Opowiadanie
Opowieści z Cyfrowego Świata - Lato w Sennej Dolinie
Letni festiwal digimonów
Autor: | O. G. Readmore |
---|---|
Serie: | Digimon |
Gatunki: | Przygodowe |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2014-06-03 08:00:55 |
Aktualizowany: | 2015-07-28 21:54:55 |
Następny rozdział
Letni festiwal organizowany przez digimony z Sennej Osady był największym wydarzeniem od morza, aż po Góry Ciszy, między którymi znajdowała się owa wioska. Maluchy z niecierpliwością wyczekiwały letniego przesilenia Słońca, kiedy to noc była najkrótszą, a dzień najdłuższym w roku. Wtedy to odbywał się festiwal będący zwiastunem nadchodzącego lata. W Sennej Osadzie, która przez większą część roku, jak nazwa wskazywała, nic się nie działo, zaczynała tętnić życiem. Muzyka, głośne przedstawienia, zapachy pieczonych owoców i warzyw, stragany z najróżniejszymi artykułami wabiły do wioski każdego digimona. Jednak z największą ekscytacją wyczekiwano ogniska. W samym sercu osady ustawiano górę drewna, którą następnie podpalano. Potem wszystkie digimony siadały przy ognisku opowiadając sobie różne historie. Według zwyczaju festiwal kończył się w momencie, kiedy ostatnia iskierka ogniska dogasała, aby jednak nie przeciągać imprezy w nieskończoność jakiś digimon zwykle gasił ogień przed świtem.
Niski stwór, przypominający starszą kobietę, o bladej cerze i siwych włosach spiętych w kok wyszedł przed swój dom. Nazywała się Babamon. Była najstarszym i ponoć najmądrzejszym digimonem na świecie, a przynajmniej w wiosce, czego byli pewni wszyscy mieszkańcy Sennej Osady. Nie była ich przywódczynią, ale wszyscy liczyli się z jej zdaniem. W dłoni zawsze trzymała miotłę, która służyła za laskę do podpierania się. Była ona niczym berło królowej, symbol Babamona i jej mądrości. Jak każdego poranka wstawała, unosiła głowę i spoglądała w niebo.
- Babamonie! Babamonie! - rozproszyły ją głosy małych digimonów.
Tuż obok stały trzy maluchy, które wykluły się z jajek niecały miesiąc temu.
- Będziesz na festynie? - spytał jeden.
- Festiwalu - poprawił go drugi.
- A co to za różnica?
- Będziesz? - ponowił pytanie trzeci. - Ja nie mogę się doczekać.
- Tak, będę. Jak co roku - odparła z uśmiechem.
- Nie męczcie jej tak! - upomniał je Elecmon. - Idźcie się pobawić! - nakazał.
Maluchy posłusznie odeszły. Ich natura i niewinność nakazywały im słuchać poleceń starszych digimonów.
- Przepraszam za nie.
- To tylko dzieci - westchnęła staruszka. - Nie przeszkadzały mi.
- Wolę chuchać na zimne. Będziesz opowiadała podczas ogniska, a więc lepiej żeby dzisiaj nikt cię nie męczył.
Babamon spojrzała w kierunku Elecmona. Jej rozmówca był zwierzakiem o długich króliczych uszach, czerwonej sierści, niebieskiej grzywce i piórach wyrastających z grzbietu.
- Chwileczkę?! Sugerujesz, że jestem stara?
- Nie! Nic z tych rzeczy! Po prostu masz opowiadać i... - zaczął się niezręcznie tłumaczyć.
- W porządku. Powiedz mi lepiej, czemu tak się przejmujesz tym festiwalem.
- Jak to dlaczego? W tym roku to ja odpowiadam za organizację i chcę, żeby wszystko wyszło jak najlepiej... Nie, nie jak najlepiej - poprawił się. - Wszystko ma wyjść tak jak sobie zaplanowałem. Muszę jeszcze sprawdzić ochronę, stoiska... - wymieniał.
