Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 5: Pierwsze spotkania

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2014-07-01 08:00:32
Aktualizowany:2014-06-27 21:29:32


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Brudna tablica z nazwą miejscowości, jakby zawstydzona swoim wyglądem, chowała się za wysokimi chwastami. Od niej prowadziła piaszczysta droga do Ortario City. Miasto nie prezentowało się lepiej.

Zaniedbane, odrapane domy, powybijane okna, śmieci walające się pod nogami oraz tynk odpadający od ścian. Wszystko to składało się na wizytówkę Ortario City. Mieszkania były tu tak tanie, bo dla bogatych właścicieli miasta życie ludzi było mało warte. Nie mieszkał tam przecież nikt ważny. Każdy przyjezdny przemykał przez miasto jak najszybciej w obawie przed podejrzanymi typami krążącymi między bramami kamienic, a wąskimi uliczkami.

Ortario City nie było brzydkim miastem. Wystarczyło spojrzeć na nie z innej strony. Co rano słyszałeś wesołe okrzyki bawiących się na osiedlu dzieciaków, kilka starszych kobiet rozwieszających pranie na linkach za oknami serdecznie się pozdrawiało, aby za moment wymieniać się przepisami kulinarnymi. Jak to dziwacznie wyglądało, gdy krzyczały do siebie z okien:

- Steph, trzy jogurty wymieszaj z budyniem!

- Ile!?

- Trzy, kurwa, mówię!

- A skąd ja ci trzy wezmę!?

Popołudniu pojawiało się kilku chłopaków, którzy zarabiali sprzedając leśne kwiaty.

Bracia Daniels maszerowali pustymi uliczkami w poszukiwaniu Centrum Pokemon. Kyle rozglądał się na wszystkie strony próbując wychwycić ukryty gdzieś symbol lecznicy. Więcej beztroski wykazywał młodszy z nich. Stąpał po krawężniku próbując nie stracić równowagi, a przy tym wesoło podśpiewywał:

2 - 7 - 4, nie ze złym pokiem te numery.

Krok za nim podążał Wormly. W końcu Jim zeskoczył z krawężnika i powiedział całkiem poważnie:

- Szkoda, że Alissa nie chciała iść z nami.

Rozdzielili się przy wyjściu z lasu.

- Pewnie walczy już o odznakę...

Kyle zamyślił się. Radość z powodu zwycięstwa nad Zespołem Witamina C szybko przeminęła. Teraz próbował przewidzieć, jak potoczy się jego walka o pierwszą odznakę. Od rana wkuwał na pamięć ataki Koliego. Znał je, ale nadal miał kłopoty z nawiązaniem kontaktu z podopiecznym. Jego taktyka ograniczała się do chaotycznych poleceń, które nie zasługiwały na miano taktyki.

Jak Alissa dogaduje się z Sequelem, a Josh z Bunnym? - myśl nie dawała mu spokoju.

- Czy serio jestem taki beznadziejny? Nie, niemożliwe...

- Dlaczego mówisz do siebie?

Z roztargnienia nie zauważył kiedy zaczął mówić na głos. Zamilkł na moment.

- Jest! - zawołał na widok ponurego budynku Centrum Pokemon.

- Szczurostan - ochrzcił miasto z mniejszym entuzjazmem młodszy Daniels.

Po chwili i Kyle zauważył to, co jego brat: ogromnego, szarego szczura grzebiącego w koszu na śmieci.

- To przecież... - wstrzymał się z wypowiedzeniem nazwy.

- Rathvil! - wykrzyknął wielki mistrz D. - Pragnę wspomnieć, że czuję lęk przed szczurami, a w dodatku zaleca się ostrożność przy spotkaniach Rathvila. Zostawcie go zanim zarazi nas wąglikiem, albo dżumą! - wydarł się.

- Przyda mi się Rathvil - stwierdził.

- Ja też ci się przydam, a nie będę mógł ci pomagać czując obecność tego szczura. Proszę, obiecuję, że będę do ciebie miły przez jakiś czas tylko zostaw to coś - jęczał i zawodził.

