Opowiadanie
Na kota urok
Z miasta na wieś
Autor: | O. G. Readmore |
---|---|
Serie: | Mikan - pomarańczowy kot |
Gatunki: | Komedia, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony |
Dodany: | 2014-10-19 13:13:12 |
Aktualizowany: | 2014-10-19 13:13:12 |
Następny rozdział
Owszem, zauważał zmiany w porach roku, ale nie rozumiał, że właśnie tego dnia przyszło lato. Wszakże zwierzęta nie znały się na godzinach, dniach tygodnia, a co dopiero na kalendarzu i nieszczęsnym 21 czerwca, od którego wszystko się zaczęło. Kocia miara czasu polegała na obserwacji ludzi. Kiedy właściciel odkładał książki i codzienne wyjścia do szkoły, kiedy nie śpieszył się o poranku, a dzień wydawał się dłuższy i cieplejszy - wtedy nadchodziło lato. Yayoi skończyła szkołę wiele lat temu. Teraz pracowała. "Harówka" w przychodni, jak sam nazywał ją doktor Inagaki, wymagała od niej zaangażowania cały rok od rana do późnego popołudnia. Jednak Korkowi to nie przeszkadzało dopóki Yayoi należała wyłącznie do niego. Obiad, poobiednie pieszczony, podwieczorek, wspólna telewizja, kolacja, pieszczoty wieczorne, przekąska przed snem, kuwetka i sen. Wszystko to powtarzało się w idealnie niezmąconej harmonii, aż do czasu, kiedy jego pani zaczęła spotykać się z Yukihiko. Zaczęły się długie rozmowy telefoniczne, randki, spacery, wypady do kina, wspólne kolacje. Korek nie potrafił zaakceptować wybranka swojej pani, ale rozumiał, że takie rzeczy się zdarzają - tsunami, trzęsienia ziemi, katastrofy oraz... Yukihiko. Na szczęście i z nim potrafił sobie poradzić. Wystarczyło kilka prychnięć i miauknięć, aby delikwent wychodził przez kolacją. Ailurofobia młodego chłopaka była jedyną, a zarazem najskuteczniejszą bronią, którą Korek mógł walczyć z natrętem.Tego dnia Korek nigdzie nie wychodził. Postanowił ułożyć się na parapecie i spoglądać na ulicę jak zwykł to robić Taro. Być może przeczuwał, że tego dnia coś się zmieni... Wkrótce pojawiła się jego właścicielka. Wcześniej niż zwykle, ale to dobrze, bo Korek zdążył już zgłodnieć. Dziewczyna pośpiesznie przeszła przez ulicę, a potem przez parking. Po chwili była już w mieszkaniu. Pers ociężale zeskoczył z parapetu i powędrował pod drzwi, aby przywitać się ze swoją ukochaną.
- Miau, miau - powiedział, co znaczyło: "Jestem głodny".
- Nie teraz, Korek - powiedziała, przechodząc obok niego. - Mam mało czasu.
Mało czasu? - pomyślał sobie. - Pewnie to znowu ten Yukihiko! To przez niego! Nie! Nie pójdziesz na żadną randkę. Już ja się o to postaram.
- Co by tu wykombinować... - mruczał sam do siebie. - Wiem! Znowu zjem całe sushimi i pochoruję się!
- Musimy się szybko spakować - mówiła dziewczyna. - Najpierw ja, a potem twoje rzeczy.
- Rzeczy? Spakować? Wyjeżdżamy gdzieś? Tak niespodziewanie?
Zwykle Yayoi brała urlop w połowie sierpnia, kiedy w przychodni było mniej chorych i papierkowej roboty. W tym roku postanowiła zaryzykować i poprosić o urlop z początkiem kalendarzowego lata. Przełożony pomarkotniał, spojrzał na pielęgniarkę spode łba, po marudził, ale w końcu zgodził się.
- Jutro wyjeżdżamy na całe dwa tygodnie! - ogłosiła, głaszcząc Korka po puszystym pyszczku.
- Wakacje... Sam na sam z Yayoi! - uradował się.
- Jedziemy na wieś do moich rodziców - dodała.
