Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Asasino

Dom na Kruczym Pustkowiu

Autor:Solka
Serie:Shingeki no Kyojin
Gatunki:Dramat, Komedia, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2015-07-17 08:00:18
Aktualizowany:2015-07-14 12:47:18


Następny rozdział

Nie wyrażam zgody na kopiowanie całości opowiadania lub fragmentów tekstu.


Huk wystrzału wystraszył kruki siedzące na gałęziach uschniętego świerka. Zerwały się do lotu, by chwilę potem osiąść na kolejnym pobliskim drzewie. W tej okolicy było tych ptaków najwięcej, dlatego też ludzie nazwali ją Kruczym Pustkowiem. Rozległe wrzosowiska były dla nich doskonałym miejscem na żer. Ptaszyska żywiły się wszystkim, co tylko dało się zjeść, począwszy od owoców, a skończywszy na padlinie. Czarnymi bystrymi oczkami obserwowały, co się dzieje dookoła. Po chwili rozległ się przeciągły gwizd. Jeden z ptaków zareagował i zerwał się do lotu. Poszybował w stronę domu, który stał na środku wrzosowiska i niespecjalnie zachęcał, by się do niego zbliżyć, swoim ponurym wyglądem. Obdrapana farba na drewnianych ścianach, skrzypiące okiennice, drzwi z lekko zardzewiałą kołatką w kształcie głowy wilka.

Czarne ptaszysko zatrzepotało skrzydłami i usiadło na ramieniu dziewczyny. Ta podsunęła mu pod dziób jagodę. Chwycił ją zachłannie, prędko przełknął i zakrakał w podziękowaniu. Uśmiechnęła się i palcem pogładziła miękkie pióra kruka. Nie rozumiała ludzkiej niechęci do tych pięknych ptaków. Ci przesądni wierzyli, że kruk zwiastuje śmierć, ale ona nie chciała tego słuchać. Nie wierzyła w ludowe opowieści, uwielbiała te czarne, wręcz majestatyczne ptaki. Nie było jej trudno oswoić jednego z nich. Szybko zaskarbiła sobie jego zaufanie, przylatywał na każde wezwanie. Jej najlepszy przyjaciel uznał, że musi się wywodzić z rodziny czarownic, skoro słucha jej kruk, a jak głoszą legendy, te ptaki zawsze czarownicom służyły, do spółki z czarnym kotem. Zaśmiała się cicho, na wspomnienie miny Ravena, kiedy po raz pierwszy zaznajomiła go z Shadowem - bo tak nazwała kruka. Wspomnienia, takie jak to, były dla niej bardzo ważne i cenne, a życie jakie wiodła, powodowało, że nie posiadała wiele tych pozytywnych.

Usiadła na drewnianych schodach werandy i szczelniej opatuliła się peleryną. Końcówka listopada była niezwykle chłodna i deszczowa. Na wrzosowiskach mgła unosiła się przez całe dnie. Nikt z miasta tu nie zachodził, ludzie obawiali się bezkresu trzęsawisk, bali się zbliżyć do samotnie stojącego domu na środku jednego z nich. Wiedzieli, kto w nim mieszka, a do takich lepiej się nie zbliżać. Mówili o nich „wyjęci spod prawa”, co wcale nie było nieprawdą. Wyrzuceni z miasta, bezprawnie ścigani, tępieni przez władze, uznani niesłusznie za przestępców, osiedli na wrzosowiskach w opuszczonym budynku, który stał się ich domem. Do miasta wracali. Pod osłoną nocy, w przebraniu, by zdobyć żywność czy ubrania. Z czasem te wycieczki do miasta stały się znacznie ważniejsze. Ich przywódca, Xavier, nienawidził tych, którzy wykorzystywali swoje stanowiska i bez mrugnięcia okiem, krzywdzili niewinnych ludzi. Między mieszczaństwem i plebsem szybko rozeszła się wieść, że pewna grupa ludzi pomaga tym bardziej uciśnionym przez władze. Oczywiście, arystokracja bardzo szybko uznała ich za głównych podżegaczy do buntu i postanowiła zlikwidować. Kiedy zginęło dwóch przyjaciół Xaviera, ten uznał, że należy atakować ich własną bronią. Ze zwykłej grupy pomagającej najbardziej potrzebującym, stali się najsławniejszą w mieście czeredą wspierającą słabszych i specjalizującą się w cichych, ale efektownych zabójstwach. Nazwano ich Empty Darkness. Na Kruczym Pustkowiu wiedli spokojne życie banitów, a w mieście siali postrach. Tu, na wrzosowiskach, nikt nie mógł zmącić ich spokoju. Nie mieli twardych dowodów na ich winę. Oddział Stacjonarny był w tym przypadku bezradny…

