Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 33: Carcajou

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2015-08-08 08:00:08
Aktualizowany:2015-07-15 22:33:08


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Boheme City przywitały nieśmiało prześwitujące przez szare chmury promienie słońca. Było zimno. Chłodny wiatr, który przybywał znad Mroźnego Świata przypomniał o porze roku, tym, którzy czekali na nadejście wiosny.

Przemarznięty mleczarz kończył swoją zmianę. Rozwożenie mleka o świcie, kiedy to mróz jest najdokuczliwszy wprawiało go w irytację. Niektórzy klienci potrafili być nieznośni. Jedni nie zostawiali butelek po mleku, inni wyczekiwali go, aby nawrzeszczeć za spóźnienie. Na szczęście przed końcem pracy zostały mu już tylko trzy ulice: Klombów, Keczupową i Popiołów. Zatrzymał się przed starym, drewnianym domem, od którego odchodziła farba. Dopiero po chwili doszło do niego, że staruszek, który tutaj mieszkał zmarł kilka tygodni temu. Nie chcąc zmarnować butelki z mlekiem przeznaczonej dla nieżyjącego, udał się do altanki na tyłach domu. W altanie stała metalowa miska. Nalał do niej mleka i odszedł.

***


Jimmy wybiegł do przodu i zatrzymał się dopiero za zieloną tablicą informacyjną: "Boheme City". Odwrócił się w stronę starszego brata i zawołał podekscytowany:

- Szybciej! Tata na nas czeka!

Kyle głośno westchnął i przyśpieszył kroku. Zaraz za znakiem rozpoczynały się ogródki działkowe. Zima odzierała je z piękna i delikatności jaką mogły poszczycić się wiosną i latem. Teraz, emanowała z nich okrutna szarość i brzydota. Szesnastolatkowi nie przeszkadzał widok ogrodów. Co chwila rzucał w ich stronę przelotne spojrzenia myśląc o tym jakie muszą być piękne z nastaniem czerwcowych dni. W pewnym momencie jego uwagę przykuła brązowa postać poruszająca się pomiędzy wąskimi alejkami ogrodów. Dzięki czerwonemu grzbietowi rzucał się w oczy niemal od razu. Kyle zatrzymał się, chwycił brata za ramię i obaj przycupnęli na ziemi.

- Spójrz - wskazał palcem na pokemona.

- Pokemon! - ucieszył się Jimmy.

Nie czekając na reakcję brata wyciągnął pokeball i zamachnął się.

- Co robisz? - powstrzymał go Kyle.

- Nie widzisz? Chcę go złapać!

- Uspokój się i sprawdź najpierw z czym masz do czynienia - pouczył go Kyle i sięgnął do torby po swój "nieoceniony" atlas pokemonów.

- Carcajou. Złap go - rzucił ogromem informacji wielki mistrz D.

- "Złap go"? To ma być definicja?- zniesmaczył się właściciel urządzenia.

- Jest fajny. Taka lepsza? Złap. Może podniesiesz poziom swojego miernego zespołu - dodał złośliwie.

Kyle wzruszył ramionami. Jakby nie patrzeć wielki mistrz D. mógł mieć rację. Carcajou mógł pomóc chłopakowi w podniesieniu standardu w drużynie, a przy okazji zapełnić ostatnie miejsce w składzie.

- Rythmox! - zawołał, wyrzucając pokeball w powietrze.

Kula odbiła się od jakiegoś głazu i wypuściła z siebie wiązkę światła. Na przeciw borsuka pojawił się wesoły ryś.

- Kaj...

- Ritam! - zawołał bojowo ryś.

- Użyj... - zrobił pauzę Kyle. - Jeśli Rythmox ma symbol ósemki to znaczy, że jaki atak elektryczny potrafi? - spytał młodszego brata.

- Na przykład "Symfonia grzmotów", panie wielki trenerze - mruknął Jim.