- Nic z tego.

W powietrze poszybował pokeball. Na niebie pojawił się Hawk. Ptak zrobił ósemkę nad głowami bohaterów, po czym sfrunął na wysokość Rathvila. Jedno szybkie spojrzenie wystarczyło mu, aby zapoznać się z miejscem walki i przeciwnikiem. Dokładnie przyjrzał się także swojemu trenerowi. Poza momentem złapania, nie miał jeszcze szansy poznać Kyle'a.

- Hawk, atak... Głupia sprawa... Jakie ataki ma Hawk?

Jimmy przewrócił oczyma.

- Z taką wiedzą i umiejętnościami nie mam pojęcia jak wygrasz jakąkolwiek odznakę. Wiatr, Dziobanie, Poirytowanie... - wyliczył znane.

Jastrząb pokręcił głową. Zniecierpliwiony czekał na jakiekolwiek polecenie. Przeciwnik wydawał mu się łatwy do pokonania i bardziej niż obrażeń obawiał się zarazek, jakie może przenosić. Był jednak zbyt zdyscyplinowany, aby samodzielnie poprowadzić walkę.

Wreszcie doczekał się polecenia:

- Hawk! Wiatr!

Pokemon zaczął trzepotać skrzydłami. Silny powiew wiatru przewrócił kubeł na śmieci i zdziwionego Rathvila. Szczur szybko powstał i odwrócił się w stronę Hawka.

- Hh! - wyszczerzył kły, próbując przestraszyć przeciwnika.

- Uważaj! Używa ataku „Suszenia zębów”! - Jim ostrzegł brata.

- Hawk! Nie ulegaj presji! Atakuj! - wydał komendę trener.

Hawk i Rathvil ruszyli na siebie. Doszło do zderzenia. Pokemon ptak z całą siłą uderzył szczura w brzuch. Mimo ciężaru, jastrzębiowi udało się podnieść przeciwnika kilka centymetrów nad ziemię. Ten, nie czując gruntu pod łapami, dał się odepchnąć do tyłu. Zatrzymał się dopiero na ścianie centrum. Zamroczony osunął się na chodnik obok przewróconego kubła.

- Dobra. Dalej. Pokeball - zamachnął się i rzucił.

Kula uderzyła w szczura. Pokemon zmienił się w strumień energii i zniknął we wnętrzu greatballa. Po chwili niepewności urządzenie przestało wibrować. Rathvil został „przyjęty” przez niebieski pokeball. Daniels ze spokojem podniósł go i odetchnął z ulgą. Hawk wylądował przed trenerem i zaskrzeczał dumny z odniesionego zwycięstwa. Ostatni raz był tak zadowolony, gdy ze swoim rodzeństwem przestraszył chmarę Birich przelatujących nad miastem.

- Wo ło! - pogratulował robaczek.

Sukces dużego brata - trenera bardzo go uradował. Nie mógł się doczekać momentu, kiedy sam zawalczy dla miłego chłopczyka-trenera z jakimś (najlepiej niezbyt silnym i szybkim) pokemonem.

- Zaszczurzyło ci się w szeregach - powiedział obojętnie Jimmy.

- Tak? I mówi mi to hodowca poke-robaka? Brakuje ci jeszcze do kompletu pokemonów wszy - warknął Kyle i nie czekając na przyzwolenie brata wyrwał mu włos z głowy.

- Ał! - jęknął Jimmy łapiąc się za głowę.

- Myliłem się. Masz już te pokemony - stwierdził i oddał mu włosek.

Kłócąc się, przekroczyli drzwi centrum.

Miejsce nieznacznie różniło się od lecznicy w Novan City. Wielkością przypominało centrum w Corella Town. Było jednak bardziej chaotyczne. Ławki zajmowały sterty jakichś czasopism, okna zasłaniały szare firany, zaś ściany zamiast białego miały zielonkawy odcień. Po sali unosił się zapach gotowanych warzyw. Tymczasem zamiast siostry Joy w recepcji stało wiadro z mopem.

- Dzień dobry! - zawołał Kyle.