Babamon zaś spoglądała w niebo z niepokojem. Chociaż na jego tle nie było widocznej nawet najmniejszej chmurki czuła, że do Sennej Osady coś się zbliża.
- Słuchasz mnie w ogóle? - spytał Elecmon.
- Coś się wydarzy...
- Tak, letni festiwal - odparł.
- Nie... Czuję, że coś nadchodzi.
- Burza? No, nie... - jęknął zmartwiony. - Niech jeszcze się okaże, że nie będziemy mogli rozpalić ognia.
- Nie, to nie burza. To coś innego. Każ strażnikom być czujniejszym - upomniała go.
Letni festiwal ściągał do Sennej Osady najróżniejsze digimony. Niektóre przebywały setki mil, aby móc uczestniczyć w festiwalu, inne trafiały tu przez przypadek, zawsze trafiały się też takie, które wyłącznie szukały guza, ale dzięki im wszystkim wioska na jeden dzień stawała się częściom ogromnego świata Digimon. O poranku do osady dotarło kilka zwierzaków, których nikt nigdy wcześniej nie widział na festiwalu. Była to pospolita zbieranina Gazimonów i Pagumonów, ale niepochodzących z okolicy. Na przodzie grupy szedł Gazimon. Miał długie poszczerbione uszy, blado błękitne futerko, ogonek, mały pyszczek i długie pazury. Bez problemu poruszał się na tylnych łapach, chociaż równie dobrze mógł chodzić na czterech łapach. Tuż za nim podążały dwa większe Gazimony oraz jeden Pagumon, którego najprościej można określić mianem "młodego Gazimona". Ich pochód zamykał szlamowy digimon, Raremon, którego nieprzyjemny zapach nie przeszkadzał wyłącznie jego towarzyszom.
- Zacynam załować, że psybyliśmy tutaj - stwierdził sepleniący Gazimon.
- Ten cały festiwal jest to kitu! - zawtórował mu drugi.
- Rozejrzymy się, a jak będzie nudno to spadamy - odpowiedział przywódca grupki.
- E... - wydusił z siebie wielki Raremon, a następnie podszedł do stoiska z wypiekami, przy którym znajdowała się ptasi digimonka Biyomon. Różowa papuga omal nie straciła przytomności, wdychając śmierdzący odór szlamowego potwora.
- Co podać? - zapytała grzecznie.
- Mniam, mniam - sapnął Raremon.
- Te, ślicznotka, poczęstuj nas czymś - odezwał się jeden z grupki.
- Może grzeczniej? - zapytała, mierząc ich wzorkiem.
- Ty, mojego kolegi nie ucz manier - wtrącił się Pagumon.
- A twoi rodzice wiedzą, że szlajasz się z takimi typami? - odburknęła mu.
- Ja ci zaraz - zawarczał maluch.
- Spokojnie, panowie - uciszył ich przywódca. - Myślę, że rozmowa z nią nie ma większego sensu - powiedział, zabierając ze straganu ciastko.
Biyomon już chciała coś powiedzieć, jakoś zareagować, ale była sama, a ich było pięciu.
- Szukacie kłopotów?
Obok straganu pojawił się Elecmon. Tuż za nim stało kilka silniejszych digimonów wyznaczonych do pilnowania porządku.
- To jak? - powtórzył zaczepnie. - Szukacie kłopotów?
Gazimon nie dał po sobie poznać strachu, chociaż perspektywa walki z tubylcami nie uśmiechała mu się.
- Nie... My tylko kupujemy coś na ząb - powiedział ze spokojem i pokazał ciastko trzymane między pazurami. Bez słowa położył na straganie złoty pieniążek i odszedł. - Chodźcie, panowie...
Elecmon odprowadził ich wzrokiem, a Biyomon westchnęła z ulgą.
