Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 3: Novan City

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2014-06-24 08:00:41
Aktualizowany:2014-06-21 21:31:41


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


„Nie ma problemu. Musi się udać”. Z takimi założeniami wychodził każdego dnia do pracy. I tym razem powtarzał sobie:

- Nie ma problemu. Musi się udać... - powtórzył sobie.

Jeszcze moment majstrował przy kłódce. W końcu oporny zamek ustąpił. Spokojnie odsunął kraty broniące dostępu do drzwi. Z samymi drzwiami poszło mu znacznie łatwiej. Uchylił je i wślizgnął się do środka. Po przejściu kilku bezszelestnych kroków stąpał pewniej. Na środku sali znajdowała się szklana szuflada. Przeszedł obojętnie obok kilku złotych zegarków i naszyjników.

- Chała. Chała. Chała do kwadratu - wyliczał. - Ujdzie w tłoku - stwierdził, zatrzymując się przed ogromnym naszyjnikiem z czarnym wisiorkiem w kształcie gwiazdy.

Z całej siły uderzył pięścią w szybę. Delikatne szkło rozprysło się na drobne kawałki. Gdyby nie rękawiczki, pociąłby sobie ręce. Ze spokojem schował swoją zdobycz do kieszeni i wyszedł.

***


Podróż z Corella Town do Novan City nie należała do najprzyjemniejszych. W miarę upływu drogi Kyle robił coraz dłuższe i częstsze postoje. Powietrze stało się suche, a otoczenie jakby zamarło w nieznośnej temperaturze.

- Nic dziwnego, że na zdobycie odznak dają dziesięć miesięcy - wysapał Kyle. - W takim tempie dojdę do Novan City w przyszłym miesiącu.

Aby nie marudzić w samotności, wypuścił z pokeballa Koliego. Pogoda nie przerażała stworka. Wręcz przeciwnie: upał dobrze wypływał na jego samopoczucie.

- Głupio będzie jak cofnę się do domu po butelkę wody? - spytał stworka.

- Koli? - zdziwił się.

Umysł Danielsa zaprzątała butelka coli, o której wspomniał jego podopieczny. Wstyd przyznać, ale w całych przygotowaniach zapomniał zabrać ze sobą wodę.

- Teraz padniemy... - mruczał zniechęcony. - Za jakiś czas pokemony sępy zlecą się nad nasze martwe ciała - stękał nieco teatralnie.

Kot nie widział powodu do narzekania. Wskoczył na kamień i rozejrzał się po okolicy. W oddali rysowały się pierwsze budynki Novan City. Do przebycia została im tylko polna droga i skrawek niewysokich traw. Jednak o wiele ciekawsze od trawy były żyjące w niej pokemony. Uwagę kota przykuło stadko Biri. Drobne ptaszki o ciemnych skrzydłach z czarnymi paskami ucztowały na środku wydeptanej w trawie ścieżki.

Przyglądający się im od dłuższej chwili Hawk rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Chwilę krążył nad łakomymi ptakami, aż w końcu sfrunął obok, wywołując nagłe zdenerwowanie u Biri. Niespodziewanie jeden z dziobiących okruszki ptaków padł trupem.

Biri było ciężko wytrenować przez ich skłonność do nagłych ataków serca. Złapanie tego pokemona i uniknięcie jego śmierci było dopiero połową sukcesu. Potem należało ewoluować nerwowego stworka do bardziej odpornej formy, która z pewnością nie umrze na zawał po ujrzeniu przeciwnika.

Koli wzdrygnął się. Nie wyobrażał sobie walki z przeciwnikiem, który może umrzeć na sam jego widok. Po chwili również jego trener dojrzał stadko.

- Biri i Hawk - wymienił poprawnie nazwy stworków.

Przez moment myślał o latającym pokemonie w drużynie. W końcu niechętnie poprosił o informacje wielkiego mistrza D.:

- Biri. Jedyny ptak w całym poke-świecie, który może dostać zawału po rzucie pokeballem. Nie jest to jednak jego wada, a zaleta świadcząca o dużej wrażliwości. Polecam Hawka. Nie ma osobowości tak jak ty, a ponadto jest trudniejszym przeciwnikiem. Założę się, że Josh wybrałby Hawka - dodał złośliwie.

- Zamknij się z tym Joshem!

- Czyżbym musnął drażliwy temat?

- Nie!

- A właśnie, że tak!

- Przestań!