- Ti sla! - odparła przebiegająca obok niego Tesla.

- Mamy zaczekać - oznajmił Jim.

- Ile?

- Sla! - odbiło się echem.

- Kwadrans.

- Rozumiesz, co ona gada? - zdziwił się starszy z braci.

- Pewnie, że nie. Zgaduję...

- Zaraz przyjdzie - uspokoił ich mężczyzna z końca sali.

Miał rację. Z głębi korytarza wynurzyła się pielęgniarka. Nieznacząco różniła się od Joy z Novan City. Była drobna i bardzo szczuplutka. Uniform zwisał z niej jak z wieszaka. Wśród jhnelleowskich pielęgniarek Joy z Ortario City uważana była za "Kopciuszka" - spokojna, uległa i pracowita.

- Tu nie wolno spożywać alkoholu - zagadnęła do mężczyzny Joy.

- To gdzie mam spożywać?

- Może w parku - zaproponowała nieśmiało.

- Nie pójdę do żadnego parku - mówił podniesionym głosem, ale nadal ze spokojem. - Siostra obiecała uleczyć moje pokemony natychmiast, a czekam już czterdzieści minut. Suszyć zaczęło...

- To niech pan to zamknie - poprosiła. - Zaraz się nimi zajmę.

- Nie - usłyszała po raz drugi. - To puszka, a nie butelka.

Pielęgniarka nie miała ochoty na dłuższą sprzeczkę z owym mężczyzną. Pośpiesznie przeszła na recepcję.

- A wam w czym mogę pomóc? - spytała już zza lady.

Kyle wyjął pokeballe zza pasa i położył je przed kobietą. Pielęgniarka westchnęła, jakby chcąc powiedzieć: „mam tyle pracy i ani jednej dobrej wróżki”. W końcu zabrała kule i zniknęła na zapleczu.

- Mówię wam chłopaki... - odezwał się mężczyzna sączący piwo. - Otwieracz do puszek to pestka, ale ten, kto wymyśli zamykacz do puszek dostanie Nobla.

Kyle skinął głową. Niespecjalnie interesowała go rozmowa z nieznajomym.

- Jesteście trenerami? - ciągnął dalej.

- Tak - ożywił się Jimmy.

- Początkujący... - zgadł. - Wyzwaliście już tutejszego mistrza?

- Właśnie się do niego wybieramy - oznajmił Kyle, aby uniknąć dalszych pytań.

To jednak nie zniechęciło jego rozmówcy.

- Matt Novy - przedstawił się, wyciągając na przywitanie rękę.

- Kyle Daniels - odwzajemnił własnym imieniem i nazwiskiem.

Matt Novy był średniego wzrostu mężczyzną przed trzydziestką o krótkich, czarnych włosach i delikatnym zaroście na twarzy. Uwagę Danielsa przykuł jednak niewielki symbol reprezentacji Jhnelle na czerwonej torbie trenera.

- Bierzesz udział w zawodach? - spytał odruchowo.

Matt pokiwał głową.

- Może - odparł niezdecydowany. - Mam coś, co może ci się przydać - zmienił temat. - Jak już pokonasz lidera to... - zaczął szukać po kieszeniach brązowych spodni. W końcu wyjął kilka drobiazgów: klucze, papierek po gumie, agrafkę i otwieracz do butelek. Spod nich wydostał brązową kartę z rysunkiem rozdartego drzewa. - To, to powinno ci się przydać - stwierdził, wręczając ją starszemu chłopcu.

- Co to jest? - zmarszczył brwi Jimmy.

Kyle obejrzał ją. Rozpoznał symbol ligi w dolnym, lewym rogu karty.

- Umiejętność. To znaczy opis umiejętności - precyzował. - Używasz jej, aby pokemon mógł wykonać specjalny atak - objaśnił bratu.

- Dokładnie - przytaknął Matt. - Ta, nazywa się "Cięcie".*

- Fajnie... - przyznał chłopiec.

