Opowiadanie
Moja Księga Bingo
Razem a osobno
Autor: | TeresaODelikatnymUśmiechu |
---|---|
Serie: | Naruto |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fikcja |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2017-03-26 12:26:55 |
Aktualizowany: | 2017-03-26 12:26:55 |
Poprzedni rozdział
Proszę nie kopiować. Prawa autorskie zastrzeżone.
Już prawie rok od dzieli ten rozdział od poprzedniego, a końca nie widać. Co ze mną nie tak? -__-'
VIII. RAZEM A OSOBNO
Wrażenie zaciskającej się coraz mocniej klatki piersiowej nieznośnie otrzeźwiało ją za każdym razem, gdy odważyła się zamknąć szczelniej powieki. Płuca mocowały się bezskutecznie ze sztywnym szkieletem, którego odgórną funkcją była ochrona tego organu. Kościane ogrodzenie boleśnie raniło pompujący powietrze narząd złamanym wcześniej żebrem, niczym nastroszony igłami drut kolczasty. Szczupłe palce oplatające jej szyję w ciepłym uścisku, krzesały palące iskry drażniące delikatną krtań. Konfiguracja w jakiej się znalazła umożliwiała jej jedynie odpluwanie nadmiaru krwi systematycznie napływającej do ust. Pozostawiała ona metaliczny posmak, wyraźny jak nigdy przedtem. Poddała się ogarniającej słabości gdy potwierdziła, że Aza wykonał swoje zadanie. Wyczerpała niemal całkowicie zapas chakry odnowiony dzięki Złotej Wodzie. Nie mogła walczyć, bronić się, ani uciekać. Nagle butny okrzyk, jak drzazga wetknął się w mikroskopijną wyrwę jednostajnego szumu gęsto kłębiącego się w uszach od chwili niekontrolowanego uderzenia głową w pień drzewa.
„Hej!” - banalne zawołanie prostego człowieka.
Pojawił się. To on, na pewno on. Jednym łypnięciem oceniła, że jest w doskonałej formie. W ogóle nie przypominał pyskującego kawałka mięsa, w który został obciosany zaledwie kilkanaście godzin temu. Niczym kolejny egzemplarz masowo produkowanej kukły, którą zawsze można zastąpić nowszym modelem.
Targało nią poczucie nagości, lecz nie takiej zwyczajnej, cielesnej nagości. Na jaw wyszło nie tylko kim jest fizycznie, bo to potrafiła znieść, lecz to co czuje, a po tym łatwo wywnioskować co myśli. Odrzucony płaszcz nie ukryje zwiotczałego, poobijanego ciała. Rozdarta chusta nie osłoni zakrwawionej, wykrzywionej twarzy. Determinacja nie przezwycięży niemocy. „Nie klękać przed nikim i nie dać podporządkować.” Obietnica, którą wielokrotnie składała samej sobie, kolejny raz okazała się nic nie znaczyć. Szczeniacka naiwność, którą łatwo zdiagnozować, trudniej wyleczyć. Zawsze znajdzie się panaceum, coś, ktoś, kto ciśnie tobą o ziemię wystarczająco mocno, by wybyć z głowy górnolotne i dumne idee. Dla Enenry kimś takim okazał się Togebara - osobliwość, zdolna rzucić ją na kolana. Uświadomił jej, że kierując się wyłącznie poczuciem własnej wartości ostatecznie kończy się sześć stóp pod ziemią. „Nie twardość stanowi o wytrzymałości drzewa, lecz jego elastyczność. Nagina się z kierunkiem wiatru, przepuszcza swobodnie krople deszczu między swymi konarami jednocześnie drążąc glebę korzeniami coraz głębiej i głębiej, by nic nie zachwiało jego podstawą. Pokłoń się, okaż uniżenie, odstąp od wszystkiego w co wierzysz i w czym pokładasz nadzieję. Jeśli dzięki temu wyjdziesz żywa z sytuacji, to nie ma znaczenia jak z tego powodu inni będą cię postrzegać. Sama znasz swoją wartość więc nie polegaj na obcej wycenie, która z reguły jest zaniżona.”