- Dzięki. Sama bym sobie z nimi nie poradziła.
- Mam nadzieję, że nie będą sprawiali kłopotów - odparł zmartwiony królik.
Letni festiwal rozpoczął się na dobre.
W tym samym czasie w świecie ludzi rozpoczynało się upalne lato. Mieszkańcy Thorndale mówili, że jest to najgorętszy czerwiec od ponad dekady. Młodsze osoby, takie jak chociażby Jason Riley, nie widziały niczego nadzwyczajnego w pogodzie. Lato musiało być ciepłe, tak jak zimna mroźna. Większość dzieci wyjeżdżała na ten okres nad morze lub w góry. Zawsze jednak zostawały takie, które nie miały z sobą co zrobić, a więc pozostawał im dom, park lub boisko szkolne.
Piętnastoletni Jason leżał na ławce i przyglądał się chłopakom grającym w hokeja na boisku nieopodal. Rozleniwiony rozpoczęciem się wakacji i upałem przeciągnął się, a następnie nakrył głowę gazetą, aby osłonić się od słońca.
- Mam dość! Jest za gorąco na grę - dobiegł go zadyszany głos.
Chłopak zrzucił bluzę na ziemię i spojrzał w górę. Nad nim stał Ian Peters. Ubrany był w spodnie za kolana oraz czerwoną koszulkę. Ciemne włosy, ale nie tak ciemne jak włosy Jasona, ukrywał pod czapką odwróconą daszkiem do tyłu.
- Słyszałem, że w tym sklepie mają fajne i tanie rzeczy - dodał Ian, czytając ogłoszenie z gazety bezwładnie spoczywającej na twarzy przyjaciela.
Chłopak w końcu podniósł się z ławki i odczytał treść reklamy na trzeciej stronie:
"Antykwariat pana Hendersona zaprasza na wielkie otwarcie".
- Wczoraj... - mruknął Jason, sprawdzając datę na gazecie. - Chcesz iść?
- Nie - pokręcił głową Ian. - Dzisiaj nie mogę.
Tego dnia myśl o antykwariacie wracała do Jasona, co jakiś czas. Wracając do domu specjalnie wybrał dłuższą drogę alejkami, aby móc przejść obok antykwariatu. Sklep ze starociami kojarzył mu się z jego dziadkiem, który kiedyś prowadził swój własny antykwariat.
Nowo otwarty sklep Hendersona znajdował się w pawilonie, w którym niegdyś prowadzono pralnię. Nad szklanymi drzwiami mieścił się szyld "u Hendersona". Okna wystawowe zdobiły stare książki i mosiężne lustro.
Jason zbliżył się do witryny, gdzie ujrzał starszego pana stojącego za ladą oraz dwie osoby snujące się między starymi regałami. Z lekkimi obawami wszedł do środka. Jego wejście obwieścił dzwoneczek zawieszony nad grubymi, drewnianymi drzwiami.
- Dzień dobry - powiedział, zamykając za sobą drzwi.
Sprzedawca uśmiechnął się życzliwie.
- Cześć! - odpowiedziała mu dziewczyna.
Była to wysoka i szczupła piętnastolatka. Miała na imię October, ale pomimo październikowego imienia nikomu nie kojarzyła się z jesienią. Wydawała się zawsze pogodna niczym pierwszy dzień wiosny. Miała długie do ramion, rude włosy, które na co dzień dla wygody spinała w kitkę oraz duże zielone oczy. Ubrana w jasną bluzeczkę i jeansowe spodnie, które miały typowo męski krój. Podobnie jak Ian chodziła z Jasonem do jednej klasy.
- Znalazłaś coś ciekawego? - zapytał Riley.
Dziewczyna zmarszczyła rude brwi.
- Ojciec chciał, abym kupiła sobie jakiś prezent na urodziny - westchnęła znużona.
- Najlepszego.