- Umiejętności są raczej rzadko używane w walce. Dużo przydatniejsze są podczas podróży. Dzięki nim pokemon może przecinać wysokie trawy, albo latać lub pływać z trenerem na grzbiecie - ciągnął wykład. - Umiejętności to nauka współpracy trenera z pokemonem - wyrecytował.

Kyle przez moment zastanawiał się, czy kiedykolwiek uda mu się osiągnąć taką nić porozumienia z pokemonami, które złapał. Poniekąd obawiał się swoich nowych podopiecznych.

- Dzięki - rzucił pośpiesznie.

Kilka minut później za ladą pojawiła się siostra Joy z pokemonami Matta i Kyle'a.

- Teraz mogę walczyć o odznakę - westchnął ciężko.

Z jednej strony chciał jak najdłużej odwlekać moment walki, zaś z drugiej chciał mieć to, jak najszybciej za sobą.

- Możemy iść najpierw do muzeum? - spytał Jim.

- Jakiego muzeum?

- Muzeum Gór Mglistych - wtrącił się Novy. Jednym ruchem zgarnął swoje pokeballe z lady do plecaka i kontynuował: - Muzeum jest poświęcone Ortario City i pobliskim Górom Mglistym. Właśnie tam się wybieram.

- Możemy? Możemy? - zaczął skomleć Jimmy. - Chcę zobaczyć zdechłe pokemony. Już o nic cię nie poproszę. Możemy? Możemy?

Wyglądał jak Dexter błagający Kyle'a, aby ten nie łapał Rathvila.

- Nic z tego. Chcę zdobyć odznakę i ruszać dalej.

Błagalny wzrok Jima zniknął z jego okrągłej buzi. Zastąpiło go złośliwe spojrzenie "małego gnoma".

- Wolę muzeum i poke-trupy zamiast oglądania twojej porażki!

Kyle zacisnął pięść. Przez moment chciał uderzyć siedmiolatka. Opanował się.

- Mam rozwiązanie! - oznajmił Matt. Dla bezpieczeństwa stanął pomiędzy braćmi. - Młody może iść ze mną, a ty w tym czasie wygrasz odznakę. Dobry plan?

- Mi pasuje! Matt, jesteś fajniejszy niż mój brat! - zawołał szczęśliwy siedmiolatek.

***


Słowa „Nash Cawdor” i „optymizm” nie pojawiały się w tych samych zdaniach. Chyba że ktoś chciał wskazać ich sprzeczność. Lider stadionu w Ortario City każdego dnia wstawał lewą nogą. Zawsze znalazł się powód, aby ponarzekać: brzydka pogoda, chuligani niszczący tablicę przed wejściem, bałagan na arenie lub kłótliwy trener. Marudzeniem bliżej mu było do „pana Snubbulla”, niż do dwudziestotrzyletniego mężczyzny.

Jego złość wywoływały częste przegrane. Na dziesięć walk udawało mu się wygrać jedną lub dwie. Dzisiaj był wyjątkowo niezadowolony. Pokonała go dwójka początkujących trenerów.

- Czyżby trenerzy byli coraz lepsi, a może to ja słabnę? - myślał.

Spośród ośmiu liderów Jhnelle był zdecydowanie najsłabszy. Zastanawiał się, w czym tkwi problem. Solidnie trenował, a jego pokemony były silne. Nie przychodziło mu do głowy, że problem tkwi w taktyce, a właściwie w jej braku. Ową "taktykę" Nash zawarł w czterech zasadach. Dumny ze swej „filozofii” walki, umieścił owe przykazania przed wejściem na stadion. Drewniana tablica głosiła:

1. Pojedynki służą podniesieniu umiejętności.

2. Jedynie ofensywne działania przynoszą efekt.

3. Pokemon musi być silny i brutalny.

4. Opery mydlane i teleturnieje pomagają w hartowaniu umysłu.

Tablica była jak ściąga, z której korzystał każdy wyzywający mistrza trener. Wystarczyło wyciągnąć wnioski z zapisków. Dzięki niej Josh, a potem Alissa zdobyli swoje pierwsze odznaki.

