z charakteru Alissa była bardzo podobna do starszego brata i dogadywała się z nim znacznie lepiej niż ze Słoneczkiem. Chris był średniego wzrostu brunetem o delikatnym zaroście. Zwykle chodził w spłowiałej kurtce i ciemnych spodniach. Ostatni z wychodzących na scenę miał na imię Carter. Był niewysokim mężczyzną o jasnych włosach i spokojnym usposobieniu, idealnie pasującym do ról drugoplanowych. Z Chrisem znał się od czasów szkoły podstawowej.

- Witamy państwa! - zawołał idący przodem Gary. - Teatr Kawa ma przyjemność zaprezentować nowy skecz w wykonaniu Kabaretu Żartów Rozluźniających!

Pierwszy od lewej mężczyzna zaczął śpiewać, kolejni włączali się z następnymi wersami piosenki:

Kupiłem sobie greatball,

potion, no i płaszcz.

Opuszczam Hoenn,

byłem tam pięć lat.

Lecz tęsknie już tak bardzo, że

w pokecenter nie pomagają mi, nie.

Marzeniem moim ligę Kanto zobaczyć jest.

Wiozę torbę z odznakami,

pokemony z wypchanymi levelami!

plecak napakowany legendami, a ty

A ty ewoluuj mi, to taka piękna gra

ewoluuj Pikachu, a ja ci to wszystko dam!

Podjadę pod norkę twą,

i użyję cuta do otwarcia drzwi.

A ty otworzysz i dasz się złapać.

Twoja babcia, co w polu piele,

nie będzie motyką mnie biła!

Muzyka ucichła.

- Trzeba by przyśpieszyć pod koniec - stwierdził J.J

- J.J nie słyszy - zakpił stojący obok niego Chris.

- Chyba nie... - wymruczała kobieta z widowni. - Nie musimy niczego zmieniać.

Rose znana publiczności jako Czarna Róża była nie tylko reżyserem spektakli oraz jedyną wokalistką w teatrze, ale i pomostem łączącym aktorów z właścicielem Kawy. Od wielu lat pełniła rolę dyrektorki, osoby opiekującej się miejscem i ludźmi w nim pracującymi. Mimo przyjaźni jaka łączyła ją z pracownikami teatru nikt nie wiedział o niej zbyt wiele. Nie miała rodziny, podobno pochodziła z Velasco Town i nie była zawodową aktorką. Nie udzielała wywiadów w telewizji, ani prasie. Jedyna strona z jakiej można było ją poznać była Czarna Róża śpiewająca mocnym, bluesowym głosem.

Z końca sali rozległo się głośne klaskanie. Z ciemności wyłoniła się Alissa Christeensen.

- Alissa! - zawołał Gary. - Co ty tutaj robisz?!

- Wróciłam do domu - powiedziała, uśmiechając się niepewnie.

Chris zeskoczył ze sceny i podbiegł do dziewczyny. W pierwszym odruchu uściskał siostrę.

- Nie wiesz jak bardzo się za tobą stęskniłam - zaczęła mówić drżącym głosem. - Za wami wszystkimi - dodała, uwalniając się z braterskiego uścisku.

- Wpadłaś w samą porę - stwierdził Carter. - Mamy akurat próbę.

- Na dziś właściwie możemy kończyć - wzruszyła ramionami Czarna Róża.

- To co, przerwa? - dopytała się blondynka odpowiedzialna za dźwięk.

Nazywała się Zoe Wanderer. Miała dwadzieścia siedem lat i była żoną Gary'ego.

- Myślałam raczej o końcu prób. Chris, pewnie chcesz zająć się siostrą. W końcu długo się nie widzieliście - przyznała Rose. - Ja w tym czasie skoczę na arenę konkursową. Wrócę dopiero na występ - oznajmiła.

- Nie powiesz, że zaczęłaś się interesować konkursami - zaśmiała się Alissa.

- Nie - pokręciła głową. - Ja i Gary mamy być dodatkowymi sędziami podczas konkursu. Przy okazji... Dobrze cię widzieć - dodała i ruszyła ku wyjściu z sali.