W tym samym momencie radość opuściła jego biały, puchaty pyszczek, a na jej miejscu pojawiło się zdenerwowanie. Chociaż Korek urodził się na wsi i stamtąd też został przywieziony to nigdy nie czuł się jak wiejski kot. Sama myśl o powrocie w rodzinne strony napawała go strachem. Tam świeże powietrze cuchnęło krowimi odchodami, proste chodniki zastępowały nierówne drogi wypełnione kałużami, każdy wiejski kot był wylęgarnią pcheł, a na domiar nigdzie nie można było dostać sushimi.
- Wiedziałam, że się ucieszysz - powiedziała, zabierając się za przeglądanie szafy.
- Żałuję, że nie potrafię mówić jak Mikan - mruknął do siebie. - Już bym ci wybił ten pomysł z głowy. Przynajmniej, miau, będę z tobą,Yayoi - dodał, aby pocieszyć samego siebie. - A ten twój chłoptaś zostanie tutaj...
- To będzie świetny wyjazd - szczebiotała pielęgniarka. - Odwiedzimy moich rodziców. Nie mogą się doczekać, aż poznają Yukihiko.
- Co?! On jedzie z nami! Nie! Stanowczo nie! - zaczął lamentować.
Czarnołatek leżał na dachu starego samochodu, z którego miał widok na skrzyżowanie niewielkich alejek. Zza zakrętu wyłonił się Korek. Wyglądał jak biała kula nieszczęścia. Usiadł obok porośniętego trawą, wraku samochodu i głośno westchnął, jakby licząc na współczucie ze strony Czarnołatka. Ten zaś ziewnął i zapytał od niechcenia:
- Jesteś głodny?
- Nie... - miauknął. - A dlaczego?
- Ostatnio wyglądałeś tak nieszczęśliwie, kiedy Yayoi zapomniała cię nakarmić - przyznał.
- Nie zapomniała sama z siebie tylko przez tego faceta! Z resztą tu nie chodzi o jedzenie. Tu chodzi o coś więcej... - odparł ze złością, po czym wrócił do swojego przygnębienia.
Czarnołatek zeskoczył z dachu i spytał całkiem poważnie:
- Tylko nie mów, że ciebie też chcą wysterylizować.
- Co? Nie! - krzyknął. - Skąd ci to w ogóle do głowy przyszło?!
- Nie złość się. Karma od czasu, gdy oddali go pod nóż temu potworowi nie jest sobą - wyszeptał.
- Dlaczego mówisz tak cicho?
- Bo Karma jest pod samochodem.
Korek wzdrygnął się. Dopiero teraz dostrzegł kota syjamskiego, który usiłował się ukryć za przebitą oponą samochodu.
- Nie igraj ze mną, śnieżynko... - wysyczał Karma.
Korek odsunął się od samochodu. Od czasu sterylizacji Karma miewał różne nastroje. Potrafił być przyjacielski i uprzejmy, aby zaraz stać się napastliwy. Jego huśtawki nastrojów utwierdziły gang w przekonaniu, że sterylizacja nie zawsze idzie zgodnie z planem.
Czarnołatek postanowił zmienić temat na nieco przyjemniejszy:
- W każdym razie urządzamy przyjęcie pożegnalne dla Brzoskwinira i...
- Pies doktora też wyjeżdża?
- Niedługo - przytaknął mu Czarnołatek. - Jego pan wraca z Australii i chodzą słuchy, że zabiera Brzoskwinira. Postanowiłem wyprawić mu przyjęcie pożegnalne.
- Ty? - zdziwił się Korek, zaś Karma w swym szaleństwie spuentował: - Gwoźdź, który wystaje będzie wbity w ścianę - cokolwiek miało to oznaczać.
- Mikan lubi tego kundla i pewnie sam urządziłby mu przyjęcie, gdyby nie ten wyjazd do Ameryki - tłumaczył. - I jako najlepszy przyjaciel Mikana czuję się w obowiązku pożegnać Brzoskwinira.
- Coś kręcisz... - przyznał podejrzliwie Korek.
