Opowiadanie
Sword Art Online: Aincrad tom 1 - recenzja książki
Autor: | Altramertes |
---|---|
Redakcja: | Avellana |
Kategorie: | Książka, Recenzja |
Dodany: | 2014-12-24 20:32:26 |
Aktualizowany: | 2016-05-04 21:27:26 |
Tytuł: Sword Art Online: Aincrad 001
Autor: Reki Kawahara
Projekt okładki: abec
Liczba stron: 244 strony
Rok wydania: Listopad 2014
Gatunek: Przygodowe, Romans
ISBN: 978-83-63650-35-3
Cena okładkowa: 19,99zł
Wydawca: Wydawnictwo Kotori
Zupełnie nowa gra wideo wykorzystująca system rzeczywistości wirtualnej ma lada dzień trafić na rynek. Tysiące graczy nie mogą się doczekać dnia premiery, gdy wreszcie, razem z innymi, będą mogli zwiedzać świat Sword Art Online, podbijać kolejne jego poziomy, zdobywać potężny ekwipunek i mordować coraz silniejsze potwory. Pośród nich jest też Kazuto Kirigaya, beta tester tegoż tytułu i zapalony gracz. W dniu premiery wszystko wydaje się iść idealnie, a samo MMO spełnia wszystkie pokładane w nim nadzieje, przynajmniej do momentu, gdy populacja graczy odkrywa, że opcja wylogowania się została wyłączona. Okazuję się, że twórca, Akihiko Kayaba, postanowił uwięzić wszystkich i ogłosił, że aby opuścić świat gry, konieczne będzie przebicie się przez wszystkie sto poziomów i pokonanie ostatecznego bossa. Problem polega na tym, że śmierć w grze oznacza również śmierć w prawdziwym świecie. Tak oto rozpoczyna się koszmar mający potrwać ponad dwa lata.
Sama historia nie jest zła, czy raczej, jej przedstawienie nie jest złe. Jako osoba, która pierwszą styczność z serią miała poprzez anime (i jak zgaduje, podobnie będzie w przypadku większości potencjalnych czytelników), siadałem do lektury z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony wiedziałem, że czeka mnie przebijanie się przez setki stron pełnych głupot, czy jak kto woli, cudów wyczynianych przez Kirito, a z drugiej miałem świadomość, że anime z pewnością pominęło całkiem sporo i być może zniknie tutaj część wad, które wcześniej tak bardzo mnie irytowały. Jakie są ostateczne wrażenia? Mieszane. Fabuła nadal jest taka sobie, bo dla przykładu jakoś nie jestem w stanie uwierzyć, że ktoś robi MMO, mając do dyspozycji jedynie dziesięć tysięcy klientów, lub w to, że impulsów elektromagnetycznych emitowanych przez Nerve Gear nie można w żaden sposób zatrzymać lub zablokować. Inna sprawa, że całe tło, które w anime zostało po prostu wycięte, tutaj jest przygotowane porządnie, i wyraźnie widać, że Kawahara przemyślał sporo z tego, co pisał, a te nielogiczności, które znalazły się w książce, są tam ze względu na taki, a nie inny kurs, jaki obrał autor.