Umysł mącą mi twoje sentencje bełkotane z zatrważającą łatwością, wypuszczane na wiatr wraz z odorem pochłoniętego przez ciebie niezliczonego litrażu sake. Zabawne i smutne za razem, że sam nie posłuchałeś swej rady. Skoro w takim momencie analizuję twoje słowa to mój koniec jest bliższy niż kiedykolwiek. Cholera, znów się spotkamy, Togebara.
Utrzymała stan świadomości na tyle długo, by przez przymrużone powieki dostrzec zmieszanie Hidana. Skonfundowany świeżo odkrytym faktem musiał na nowo poukładać sobie wszystkie informacje. W momencie, gdy Asura wyjął zza jej paska srebrny medalion sprawa była przesądzona. Potrzebowali tylko lekkiego popchnięcia w swoją stronę, by z ostrej wymiany zdań przejść do rękoczynów. Wystarczyła maleńka iskra, by gęstniejąca atmosfera eksplodowała.
Zmysły kunoichi bezwarunkowo odmówiły jej posłuszeństwa. Nieapetyczny posmak w ustach przylgną do kubków smakowych mimo powielających się prób przełknięcia go wraz z bezustannie przybierającą mieszanką śliny i krwi. Wizję przysłoniła ciągle zagęszczająca się mgła. Za punkt obserwacji dla swoich niewidzących oczu obrała Jashinistę. Nie mogła go dostrzec, lecz jego opryskliwy głos nawigował ją niczym busola. Wsłuchana w każde zdanie, słowo, literę z osobna, zahipnotyzowana wszelką emocją wybrzmiewającą w niejednostajnym tonie, jak dziecko skupione na matczynej kołysance. Niezrozumiała przez nią chęć dołączenia do konwersacji odzwierciedliła się w jednej frazie wyszeptanej z mozołem. Waleczny okrzyk w rzeczywistości rozpłynął się cichym, lecz urągliwym charknięciem. Zmaltretowane ciało łaknęło tylko uwolnienia się od duszącej obręczy zacieśniającej się sukcesywnie wokół szyi. Na usta cisnęło się błagalne „puść”, które zgrabnie przekształciło się w błyskotliwą dygresję.
Poskutkowało. Głębsze oddechy sprawiały ból, niosąc równocześnie ukojenie. Bezkresna czerń wypełniła wszystko. Głosy zamilkły, monotonny szum przeistoczył się w nieznośną ciszę. Stopiła się z atramentowym krajobrazem wciągającym ją zachłannie w swoje odmęty. Rozpadła się na miliony cząsteczek, wyzbywając się banalnych cech, stała się ślepa, głucha i niema. Wolna.
Srebrnowłosy mężczyzna nigdy nie podejrzewał samego siebie, że kiedykolwiek decyzja o odwrocie wprowadzi go w swego rodzaju rozanielenie. Poważny uraz nie stanowił dla niego żadnej przeszkody w parciu przed siebie z hardo wyprężoną piersią. Znów odczuwał na sobie słodki ciężar obowiązku i obecności surowego boga. Nie bacząc na liczne przeciwności, znacząc krwawe ślady, stawiał kroki prowadzące do pełnej satysfakcji - zemsty. Jak za mrugnięciem oka wyparł fakt o krytycznym stanie łowczyni, gotów mimo tego zaserwować jej przyrzeczone, wprowadzone w czyn fantazyjne formy kary za niechlubne świętokradztwo. Bardziej niż o zadaniu jej bólu marzył o współodczuwaniu go z nią. Zdecydowanie za dużo czasu upłynęło od ostatniej degustacji krwi bezbożnika.