- Rit! - zapiszczał Rythmox.

Nim dostał polecenie Carcajou zaatakował go pazurami. Ryś zwinnie odskoczył.

- Symfonia grzmotów! - wydał komend Kyle.

Rythmox skupił w sobie energię elektryczną. Z jego ciała zaczęły strzelać w powietrze pioruny. Z każdym uwolnieniem elektrycznej siły rozbrzmiewał grzmot. Po chwili niczym bomby zrzucane z samolotów pioruny wracały na ziemię. Carcajou omijał kolejne ciosy, aby wreszcie uderzyć łapą przeciwnika. Pokemon Kyle'a stracił równowagę i upadł na ziemię, aby oberwać ostatnim z wystrzelonych w powietrze grzmotów. Dziki pokemon rozejrzał się. Kilka metrów od nieprzytomnego napastnika stali bracia Danielsowie. Zagniewany Carcajou przymierzał się do ataku na ludzi.

- Hahaha - rozbrzmiał dexter. - Zapomniałem dodać, że niektóre z ognistych pokemonów, jak na przykład: Cacaroju, są bardzo rozdrażnione kiedy polują na nie trenerzy.

- Zrobiłeś to umyślnie! - warknął Kyle.

- Ja? Nie... - powiedział, chichocząc.

Cacaroju zaczął szarżować w kierunku dwójki trenerów. Nie było mu dane do nich dobiec. Osłabienie okazało się silniejsze. W biegu dostał zawrotów głowy i upadł na ziemię.

- Co z nim? - spytał zdziwiony Jimmy.

- Chyba zemdlał...

Nastolatek podszedł ostrożnie do wyczerpanego pokemona i przyłożył prawą rękę do jego grzbietu.

- Musimy zanieść go do lecznicy - oznajmił.

Z pomocą młodszego brata Kyle podniósł sporych rozmiarów pokemona i ruszył przez ogrodowe alejki w kierunku budynku Centrum Pokemon.

Budynek Centrum przypominał jeden z wielu domów jednorodzinnych z ulicy Klombów, które zaczynały się zaraz za ogródkami. Lecznica miała spadzisty dach czerwonego koloru, brązowe ściany, drewniane drzwi i okna zdobione kwiatami doniczkowymi. Jedyne, co zwracało na siebie uwagę to napis nad wejściem: "Centrum Pokemon".

Przed lecznicą pokemon stali Alissa i Carter. Mężczyzna zgasił papierosa i spojrzał na swoją towarzyszkę, która zaabsorbowana była przeszukiwaniem torebki.

- Możemy już wejść? - spytał.

- Tak - mruknęła, wyciągając z torby szalik.

- Kiedyś zginiesz w tym bałaganie - pokręcił głową.

- O, przepraszam. W torbie noszę jeszcze przesyłkę do laboratorium na Black Moon, bo komuś było za ciężko - mruknęła.

- Nie za ciężko tylko... - szukał usprawiedliwienia.

- Tylko co?

- Tylko ja już w życiu się nadźwigałem - powiedział.

Dziewczyna spojrzała na trzydziestolatka z niedowierzaniem.

- Poważnie. Mógłbyś nosić swoje rzeczy.

- Za dużo narzekasz - rzucił kolejną złotą myślą.

Alissa pokręciła głową. Czasami miała wrażenie, że Carter jest kopią jej brata. Lubił ją przedrzeźniać i bronić się argumentem: "jestem starszy".

- Zastanawiam się, po co zgłosiłeś się do przetransportowania tego jajka do laboratorium skoro to ja je cały czas noszę - rzuciła.

Mężczyzna wziął głęboki oddech.

- W teatrze mamy martwy sezon, który potrwa do wiosny - zaczął. - Twój brat wymyśla nowe skecze, Rose zajmuje się sprawami organizacyjnymi, Gary ostatnio ciągle przebywa na arenie, J.J właściwie nie wiem co robi, a mi się strasznie nudziło.