Podstawową wadą Sword Art Online nadal pozostają postaci, czy raczej ich brak. Mamy Kirito, który od samego początku jest opisywany jako socjopatyczny, ubierający się na czarno wojownik, będący przy okazji osobą inteligentną i znającą się na nowoczesnych technologiach komputerowych. Słowem, ideał (oczywiście jeśli pominąć tendencje do samotnikowania, ale to akurat domena większości nerdów). Nie inaczej prezentuję się Asuna, czyli idealna żona, piękna i zabójcza. Problem polega na tym, że traci ona wszystkie kompetencje w sferze sztuk walki, gdy tylko Kirito musi zabłysnąć potęgą samca alfa, bądź gdy fabuła wymaga tego od niej, by móc iść do przodu. Reszta, mimo iż wspomniana tu i ówdzie, jak chociażby znajomi Kirito, Agil i Klein, zostaje zredukowana do roli statystów, mających tylko wypełniać tło i robić sztuczny tłum. Spowodowane jest to tym (jak i cała rzesza innych problemów), że pierwotnie Sword Art Online zostało napisane na konkurs ASCII Media Works' Dengeki Game Novel Prize, na który jednak nie zostało wysłane, ponieważ autor przekroczył limit stron. Zamiast tego, opublikował je w Internecie, tworząc zamkniętą całość, a dopiero później dodał do niego kolejne części. Dopiero gdy w 2008 w konkursie wygrał jego inny tekst, Accel World, wydawcy postanowili opublikować także Sword Art Online jako serię w formie książkowej. A tego twórca nie zakładał i z tej przyczyny pierwszy tom wygląda pod względem konstrukcji tak fabularnej, jak i postaci, tak, a nie inaczej. Inna sprawa, że jeśli anime daje jakikolwiek przedsmak tego, co prezentują kolejne tomy, to niestety Kawahara na błędach się nie uczy.
Tak mielę i mielę o zawartości książki, a czas porozmawiać o jakości wydania. Tu jestem w stanie z przyjemnością stwierdzić, że wtop nie stwierdziłem. Czcionka jest odpowiednio duża i przejrzysta, więc nie miałem problemu z czytaniem, ale tym, co najbardziej mnie ucieszyło, było to, że sam tekst wygląda jak normalna książka; stety czy niestety miałem okazję widzieć „w akcji” fanowskie tłumaczenia niejednej light novel i mogę powiedzieć tylko tyle, że dało się toto czytać, ale przyjemności żadnej z tego nie było. Sword Art Online czyta się bardzo sprawnie, co z pewnością jest po części zasługą tłumaczenia, do którego również nie mogę się przyczepić. Wyjątkowo do gustu przypadł mi przekład pseudonimu Asuny, który oddaje naturę oryginału, ale nie trzyma się go kurczowo. Jedyny błąd, czy też może literówka, jaką zauważyłem, znalazła się na stronie 87 w kwestii jednej z postaci - była ona w całości po angielsku. Nie wiem, jaka jest tego przyczyna, ale wyglądało to dość śmiesznie. Na pochwałę zasługuje też to, że zdecydowano się nie zasypywać czytelników terminologią typową dla graczy MMO, co z pewnością zniechęciłoby część potencjalnych klientów. Nieco gorzej prezentuje się jakość papieru, na jakim wydano książkę - łatwo się on odkształca, podobnie jak i sama okładka. Dla mnie nie jest to problem, bo nie wpływa to na estetyczną wartość książki jako takiej, a dodatkowo jestem w stanie zrozumieć taką decyzję w świetle ceny, która jest zdecydowanie niewygórowana jak warunki naszego rynku i wynosi ledwie dwadzieścia złotych. Ostatnią rzeczą, o jakiej warto wspomnieć, jest obecność kolorowych ilustracji, niejako zwiastunów poszczególnych scen z wnętrza książki. Są one miłym dodatkiem do całości, choć mam pewne wątpliwości, jak obecność rozebranej do bielizny nastolatki mogą odebrać rodzice, którzy mają coś do powiedzenia w kwestii zakupu prezentu na gwiazdkę.
Podsumowując, o ile sam materiał do najwdzięczniejszych nie należy i naprawdę boję się tego, co przyniosą kolejne tomy, to w kwestii samego wydania mogę pogratulować Kotori naprawdę dobrej roboty. Moim zdaniem wydawnictwu udało się znaleźć złoty środek pomiędzy jakością a ceną, a biorąc pod uwagę, że wybrało bardzo popularną ostatnio serię, mam nadzieję, że Sword Art Online okaże się sukcesem wydawniczym na tyle znaczącym, że w przyszłości dostaniemy również inne, może nieco ambitniejsze pozycje. Innymi słowy, kupujcie i przekonajcie się sami - książka jest na tyle tania, że warto skusić się na jeden tom choćby i na próbę.