- Nie przestanę. Jesteś głupi!

- A ty... - już chciał odpowiedzieć, gdy uświadomił sobie, że kłóci się z urządzeniem na baterie.

Bez słowa zamknął pokedex i schował go do plecaka.

Skupił się na dziobiących okruszki ptakach. Obok stadka wylądował jeszcze jeden Hawk. Następny Biri nie wytrzymując emocji padł trupem. Pozostałe opanowały emocje i wróciły do dziobania.

- Bez jaj... Jeżeli złapię Biri to on mi padnie przy pierwszej lepszej okazji - zaczął zastanawiać się nad ewentualnym pojedynkiem.

Potrzebował pokemona, który będzie mu pomocny. Dexter miał rację. Hawk był mocniejszy.

Bez zastanowienia zawołał:

- Koli! Atakuj je!

Kot zeskoczył z kamienia i wylądował pomiędzy ptakami. Pozostałe przy życiu trzy Biri były zbyt zszokowane, aby wykonać jakąkolwiek akcję. Dlatego jeden z nich zrobił to, co uważał za słuszne w tamtym momencie i umarł na zawał. Pozostałe dwa wzbiły się w powietrze i uciekły. Podobnie zrobił jeden z Hawków. Drugi nie miał zamiaru pozostawić cennego pożywienia. Agresywny pokemon spróbował odstraszyć kota, trzepocząc skrzydłami. Gdy to nie podziałało, zaczął dziobać intruza.

- Koli! Użyj... Cholera...

Kyle nie potrafił skojarzyć żadnego ataku, który mógłby posiadać jego pokemon.

Trawiasty stworek postanowił przejąć inicjatywę. Z całej siły uderzył Hawka łbem. Brązowy drapieżnik przekoziołkował się, lądując w wysokiej trawie. Dziki pokemon prawie natychmiast otrząsnął się i wrócił na pole walki. Wydawał się jeszcze bardziej wściekły, niż przed momentem.

Daniels nie czekał. Odruchowo rzucił pokeball w stronę Hawka. Kula otworzyła się, zahaczając latającego pokemona o skrzydło. Ten zmienił się w strumień czerwonego światła i zniknął w jej wnętrzu. Pokeball pulsował jeszcze przez moment. Koli i jego trener czekali w napięciu na efekt. Kula uspokoiła się. Chłopak bez słowa podniósł ją z ziemi. Złapał pierwszego pokemona.

- Hawk - wymamrotał. - Udało nam się! - wrzasnął.

Jego krzyk zdenerwował przelatujące nad nimi stado Biri. Kilka z nich spadło z powodu zatrzymania akcji serca. Kyle i Koli szybko opuścili polanę w nadziei, że przez nich nie umrze więcej Birich.

***


Po zachmurzonym niebie, nad Novan City, snuły się jedynie Seriany. Niby w locie, co jakiś czasu uderzały w burzowe chmury, aby tylko móc dotknąć błyskawic. Potem ich ciała wiele dni wydzielały z siebie światło, w ten sposób udając pioruny uderzające w ziemię.

Nabrzmiałe chmury zwiastowały ogromną ulewę. Po oknach zaczęły spływać krople deszczu. Rozpoczęła się burza. Wiatr szarpał korony drzew i wielki szyld zawieszony nad salą lidera w Novan City.

Kyle wbiegł do Centrum Pokemon w ostatniej chwili. Za oknem lunął deszcz.

- Co za fuks - odetchnął z ulgą.

Nie tracąc czasu rozejrzał się po sali. Lecznica pokemonów w Corella Town nie umywała się do tej w Novan City. Przypominała salę gimnastyczną, ale nadal pozostawała przytulnym miejscem z obrazkami na ścianach i różnymi dekoracjami w oknach.

Przy ladzie z komputerem siedział dziwaczny stworek przypominający czerwonożółte pudełko w kształcie pięciokąta. Daniels przypomniał sobie naukę o gatunkach i nazwę zwierzątka - Tesla. Tesla pełniła podobną rolę do Chansey z tym wyjątkiem, że jak ująłby to delikatnie wielki mistrz D.: „Tesla jest mało przydatna”.

- Tesla! - ucieszyła się na widok trenera.

- Jest tu ktoś poza tobą? - spytał Daniels.

Z zaplecza wyłoniła się szesnastoletnia dziewczyna o kawowym kolorze skóry i czarnych włosach sięgających jej do ramion.

- Dzień dobry! - zawołała.