- I? - szukała sensownego wyjaśnienia.

- I pomyślałem, że przydadzą mi się krótkie wakacje - powiedział z uśmiechem.

Christeensen chciała już coś powiedzieć, gdy niespodziewanie zza zakrętu wyłonili się bracia Daniels z nieprzytomnym Carcajou.

- Kyle! Jim! - zawołał na widok chłopaków Carter. - Co się stało z waszym pokemonem?

- Nagły wypadek! - zaalarmował Jim w biegu.

***

Po kilku sygnałach w słuchawce, usłyszał głos matki. Był zmęczony i ciężki jak zwykle, ale było w nim coś jeszcze, co od razu zmartwiło Josha. Mimo wszystko postanowił rozpocząć optymistycznie:

- Cześć, mamo! Chciałem powiedzieć, że dotarłem do Boheme City - wyrzucił z siebie radość, która była dla niego nienaturalna jak ładny zapach dla Beka.

- To dobrze - powiedziała, próbując udawać entuzjazm.

- Jak się czuje Carrie? - zapytał z obawą w głosie.

Po wczorajszej nocy spędzonej z córką w szpitalu Mandisa chciała uniknąć tego pytania za wszelką cenę. Momentami wydawało jej się, że Josh jest dojrzalszy od niej i od Stevena, a co za tym idzie przejmuje się stanem siostry mocniej niż oni. Naiwnie sądziła, że podróż pokemon odsunie Josha choć na chwilę od kłopotów ich rodziny. Chciała, aby syn korzystał z dzieciństwa i nie zaprzątał sobie głowy "światem dorosłych". W rzeczywistości zdawała sobie sprawę, czym kierował się Josh wyruszając w wędrówkę po Jhnelle.

- Wczoraj zabrali ją do szpitala, ale sytuacja jest pod kontrolą - dodała, nim syn zdążył zapytać.

- Co mówią lekarze? - spytał bezbarwnym głosem.

- To co zwykle - powiedziała, chcąc uspokoić Josha. - Potrzebuje tych leków. Zamienniki nie przynoszą efektów. Dzwoniłam do taty. Wróci do Jhnelle za kilka tygodni.

- Ma pieniądze?

- Zebrał część - odparła. - Sama też coś odłożyłam - dodała.

Chłopak milczał. Praca kelnerki z ledwością wystarczała na opłacenie rachunków, Steve przysyłał wszystkie pieniądze, ale była to tylko kropla w morzu potrzeb. Rodzice nie rozmawiali ze sobą od dłuższego czasu. Nie mogli zrobić nic więcej. Pozostał tylko on i wygrana w turnieju.

- W porządku mamo. Poradzimy sobie - powiedział po dłuższej pauzie.

- Jesteś w Boheme? Walczyłeś już o odznakę?

- Właśnie wybieram się na spotkanie z panem Danielsem.

- Życzyć ci powodzenia czy połamania nóg?

- Niczego. Pokonam pana Danielsa bez problemu - oświadczył.

Nie były to słowa rzucane na wiatr. Od pewnego czasu trenował jeszcze intensywniej niż do tej pory. Czytał podręczniki poświęcone metodom walki, pojedynkował się z każdym nowo napotkanym trenerem, bez walki nie przepuszczał nawet dzikiego pokemona, wzmacniał strategię i siłę swojej drużyny.

Odłożył słuchawkę i głęboko westchnął.

- Na ogonek Charmanderka - powiedział do siebie. - Dotrzymam słowa, Carrie.

Do budynku lecznicy wbiegli bracia Daniels z Carcajou, a zaraz za nimi Carter i Alissa.

- Siostro Joy! Potrzebujemy pomocy! - wrzasnął Kyle. - Gdzie ta kobieta się podziewa? - dodał niecierpliwie.