Tętent kopyt wyrwał ją z zamyślenia. Podniosła głowę i spojrzała w stronę, z której dochodził dźwięk. Zmarszczyła brwi i wstała. Zeszła po schodach. Ruszyła wydeptaną ścieżką w kierunku zbliżającego się jeźdźca. Ten, gdy tylko zauważył idącą w jego kierunku dziewczynę, szarpnął za lejce i zatrzymał konia. Podeszła bliżej, przyglądając się obcemu. Nieufne spojrzenie dziewczyny skrzyżowało się ze stalowym spojrzeniem przybysza. Spoglądał na nią z góry z jakimś dziwnym znużeniem. Nie odwróciła wzroku, patrzyła mu prosto w oczy. Dopiero po chwili dotarło do niej, że nieznajomy miał na sobie mundur Oddziału Zwiadowców. Jakim cudem na takim odludziu odwiedził ich cholerny żołnierz? Zagryzła wargi. Odruchowo dotknęła kabury przyczepionej do paska spodni i wyciągnęła rewolwer, celując w mężczyznę. Nie wiedziała, z kim miała do czynienia, wolała zachować ostrożność. Wyjęci spod prawa nie mogli ufać żołnierzom. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nieznajomy ją ubiegł.

- Schowaj broń.

- Jaką mam pewność, że nie zaatakujesz, gdy ją schowam?

- Żadnej - odpowiedział przybysz. - Ale zastanów się. Nie mam sprzętu do trójwymiarowego manewru, po co zatem miałbym atakować? - Dziewczyna omiotła go spojrzeniem. Nie kłamał. Nie był uzbrojony. Przynajmniej nie w sposób widoczny dla oka. Powoli opuściła broń, uważnie obserwując mężczyznę. Jego twarz była jej skądś znana, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie go widziała. Schowała rewolwer do kabury. Gość śledził jej ruchy. Czuła na sobie jego świdrujące spojrzenie. Denerwowało ją to, ale nie dała tego po sobie poznać.

- Po co pan przyjechał? Czego mogą chcieć zwiadowcy od ludzi wyjętych spod prawa?

- Jesteś siostrą Oliviera? - odpowiedział pytaniem na pytania nastolatki. Oczy dziewczyny rozszerzyły się z zaskoczenia.

- Skąd…

- Gdzie jest Xavier? - Nieznajomy nie miał zamiaru niczego wyjaśniać. Wyciągnął niespodziewanie asa z rękawa. Wiedział, że przez to dopnie celu.

- W domu - odpowiedziała. - Skąd pan wie o Olivierze?

- Dowiesz się w swoim czasie. Prowadź do szefa. - Zacisnęła pięści i zagryzła wargi. Nie chciała się wściekać. Ten człowiek wiedział o jej bracie. Być może wiedział również, co się z nim stało. Powoli wypuściła powietrze z płuc i uspokoiła się. Odwróciła się w stronę domu. Nie spiesząc się, ruszyła przed siebie. Przybysz zsiadł z konia i chwyciwszy go za uprząż, poszedł za dziewczyną. Uważnie ją obserwował. Nie ufała mu, ale mimo to, prowadziła go do przywódcy grupy. Wiedział, że spowodowało to pytanie, które zadał chwilę temu. Miał również pewność, że o bracie nie wiedziała nic, poza tym, że zaginął. Gdy zbliżyli się do domu, powiedziała:

- Może pan tutaj przywiązać konia, Shadow chętnie dotrzyma mu towarzystwa. - Wskazała na kruka, który siedział na drewnianej poręczy i uważnie im się przyglądał. Mężczyzna zmarszczył brwi, ale nie skomentował tego. Przywiązał konia i wszedł po schodach na werandę. Kiedy stanął obok dziewczyny po raz kolejny w życiu, odczuł niezbyt komfortowe uczucie. Była wyższa od niego. Ona jednak nie zdawała się tego dostrzegać. Pchnęła drzwi, które głośno zaskrzypiały i weszła do środka. Przytrzymując je, gestem zaprosiła przybysza. Wszedł, rozglądając się ukradkiem po holu. Nie było tu żadnych luksusów. Ot, prosty, drewniany dom, skrzypiący tu i ówdzie ze starości, nieszczególnie zachęcający wyglądem zewnętrznym, by do niego wejść, ale w środku zadbany i czysty. Wyszorowana, prawie do białości, drewniana podłoga i stara, dębowa szafa na płaszcze, dodawała pomieszczeniu swego rodzaju uroku.