Alissa odprowadziła kobietę wzrokiem. Przez wiele lat była dla niej przyjaciółką i starszą siostrą, która była tym potrzebniejsza, że dorastała wśród starszych braci.

***


Kyle raz jeszcze rzucił spojrzenie na ulotkę przedstawiającą Kawę. Oderwał od niej wzrok i przed sobą zobaczył stary budynek. Nie mógł uwierzyć, że stoi przed najsłynniejszym teatrem w Jhnelle. Niejednokrotnie oglądał spektakle nadawane w telewizji z okresu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy to głównym zainteresowaniem twórców był dramat.

- Kawa - westchnął. - Jesteśmy u celu mojej podróży.

- Jakiego celu? - zaniepokoił się Charlie.

- Jak wiecie, albo i nie - Daniels mówił z pewną złośliwością - w przyszłości chciałbym zostać muzykiem i pracować w tym teatrze.

- Nie - kręcił głową Jimmy.

Siedmiolatkowi wydawało się, że brat jak zwykle go okłamuje. Nigdy nie interesował się planami swojego starszego brata. Wiedział jedynie, że chodzi do Akademii Pokemon i wkrótce ją ukończy. Potem pojawił się Koli i postanowienie o podróży trenerskiej. Jednak tym razem nie było prawdziwszej rzeczy od marzenia starszego brata.

Kyle wspominał kółko teatralne, do którego należała jego matka oraz późniejszy czas, kiedy to uczył się gry na gitarze klasycznej, zaczął pisać teksty piosenek i miksować muzykę. Gdyby nie Akademia Pokemon wybrałby się do szkoły muzycznej lub teatralnej w Irina City.

- Mam zamiar wkręcić się do teatru - ogłosił tryumfalnie.

- Jak to? - zdziwił się Charlie.

- Mam podanie o przyjęcie mnie na praktyki do Kawy - oświadczył. - Jeśli mnie przyjmą - wziął głęboki oddech - zostanę w Irina City.

- Nie możesz! - wrzasnął przerażony Jimmy. - Co z moją... twoją - poprawił się - podróżą pokemon?

- Jeśli mnie nie zatrudnią to będę ją kontynuować - wzruszył ramionami. - W lidze Jhnelle i tak nie mam przyszłości, bo są lepsi ode mnie. Chociażby Josh - podał dla przykładu.

- Pan Harper nie miał racji - wyjąkał Jimmy, który dotąd uznawał słowa mistrza za świętość. - Jesteś... dobrym trenerem.

- Już postanowiłem - Kyle skończył temat.

- Jeśli zostaniesz w tym teatrze to... - kluczył Jimmy - nie będziesz potrzebował już swoich pokemonów i odznak.

Kyle spojrzał na brata z powagą.

- Mógłbyś mi je oddać - oznajmił śmielej siedmiolatek.

Powagę na twarzy Danielsa zastąpiła złość.

- I tu wyłazi z ciebie cała twoja gnomowatość! - zirytował się Kyle. - Nie przejmujesz się tym, że będę musiał powiedzieć o tym tacie, a wyciągasz jedynie te swoje gnomie łapska po to, czego sam nie potrafiłeś zdobyć!

Jimmy tupnął nogą i skrzyżował ręce na piersi. Na jego buzi zagościła ponura miła oznaczająca obrazę na cały świat.

Chłopcy ruszyli w stronę teatru. Drzwi frontowe były otwarte, jakby miały zachęcać do jak najczęstszego odwiedzania budynku. W przejściu minęli się z Rose. Kobieta opuszczała miejsce w pośpiechu i nawet nie zwróciła uwagi na trójkę trenerów. Długi korytarz prowadził do piwnicy, gdzie znajdowała się szatnia i magazyn oraz na wyższe piętra przeznaczone dla spektakli, na garderoby oraz część mieszkalną Christeensenów.

Niespodziewanie zza zakrętu wyłonił się pomarańczowy zając. Miał długie uszy, ogromne oczy i różowy nosek. Z lewego ucha wychodził żółty pas przypominający łatkę, która na twarzy zmieniała kształt, jakby imitując błyskawicę. Stworzonko trzymało w łapkach pałeczki, zaś przez ramię przewieszony miał niewielki bębenek.