Z zaplecza recepcji wyszedł wysoki mężczyzna w lekarskim kitlu. Miał kręcone blond włosy, rumiane policzki i delikatny zarost. Przyjaźnie uśmiechnął się do trenerów, po czym zapytał:

- Słucham, co się stało?

- Szukamy siostry Joy - odparł Carter.

- Słucham - powtórzył.

- Ale... Pan nie jest siostrą Joy - zdziwił się Kyle.

- Właściwie to jestem - odpowiedział mężczyzna. - Nazywam się Jo, ale wszyscy mówią mi Joy.

- Jak to? - rzuciła zdezorientowana Alissa.

- Jestem bratem siostry Joy z Darea Town. U nas każdy zostaje pielęgniarką - wyjaśnił.

- Nawet faceci? - zmarszczył brwi Carter.

- Tak, niewielu nas, ale tradycja rodzinna to tradycja.

Daniels raz jeszcze zmierzył swojego rozmówcę wzrokiem, ale nic nie powiedział.

- Znaleźliśmy tego Carcajou - przeszedł do rzeczy, kładąc pokemona na ladę recepcji. - Wygląda na wyczerpanego.

- Carcajou... Znowu - mruknął pielęgniarz. - Dobrze, że go przyprowadziliście. Zaraz się nim zajmę - po tych słowach "siostra Joy" zniknęła z pokemonem w jednym z pomieszczeń lekarskich.

Do grupki podszedł zaintrygowany Josh. Poza zdjęciami w książkach nie miał jeszcze okazji zobaczyć pokemona borsuka.

- Cześć - zaczął niepewnie. - To wasz pokemon?

- Nie - pokręcił głową Kyle. - Spotkaliśmy go po drodze. Chciałem z nim walczyć i złapać go, ale stracił nagle przytomność.

- I wtedy mogłeś schwytać go do pokeballa - westchnął Jimmy.

- Nie - sprzeciwił się Josh. - Carcajou wyglądał na tak słabego, że dodatkowa "walka" z pokeballem mogłaby go zabić. Dobrze postąpiliście przynosząc go tutaj.

- Ciekawe co doprowadziło go do takiego stanu skoro nie była to walka z tobą - zamyśliła się Alissa.

- Jest wyczerpany - wtrącił się głos Joy. - Mieszka w mieście, gdzie pokemonowi trudno o zdobycie pożywienia.

- Skąd wiesz? - zapytał odruchowo Carter.

- To nie jego pierwsza wizyta w Centrum Pokemon. Co jakiś czas ktoś przynosi go w takim stanie. Ja go leczę, a on wraca w okolice działek.

- Nie ma właściciela? - wolał upewnić się Kyle.

- Trudno powiedzieć... - westchnął Joy. - Carcajou mieszka w Boheme City od bardzo dawna. Zjawił się tutaj jeszcze jako Rascal. Ufny i głupiutki zamieszkał w altance pewnego starszego pana. Tam miał swoją miskę i swoje "królestwo" - nazwał terytorium pokemona. - Zżył się z Boheme City i starszym panem do tego stopnia, że pozostał tu do dzisiaj. Jakieś dwa miesiące temu właściciel altany zmarł. Od tego czasu Carcajou włóczy się po mieście.

- Smutne - przyznał Jimmy.

- To tak jakby stracił swojego trenera - dodał Josh.

- Musimy mu pomóc! - stwierdził starszy z Danielsów.

- Niby jak? - ze strony pozostałych nasunęło się proste pytanie.

- Carcajou nie jest nauczony życia... takiego jakie prowadzą dzikie pokemony - zdefiniował życie na wolności. - Musimy znaleźć mu nowy dom, albo chociaż trenera.