Kakuzu w milczeniu dołączył do kompana. Towarzyszył mu okablowany stwór, który po dłuższej chwili wpełznął pod płaszcz skarbnika i zniknął z widoku. Hidan odcięty od rzeczywistości niczym w narkotycznym amoku, biegł przed siebie chcąc jak najszybciej znaleźć się w ustronnym miejscu i bez zbędnego przedłużania rozpocząć rytuał.
- Poszło jak po maśle - oznajmił i zaśmiał się głośno ignorując wszelkie zasady zapewniające bezpieczne przedarcie się przez terytorium wroga. O dziwo, skarbnik nie zganił go nawet słowem za tak nieadekwatne zachowanie. Spojrzał na rozpłatany tors kosiarza, świadczący o tym, że owe masło musiało być nader zmrożone. Skrzywił się na myśl o wcieleniu się w ratownika medycznego po raz n - ty. Kiedy dostrzegł połyskujący, srebrny medalion majestatycznie przewieszony przez szyję Jashinisty pojął dlaczego bladoskóry nie odnotował jeszcze aktualnego stanu rzeczy, który miał nim brutalnie wstrząsnąć.
Hidan był z siebie bardziej niż zadowolony. Idealnie wpasował się w konwencję zaplanowanej spontaniczności. Niespotykany oksymoron? Bynajmniej. Kakuzu znając lichą ilość możliwości reakcji Jashinisty na konkretne bodźce zaaranżował przebieg akcji tak, by powierzchownie prozaiczny schemat napadu szału Hidana i wiążące się z nim konsekwencje zaprojektować według własnego uznania. Jednocześnie nie wybywając się naturalności, która budowała u wroga przeświadczenie, że ma do czynienia z nieokiełznanym maniakiem, brutalem tańczącym w rytm utworu wykonywanego przez sprytniejszego i bardziej doświadczonego akompaniatora. Tak więc począwszy od konfrontacji z opieszałym klonem po starcie z klanem Washinotsume srebrnowłosy w pełnej zgodzie z samym sobą, mydląc przeciwnikowi oczy swą szablonowością, sukcesywnie przybliżał nieśmiertelny duet do osiągnięcia celu.
Kosiarz ochoczo odwrócił głowę w stronę skarbnika, by napawać swój wzrok przepięknym obrazem, którego nie ujrzał mimo iż uznał go za pewnik. Przekonanie o tym, że towarzyszą mu dwie osoby rozpłynęło się w jednej sekundzie. Omiótł pośpiesznie oczami najbliższe otoczenie, co nie pozostawiło mu nawet najmniejszej wątpliwości. Momentalnie odbił się, doskoczył do Kakuzu i zatrzymując go chwycił pewnie za kołnierz jego płaszcza. Urwał wypowiadane pytanie, które w myślach wykrzykiwał w zapętleniu:
- Co do …?!
Zielonooki nie odpowiadał. Nie dlatego, że z natury ważył dokładnie poszczególne słowa. Tym razem nie wiedział jak wytłumaczyć co zaszło, jak opisać coś, czego sam nie rozumiał. Wyrwał się z zamyślenia, rozdrażniony coraz to mocniejszymi szarpnięciami, którymi Hidan starał się wytrząsnąć z niego choćby krótkie wyjaśnienia. Miarka się przebrała. Banalne półsłówka nie osłodzą gorzkiego smaku rozczarowania, a najsilniejszy wiatr nie rozwieje kłębiących się burzowych chmur.
- Puść - odburknął głośniej niż miał w zwyczaju i złapał za białe nadgarstki odciągając je od swojej piersi. Wyglądali niczym dwaj nastolatkowie kłócący się na szkolnym korytarzu. Nieustępliwi, gotowi podporządkować się wyłącznie autorytetowi wychowawcy, który zaingeruje z odgórnie przypisanym obiektywizmem.