Czarnołatek uśmiechnął się chytrze. Nie przepadał za psami i Brzoskwiniro nie stanowił wyjątku, ale lubił kotkę doktora Mori. Brzoskwiniro był dla kocich sióstr jak przyszywany ojciec, a więc zyskanie jego aprobaty było potrzebne dla romansu. Musiał na bok odłożyć wszelkie miłostki i inne błahostki i skupić się na Mori.
- Wyjeżdżam na wieś - ogłosił wreszcie Korek.
- Najpierw Mikan, potem Brzoskwiniro, a teraz ty?
Czarnołatek nawet nie próbował ukryć zdziwienia. Ostatnio miał wrażenie, że w mieście jest coraz mniej kotów. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale działo się coś niedobrego. Nawet ich gang spotykał się rzadziej, niż kiedyś. Wszystko zaczęło się od wyjazdu Mikana. Tak, jakby Mikan był dobrym duchem miasta i ich paczki, po którego wyjeździe to, co zdawało się być nierozerwalne zaczęło rozpadać się na drobne elementy.
Spokojnie, chłopaki - mówił na pożegnanie pomarańczowy kot. - Wracamy za kilka tygodni. Poza tym będę do was pisywał.
- "Pisywał" - mruknął do siebie Czarnołatek. - Szkoda, że nie potrafimy czytać.
- Nie przeżyję dwóch tygodni na wsi - jęczał pers.
- Zazdroszczę - mruknął, nadchodzący od strony podwórza białobrązowy dachowiec. - Ja nie mam co marzyć o wakacjach. W sklepie rybnym mojego pana ciągle jest praca.
- Cześć, Kenzo - przywitał go Czarnołatek.
- Też mi praca - prychnął Korek. - Chciałbym, żeby moja Yayoi była ekspedientką w sklepie twojego pana, a nie jakąś tam pielęgniarką.
- Głupoty gadasz - odmruknął Kenzo. - Słyszeliście coś o zaginięciach kotów?
- Zaginięciach?
- Słyszałem jak dwie osoby rozmawiały w sklepie o kilku kotach, które zniknęły bez śladu.
- Jak kot jest głupi to się zgubi. Mądry trzyma się blisko domu - uciął krótko Korek.
Kenzo spojrzał na swojego przedmówcę z niedowierzaniem. Cała paczka miała jeszcze w pamięci słynną "ucieczkę" Korka, podczas której zabłądził.
Pociąg był okropnym miejscem, które diametralnie różniło się od pociągu z mikanowych opowieści. Co chwila trzęsło, jedzenie serwowane w wagonie restauracyjnym było skromne, a w dodatku siedział naprzeciwko Yukihiko, który najwyraźniej bał się poruszyć, aby przez przypadek nie rozdrażnić Korka. Jedynie Yayoi była zadowolona. Całą drogę szczebiotała o rodzicach, ładnym ogrodzie i zwierzętach. Droga na wieś upłynęła mozolnie, ale gdy dotarli do celu podróży Korek zaczynał żałować, że pociąg nie jechał jednak dłużej.
Na peronie czekał na nich wujek Yayoi.
- Nie ma taksówki?! - zdziwił się Yukihiko, który zdawał się być zachwycony wyjazdem w podobnym stopniu do Korka.
- Jestem ciekawy co na twój widok powiedzą rodzice Yayoi, miłośniku kotów - zaśmiał się pers.
- To wasza taksówka - zaśmiał się, wskazując na tył furgonetki dostawczej, w której zamontował prowizoryczne siedzenia. - Trochę trzęsie, ale przepękacie jakoś te trzy kilometry.
Korek słabo pamiętał rodzinny dom Yayoi. Spędził tu tylko kilka dni jako mały kotek. Zaraz potem Yayoi zabrała go ze sobą do miasta. Ukochanego miasta, za którym tak tęsknił. Dom jak i rodzice nie zmienili się, a przynajmniej tak mu się zdawało. Mama nadal przypominała sympatyczną panią z reklamy środków czyszczących, a tata miłego staruszka. Dom był drewniany o spadzistym dachu, miał cztery pokoje, dwa na górze, dwa na dole, łazienkę, kuchnię, strych oraz piwnicę. Nikt nie interesował się Korkiem. Wszystkie powitania, uśmiechy i miłe gesty przeznaczone były dla córki i jej chłopaka. Niezauważany przez nikogo Pers przeszedł przez korytarz do największego pokoju, gdzie znajdowały się szklane drzwi do ogrodu.