- Dobre sobie - pokręcił głową Joy. - Carcajou są bardzo dumnymi pokemonami. Mówi się, że one same wybierają sobie trenerów. Poza tym myślisz, że nie próbowałem znaleźć mu nowego domu? Tyle że on ma już dwanaście lat. Niewielu jest chętnych do opieki nad tak starym pokemonem, a nielicznych, którzy chcieli się podjąć opieki nad nim sam zniechęcił - wyjaśnił pokrótce.

- Możemy chociaż spróbować - uparł się Kyle.

- Powodzenia. Mam inne plany - odparł ozięble Josh.

- Jakie? - rzucił z wyrzutem jego rywal.

- Muszę stoczyć pojedynek z twoim ojcem, a potem złapać na prom na Black Moon Island - wyjaśnił kierując się do wyjścia.

W pokoju lekarskim rozległy się hałasy. Grupa ruszyła za Joy do bocznego pomieszczenia. Wersalka, na której odpoczywał borsuk leżała przewrócona na boku. Okno było uchylone. Do środka wpadał nieprzyjemny, chłodny wiatr. Carcajou czuł się na tyle dobrze, aby opuścić szpital. Pozostało odnaleźć go.

***

Bracia Daniels, Carter i Alissa dotarli na ulicę Klombów, gdzie wcześniej Kyle i Jim znaleźli pokemona borsuka.

- To tutaj - Christeensen wskazała na dom, którego adres podał im wcześniej Joy.

Był to niski budynek o brudnych oknach i starych, odrapanych drzwiach. Za nim mieściła się drewniana altanka.

Grupa ruszyła w jej stronę.

- Carcajou! Wyjdź! Nie chcemy z tobą walczyć! - zawołał Kyle.

Na ceglanym stole stał borsuk. Spoglądał na trenerów dumnie i gniewnie. Mógł z nimi walczyć nawet na śmierć i życie. Po odejściu staruszka nie robiło mu to żadnej różnicy.

Kyle ostrożnie sięgnął do plecaka po przedmiot zawinięty w papier śniadaniowy. Odpakował z niego czerwony kawał mięsa i położył przed pokemonem.

- Musisz dużo odpoczywać i nabrać sił - powiedział życzliwie Daniels.

Carcajou podszedł do "prezentu" i z całej siły odepchnął łapą. Biedna szyneczka przeleciała nad głowami trenerów, aby ostatecznie spełnić się jako narzędzie zbrodni. Upadając obok drzewa Birich, doprowadziła do zgonu kilku z nich. Carcajou zniknął w ciemnych zakamarkach altany.

- Widzieliście to? - zdenerwował się Kyle. - Co on sobie myśli?


***

Po nieudanej próbie pomocy Carcajou grupa wróciła na kolację do centrum. Joy nigdy nie twierdził, że jest dobrym kucharzem, dlatego też trenerzy przebywający w tutejszym centrum musieli zadowolić się herbatą, zupkami w proszku i suchym chlebem.

- Macie jakiś inny pomysł? - zaczęła Christeensen.

- Nie - odparł krótko Kyle. - Złapać się nie da, jedzenia nie chciał. Nie wiem co możemy zrobić jeszcze.

- Coś na pewno możemy - uparł się Carter.

- I jak? - dosiadł się do nich Joy.

- Smaczne... - powiedziała z wymuszonym uśmiechem Alissa.

- Nie o to pytałem. Chodzi mi o Carcajou.

- Zanieśliśmy mu jedzenie, a dokładnie szynkę. Nie chciał! - rozzłościł się Kyle.

- Nie o to chodzi - pokręcił głową Joy. - Carcajou nie ma już tak mocnych zębów jak kiedyś... Nie mógłby pogryźć niczego twardego.

- A więc o to chodzi... - pokręcił głową Carter. - Spróbujmy raz jeszcze - dodał, wstając od stołu.

- Co chcesz zrobić? - spytał Jimmy.

- Zapowiada się mroźna noc. Spróbuję przynieść Carcajou do lecznicy.

- Jak? - padło następne pytanie.