- Dzięki, ale to dopiero za trzy tygodnie - rzuciła na oko.
- Masz fajnych rodziców. Moi co roku kupują jakiś sweter, albo piżamę, a nowego kija do hokeja nie mogę się doprosić - mruknął pod nosem.
- Urok rozwiedzionych rodziców - zakpiła z sytuacji w swojej rodzinie.
- Jeśli mogę coś ci doradzić - wtrącił się sprzedawca. - To jest bardzo ładne - powiedział, pokazując Jasonowi i October wisiorek.
Na rzemyku zwisał kawałek przejrzystego kamyka o bardzo nieregularnym kształcie. Wyglądał jak przypadkowy odłamek jakiejś skały, ale mimo to był bardzo ładny.
- Nic specjalnego - mruknął chłopak.
- A ja uważam, że jest całkiem fajny- wtrącił się ktoś trzeci. - Wygląda na jakiś rzadki minerał.
Dopiero teraz Riley zauważył wysokiego bruneta o orzechowych oczach.
Nazywał się Aiden Jamieson. Był w wieku Jasona, ale chodził do przeciwległej klasy. Chłopcy znali się jedynie z widzenia, chociaż mieszkali na tym samym osiedlu. Czasami przechodząc obok siebie jeden z nich przebąkiwał pod nosem: "cześć", na co drugi odwzajemniał przywitanie nieśmiałym skinięciem głowy.
- To kawałek skały, który przywędrował z bardzo odległych stron - wyjaśnił sprzedawca. - Nie znam jego historii, ani dokładnego miejsca pochodzenia, ale zapewniam cię, że jest to bardzo niezwykły amulet. Jestem pewny, że nieraz przyniesie ci szczęście.
- Chyba go wezmę - zdecydowała October. - Ile kosztuje?
- Jest twój - odpowiedział pośpiesznie pan Henderson. - Niech to będzie prezent urodzinowy ode mnie - dodał, szczerząc zęby.
Dziewczyna podziękowała uśmiechem i założyła wisiorek.
- Ma pan ładną dżunglę - zwrócił uwagę Aiden, spoglądając w okno w tylnej części sklepu.
Za antykwariatem znajdował się ogródek. Był to niewielki obszar otoczony drucianym płotem. Część ogrodzenia leżała w trawie, sforsowana przez rozrastające się drzewo, wokoło którego leżało mnóstwo jabłek. Większą część miejsca porastały bluszcze, mlecze i czerwone maki. W samym centrum stała stara, kamienna studzienka. Mimo że ogródek znajdował się za budynkiem, idąc ulicą łatwo można było dostrzec wyglądające zza budynku wysokie trawy i chwasty.
- Owoce gniją, chwasty rosną, a studnia dawno wyschła. Poprzedni właściciel strasznie go zaniedbał - westchnął pan Henderson. - Gdybyście czegoś potrzebowali będę na zapleczu - ogłosił po krótkiej pauzie.
Tak się złożyło, że cała trójka opuściła sklep w tym samym momencie, chociaż nie przyszli tutaj razem. Jason i Aiden zatrzymali się na schodach dyskutując o czymś. Prawdopodobnie była to ich najdłuższa rozmowa w życiu. October stanęła w bezruchu na ostatnim stopniu. Na wprost niej znajdował się zaniedbany ogródek.
- October...- usłyszała cichutkie zawodzenie. - Podejdź do mnie...
Delikatny, nawołujący ją głos bardzo jej się spodobał. Ruszyła przed siebie. Im bliżej dzikiego ogrodu była tym smutniejszy wydawał jej się głos. Mimowolnie podeszła do studzienki i oparła się o drewnianą klapę zakrywającą ją.
- October... October... - zdawała się mówić studnia.
Dziewczyna oparła dłonie na drewnianej klapie i przybliżyła głowę, aby móc lepiej słyszeć cieniutki głosik. Niespodziewanie klapa załamała się. Dziewczyna straciła równowagę i z hukiem spadła w dół.