- Spieprzyłeś! Przyznaj się. Jak mogłeś spaprać najłatwiejszą część tego całego cyrku? Zająłem się tymi upierdliwcami więc miałeś wolną rękę. Wystarczyło…
- Puść - przerwał Kakuzu porażony rozbieżnym rytmem szturchnięć i wrzasków Jashinisty. Obaj zdawali sobie sprawę, że żaden nie da za wygraną, co skutkowało patem. Przybliżającym się ostatecznym rozwiązaniem było sięgnięcie po broń.
- Mam dość. Ciebie, jej, was wszystkich. Idźcie do diabła! Wyślę ją tam osobiście i to za moment - odepchnął od siebie skarbnika i ruszył w kierunku pożaru.
- Stój.
Tego było już za wiele. Komunikacja pojedynczymi słowami w trybie rozkazującym podziałała jak płachta na byka. Hidan odwrócił się na pięcie z irytacją wymalowaną na twarzy wyraźnymi liniami ściągniętych brwi i warknął:
- „Puść”? „Stój”? Mam stać? Przestań bredzić! Za kogo się uważasz, że próbujesz wydawać mi polecenia? Powiedz chociaż jedno zdanie, które okaże się sensowne, bo na Jashina, choć nie na ciebie ostrzyłem kosę, to z przyjemnością ją na tobie stępię. Skoro ty jej nie przechwyciłeś, to jasne jak słońce - wpadła w łapska tamtej bandy. Nadal mam z nią niedokończone sprawy. Nie biegałem po lesie przez cały ten czas żeby ot tak zrezygnować ze sprawiedliwości, która mi się należy. Nie zatrzymuj mnie, bo…
- Uciekła - wtrącił zielonooki i kontynuował myśl korzystając z uwagi jaką na sobie skupił. - Uciekła. Nie mam pojęcia jak, ale faktem jest, że nie pojmaliśmy jej ani my, ani klan Washinotsume. Zniknęła kiedy walka zaczęła się na dobre. Nie byłem w stanie jej namierzyć - usiłował się subtelnie usprawiedliwić. Bardziej przed samym sobą niż przed towarzyszem.
- Jak połamana i nieprzytomna kobieta miała z łatwością uciec przed tyloma ludźmi? Pieprzenie. Zakładając, że się ocknęła to nie mogła odczołgać się daleko.
- Washinotsume nas nie ścigają, co potwierdza moją teorię. Jest dla nich za cenna, by przedłożyli pogoń za nami nad odszukanie jej. Zwłaszcza gdy pojawiła się tuż przed ich nosami - odnotował, że powoli zaczynał przekonywać Hidana do przedstawionej wersji wydarzeń.
- Skoro nie mamy ogona to spokojnie możemy dalej działać i wyjść jej naprzeciw - sam koncept sprawił pojawienie się tajemniczego uśmiechu na pobladłym licu.
- Nie. Ciągłe brnięcie przez tereny wroga jest zbyt ryzykowne. Co do „wyjścia naprzeciw” - to odpowiednie rozwiązanie. Jest jedno miejsce, przez które będzie zmuszona przejść. Tam na nią poczekamy - z zauważalną już swobodą prezentował kolejne posunięcia, co nie uszło uwadze Jashinisty.
- Najpierw przeproś. Nie miej złudzeń, że po tym wszystkim potulnie ruszę gdziekolwiek nie wskażesz swoim paluchem. Skrzętnie odnotowuję twoje liczne przewinienia, chociażby ostatnie podziurawienie mnie jak sito. Teraz daję ci okazję byś za to przeprosił.
Kakuzu nie przepraszał, nie prosił o przebaczenie i nie zaprzątał sobie głowy pospolitymi konwenansami. Dodatkowo uważał takie płaszczenie się przed kimkolwiek za nad wyraz urągające jego poczuciu wartości. Posłał partnerowi piorunujące spojrzenie, które o tym zaświadczyło.
- Robię co konieczne i niczego nie żałuję - o ile był szczery co do pierwszej części, tak do drugiej niekompletnie. Nawet jako człowiek pozostawiający przeszłość za plecami, nie mógł autentycznie zaręczyć o tym, że czegoś sobie nie wyrzucał.