Kyle niepewnie zmierzał w stronę areny. Towarzyszyło mu dziwne zdenerwowanie. Spocone dłonie ukrył w kieszeniach czarnej kurtki, a ponure spojrzenie skierował na chodnik. Nie potrafił jedynie ściszyć bicia serca. Przekroczył próg hali pośpiesznym krokiem, nie zwracając uwagi na tablicę przed wejściem. Wewnątrz królowały cisza i ciemność.

- Jest tu ktoś?

Jego głos rozniósł się echem po sali. Arena wydawała się pusta. Po omacku przeszedł jeszcze kilka kroków.

- Chciałem... Chciałem walczyć o odznakę - powiedział nieco odważniej.

- Dobrze trafiłeś - odbiło się echem. - Witam!

Ogromne reflektory rozświetliły salę. W pierwszym momencie światło oślepiło Kyle'a. Po kilku sekundach otworzył oczy i spojrzał na lampy ustawione na rusztowaniach "ozdabiających" boczną ścianę. Za ogromnymi lampami stał chuderlawy chłopaczek. Nie wyglądał jednak na właściciela owego głosu. Daniels rozejrzał się w poszukiwaniu swojego przeciwnika. Następną rzeczą jaką ujrzał przed sobą były skalne dekoracje.

- Kamienne pole - wyszeptał.

Słyszał o polach tematycznych, ale dotąd walczył wyłącznie na klasycznym. Arenę walki stanowił prostokąt o wymiarach zbliżonych do boiska szkolnego w Corella Town. Przyozdabiały go kamienie, głazy i ziemia. Ozdoby imitujące górską drogę utrudniały widoczność, a to z kolei uniemożliwiało pełną kontrolę pokemona.

Na środku pola stał Nash. Był on dobrze zbudowanym chłopakiem o czarnych, dłuższych włosach i bardzo jasnej cerze.

- Jestem Nash Cawdor, lider sali w Ortario City - przedstawił się.

- Kyle.

- Mam nadzieję, że znasz zasady pojedynków. Tłumaczyłem je już dwójce trenerów z Corella Town i nie mam ochoty robić tego po raz trzeci.

- Walczyłeś już z Joshem i Alissą?

- Trzeci dzieciak z Corella Town - zachichotał nerwowo.

Rodzinne miasto Kyle'a stanowiło dla lidera największą motywację. Nie mógł przegrać trzeci raz z kimś z Corella Town.

Chłopak odpowiedzialny za oświetlenie zsunął się z rusztowania i zajął miejsce sędziego.

Daniels wyciągnął spod koszulki złotą obrączkę. Ucałował ją i schował z powrotem.

- Pojedynek jeden na jeden! - zawołał.

- Już? - zdziwił się wybity z myśli Kyle. - Koli! Wybieram cię! - zarządził.

Pokeball uderzył o podłogę. Z jego wnętrza wyłonił się trawiasty kot. Bojowo nastawiony najeżył sierść na grzbiecie.

- Kolejna zabaweczka... - mruknął Nash.

Jego umysł stopniowo ogarniała wściekłość, która towarzyszyła mu przy każdym starciu. Poprzednio nie docenił pokemonów z Corella Town, co kosztowało go utratę odznak. Nie miał zamiaru popełnić tego samego błędu.

- Roxer! - wrzasnął.

Wziął zamach i rzucił przed siebie pokeball. Kula uderzyła o ziemię i otworzyła się. Ogromny strumień energii wystrzelił w powietrze. Na przeciw Koliego stanął stwór zbudowany z kamieni.

Mocne łapy nie kończyły się ani palcami, ani pazurami, tylko głazami przypominającymi łby jakichś stworzeń. Zupełnie jakby na dłonie założone miał rękawice bokserskie. Monstrum miało ponad pięć metrów wysokości. Z trudem wyszukał stojącego na ziemi kota. Dziwaczny grymas twarzy Roxera przypominał zadowolenie.

Zdenerwowany Koli najeżył się jeszcze bardziej.

- Roxer - zaczął wielki mistrz D. - Wielki, groźny i kamienny.

- A może coś więcej?