Na widok pokemona twarz Jimmy'ego rozpromieniła się.

- Zobaczcie! - wskazał na zająca.

Charlie wyciągnął do kieszeni kurtki po pokedex i zeskanował stworka:

- Bum. Elektryczny zając-pokemon. Wraz z nadejściem burzy wychodzi z ukrycia i gra na swoim bębenku. Dźwięki wydawane przez instrument przez podróżnych często są mylone z odgłosami grzmotów. Występuje w lasach i na łąkach w okolicach Skalnego Potoku.

- Buummm! - zawołał.

Po korytarzu rozeszło się echo.

- On jest uroczy! - zawołał Charlie. - Muszę go mieć! - dodał, sięgając po pokeball.

Nie czekając na reakcję swoich towarzyszy rzucił kulę w stronę zająca. Pokemon odbił ją pałeczką. Ta sztywno upadła na ziemię.

- Ale... - zdziwił się Stacey.

- Bo najpierw musisz go zmęczyć? - przewrócił oczyma Jimmy.

Bum nie czekał na trenerów. Spokojnym krokiem wycofał się w głąb korytarza.

- Uciekł ci - westchnął Kyle. - Już nie wspomnę, że on pewnie należy do kogoś...

- Mało mnie to obchodzi! Jeśli należy do kogoś to trzeba było pilnować! - warknął zwykle spokojny trener. - Od małego marzyłem o takim pokemonie! Za nim! - rzucił hasło.

Chłopcy ruszyli w pogoń za pokemonem. Bum zniknął za drzwiami do sali widowiskowej. Charlie wbiegł tam za nim, gdzie czekało go niemiłe rozczarowanie. Po chwili dołączyli do niego bracia Daniels.

Bum siedział w przedostatnim rzędzie. Obok niego zajmował miejsce Carter. Co jakiś czas klepał stworka po łbie. W dole znajdowało się jeszcze kilka osób.

- To twój pokemon? - pomarkotniał Charlie.

Carter skinął głową, po czym zapytał:

- A wy to?

- Jestem Kyle Daniels - przedstawił się. - To zaszczyt ciebie poznać - zaczął rozpoznając Cartera. - Uwielbiam wasze przedstawienia.

- Hej! Kyle! - zawołała go stojąca na scenie Alissa.

- Alissa? - zdziwił się obecnością dziewczyny w teatrze.

Po chwili uświadomił sobie, że nazwisko Alissy i lidera Kabaretu Żartów Rozluźniających nie mogło być przypadkiem.

Kyle zszedł pod samą scenę. Zaraz za nim ruszyli Carter, Charlie i Jimmy, któremu humor poprawił widok znajomej dziewczyny.

- Co za spotkanie - zaśmiała się Alissa. - Szukasz pewnie lidera - zgadła.

- Nie - pokręcił głową. - Szukam dyrektora teatru.

- Rose akurat wyszła - wtrącił się Gary. - Możemy ci jakoś pomóc?

- Najpierw musicie się poznać - przerwała mu Christeensen. - To Kyle, mój dobry znajomy, a to są J.J, Gary, Zoe, Cartera poznałeś przed chwilą - wyliczyła. - I mój brat Chris.

- Lider pokemon z Irina City - Charlie uzupełnił wypowiedź dziewczyny.

Carter i J.J spojrzeli po sobie z malującymi się na twarzach uśmiechami. Słowa "lider" i "Chris" wydawały się nijak ze sobą współgrać, a wręcz gryźć się.

- Chris liderem? - odezwała się Zoe wybuchając przy tym śmiechem. - Przecież...

- Pogadamy o tym później - przerwał jej Chris. - Ten chłopak ma jakąś sprawę.

- Tak... - wrócił Kyle. - Chciałbym zacząć pracę w teatrze.

Powiedział na jednym oddechu.

- Poważnie? - uwagę Alissy od lidera odciągnęła decyzja Danielsa.

- Jak najbardziej - odparł.

- Ale... - zmartwiła się trenerka. - Nie szkoda ci czasu jaki poświęciłeś na zdobywanie odznak, treningi pokemon?