- Skoro tak nie wyduszę z ciebie prostego „przepraszam”, wezmę cię pod włos. Powiedz dlaczego tak uparcie dążysz do spotkania z tą kobietą? Rozsądek nakazałby wycofać się jak najdalej stąd i porzucić tą skazaną na porażkę samowolkę, która naraża całą naszą organizację. A ty, wbrew rozsądkowi wciąż brniesz w to bagno. Ja zwyczajnie pragnę ją wykończyć, ukarać przykładnie bluźniercę i oddać najwyższą cześć Najokrutniejszemu. Nie trzeba być geniuszem, by dostrzec, że za nic masz moje ideały i bez skrupułów nie wahałbyś się odwieść mnie od moich zamierzeń, by dokonać taktycznego odwrotu póki ma on sens. Jeżeli więc nie liczy się dla ciebie to, że naprowadzisz mnie na ścieżkę ku zemście, to co? Nasuwa mi się jedyne rozwiązanie - gestykulował dosadnie dłońmi, jak gdyby nieomylnie zbliżał się do oznajmienia dogmatu rządzącego tym światem. - Nie satysfakcjonuje cię, że pojmą ją te bubki z klanu i jako mniejsze zło wolisz doprowadzić mnie do niej. Chcesz ją żywą, prawda? Te podchody miały to na celu. Wykorzystała nas jako przynętę, a ty ciągle zachodzisz w głowę jak utrzymać ją przy życiu. Wystrychnęła wszystkich na dudka i ani chybi, ma teraz niezły ubaw. Wiem, że udasz się wprost do niej, ze mną, czy beze mnie. Nie ułatwię ci zadania. Postanowiłem - wyrwę jej serce na twoich oczach i ciągle bijące zmiażdżę w dłoni. Obiecuję ci. Jakiekolwiek masz wobec niej plany, ja je zniweczę. Zdradź mi. Dlaczego? Kim ona jest, że tak was do siebie ciągnie? Co na tym zyskasz? Nie waż się wspomnieć o Painie i Akatsuki odpowiadając, bo nie ręczę za siebie.
- W takim razie przemilczę - skwitował Kakuzu.
Jasno przedstawione spostrzeżenia Jashinisty nie mijały się z prawdą. Każdy wiedział czego spodziewać się po drugim. Zabrakło miejsca na niedomówienia. Razem a osobno. Słownikowy konflikt interesów. Skarbnik ruszył przed siebie ignorując rozpłatany tors kompana, naznaczony rdzawymi zaciekami. Nie odczuwał potrzeby udzielenia mu pomocy w tym momencie. Okaleczony mężczyzna zatopił dwa palce w rozległej ranie, po czym dokładnie je oblizał. Dobrze znany smak pobudził nie tylko jego kubki smakowe, ale całe ciało. Spojrzał na plecy oddalającego się shinobi z cichym westchnieniem. Upoił się samą intencją wysublimowanego rewanżu - odebrać Kakuzu to, czego pożąda. Poprawił ochraniacz przewiązany wokół szyi i z gracją odgarnął włosy zbroczone jego własną krwią, jakby to były najbardziej priorytetowe czynności. Po czym dziarskim krokiem wymaszerował ku przygodzie.
Obaj widzieli już przed sobą linię mety. Pytanie: który przekroczy ją pierwszy?