- A co ja jestem? Encyklopedia? - oburzył się Dexter. - Nie wiem... Mogę dodać, że jest prawdopodobnie powolny.

- Prawdopodobnie?

- Wygląda na ciężkiego, a to zawsze jest trudniej się poruszać - stwierdził.

Daniels schował urządzenie do kurtki. Mógł liczyć jedynie na Koliego i przewagę typu.

- Zniszcz to zielone cholerstwo! - wrzasnął Nash.

Na hasło Roxer ruszył w stronę trawiastego kota. Ten uskoczył w ostatniej chwili...

***


Muzeum gór Mglistych mieściło się w jednej ze starszych kamienic. Na parterze znajdowały się fotografie pierwszych mieszkańców miasta, które z braku pieniędzy odsprzedali ich potomkowie. Na piętrze prezentowano znaleziska z gór: szkielety Pichu i Pikaczu, kilka kolorowych głazów i prymitywnych narzędzi.

Jimmy przypatrywał się eksponatom, co moment wzdychając głośno. Powoli zaczynał żałować, że nie wybrał się na walkę brata.

- Z pewnością byłoby ciekawiej - mruknął do siebie.

Znudzony zaczął przyglądać się innym zwiedzającym. Byli o wiele ciekawsi od nudnych wywodów przewodniczki. W szczególności upodobał sobie młodą dziewczynę.

Dziewiętnastolatka wyróżniała się dzięki łososiowej sukience w kwiecisty wzór. Była wysoka i chuda, blond włosy zaś upięte miała w kok. Oczy przysłaniały ciemne okulary. Tuż za nią chodził dwunastoletni chłopiec. Daniels uznał go za brata dziewczyny. "Braciszek" wydawał się jeszcze bardziej znudzony niż Jim.

- Chodź już - niecierpliwił się Michael. - Kogo obchodzi ten cały śmietnik? - mruczał. - Angela, chodźmy stąd!

Dziewczyna nie odezwała się ani słowem. Pochłonięta wystawą, nie dawała wyprowadzić się z transu. Nie przeszkadzała jej nawet przynudzająca przewodniczka wycieczki muzealnej.

Okrągła, brązowa twarz i siwe niczym lukier włosy upodabniały kustoszkę do pączka. Kobieta opowiadała o historii miasta najnudniej jak tylko potrafiła. Recytowała z pamięci daty oraz procenty. Jej monotonny głos przywodził na myśl automatyczną sekretarkę. Zdania zlewały się w ciąg bezsensownych słów. Zniecierpliwieni uczestnicy wycieczki rozglądali się na boki w poszukiwaniu ucieczki przed nudą.

- Pączek z funkcją automatycznej sekretarki - przeraził się Matt Novy.

- Dlatego w 1952 roku ludność Ortario...

- Przepraszam - przerwał jej męski głos.

Ktoś westchnął z ulgą. Rudowłosy mężczyzna, który przerwał monolog stał się bohaterem grupy.

- Mam pytanie. Co to jest? - wskazał na dziwaczną rzeźbę.

Rzeźba, a właściwie budowla złożona była z dziesięciu kamiennych kolumn stojących w równych odstępach. Na nich ułożone były poprzeczne belki, których zadaniem było łączyć konstrukcje. Z lotu ptaka wzór tworzył gwiazdę.

- Bardzo dobre pytanie... Panie... Panie...

- Alex Wolfberg - dokończył za nią.

- Panie Wolfberg - przemówił pączek. - To rekonstrukcja megalitu. Kiedyś identyczne budowle znajdowały się na terenie całego Jhnelle. Ostatni legł w gruzach na początku lat dziewięćdziesiątych. Ich funkcja nie jest nam znana. Prawdopodobnie pełniły role kalendarzy wyznaczających ważniejsze święta.

- A gwiazda? Czy takie wisiorki z gwiazdą mają jakąś wartość? - rzucił kolejne pytanie.

- Nie, nie wydaje mi się - odparła przewodniczka.

- "Czarna gwiazda", którą tworzyły megality to także symbol boga głupoty - wtrąciła się dziewczyna w ciemnych okularach.