- Co, myślał pan, że jak dom z zewnątrz odstrasza, to w środku będzie tak samo? - zapytała, stając obok gościa. - Pajęczyny i wszechobecny kurz? Książki nie ocenia się po okładce, a domu po zewnętrznych ścianach. To często myli. Mam nadzieję, że jest pan mile zaskoczony, zapraszam dalej, że tak ujmę, na salony. - Przeszli przez hol, by wejść do dużego pokoju, w którym znajdował się wielki, kamienny kominek. Ogień wesoło buzował i dawał przyjemnie odczuwalne ciepło. Mężczyzna usiadł dosyć blisko kominka i odruchowo wyciągnął ku niemu zmarznięte dłonie. Obok niego, w fotelu siedział młody chłopak o czarnych włosach z przepaską na lewym oku i drzemał. Dziewczyna podeszła do niego i lekko potrząsnęła za ramię. Otworzył zdrowe oko i spojrzał na nią nieprzytomnie.

- Kay?

- Tak mnie zwą. Gdzie Xavier?

- U siebie.

- Idź po niego. Powiedz, że ma gościa.

- Już, już. - Chłopak potarł oko, przeciągnął się i wstał z fotela. Dopiero po chwili zauważył obecność trzeciej osoby. Skłonił się bez słowa i prędko wyszedł z pokoju. Wrócił po kilku minutach, a wraz z nim do pomieszczenia wszedł wysoki, łudząco do niego podobny, mężczyzna. Podszedł do gościa, wyciągając prawą rękę na przywitanie. Ten odwzajemnił gest i rzucił znaczące spojrzenie na dwójkę nastolatków. Brunet chrząknął, dając tym samym znać, że powinni wyjść z pokoju. Kay wywróciła oczami i pociągnęła jednookiego chłopaka za rękę. Gdy tylko zamknęli drzwi za sobą, spojrzenia obu mężczyzn skrzyżowały się.

- Kapral Levi, cóż za zaszczyt.

- Xavier Linde. Więc to tu się ukryłeś.

- Dostałeś się tu zapewne podstępem, ale to żadna nowość. Dlaczego mnie szukałeś?

- Potrzebuję pomocy Empty Darkness - powiedział bez ogródek. - Kogoś z twoich ludzi.

- Co dokładnie masz na myśli? - zapytał Xavier. - Bez problemu nas znalazłeś - dodał - Przed tobą nie da się ukryć, co?

- Zawsze przejawiałeś zamiłowanie do dziwnych miejsc z dala od cywilizacji. Więc, gdy nie mogłem odnaleźć cię w żadnej samotni w mieście… cholernie daleko cię wywiało, Linde.

- Ostatecznie zostałem na to skazany. - Xavier zaśmiał się gorzko. - Przypominam, że ja i moi ludzie jesteśmy wyjęci spod prawa.

- Wiem. Ale to nie przeszkadza wam pojawiać się w mieście, najczęściej nocą i zabijać - powiedział kapral beznamiętnie. - Zawsze lubiłeś działać pod osłoną nocy, byłeś porywczy i cholernie wyczulony na krzywdę innych. Pomagałeś każdemu zapchlonemu kundlowi czy zabłąkanemu kociakowi, o ludziach nie wspomnę. Ostatecznie, by pomóc tym najbardziej uciśnionym, zacząłeś zabijać tych, którzy krzywdzą.