Szczęk broni, rumor wywołany przez walczących ninja, czy może instynkt samozachowawczy wyswobodził ją z przyjemnego, błogiego letargu, wprost w sidła nieprzychylnej rzeczywistości. Naprzykrzające się łupanie pod czaszką w zupełności odwracało uwagę Enenry od bezsilności reszty ciała. Oświecenie nadciągnęło wraz z próbą podniesienia się z nienaturalnej pozycji w jakiej leżała. Chorobliwie wiotkie kończyny ugięły się w stawach. Pokracznie osunęła się na podłoże, a przeszywające ukłucie w piersi pozbawiło ją na moment oddechu i błyskawicznie otrzeźwiło. Nie tracąc czasu popełzła w stronę zarośli, topornie sunąć po niejednolitym, chropowatym gruncie. Po kilkunastu metrach mozolnego czołgania się przystanęła i spróbowała wstać, podpierając się na pniu drzewa. Zdało się to nieopisanym wyczynem popartym wybitnym wysiłkiem. Wolnym krokiem, minimalnie uginając kolana, bojąc się, że utraci równowagę, ponowiła ucieczkę odbijając się od swoistych, pokrytych korą kolumn. Nie myślała o niczym, skupiona na monotonnym wyprzedzaniu stopy drugą stopą.
Skąd ta determinacja? Mogła wciąż odpoczywać, zregenerować siły, uspokoić drżące ciało. Tylko po co? By dać się pojmać? Odwrót to jedyne co pozostało. Nawet na klęczkach należało oddalać się od spragnionego krwi wroga. Wiać co sił i nie oglądać się za siebie. Świadoma, że jej szanse maleją z każdą sekundą, zaciekawiona kto odnajdzie ją jako pierwszy.
Nagle, jakby specjalnie, powykrzywiany korzeń przyblokował drobną stopę. Cały ciężar skierowany na jedno kolano spowodował jego gwałtowne ugięcie. Oczywiste - jeśli upadnie to na dobre. Zamknęła oczy poddając się grawitacji, gotowa przyjąć bolesne skutki uderzenia. Bez uprzedzenia coś poderwało ją do góry. Finezyjny lot, przyjemny, dający złudzenie lekkości zakończył się definitywnie za szybko, ale równie błogo. Odruchowo wtopiła palce w miękką, gładką powłokę i wtuliła w nią twarz. Wyczuwała pod sobą miarowe podskoki pełne gracji. Sprężyste łapy specyficznego wierzchowca z łatwością przedzierały się przez gąszcz roślin.
- Jak? - wyjęczała kobieta nie rozchylając powiek, napawając się rozkosznym ciepłem bijącym od puszystego zwierza.
- Nie straciłaś przytomności? - dźwięczny dla ucha głos uspokajał. Troska przebijająca się w każdym wyrazie przeplotła się ze zdziwieniem. - Aza poinformował mnie o całym zajściu. Kiedy zobaczyłam zwój, który mu powierzyłaś wszystko stało się jasne. Nie zapominaj, że jesteś nierozerwalnie połączona z Gajem Błękitnego Tygrysa, a ja, choćby przez krótki czas potrafię pojawić się przy tobie bez konieczności przyzwania.
- Hinotama… ja… - zaczęła, lecz pustka w głowie i trudność w mówieniu opóźniały każdą kolejnie wypowiadaną sylabę. Odkaszlnęła krwawą wydzielinę, która znów wezbrała jej w ustach z powodu licznych podskoków.
- Nic nie mów. Nie jestem tu, by słuchać tłumaczeń więc oszczędzaj siły. Zszokowało mnie roztargnienie Azy, który zawsze cyniczny w swoim stoickim spokoju, teraz miotał się jak w gorącej kąpieli. Trzeba jak najszybciej się stąd wydostać. Jesteś w opłakanym stanie - podsumowała aktualną kondycję Enenry z drżeniem głosu, nie do wychwycenia bez wnikliwego wsłuchania się.
- Przepraszam…
- Nie musisz…
- Ubrudziłam ci futro - wyszeptała sennie kunoichi.