- Dzień dobry - odparł. - Szukam siostry Joy.

- W czym mogę pomóc?

- Ty nie jesteś Joy.

- O co ci chodzi? - warknęła. - A może jestem? Masz z tym problem? Tylko dlatego, że nie jestem lafiryndą o różowych włosach i fałdach w talii, to nie mogę być pielęgniarką? - zrobiła się agresywna niczym Hawk, którego złapał dzisiejszego popołudnia.

- Przepraszam. Ja, nie...

Z zaplecza wyłoniła się oryginalna Joy.*

- Co się tutaj dzieje?

- Nie wiem - ucichła dziewczyna. - Bardzo agresywny typ...

- Co? Niby ja?

- Widzi siostra Joy? Widzi, jak się rzuca?

Kyle momentalnie ucichł.

- Zrobiłaś to, o co cię prosiłam? - spytała Joy.

- Znaczy...

- Miałaś odebrać moje rzeczy z pralni.

- Teraz?

- Nie, jak przestanie padać. Pewnie, że teraz! - wrzasnęła Joy.

Dziewczyna stanęła na baczność, po czym odmaszerowała.

- Przepraszam za nią - przewróciła oczyma Joy. - Kia jest praktykantką. Uparła się, że skoro nie jest tak ładna jak my, Joy, to chociaż zdobędzie nasz fach.

Daniels skinął głową udając, że rozumie, o co chodzi.

***


Minęła siódma. Kyle wykręcił numer do domu. Po trzech sygnałach słuchawkę podniósł ojciec.

- Daniels, słucham.

- Cześć, tato. Dotarłem do Novan City. A, i złapałem Hawka - pochwalił się pierwszym sukcesem. - Chciałem też złapać Biri, ale...

- Nie wolno ich denerwować - dokończył zdanie Henry, przypominając sobie własne doświadczenia. - Podoba ci się bycie trenerem?

Kyle nadal nie był pewny. Minęło dopiero kilka godzin.

- Tak... - odparł dla świętego spokoju i radości ojca.

Po swojej odpowiedzi usłyszał szepczących do siebie Henry'ego i Dianę.

- Kyle, to ja, Diana - w słuchawce odezwała się jego macocha.

Chłopak westchnął i odpowiedział chłodno:

- Cześć.

- Pamiętasz jak Jimmy mówił, że też chce wyruszyć w podróż?

- Tak.

- Zniknął. Obawiam się, że uciekł z domu.

„A co mnie to obchodzi?” - zaczął się zastanawiać.

- Nie ma go ze mną. Zresztą, dokąd mógł uciec? Mały głupek boi się sam przejść przez ulicę, a co dopiero przejść z miasta do miasta - powiedział zupełnie zapominając, że rozmawia z matką chłopca. - Jeżeli znajdzie się gdzieś to zadzwonię, chociaż wątpię... - dodał, aby ją uspokoić. - W każdym razie muszę już kończyć.

Odłożył słuchawkę.

Szklane drzwi centrum otworzyły się. Do pomieszczenia wdarł się deszcz i wiatr. Przemoczony Josh zamknął za sobą drzwi i przeszedł kilka metrów w stronę recepcji, za którą stała pielęgniarka. Sapał głośno. Ostatnie sto metrów biegł, ale nawet to nie uchroniło go przed deszczem.

Wyjął dwa pokeballe i podał je siostrze Joy.

- A dzień dobry? - spytała napastliwa pielęgniarka.

- Będzie dobry jak zrobi pani to, co do niej należy.

Joy zamilkła. Odebrała pokeballe od chłopaka i na moment zniknęła na zapleczu.

- Cześć.

Josh rozejrzał się po sali. Na krześle pod oknem siedział Kyle Daniels.

- A, to ty... - mruknął do siebie Allen. - Myślałem, że nie wybierasz się w podróż - z ciekawości rozpoczął rozmowę.

- Zmieniłem zdanie. Mam zamiar raz jeszcze wyzwać cię na pojedynek.

- Jeszcze raz? - na twarzy Josha pojawił się szyderczy uśmieszek. - Nie wyzwałeś mnie nawet pierwszy raz.

- W takim razie wyzywam cię teraz! - zerwał się z miejsca.

Drzwi centrum otworzyły się kolejny raz wpuszczając chłód.

- Masakra! - wydarła się przemoczona Kia. - Jeżeli nie przestanie padać to wpadnę w jakąś „pogodopresję”.