- Dokładnie prześwietliłeś moją działalność, kapralu, gratuluję. - Zadrwił. - A jak to się ma do sprawy, z którą tu przybyłeś? Dlaczego chcesz prosić o pomoc dawnego przyjaciela? - W odpowiedzi Levi podał mu list. Mężczyzna wziął go. Koperta nie była zalakowana. Wyciągnął kartkę, rozłożył ją i zaczął czytać. List był napisany przez przyjaciół piętnastoletniego chłopaka, który ze względu na swoją niezwykłą umiejętność przybierania formy tytana, ciągle musiał być chroniony, bo groziło mu porwanie i śmierć. Xavier uważnie przestudiował treść listu. Na jego czole pojawiła się pionowa zmarszczka, jak zawsze, gdy nad czymś intensywnie się zastanawiał. Przeczesał palcami gęste, czarne włosy. Niebieskie oczy spochmurniały, a po chwili rozjaśniły się. Podniósł głowę i popatrzył na Leviego.

- Mam akurat kogoś takiego - oznajmił. - Ale nie wiem czy się zgodzi.

- Oddział Zwiadowców zapłaci za to zlecenie.

- Nie chodzi o pieniądze. - Levi zaskoczony spojrzał na Xaviera. Ten widząc jego minę pospieszył z odpowiedzią. - To zwyczajna dziewczyna, a nie wyszkolony żołnierz, nie potrafi posługiwać się sprzętem do Trójwymiarowego Manewru, a to przecież priorytet.

- To najmniejszy problem. Nauczy się, bo będzie musiała.

- Skoro tak, to nie ma problemu z mojej strony… - Urwał, spoglądając na swojego gościa. - Jedynie proszę, abyś sam o tym z nią porozmawiał. Nie chcę jej narzucać tego co powinna robić.

- Jesteś pewien, że ty tu rządzisz? - Słysząc pytanie, Xavier zaśmiał się i odpowiedział.

- Dobre pytanie, Levi. - Kapral nie skomentował jego słów. Brunet wstał i wyszedł z pokoju. Najsilniejszy żołnierz ludzkości rozejrzał się po pomieszczeniu. Było umeblowane skromnie i praktycznie. Fotel i kanapa, na której siedział, przed kominkiem, by móc się ogrzać. Bliżej okna, zasłoniętego ciężkimi ciemnozielonymi zasłonami stał duży, drewniany stół, a wkoło niego trzynaście krzeseł. To pewnie tutaj zbierali się wszyscy z ED i spożywali posiłki, lub coś wspólnie omawiali. Na środku pokoju leżały owcze skóry, które najwyraźniej służyły jako dywan. Ponownie spojrzał na kominek. Jego uwagę przykuł stary, ale wciąż działający zegar, który stał na drewnianej półce. Zaś ta zawieszona była nad kominkiem. Zegar był średniej wielkości, z małymi, szklanymi drzwiczkami. Zza nich połyskiwało złote poruszające się wahadełko. Wskazówki pokazywały siódmą trzydzieści, wieczorem. Wstał, chcąc podejść bliżej, ale w tej samej chwili do pokoju wszedł Xavier, trzymając za rękę dziewczynę. To ona wyszła młodszemu kapralowi naprzeciw, gdy przyjechał na Krucze Pustkowie. Za nimi wszedł chłopak, który wcześniej drzemał w fotelu. Podeszli do niego. Xavier usiadł na kanapie, ale ona stała. Levi odwrócił się do niej przodem i zmierzył wzrokiem. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Wysoka, chuda, nie wyglądała na specjalnie silną. Skórę miała śniadą, musiała zatem pochodzić z któregoś kraju śródziemnomorskiego, które istniały przed nastaniem ery tytanów.

- Słyszałam, że ma pan dla mnie ciekawe zadanie. - Usiadła na brzegu kanapy i strzepnęła z oparcia nieistniejący pyłek kurzu. - Jakie?

- Potrzebujemy kogoś spoza naszego kręgu, kto skutecznie ochroni osobę o, powiedzmy, dosyć specyficznych umiejętnościach. - Levi wyjaśnił pokrótce zadanie i popatrzył uważnie na dziewczynę. W jej brązowych oczach pojawiło się zaciekawienie. Uśmiechnęła się pod nosem i potarła cienką, różową bliznę ciągnącą się od dolnej powieki lewego oka do żuchwy.

- I będę mogła przebywać w mieście? - zapytała. - Bez piętna banity i w ogóle?

- Tak, to część planu - odpowiedział kapral i rzucił pytające spojrzenie Xavierowi. Ten nie odpowiadał. Zamyślony wpatrywał się w jeden bliżej nieokreślony punkt. Raven, który do tej pory stał na uboczu i nie odzywał się, nie wytrzymał.