Daniels obojętnie wzruszył ramionami.

- Trzeba będzie potem pogadać o tym z Rose - stwierdził Gary. - Ja nie widzę żadnych przeszkód, a pan lider? - zaśmiał się, łypiąc jednym okiem na Chrisa.

Ten odwdzięczył mu się złośliwym spojrzeniem, ale nic nie odpowiedział.

***


Rhythmox biegł ulicami miasta taranując każdą przeszkodę, która wyrastała przed nim. Pomarańczowy ryś zatrzymał się dopiero za zakrętem. W oddali zniknęły odgłosy goniących go "człowieków", którzy musieli być mocno przewrażliwieniu. I po co? Na co? Dlaczego? Zrozumiałby ich złość, gdyby zatopiłby ich sklep specjalnie, ale to był zwykły wypadek. Rhythmox nie mógł przewidzieć, że niechcący wyrwie zawór i zatopi połowę centrum handlowego. Był tylko elektrycznym pokemonem, którego notorycznie prześladował pech i chęć sprawdzenia wszystkiego, co nowe i obce.

Zwykle wracał do swojej norki ze wschodem słońca. Jednak dziś zwabiły go tłumy ludzi zmierzających do nowo otwartego po remoncie centrum handlowego. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że w najbliższym czasie w centrum handlowym odbędzie się jeszcze jeden remont.

- Rit! - mruknął, rozglądając się po zaułku w jakim się ukrył.

Na końcu wąskiej uliczki znajdował się budynek teatru. Pokemon uznał, że nie znajdzie bezpieczniejszego i lepszego miejsca na kryjówkę od teatru, czyli miejsca, gdzie nie pojawia się żaden człowiek posiadający w domu telewizor. Nie zastanawiając się dłużej ryś popędził w stronę Kawy. Wejście do środka okazało się najprostszym elementem planu. Uchylone okienko piwnicy wręcz zapraszało stworka do środka. Rhythmox wgramolił się i zwinnie skoczył na zakurzoną komodę. W ciemnej piwnicy unosił się zapach zgnilizny. Od podłogi ciągnął nieprzyjemny chłód. Pod ścianą przy wyjściu z pomieszczenia stały stare i zniszczone dekoracje. Zaintrygowany miejscem Rhythmox postanowił zwiedzić resztę Kawy. Szybkim chodem opuścił piwnicę i znalazł się na parterze. Nie znalazł tam niczego wartego uwagi. Zainteresowały go dopiero hałasy dobiegające z wyższego piętra. Bez namysłu pobiegł w kierunku, z którego wydobywała się melodyjka. Po krótkim marszu dotarł za kulisy. Ostrożnie wystawił łepek i spojrzał na widownię. Znajdowało się na niej kilka osób, jeszcze kilka siedziało na w dalszym rzędzie i rozmawiało między sobą. Rhythmox najchętniej wyszedłby z ukrycia i przedstawiłby się "człowiekom", ale hamowała go obawa. Być może wśród pracowników teatru byli również ci, którzy mają mu za złe zniszczenie centrum handlowego. Najbliżej niego stali Alissa i Chris.

- A Słoneczko? - zapytała dziewczyna.

- Był tu kilka dni temu - odparł Chris. - Minęliście się.

Oboje jakoś posmutnieli.

Sunny nie znosił Irina City, z którym wiązał swoje najgorsze wspomnienia. Alissa nie pamiętała zbyt wiele z wczesnego dzieciństwa. Wielokrotnie obawiała się, że mogłaby nie poznać na ulicy swoich rodziców. Dla niej wspomnienia zaczynały się w momencie, kiedy Rose pozwoliła zostać jej, Sunny'emu i Chrisowi w mieszkaniu nad teatrem.

- Potem koniecznie musimy stoczyć pojedynek o odznakę - powiedziała znacznie pogodniej.

- Nie możemy - odparł, czując, że zapędza się w kozi róg.

Alissa znała ten wyraz twarzy, który wyrażał jego bezsilność połączoną z zakłopotaniem.

- Zapytam inaczej - mruknęła trenerka. - Od kiedy wyruszyłam z Corella Town w podróż zniechęcałeś mnie do udziału w lidze i zbieraniu odznak. Czy to ma coś wspólnego z tobą?