- W co?

- Depresję z powodu złej pogody - wyjaśniła. - Jesteśmy już w centrum - oznajmiła, zrzucając z siebie błękitne palto.

Spod jej okrycia wyłonił się mały chłopiec.

- Jimmy!?

- Kyle? Co ty tutaj robisz? - spytał siedmiolatek, udając zaskoczonego.

- Nie! Pytanie: „co ty tutaj robisz”? - poprawił go starszy brat.

- Kręcił się po ulicy - odpowiedziała Kia.

- Szedłeś za mną - zarzucił mu Kyle.

- Właściwie to za Joshem. On jest fajniejszy od ciebie - przyznał się.

Starszy brat pokiwał głową:

- Zobaczysz jak ci rodzice fajnie zrobią po powrocie do domu - pogroził.

Marudzący pod nosem Jimmy znalazł sobie miejsce przy oknie, gdzie wcześniej siedział jego brat. Odwrócił się tyłem do sali i spoglądał na padający deszcz. W rytm uderzających o szybę kropli, kopał w nogę krzesła.

Lało jak z cebra i nie zanosiło się na zmianę pogody. Nie było sensu opuszczać centrum przed jutrzejszym dniem. Josh stał oparty o ladę recepcji, próbując skupić się na jednej czynności. Bez większego zainteresowania przeglądał porozrzucane po stole ulotki o lidze i treningach. Co chwila odwracał głowę w kierunku ściennego zegarka, bądź szklanych drzwi. Ulewa zdawała się nie mieć końca. Kyle z większym spokojem, a może praktyką w „nic nie robieniu” rozłożył się na ławce i spoglądał w sufit. Młodszemu z Danielsów zdążyła minąć złość i teraz bawił się z Kolim i Teslą.

- Nie zdziwię się jak znowu będzie włamanie - zaczęła niewinnie Kia.

- O czym mówisz? - spytał od niechcenia Kyle.

- Od kilku tygodni w mieście grasuje złodziej. Okradł już bank, jubilera, a teraz przerzucił się na bogate domy. Zupełnie jakby czegoś szukał...

- To znaczy? - zainteresował się Josh.

- Podobno nic nie zginęło. Zachowuje się jakby szukał czegoś konkretnego, albo włamywał się dla rozrywki.

- Ładna mi rozrywka - zachichotał Kyle. - Jak nic może dostać za nią dziesięć lat.

- Śmiej się. Ten przestępca włamał się do domu siostry Joy - przerwała mu dziewczyna, po chwili mówiła dalej, ale ze złością w głosie. - Zrobiła z tego włamania taki dramat, że dowiedziało się o tym pół Novan City. Gdy wreszcie okazało się, że nic nie zginęło, rozniosłam, znaczy ktoś rozniósł - poprawiła się: - „że wielka dama Joy nie ma nic wartościowego w swoim wspaniałym apartamentowcu”. Przez dwa tygodnie chodziła czerwona ze wstydu - zaśmiała się.

- A więc to byłaś ty - usłyszała za swoimi plecami głos siostry Joy.

Dziewczyna wzdrygnęła się. Nie miała odwagi odwrócić się.

- Siostra wie, że jest moją idolką? - wymamrotała, nie odwracając się.

- To niech Kia umyje toalety, bo od tygodnia nikt nie mył - zarządziła gderliwa pielęgniarka.

Kia ruszyła, nie oglądając się za siebie. Po chwili zniknęła za drzwiami składziku ze środkami czyszczącymi.

- Prędzej skisnę, niż to dziewuszysko zostanie siostrą w Centrum Pokemon - mruknęła Joy.

- Czy to coś złego, żeby została pielęgniarką? - spytał Jimmy, nie odrywając uwagi od Koliego i Tesli. - Moja mama też jest pielęgniarką, ale prawdziwą dla ludzi, a nie taką, jak pani.

Czoło Joy zmarszczyło się pod wpływem złości. Opanowała emocje i odparła z dumą:

- Siostrami Joy zostają tylko najlepsze z Joy, a nie jakaś tam Kia... Pewnie nawet nie pamiętacie, ale raz się zdarzyło, że pielęgniarką w centrum została dziewczyna spoza naszej rodziny. Kiedy to było? Macie szesnaście lat... Szesnaście minus dziesięć - zaczęła rachować w pamięci. - Mogliście mieć wtedy dwa albo trzy latka - obliczyła z precyzją popsutego kalkulatora. - A zarejestrowaliście się już na zawody ligowe? - zmieniła niespodziewanie temat.