RE: LOl
Tak czekam i czekam, a przelewu z Kotori jakoś nie widać. Also, mnie się podobało, fight me, nerd.
Ale nie da się zaprzeczyć, że Kotori wydaje głównie mangi o gejach. A czy są przeznaczone dla osób, które je kupują - wątpię, bowiem Yaoi to, w teorii, rzecz dla dorosłych ludzi, więc ma w sumie trochę rację chłopak.
RE:
Mnie osobiście to tam lata i nie dotyka, ale za to powinieneś dostać bana czy coś, bo to już jest obraza bez żadnego pokrycia w rzeczywistości. Na za dużo czasem sobie pozwalasz kolego drogi...
Co do reszty Twojej wypowiedzi, to zgadzam się w 99%.
No nie wiem, czy takie bzdury.
Dla mnie jakieś "Przejścia" są całkowicie niezrozumiałe, bo w grach po prostu "zmienia się tanka".
Problem z "uczłowieczaniem" jest taki, że ja np. nie jestem w stanie takiej książki przeczytać, bo terminologia przyprawia mnie o typowy ból wiadomo czego.
Poza tym nie wyobrażam sobie np. czytać książki o lekarzach i co... zamiast podawać nazwy składników leków będziemy walić definicję na pół strony?
Od takich rzeczy są przypisy i powinno się ich używać, ew. Google też nie bolą.
Albo lepiej — książka o prawnikach.
I teraz będziemy wszystkie łacińskie wtręty tłumaczyć na polski, żeby laicy rozumieli?
Gdzie tu realizm, gdzie tu klimat?
Pomijam już nawet fakt, ile angielskich wtrętów jest w samej książce czy bajce... taka sama sprawa ma się z Log Horizonem, gdzie w bajce ciągle gadają po angielsku i jakoś nie widzę, żeby ktoś z "dropowania" robił jakieś "podnoszenie przedmiotów".
Nie piszcie slangu na nowo.
I ja tego nowomową nazwać nie nazwę, bo nowomowa nie ma nic wspólnego z żargonem/slangiem, który występuje w konkretnej kulturze.
Zresztą to nawet lepiej brzmi, jak gracze bawią się językiem i zamiast z "rogue" robić "łotrzyka", robią "rogala".
W sumie tym wygodniejsze, że lepiej się pamięta oryginalną nazwę, a często gra się z ludźmi zza granicy.
No też prawda.
Tak czy siak — w książce jest też trochę błędów językowych i merytorycznych (Iskra Asuna?).
Tłumaczenie podchodzi pod bajkopisarstwo... wystarczy porównać Yen Press z wersją fanowską (angielską), gdzie oba przekłady są zgodne, a po polsku jakieś rzeczy z kosmosu...
Zastanawia mnie też motanie tym unikaniem słownictwa... w końcu zamiast "na raidzie" (jak w YP) mamy "też tam byliśmy"... czyli gdzie?
Tak czy siak — sama książka jest oczywiście gniotem takim samym jak bajka, ale było to pierwsze, głośne wydanie powieści w Polsce i człowiek oczekiwał czegoś dobrego... niestety, polska wersja słabiutka.
Zmoderowano. Ostrzeżenie dla Kamiyana - jeszcze jeden taki tekst i dostaniesz bana. Proszę się trzymać rzeczowych argumentów w dyskusji.
Moderacja
Zależy, do kogo chciałbym z taką książką trafić. Gdyby to miała być masówka, to dałbym kilka slangowych wtrętów, ale całość napisał po ludzku, unikając zbyt częstego stosowania marketspechania, bo wtedy powstałaby książka zbyt hermetyczna.
Tu zaś mamy klasycznie młodzieżową masówkę. Wyjścia są dwa - albo uczłowieczać język, jak zrobiło Kotori, albo dać przypisy/słowniczek terminologii.