- October! - wrzasnął Jason.
Obaj z Aidenem intuicyjnie podbiegli do studni.
- Nic ci nie jest? - zawołał pierwszy z nich.
- Nie - odparła, wstając na równe nogi. - Strasznie ciemno - dodała, znajdując po omacku ścianę.
Aiden zaczął ostrożnie schodzić do studni.
- Sprawdzę, czy nic jej nie jest - powiedział ze spokojem. - A ty idź po pana Hendersona.
Jason skinął głową, a następnie odprowadził wzrokiem schodzącego w dół kolegę.
Dno wyschniętej studni tonęło w ciemnościach. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach zgnilizny. Gdy tylko Aiden dotknął stopą dna studni wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Od dna zaczęła bić jasność, jakby oboje znajdowali się na reflektorze. Ogromny strumień światła wystrzelił w powietrze oślepiając Jasona. Wszystko zaczęło wirować i kręcić się. Chłopak widział jak wszystko wokoło zaczyna tracić swój kształt. Zupełnie jakby topiło się. Głosy Aidena i October ginęły, gdzieś w oddali, jakby zabrane przez echo. Jason zamknął oczy i czekał na koniec. Nie słyszał już niczego.
Jason obudził się pod wysokim drzewem. Żar i nudności ustąpiły. Mimo to nie czuł się na siłach, aby od razu wstać. Z pozycji leżącej przyglądał się otoczeniu. Kilka kroków dalej siedziała October. Jej mina zdradzała podobne samopoczucie do jego.
- Kręci mi się w głowie - oznajmiła, spoglądając na Jasona.
W międzyczasie Aiden wstał z ziemi i rozejrzał się. Nigdzie nie było ulic, domów, znaków drogowych, antykwariatu, ani studni, do której zszedł. Znajdowali się w środku jakiegoś lasu. Były tam wysokie drzewa, których nigdy wcześniej nie widział, soczyście zielone trawy, krzewy i kolorowe kwiaty.
- Co się stało? - zapytał Jason, wstając. - I co to za miejsce?
- Nie wiem - odparł spokojnie. - To nie wygląda na nasz park.
Nagle dobiegła go wesoła muzyka. Intuicyjnie rzucił się przez gąszcze w kierunku, z którego rozbrzmiewała melodyjka. Pozostała dwójka spojrzała po sobie i szybko ruszyła za Aidenem. Nie trudno było go dogonić, bo zatrzymał się w bezruchu kilka metrów dalej. Tuż przed nim stała grupka stworków pilnujących wejścia do Sennej Osady.
- Co to za jedni? - wycedził przez zęby Jason na widok ToyAgumonów.
- Wrogowie! - zaczął skrzeczeć klockowaty digimon. - Pojmać ich! Pojmać i zabić!
W kilka chwil dzieci zostały związane i zaprowadzone do wioski. Riley z przerażeniem spoglądał na mieszkańców dziwnej krainy przypominających psy, koty, jaszczurki, ptaki i inne stworzenia o niesamowitych barwach i kształtach. Strażnicy wraz z więźniami zatrzymali się tuż obok Elecmona, który zajęty organizacją nawet by ich nie zauważył, gdyby nie czujna Biyomon.
- Znaleźliśmy tę trójkę digimonów wałęsających się pod naszą osadą! - zameldował strażnik. - Trzeba je zabić, albo wtrącić do więzienia!
- Nie mamy więzienia! - zameldował jeden z ToyAgumonów.
- W takim razie zabić! - wrzasnął wytrącony z równowagi dowódca.
- Co?! - krzyknęła z przerażeniem October.
Gdy pomiędzy osadnikami trwała dyskusja, dzieci rozglądały się wokoło w nadziei na znalezienie jakiejś drogi ucieczki. Inne potworki zaczęły ich otaczać. Niby wystraszone, a jednak ciekawe zbiegały się, aby zobaczyć obcych.