- Tak - odparł niechętnie. - Chodzi o to, że nie jestem liderem - wyrzucił to z siebie.

- Jak to nie jesteś?

- Gary jest liderem - powiedział głośniej kiwając głową w stronę przyjaciela. - Ja jestem tylko pomocnikiem lidera.

Wanderer spojrzał w stronę rozmawiającego rodzeństwa i tylko pokręcił głową.

- Nigdy nie powiedziałem, że jestem liderem - próbował się usprawiedliwić nie sądząc, że tylko dolewa oliwy do ognia.

- Nie powiedziałeś? - spytała nieznacznie podnosząc głos. - "Jestem liderem" - zacytowała jego wypowiedź.

- W Kabarecie Żartów Rozluźniających - uzupełnił. - Chociaż jak spojrzysz z profilu na J.J to chłopak trochę wygląda jak pokemon...

- Uważaj sobie! - zawołał siedzący kilka rzędów dalej J.J.

Alissa wstała z miejsca bez słowa.

- Jesteś zła? - rzucił za nią pytanie.

- Rozczarowana - poprawiła go.

- To gorzej niż zła, racja? - zapytał, kwasząc minę.

- Domyśl się! - podniosła głos.

Zapatrzony na rozmawiające rodzeństwo Rhythmox nie zauważył zająca z werbelkiem stojącego tuż za nim. Bum postukał lisa po grzbiecie pałeczkami. Stworek odruchowo obrócił się.

- Bum bam?

Zaskoczony widokiem pokemona zawołał:

- Ritam! Max!

Cofając się do tyłu ryś przydepnął kawałek kurtyny. Szara, szorstka i twarda płachta okryła pokemona. Przygnieciony materiałem poczuł zbliżający się napad klaustrofobii. Przerażony zaczął nierówną walkę z kurtyną. Całość opadła na widownię. Przed oczyma Rhythmoxa zapadła ciemność. Gdzieś nad sobą słyszał krzyki "człowieków". Po chwili ogarniający go mrok ustępował jasnemu światłu. Elektryczny ryś przeczuwał, że umarł i widzi tunel.

- A to co? - zdziwił się J.J podnoszący fragment kurtyny.

Rhythmox zauważył, że owe "niebiańskie świtało" to zwyczajny reflektor zawieszony nad sceną, zaś ciemność powodowała przykrywająca go kurtyna.

- Ri? - uśmiechnął się nerwowo.

Charlie podszedł bliżej sceny i spojrzał na rysia. Był to rudy stworek o białym pyszczku, postrzępionych uszach i brązowych łatkach wokoło oczu. Jego tors przykrywał znak przedstawiający nutkę.

Stacey wyciągnął z kieszeni pokedex, który wyraźnie zainteresował pokemona na tyle, że zapomniał o zerwanej kurtynie i otaczających go ludziach.

- Rhythmox - przemówiło urządzenie.

- Ri! - ucieszył się, że został przez kogoś rozpoznany, nawet jeśli było to jedynie mechaniczne urządzenie o inteligencji kalkulatora.

- Pokemon-ryś najczęściej spotykany w górach Mgły oraz lasach nieopodal Irina City. Występuje w czterech odmianach: cała nuta, półnuta, ćwierćnuta i ósemka. W zależności od odmiany uczy się innego elektrycznego ataku.

- Ciekawe, co ten potrafi - mruknął Jimmy. - Jaka to nutka?

- Ósemka - odpowiedział Carter.

- Skąd się tu wziął? - zdziwiła się Zoe.

- Riiii tam! - odparł, nie wspominając słowem o wypadku w centrum handlowym.

- Czy to ważne? - uśmiechnął się Gary. - W garderobie mam trochę karmy dla pokemonów. Możesz przynieść? - zwrócił się do Kyle'a.

Chłopak skinął głową i ruszył do wyjścia z ogromnej sali.

Pomimo wcześniejszych obaw Rhythmox został przyjęty w teatrze z otwartymi ramionami. Nikt nie złościł się o ściągniętą kurtynę, a już w zupełności o wypadek z centrum handlowego.