- Może nie będzie, aż tak źle? - pytał samego siebie.
- Jest gorzej niż źle - stwierdził.
Od momentu przyjazdu Yayoi ignorowała go. Gdy próbował wskoczyć jej na kolana usłyszał: "Nie teraz, Korek". Jeśli nie teraz, to kiedy? "Psik, Korek". Jakie "psik"? Jesteś przeziębiona? W dodatku jej rodzice polubili Yukihiko. Kot liczył, że przynajmniej w nich znajdzie sojuszników, którzy pomogą mu pozbyć się natręta. Apogeum tego wszystkiego były słowa matki:
- Myślę, że w przyszłym roku w czerwcu spotkamy się na waszym ślubie.
Po tych słowach Korek wstał i niezauważony przez nikogo wyszedł przez uchylone drzwi do ogrodu.
Ogród był niewielki. Otaczał go szary płot, za którym rozciągało się podwórze, a jeszcze dalej pola. Korek niechętnie zrobił kilka kroków przed siebie. Usiadł i zaczął myć łapy.
- Ratunku - rozniosło się.
Pers stanął na baczność. Cieniutki głosik niesiony echem wydał mu się znajomy. Nie potrafił przypisać pyszczka kota, do którego należał, ale wiedział, że już wcześniej go słyszał. Instynktownie podbiegł do płotu. Oczywiście z powodu wagi bieg przypominał bardziej spokojny trucht. Między szczelinami w płocie nie było widać zbyt wielu rzeczy: kawałek obory i kurnik. Niespodziewanie przed kurnikiem zauważył niebieskiego kota, który z ledwością łapał powietrze.
- Po... Pomocy... - wydusił z siebie.
- Taro?! - nie dowierzał w pierwszej chwili.
Korek ruszył wzdłuż ogrodzenia do furtki. Podwórze było puste i ciche. Po Taro nie było najmniejszego śladu.
- Taro, gdzie jesteś?
Cisza.
- Taro...
- Szukasz kumpli? - rozległo się.
Obok Korka pojawiły się dwa obce koty. Pierwszy z nich był większy, ale chudszy od persa. Miał czarną sierść i jedynym wyróżniającym go elementem na tle nocy była biała plamka pod okiem. Drugi przypominał typowego szarego dachowca.
- Tak, ale...
- Ale ci nie pomogą - przerwał mu szarak.
- Coś taki zadbany?
- Domowy koteczek zabłądził - zakpił.
- Wcale nie! - zebrał się na odwagę i warknął.
- Komuś nerwy puszczają.
- Jak komuś nerwy puszczają to jest jeden dobry sposób na spacyfikowanie delikwenta - przyznał czarny.
- Ja tylko szukam kolegi - zaczął nerwowo się tłumaczyć. - Mały, niebieska sierść... Był tu przed chwilą.
- Coś ci się zdawało - stwierdził szary. - Tutaj takiego nie ma.
- Korek! - rozbrzmiał słodki głos Yayoi. - Chodź na kolację!
Pers nie czekał. Wołanie jego pani było niczym wybawienie. Nie czekając na reakcję tutejszych rzucił się w kierunku drzwi do domu.
Podwórkowe koty odprowadziły go wzrokiem, po czym ze spokojem ruszyły w swoją stronę.
- Jakiś nowy? - zapytał szarak.
- Miastowy. Przyjechał na kilka dni.
- Myślisz, że sprawi nam kłopoty?
- On nie ma z tym nic wspólnego - odmruknął czarny.
W domu było przytulnie i bezpiecznie. Zaraz po kolacji Korek ułożył się do snu na kanapie. Jednak myślami nadal wracał do wydarzenia w ogrodzie.
- Taro... Czy to byłeś ty?
Drogi Korku!
Mam nadzieję, że miło spędzasz czas na wsi!
Pozdrawiam ze słonecznej Kalifornii, Mikan
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.