- ToyAgumonie, oni nie wyglądają na cyfrowe potwory - odparł niepewnie Elecmon.
- Bo to nie są digimony - poparł go przyglądający się zbiegowisku z boku przywódca Gazimonów.
- Jak śmiesz?! - oburzył się ToyAgumon, który nie należał do elity najbystrzejszych digimonów.
- Rozluźnij klocki i daj im spokój - odezwał się ponownie.
- Ciebie też zabijemy! - postanowił agresywny ToyAgumon, który zgłosił się do służb porządkowych tylko po to, aby uśmiercić kogoś tego dnia.
- Chyba nie ma takiej potrzeby - przyznał Elecmon z nerwowym uśmiechem.
- Pewnie, że nie ma - przewrócił oczyma Gazimon. - To są ludzkie dzieci.
- Co?! Dzieci? - rozniosło się szeptem wśród tłumu.
- Kiedyś widziałem takie w książce.
- Jak nie są pod ochroną to je zabijemy! - postanowił ToyAgumon, który zaczął żałować, że nie wykonał egzekucji na miejscu tylko przyprowadził jeńców do wioski.
- A ten swoje... - westchnęła Biyomon.
- Nareszcie! - z jednego z domków wyłoniła się Babamon. - Myślałam, że zjawicie się trochę później, ale dobrze...
- To o nich mówiłaś?
- Tak, ale spodziewałam się ich bliżej wieczora. Jednak to lepiej, że są wcześniej.
Jason czuł, że nie będzie właściwszego momentu na zadawanie pytań niż ten. Wyrwał się z łap ToyAgumona i podbiegł do staruszki, która jedyna z całej osady przypominała w jakimś stopniu człowieka:
- Czym jesteście?
- Nazywam się Babamon - przedstawiła się najpierw. - Jesteśmy digimonami - dodała lekko.
- Digi... Digimonami? - powtórzył ze zdziwieniem Aiden.
Pomimo obiekcji ToyAgumona dzieci zostały uwolnione. Nadal ostrożne, próbując oswoić się z nowym światem spoglądały na potworki zastanawiając się, co będzie dalej.
- Mam nadzieję, że nie jesteście na nas źli o to drobne nieporozumienie - tłumaczyła Babamon. - Przygotowujemy się właśnie do festiwalu letniego i nasi strażnicy zachowują czujność.
- No... Nie... - odpowiedziała October, nie mogąc oderwać wzroku od maluchów, które gromadziły się wokoło niej.
- Chcielibyśmy wrócić do domu - zaczął Aiden - Czy to możliwe?
- Jak najbardziej - odparła staruszka. - Ale wszystko w swoim czasie.
- A gdzie jest wasz dom? - zapytało najśmielsze z maluchów.
- W... - zaczął Jason. - Gdzie właściwie się znajdujemy?
- Senna Osada, zachodnia część Cyfrowego Świata - wyrecytował Elecmon.
Jason, Aiden i October nie mieli wyboru, musieli zostać na festiwalu. Żadne z nich nie miało pojęcia jak trafiło do świata digimonów, ani jak wrócić do domu. Niestety również ich gospodarze nie mieli zielonego pojęcia, jak mogą im pomóc. Trójce przybyszów mimowolnie pozostało wziąć udział w festiwalu i liczyć, że wkrótce powrócą do domu.
Do oficjalnego otarcia festiwalu digimony straciły zainteresowanie dziećmi. Jason, Aiden i October siedzieli przy stoliku w towarzystwie Elecmona i Byiomona, które bardzo chętnie opowiadały o swojej osadzie, ale równie chętnie pytały o świat, z którego pochodzą ich goście.
- Ciekawe, czy już nas szukają - westchnęła October.
- Chyba nie - wzruszył ramionami Aiden. Odruchowo spojrzał na zegarek.