***


Nadszedł wieczór. J.J i Kyle obserwowali zza kulis powoli wypełniające się miejsca na widowni. Charlie, Jimmy i Rhythmox siedzieli w pierwszym rzędzie.

- Gdzie jest Alissa? - zapytał Daniels.

- Wkurzyła się na Chrisa - odparł.

- Wielkie mi co - mruknął niedelikatnie Kyle. - Przecież nic złego się nie stało.

J.J zamyślił się. Zdawał sobie sprawę, że największym problemem dla Christeensenów była ich przeszłość i to, że ciężko im było ruszyć do przodu. On ochraniał siostrę, a ona złościła się na brata za to, że chciał podołać wszystkiemu w pojedynkę. Byli ze sobą mocno związani i trudno było to wyjaśnić postronnym osobom.

Niespodziewanie do dwójki obserwatorów dołączyła Czarna Róża.

- Moja kolej - powiedziała przechodząc obok Kyle'a i J.J.

- Rose - zaczepił ją aktor przed wyjściem na scenę. - To jest Kyle Daniels z Corella Town - przedstawił chłopaka. - Chciałby pracować w naszym teatrze.

Kobieta zmierzyła siedemnastolatka chłodnym spojrzeniem.

- Zgoda - skinęła głową.

Nim Kyle zdążył podziękować, Rose zniknęła na dekoracjami.

Kobieta wyszła przed publiczność z niesamowitą pewnością siebie. Przeszła po zaciemnionej scenie i stanęła przed mikrofonem, w jedynym miejscu, na które padało blade światło reflektora. Miała na sobie granatową suknię ciągnącą się wzdłuż jej ciała. Delikatny materiał przylegał do niej podkreślając każdy ruch. Na lewym ramiączku kreacji miała przyszytą czarną różę, która przyciągała spojrzenia widowni na twarz i szyję kobiety. Długie kręcone włosy znikały gdzieś za linią pleców. Zaczęła śpiewać. W piosence mówiła o błękitnym aksamicie. Miała niski, spokojny głos. Śpiew Rose przywiódł Kyle'owi na myśl intensywny aromat mielonej kawy. Czarna Róża, jakby słysząc jego myśli wykonała utwór o wdzięcznym tytule "Kremowy smak kawy", a zakończyła występ "Lawendową kołysanką".

***


Późnym wieczorem teatr pustoszał. Publiczność wracała do domów, podobnie jak część obsady. Tej nocy w Kawie nocowali jedynie Christeensenowie mający mieszkanie na strychu, nowy pracownik, jego dwaj towarzysze oraz Rhythmox.

Czarna Róża siedziała w swojej garderobie i szykowała się do wyjścia. Spod ciemnych włosów wypadały jasne kosmyki. Delikatnie ściągnęła perukę i jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Jej uwagę odwróciło delikatne pukanie do drzwi.

- Proszę.

W progu stanęła Zoe.

- Ja i Gary już wracamy do domu. Podwieźć cię?

- Nie - odparła piosenkarka łamiącym głosem.

- Co się stało? - zapytała kobieta.

- Nie, nic - uspokoiła ją Rose próbując się uśmiechnąć.

Zoe weszła do garderoby zamykając za sobą drzwi. Bez słowa usiadła na krzesełku obok Czarnej Róży i spojrzała na nią raz jeszcze. Nigdy nie widziała jej w tak dziwnym stanie. Rose była dla niej synonimem silnej kobiety, która nigdy nie płacze.

Drzwi od garderoby otwarły się ponownie. Tym razem to był Gary z nieco zniecierpliwionym wyrazem twarzy.

- To co idziecie? - zapytał żonę.

- Daj nam chwilę - odpowiedziała.

Gdy Gary opuścił garderobę, Zoe zapytała wprost:

- Co się stało?

- Ja... - próbowała wydusić z siebie tajemnicę, którą ukrywała od wielu lat. - Ten chłopak, który zacznie tutaj pracować.

- Kyle - rzuciła jego imię Zoe. - Bardzo fajny chłopak.

- To mój syn - rzuciła. - Naprawdę nazywam się Betty Daniels.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.