- Nie puszczę jej. - Kay zaskoczona odwróciła głowę w stronę przyjaciela. Minę miał zaciętą, a dolna powieka, zdrowego oka lekko drżała. Zawsze tak było, gdy się czymś przejął lub zdenerwował.

- Raven…

- Jeszcze ci się coś stanie i… - wziął głęboki oddech - nie pojedziesz, jasne? - Popatrzył na nią swoim jednym niebieskim okiem. Podszedł bliżej i chwycił za rękę. Wyrwała mu się ze złością. Owszem, byli ze sobą zżyci, ale Raven zdecydowanie przesadzał. Trząsł się nad nią jak galareta i wręcz zamęczał opieką, a prawda była taka, że to jego trzeba było pilnować, bo ciągle pakował się w kłopoty. Prawe oko stracił przez własną głupotę i nieuwagę. Westchnęła i poprawiła palcami gęstą grzywkę, która opadała jej na czoło, przysłaniając brwi. Ciemnobrązowe włosy, sięgające mostka, związała w małą kitkę gumką, którą trzymała w kieszeni spodni. Potem stanęła wyprostowana i powiedziała.

- Przyjmuję zlecenie panie… wcześniej nie raczył się pan przedstawić.

- Levi. - Odpowiedź była lakoniczna, niezachęcająca do dalszej konwersacji, ale to imię przypomniało jej, że zna tego człowieka z gazet, które określały go, jako najsilniejszego żołnierza ludzkości.

- Kay de Anda, strzelec Empty Darkness. - Przedstawiła się. Levi lekko zmrużył oczy. Ostatnio dużo pisali w gazetach o kimś, kto zabija ludzi jednym strzałem między oczy. Nie pozostawia po sobie śladów, strzał oddaje z bezpiecznej odległości, działa tylko w nocy. Prasa nadała zabójcy przydomek Asasino. Jeśli by założył, że tylko ona w ED posługuje się bronią palną... Jednakże coś mu w duchu podpowiadało, że to niemożliwe, by piętnastoletnia dziewczyna była tak wyrachowanym zabójcą. Przeniósł spojrzenie z Kay na jej przyjaciela, który stał z opuszczoną głową i nietęgą miną. Co było powodem jego niepokoju odnośnie de Andy, nie wiedział. Raven poczuł na sobie baczne spojrzenie gościa. Podniósł głowę i odgarnął z czoła niesforne, lekko falowane kosmyki. Nie odezwał się ani słowem. Decyzja zapadła. Kay nigdy nie zmieniała zdania. Czuła pismo nosem. Nie odpuszczała, gdy działo się coś, co mogło jej pozwolić na ciekawe doświadczenia i lepsze poznanie świata, do którego nie mieli wstępu. Ciężko westchnął. Będzie musiał znaleźć sobie jakieś kreatywne zajęcie na czas nieobecności przyjaciółki. Wsadził ręce w kieszenie brązowych, lnianych spodni i opuścił pokój bez słowa. Kay miała ochotę za nim pobiec, zatrzymać go, ale widząc wzrok Xaviera, dała sobie spokój. On i tak nie pozwoliłby Ravenowi na opuszczenie Kruczego Pustkowia. Szesnastolatek był wątłego zdrowia, a ostatnio kaszlał krwią. Podejrzewali, że to mogą być suchoty, ale pewności nie mieli. Z zamyślenia wyrwał ją głos Xaviera.

- Będzie lepiej jak wyjedziecie jeszcze dzisiaj, Kay.

- Rozumiem to doskonale. - Przytaknęła mu. - Pójdę zabrać swoje rzeczy. Powiedz Ravenowi, że za jakiś czas wrócę. - Gdy wyszła, kapral powiedział.

- Nie wróci za szybko.

- Co masz na myśli?

- Nic konkretnego. Jej powrót tutaj jest uzależniony od powodzenia misji, a władza zrobi wszystko, by wydrzeć nam Erena z rąk. Jej zadanie nie będzie łatwe.

- Eren. To ten „przyjaciel” ze zdolnością transformacji w Tytana, o którym pisały te dzieciaki w liście?

- Tak, to on. - Mężczyźni spojrzeli na siebie. Obaj byli świadomi tego, jak wielkie kłopoty mogą czekać na dwójkę nastolatków, którym przyszło żyć w tak brutalnej rzeczywistości, gdzie zagrożenie znajdowało się nie tylko poza murami, ale również w ich obrębie.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.