- Babamon jest bardzo mądra i jak powiedziała, że wrócicie do domu to tak będzie - próbowała podtrzymać ich na duchu Biyomon.
- Racja! - powiedział optymistycznie Jason. - Poza tym wizyta w świecie digimonów jest znacznie ciekawsza od nudnych wakacji w domu.
Zamilkli. Nagle rozległ się donośny śmiech z sąsiedniego stołu. Gazimon i jego towarzysze bawili się bardzo głośno. Gdy tylko jeden z nich kończył mówić pozostali wybuchali śmiechem. Nikomu nie przeszkadzały hałasy i wesołe rozmowy, bo w końcu taki miał być festiwal. Jedyny wyjątek stanowił Elecmon, który co jakiś czas spoglądał na grupkę łobuzów. Wiedział, że to tylko kwestia czasu, kiedy zaczną szukać zwady z kimkolwiek. Ich obecność przeszkadzała mu tym bardziej, że festiwal, którego organizacji się podjął musiał przebiec bez zakłóceń.
- Moglibyście zachowywać się nieco ciszej? - zwrócił im wreszcie uwagę Elecmon.
- Słyseliscie go? - zachichotał sepleniący Gazimon. - Ucisa nas.
- Sprowadź swoich osiłków to może zamilkniemy - mruknął złośliwie Gazimon - przywódca.
Elecmon wstał z miejsca. Bał się konfrontacji z Gazimonem, ale wycofanie się w takim momencie byłoby przyzwoleniem na bezkarność łobuzów, a co gorsza zrobiłoby z niego tchórza. Gazimon również wstał od stołu. Z pewną siebie miną zmierzył wzrokiem Elecmona i wyszedł na środek.
- Możecie sobie odpuścić? - zdenerwowała się Biyomon.
- Dość mam tego - powiedział Elecmon. - Pora, aby opuścili Senną Osadę.
Sierść na grzbietach obu digimonów zaczęła się jeżyć. Jason spojrzał pytająco na Biyomon:
- Co oni robią?
- Będą walczyć - wyszeptała zdenerwowana.
- Bójka?!
- Gdyby tylko... - jęknęła. - U nas to wygląda trochę inaczej niż w waszym świecie. Każdy digimon posiada specjalne umiejętności mogące mu służyć do walki. Wszystko zależne jest od atrybutów, typu i poziomu digimona. Elecmon i Gazimon to poziom Rookie, ale to wystarczy, aby wyrządzić niemałe szkody.
Gdy już miało dojść do starcia pomiędzy nimi rozległo się głośne brzęczenie. Oczy zgromadzonych skierowały się w stronę nieba. Po chwili nad wioską pojawiła się pszczoła. Nie był to jednak zwykły insekt, a digimon mieszkający w pobliskim lesie. Był wielkości Jasona. Miał wielkie siekacze, masywne odnóża i potężne różowe skrzydła.
- Flymon - zawołał Elecmon. - Maluchy, kryć się!
W osadzie wybuchła panika. Jason, October i Aiden zostali zepchnięci pod ścianę razem z tłumem uciekających w popłochu maluchów.
- Możemy jakoś pomóc? - spytał Jason.
- Chyba nie - odparł Elecmon.
Sama chęć pomocy w walce wydała mu się bardzo miła, ale nie mógł narażać gości na niebezpieczeństwo. ToyAgumony stanęły w pierwszej linii ataku. Jednak ich klockowe ataki nie skutkowały w starciu z fruwającym przeciwnikiem.
- Zabić! Zabić ją! - wrzeszczał czerwony ze złości dowódca ToyAgumonów.
Rozwścieczona pszczoła zaczęła szarżować na przypadkowe digimony. W ostatniej chwili na jej drodze pojawił się Elecmon. Przez chwilę kumulował energię w łapkach, a następnie wypuścił z nich kulę światła krzycząc przy tym:
- Błyszczący grzmot!