- Boga głupoty? - powtórzył Jim.

- Pierot to bożek błazen. Patron szczęścia, pobłażliwości i żartów... - wyjaśnił mu Matt.

- Tak, to jedna z teorii - mruknęła "kobieta - pączek".

- To nie jest teoria. To akurat fakt. Tak samo jak to, że Czarna Gwiazda symbolizowała Pierota - obruszyła się Angela.

- Co nie znaczy, że budowle były hołdowane jakiemuś tam przygłupowi - postawiła na swoim kobieta. - Skończyliśmy rozmawiać o bzdurach? W takim razie chciałabym wrócić do liczby ludności Ortario City w latach osiemdziesiątych.

Alex opuścił wystawę przed końcem wykładu na temat historii Ortario. Wolnym krokiem przeszedł przez ulicę i pokierował się w stronę hotelu.

Pierot? Czarna Gwiazda? Megality? Zastanawiał się, dlaczego ludzie w dawnych czasach wszystko wiązali z pokemonami? Istny obłęd.

Zerwał z szyi naszyjnik, który przed kilkoma dniami ukradł z Novan City. Nie wydawał mu się już taki ładny. Nie zastanawiając się, ile może być warty rzucił go za siebie. Jego uwagę przykuł ogromny napis: "lombard". Przed opuszczeniem Ortario City chciał mieć jakąś pamiątkę. Postanowił włamać się tam dzisiejszej nocy.

- Nie ma problemu. Musi się udać... - szepnął do siebie.

***


Walka Kyle'a z Nashem miała podobny przebieg do poprzednich. Roxer atakował na oślep, co popadnie do momentu, aż trafi przeciwnika.

Koli raz jeszcze użył ataku ostrym liściem. Chmara liści poszybowała w stronę olbrzyma. Niestety większość z nich chybiła, a pozostałe wyrządziły mu niewielką krzywdę.

- Koli, raz jeszcze - poprosił trener.

Zmęczony kot uskoczył od ciosu i ponownie zaatakował ostrym liściem. Skutek był podobny do poprzedniego ataku.

Danielsowi od dawna brakowało pomysłów. Co gorsza, Koli tracił siły. Jego ruchy były wolniejsze, a ataki coraz słabsze.

Nash dyszał głośno. Wydawał się być bardziej zmęczony, niż Koli, czy Roxer. Nie było w tym nic dziwnego. Lider całą walkę wydzierał się na pokemona, gestykulował, chodził po sali przyglądając się walce z różnych punktów, a czasem kopał w coś jakby chcąc wyładować złość.

- Jak poradzili sobie Josh i Alissa? - zastanawiał się Kyle.

Z przerażeniem przypatrywał się Nashowi. Lider drżał z wściekłości. Zaciskał zęby i tylko od czasu do czasu wykrzykiwał obraźliwe epitety pod adresem Danielsa.

- Zniszczę cię! Zobaczysz! Ty jebana zabaweczko!

- Koli nie jest żadną zabaweczką! - oburzył się chłopak.

Do głowy przyszedł mu plan. Po głowie biegały mu różne myśli. Mimo przewagi typu, Koli był o wiele słabszy od doświadczonego Roxera. Daniels przypomniał sobie reguły pojedynku.

- "Walkę wygrywasz jeżeli przeciwnik wycofa się, pokemon przeciwnika zostanie znokautowany lub opuści pole walki" - zacytował.

- Koli! Nie atakuj! Wycofuj się w moją stronę. Niech Roxer atakuje!

Kot spojrzał na trenera. Nie miał wyboru. Złapał oddech i posłusznie wykonał polecenie.

- Ty! Ty gnojku! Tylko na tchórzostwo cię stać? Trzeci trener z Corella Town! Liczyłem, że będziesz choć w połowie, tak dobry jak twoi poprzednicy!