Limit czasowy, bardziej nieznośny niż ścigający ich nieprzyjaciele trapił pokaźnych rozmiarów kota. Definitywnie większa od pobratymców z tego samego gatunku, smukła pantera mglista mknęła w stronę stromego wąwozu, który był bramą do ucieczki z terenu należącego do klanu Washinotsume. Zawzięcie obracała nastroszonymi uszami, by dostatecznie wcześnie wychwycić niepokojące odgłosy. Bystre oczy lustrowały otoczenie bardzo dokładnie. Słabnące oddechy rannej kobiety przewieszonej przez jej grzbiet ponaglały ją dotkliwie, niczym bicz niecierpliwego woźnicy.
Hinotama odkąd poznała Enenrę za pośrednictwem Togebary nawiązała z nią szczególną więź. W pewien sposób poczuwała się do odpowiedzialności za nią, jak rodzic sprawujący nadzór nad dzieckiem. Traktowała młodą shinobi bardziej pobłażliwie niż jej mistrz. Nigdy nie potępiała poczynań łowczyni, gotowa w każdej chwili stanąć po jej stronie. Świadoma jej potencjału nieprzerwanie ją wspierała. Po śmierci Togebary oddaliły się od siebie. Kobieta zaczęła zabijać dla pieniędzy, błąkając się przez wszystkie kraje, od wschodu do zachodu. Nie odwiedzała Gaju, a jako kontraktor przywoływała głównie Azę i to tylko w ostateczności. Żyjąc w przekonaniu, jak diametralnie mogłaby zawieść pokładane w niej nadzieje, permanentnie unikała kontaktu ze swoją kocią matką. Ostatnim czego pragnęła było zranienie bezinteresownych uczuć jakimi darzyła ją Hinotama.
Żadna z nich nie planowała ponownego spotkania w takich okolicznościach. W bieżącej chwili egzystencja Enenry zależała od umiejętności zwierzęcej opiekunki. Ostatnia nadzieja miała postać rączego drapieżnika.
Pantera stanęła jak wryta, gdy na trasie pojawił się zakapturzony osobnik. Spodziewała się ataku od tyłu. Frontalne natarcie wybiło ją całkowicie z rytmu i wprowadziło zamęt. Wyszczerzyła śnieżnobiałe kły i ryknęła przeciągle. Nieznajomy ani drgnął, poniekąd zdając sobie sprawę, że wystarczy poczekać, by dobrać się do słodkiego miodu. Kotka świadoma, że nie może podjąć walki narażając przy tym towarzyszkę, zsunęła ją delikatnie z grzbietu. Bez zwlekania popędziła naprzeciw shinobi, by utorować sobie przejście. Tajemniczy ninja szedł powoli, jakby nieświadomy szarżującej na niego dzikiej bestii. Kiedy najeżona pazurami łapa opadała na niego z impetem, z cienia rzucanego przez obszerny kaptur wyłonił się szeroki uśmiech. Hinotama odnotowała jego błyskawiczny ruch ręką i stanowczo za późno zorientowała się o co chodzi.
- Kim ty…? - warknęła i w ostatniej sekundzie zdążyła odwrócić łeb, by zerknąć na nieprzytomną kunoichi przeszklonymi bezsilnością ślepiami. Zniknęła. Odesłana mimowolnie do swojej ziemi rodzinnej.
Enigmatyczny człowiek nieśpiesznie zbliżył się do leżącej. Pochylił się i odwrócił jej głowę, by mieć pełen obraz twarzy. Po tym jak skończył analizować jej zakrwawione, poobijane lico, przekręcił ją na plecy. Przyklęknął przy jej boku, wykonał długą sekwencję pieczęci i trzymając się jedną dłonią za nadgarstek, wbił rozczapierzone palce drugiej ręki w miejsce poniżej mostka omdlałej kobiety. Enenra momentalnie wygięła się w łuk, otwarła usta w głębokim wdechu, a całe jej ciało pokryła jarząca, błękitna powłoka. Trwało to może kilkanaście sekund. Opadła do pierwotnego ułożenia. Zdawała się teraz oddychać stabilnie i pełną piersią. Nieświadoma co się z nią dzieje, poddała się czułym objęciom Morfeusza.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.