Flymon zrobił szybki unik i z jeszcze większą agresją rzucił się do ataku na oślep. Wszyscy rozbiegli się. Aiden, Biyomon i kilka innych digimonów zatrzymali się obok chaty Babamona. Jason, Elecmon oraz Gazimon wycofali się pod stos drewna przygotowany pod ognisko.
- Ten piorun - rzucił Jason. - Jak to zrobiłeś? To było świetne!
- Piorun? - zmieszał się Elecmon. - To nic takiego - odparł speszony.
- Mógłbyś podpalić tym piorunem ten stos?
- Ale jest jeszcze za wcześnie na ognisko...
- Rób co mówi, albo sam to zrobię! - warknął Gazimon. - Dzieciak ma jakiś plan!
Elecmon podpalił stos za pomocą swojego ataku. W kilka chwil zapłonął ogromny ogień. Tymczasem Flymon na kolejny cel upatrzył sobie October i grupkę maluchów.
- Paraliżujący podmuch! - wrzasnął Gazimon.
Chmura żółtego dymu zagrodziła rozszalałej pszczole drogę do dziewczyny. Flymon skupił się na Gazimonie. Rozszalały pognał w kierunku stworka nie bacząc już na żadne przeszkody. Ten wykonał szybki unik. Przeciwnik nie zdążył wyhamować i wpadł prosto do ogniska. To jednak go nie powstrzymało. Mimo płonącego odwłoka i skrzydeł pszczoła zaczęła się podnosić. Wtedy Gazimon i Elecmon zaczęli atakować na przemian płonącego potwora. Flymon rozbłysnął i zniknął.
- Już po wszystkim? - wolał upewnić się Jason.
Gazimon skinął głową. W tym samym momencie z ogniska wystrzelił promień błękitnego światła. Wszyscy zebrani stanęli na baczność. Tymczasem promień wylądował prosto w rękach Jasona. Bezkształtne światło przybrało formę elektronicznego urządzenia, niby zegarka o niebieskiej obudowie z białym wzorem.
- Co to jest?
Mniejsze digimony zaczęły kłębić się wokoło chłopca.
- O ile się nie mylę to jest... - wymamrotał Elecmon.
- Jest tak jak myślałam - weszła mu w zdanie Babamon.
Bardzo mnie to cieszy, że zadziałałem jako taki pozytywny impuls. Zwłaszcza, że opowiadanie jest naprawdę ciekawe i wciągające. Partnerami są digimony, które nie należą do jakiś wybitnie popularnych a to w mojej ocenie duży plus. Trochę mnie rozczarowało to, że Elecmon ewoluuje w Leomona, spodziewałem się trochę mniej standardowej ewolucji :D
Trochę kolą mnie w oczy te dubbingowe nazwy digimonów, ale przywykłem już do nich więc nie jest to dla mnie aż tak wielki problem ^^
RE: Kontynuacja
Podejrzewam, że dzięki twojemu wpisowi zabrałem się ostro do pracy i od tamtego czasu wrzuciłem kolejne dwa rozdziały (trzeba poczekać na akceptację), pracuję nad trzecim. Reklamować nie będę, ale rozdziały można też odnaleźć na moim blogu poświęconemu opowiadaniu :)
Wolałbym, aby doczekało się dalszego ciągu. To znaczy... Na razie stoję w połowie 7 rozdziału. Jakiś czas temu obiecałem sobie, że skończę w tym roku choć dwa opowiadania i myślę nad zabraniem się za Digimony. Nie obiecuję, ale być może uda mi się zamieścić jeszcze 4-5 z planowanych epizodów.
Kontynuacja
Jest szansa na przeczytanie kolejnych rozdziałów, czy też jak każde digimonowe opowiadanie pomimo dobrego startu i dobrej fabuły nie doczeka się dalszego ciągu?