- Jeszcze nie wiem - powiedział, wychodząc.

***

Było zimno i ciemno. Ogrodowe altanki wyglądały znacznie straszniej niż za dnia. Ciemne figury zlewały się w bezkształtne masy, które były pożywką dla wyobraźni. Na policzku mężczyzny wylądował płatek śniegu. Carter starł go i ruszył przed siebie. Wkrótce wśród cieni rozpoznał altanę, w której mieszkał Carcajou. Borsuk stał na straży swojego "królestwa". Z wielką uwagą wypatrywał płatków śniegu wypadających z granatowych chmur. Na widok zbliżającego się człowieka zjeżył futro. Czerwony pas na jego grzbiecie pokryły płomienie.

- Najważniejsze to być stanowczym - mruknął pod nosem aktor.

Carcajou rzucił się na niego. Pod ciężarem pokemona, mężczyzna przewrócił się na śnieg. W ostatniej chwili osłonił twarz ręką. Borsuk ugryzł go w przedramię. Zęby, mimo że stare i słabe bez większych trudności wgryzły się w skórę.

- A...! - zaskomlał Carter.

Zacisnął zęby i czekał.

- Spokojnie... Nic... Nic ci nie zrobię... Przykro mi z powodu twojego właściciela - zaczął mówić - tu nie chodzi tylko o miskę, prawda? Straciłeś kogoś kto był dla ciebie całym światem.

Kły przestały się zaciskać, a może po prostu to on zaczynał tracić czucie w ręce. Mówił dalej:

- Nikt nie zastąpi tamtego właściciela, ale nie możesz uciec przed tymi, którzy chcą ci pomóc.

Borsuk puścił rękę i zwinnie odskoczył do tyłu. Aktor wstał z ziemi i spojrzał na pokemona. Po jego dłoni pociekło kilka strużek krwi. Carcajou nie pogryzł go mocno.

- Kaja - powiedział ze spokojem pokemon.

Carter skinął głową i wyciągnął z kieszeni kurtki pokeball.

W ten sposób Carcajou znalazł sobie trenera. Nigdy więcej nie musiał obawiać się samotności.

***

Nowo otwarty wydział w instytucie badawczym na Black Moon Island świecił pustkami. Wynajmujący kilka pomieszczeń w piwnicy Robin McIntyre nie pojawiał się w nim zbyt często. Jedynym naukowcem, który pracował tam był starszy mężczyzna o rzadkich siwych włosach i długiej brodzie. Do pomieszczenia zszedł Freddy.

- Dzień dobry! - zawołał.

Profesor zerwał się z miejsca przy stole i ruszył ku drzwiom.

- Mówiłem, aby nikt nie wchodził tutaj bez mojej wiedzy! - upomniał regulatora.

- Pukałem. Nie słyszał pan.

- Czego chciałeś?

- Ja? Niczego - odparł ozięble. - Przysyła mnie Robin. Chce się z panem widzieć.

- Za pewne chodzi o Pierota i Underpierota... - mruknął pod nosem. - Jak wam idą poszukiwania? - dodał znacznie głośniej.

- Jesteśmy w fazie przygotowań. Jeszcze trochę i oba pokemony wpadną nam w ręce.

- Doskonale. Możesz odejść - powiedział profesor.

Gdy drzwi od laboratorium zamknęły się za Freddym starzec wrócił do stołu. Przejrzał jeszcze kilka dokumentów i zwrócił się głową na czarną skrzynię stojącą w centrum pokoju. Pogłaskał ją czule i westchnął wypuszczając z ust szary dym.

- Już wkrótce znajdą Pierota i Underpierota. Nie, nie mów tak! Jesteś najważniejszym elementem mojego planu - mówił do pudła profesor. - Fakt, troszeczkę nabruździłeś, ale jakby spojrzeć na sprawę ze spokojem... Dzięki tobie nasza rozgrywka nabrała rumieńców.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.