- Nie.

- Nie? Jedna dziewczyna z Corella Town już się zapisała - oznajmiła, prosząc o pokedexy.

Pielęgniarka zniknęła za swoim komputerem. Przez moment była pochłonięta wpisywaniem danych, po czym przemówiła:

- Gotowe. Jesteście oficjalnymi zawodnikami Ligi Jhnelle.

***


Kyle drugi raz zadzwonił do domu:

- Tato, to ja Kyle. Jim jeszcze się nie znalazł, co?

- Nie - usłyszał suchy głos.

- Nie martw się. Jest ze mną.

- Co?! Jak to?! - głos ojca ożywił się.

- Lazł za mną - wyjaśnił w skrócie.

- Cześć tato! - usłyszał głos młodszego syna.

- W domu dostaniesz taką karę... - zapowiedział Henry.

Kyle przypominał sobie ojcowski pas. Jimmy nie znał tego rodzaju kar. Diana była zwolenniczką „bezstresowego wychowania”, co znajdowało swoje skutki w zachowaniu dziecka.

- Tak sobie myślałem... - zaczął Kyle. - Są wakacje. Może... Jimmy mógłby podróżować ze mną? Tylko do końca wakacji - podkreślił.

Daniels zamilkł.

- Jesteś tego pewien?

- Nie, ale nie mogę tracić czasu na odprowadzanie małego gnoma do domu. Josh jest w tym samym punkcie co ja, zaś Alissa już opuściła Novan City. Albo pójdzie ze mną, albo sam wraca do domu...

Ojciec znowu zamilkł.

- Zgoda... - powiedział opornie - ... ale jesteś za niego odpowiedzialny.

Kyle czuł, że będzie żałować tej decyzji. Jednak było za późno. Zaproponował, a ojciec się zgodził.

***


O świcie Kyle'a zbudziła Kia. Nieco zamroczony chłopak rozejrzał się wokoło. Pierwsza noc spędzona poza domem była dla niego ciężka. Wiele razy budził się przez zapach lekarstw, ulewę i niewygodne łóżko.

- Mamy piękny dzień - oznajmiła Kia, odsłaniając okno.

- Mój brat?

- Śpi jeszcze.

- Cholera! - pomyślał.

Miał nadzieję, że wczorajszy dzień i plączący się pod nogami Jim były tylko złym snem.

- Nienawidzę tego miejsca - oświadczył.

- A co ja mam powiedzieć? Po śniadaniu się ulatniacie, a ja zostanę sama z Joy - powiedziała Kia, uchylając ciężkie okno.

Świeże powietrze rozbudziło Danielsa.

- Która godzina? - spytał, wstając z łóżka.

- Ósma. Twój kolega już ruszył - dodała.

- Jasna cholera... - przeklął.

- Mówią, że ostatni będą pierwszymi - powiedziała dla otuchy, zaczynając ścielić łóżko. - Osobiście uważam, że tak tylko gadają przegrani, ale może akurat ciebie to pocieszy.

- Dzięki - odparł nieszczerze.

Cały czas wydawało mu się, że jest najsłabszym trenerem z Corella Town.

***


Sektor A4 był osiągalny jedynie dla ludzi z rangą „Regulatora”. Dzięki identyfikatorowi Michael mógł pozwolić sobie na spacery do A4. Mimo młodego wieku należał do regulatorów. Starsi pracownicy kłaniali się i schodzili mu z drogi. On był regulatorem i należał mu się szacunek, który nie wymagał wzajemności. Ludzie, którzy nie szanują nikogo najbardziej domagają się szacunku. W innym wypadku Michael mógł być zakompleksionym chłopcem w ogromnych okularach, ale nie. On był regulatorem. Średnia wieku wśród regulatorów wynosiła osiemnaście lat. Była tak niska dzięki temu, że jego młodemu wiekowi. Najstarszy z nich miał dwadzieścia sześć lat, zaś najmłodszy - dwanaście.

Michael przeszedł przez drzwi z wyrysowaną czarną gwiazdą. Usiadł przy stole, na którego środku rozłożone były plany regionu Jhnelle. Garstka ludzi siedzących przy stole śledziła jego ruchy. Usiadł.

- Zaczynajmy - powiedział.

Na znak jego podwładni zaczęli przeglądać dokumenty i mapy.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.