Walka przybrała dziwaczny obrót. Oglądając ją z boku można było odnieść wrażenie, że Koli i Roxer bawią się w berka. Ogromny, kamienny stwór biegał po polu za swoim (kilkanaście razy mniejszym) przeciwnikiem próbując go trafić wielką pięścią. Co chwila chybiał, niszcząc kolejne skały. Kurz i drobne kamienie latały w powietrzu. Roxer rzucił się na trawiastego pokemona. Ten po raz kolejny uskoczył. Kamienny gigant uderzył w ziemię. Powstał dość szybko jak na swoją wagę i niezgrabne cielsko. Podobnie jak jego trener czuł narastającą złość.

- Roxer, rzut głazem! - wydarł się lider.

- Koniec walki! - ogłosił sędzia. - Zwycięzcą pojedynku zostaje Koli.

Roxer spojrzał na równie zdziwionego jak on sam lidera.

- Jak to?

Szał Nasha minął z ogłoszeniem końca walki przez sędziego. Koli siedział na jednym z ostatnich nierozbitych głazów i lizał szare od kurzu łapki. Po chwili Nash zrozumiał. Roxer stał za polem walki. W szale nie zauważył, kiedy jego pokemon opuścił arenę.

- Jasny gwint... - przeklął. - Młody. Dobre.

- To... ja wygrałem? - nie mógł uwierzyć Kyle.

Lider skinął głową.

Na twarzy Danielsa pojawił się lekki uśmiech. Poczuł jak ogromny ciężar spada z jego pleców. Mógł odetchnąć. Odniósł pierwsze zwycięstwo. Na ten moment nie liczył się sposób w jaki pokonał Nasha, ani ile musiał włożyć w walkę. Ważniejsze było dla niego to, że potrafił porozumieć się ze swoim pokemonem.

- Wygraliśmy... - szepnął. - Koli, udało nam się! - zawołał odważniej.

- Koo! Koli! - odpowiedział zadowolony pokemon.

Do uradowanych trenera i pokemona podszedł Nash. Wyjął z kieszeni mały przedmiot i wręczył go zwycięzcy pojedynku.

- Odznaka Gór - powiedział. - To dowód, że posiadasz siłę i jesteś na dobrej drodze po tytuł mistrza.

Kyle przyjął odznakę. Nagroda za wygraną walkę wyglądała bardzo skromnie. Przypominała odznakę jaką można było otrzymać w mieście Pewter w Kanto.

***


Kyle Daniels stał w budce telefonicznej i dzwonił do domu. Po kilku sygnałach telefon odebrał ojciec.

- Tato?

- Kyle?

- Nie uwierzysz! Pokonałem Nasha. Mam pierwszą odznakę! - powiedział rozparty dumą.

- Żałuję, że nie oglądałem twojej walki. Na pewno nie dałeś mu najmniejszych szans - Henry wyobraził sobie pojedynek syna z liderem Ortario. Nie przypuszczał, że syn wygrał tylko dzięki odrobinie szczęścia.

- Tak... - mruknął. - Muszę już kończyć - dodał. - Do zobaczenia w Boheme City - powiedział i odłożył słuchawkę.

Nie chciał chwalić się i opowiadać w jaki sposób zwyciężył. Nie liczył się styl, a końcowy efekt. Przynajmniej w to, chciał wierzyć.

Z ulicy Historycznej wyłonili się Matt i Jimmy. Kyle ruszył w ich stronę.

- Wygrałem odznakę - pochwalił się na wstępie. - A jak było w muzeum?

- Dostaliśmy okropnego przewodnika - westchnął młodszy brat.

- Pączkomon z funkcją automatycznej sekretarki - pokiwał głową Matt. - Ale fajnie było. Muszę skoczyć po jednego browarka i ruszam do Novan City. Trzymajcie się - powiedział na pożegnanie.

Przed Danielsami ciągnęła się długa droga prowadząca przez Góry Mgliste.

___________________________

* Rozmowa o umiejętnościach to pozostałość po poprzedniej koncepcji, gdzie pokemony uczyły się ataków poprzez TM/HM jak w grach. Niestety, a może stety okazało się, że takie rozwiązanie nie przypadło do gustu czytelnikom, a więc wycofałem ten pomysł.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.