Opowiadanie
Odczarowani
Królewna Śnieżka
Autor: | O. G. Readmore |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Horror, Mroczne, Baśń |
Uwagi: | Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2016-03-10 08:00:16 |
Aktualizowany: | 2017-05-05 15:51:16 |
Następny rozdział
- Łatwo ją rozpoznasz - zapewnił Żaba. - Idź tam i poznasz ją od razu - tego wieczoru powtórzył to już któryś raz z rzędu, ale za dużo wypił i zaczynał pieprzyć od rzeczy. - Po prostu wejdź i spójrz w głąb sali. Gwarantuję! Gwarantuję, że ją zastaniesz!
- W klubie będzie mnóstwo dziewczyn.
- Ale nie takich jak ona - wychylił kieliszek wódki, skwasił minę.
- To znaczy?
- Włosy ma czarne jak... jak... - Żaba szukał porównania, ale poetyckość i alkohol nie stanowiły dobrego połączenia w jego wypadku. W końcu uderzył w hebanowy blat baru i przemówił tryumfalnie: - Jak ten stół. Usta ma czerwone jak krew, ale nie bój się, nie jest żadną wampirzycą - zażartował, podsuwając przy tym barmanowi pusty kieliszek.
Reine westchnęła głośno. Była już późna godzina, a ona ubiegłej nocy nie zmrużyła oka. Mogła dać spokój poszukiwaniom i wrócić do domu, ale teraz czuła, jak nigdy wcześniej, że jest naprawdę blisko.
- Zdecydowanie przesadza z czerwoną szminką - ciągnął dalej. - Tak przynajmniej mówiła moja dziewczyna, gdy ostatnio byliśmy w klubie.
Barman postawił obok niego kolejny kieliszek wódki. Żaba wypił, ale o następny już nie poprosił.
- A cerę ma białą jak kokaina i po tym to już na pewno ją poznasz - zakończył swój opis.
Jeszcze przez chwilę spoglądał na pusty kieliszek. Wyglądało na to, że się wahał, czy zamówić następną wódkę.
- Czarne włosy, blada cera, czerwone usta... - powtórzyła beznamiętnie Reine. - To naprawdę kiepski rysopis. Sama tyle pamiętam.
- Znałaś ją?
Nie odpowiedziała od razu. Najpierw sięgnęła do torebki, z której z pewnego rodzaju nerwowością, wyjęła paczkę papierosów. Zapaliła jednego i odparła:
- Blanche to moja pasierbica.
Żaba zbaraniał. Oczywiście, na tyle, na ile facet o płazowatej ksywie może zmienić się w zwierzę domowe z rodziny wołowatych. Znał Blanche. Widywał ją w Grimmie i zdarzyło mu się z nią kilka razy porozmawiać. Reine znał od wczoraj i nie przypuszczał, że może ona być spokrewniona z klubową "królewną". Cała dociekliwość nowej znajomej nie wydawała mu się niczym nienaturalnym. Blanche intrygowała wszystkich. Każdy chciał ją poznać, ale nie każdy miał odwagę i możliwość, czego przyczyną mógł być pan Sobota.
- Uciekła z domu tuż po moim ślubie z jej ojcem - mówiła wyraźnie strapiona. - Wiedziałam, że powinniśmy zaczekać z całą ceremonią, aż Blanche upora się z żałobą po matce. Powinna mieć chociaż dwa tygodnie na refleksję, prawda?
Żaba spojrzał na rozmówczynię próbując pojąć, czy stypę od wesela dzielił okres krótszy niż dwa tygodnie, czy alkohol utrudnia mu prawidłowe rozumowanie. Mimowolnie przytaknął, nie wgłębiając się w rodzinne sprawy swojej znajomej.
- Zaraz po naszym ślubie, Blanche spakowała manatki i uciekła z domu - opowiadała. - Miała trzynaście lat i potrzebowała ojca, a nie nowej matki. Gryzie mnie to strasznie.
Zgasiła papierosa i rozegnała dym z nad popielniczki.
- Od sześciu lat próbuję ją odszukać.
- A jej ojciec?
- Choruje. Nerki, płuca, serce - wyliczyła. - Niewiele czasu mu zostało. Chciałabym doprowadzić do ich spotkania nim będzie za późno.
Ostatnie zdanie utkwiło Żabie w głowie. Z hobby był cynikiem i korciło go, aby spytać, czy mężuś nie potrzebuje przypadkiem narządów, bo mógłby tanio załatwić, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Spojrzał na Reine. Zmartwiona, zmęczona, ale mimo to ładna. Mogła mieć około czterdziestu lat. Czarne włosy kontrastowały z bladą cerą. Oczy pozbawione blasku, nadawały powadze jej twarzy. Była bardzo podobna do Blanche. Mogła być jej starszą siostrą, albo matką, a nie macochą.
- Blanchet codziennie wpada do klubu Grimm w towarzystwie innego faceta - wrócił do tematu. - Inny jest w poniedziałek, inny we wtorek i tak aż do niedzieli.
Kobieta podniosła wzrok. Wyglądała na przerażoną, a nie zmartwioną.
- Chyba nie sugerujesz, że ona... - nie dokończyła, sama myśl wydała jej się wystarczająco obmierzła. - Zresztą, co mógłbyś sugerować? Znasz ją i wiesz, czym się zajmuje! - rozzłościła się.
- Spokojnie, nie jest prostytutką.
- To kim są ci faceci?
- Jej goryle.
Ochroniarze? Aż tak dobrze jej się wiedzie, że może pozwolić sobie na zatrudnienie ochrony? Czym ona się zajmuje? - do macochy powróciła okropna myśl.
- Najważniejszy jest pan Sobota.
- Kto?
- Koleś, z którym baluje w soboty - Żaba mówił dalej. - Pozostała szóstka to zatrudnieni przez niego goryle. W każdy dzień tygodnia, Blanche jest pilnowana przez jednego z nich. Poza szóstym dniem, gdy spotyka się ze swoim chłopakiem. Wtedy wszyscy przesiadują w Grimmie.
- Kocha go?
- Kogo?
- Czy Blanche kocha tego całego pana Sobotę?
Żaba wzruszył ramionami. Na to pytanie nie znał odpowiedzi. Dziewczyna zawsze wydawała mu się szczęśliwa, a przynajmniej uradowana chwilą. Będąc w klubie dużo tańczyła, rozmawiała, śmiała się, piła - nie wyglądała na przygnębioną, ale nie pokazywało to w żadnym stopniu jej miłości do Soboty.
W wieku trzynastu lat miała pewność do trzech rzeczy. Kochała mamę. Nienawidziła ojca. Chciała uciec z domu. Kochana mama zmarła w drugiej połowie czerwca. Pierwszego lipca wyprawiono huczny ślub. Chociaż życzyła, w tamtej chwili, ojcu i Reine jak najgorzej, to musiała przyznać, że oboje wykazali się ogromną gospodarnością. Większość jedzenia ze stypy została odgrzana na weselu. Należało sprostować, że ojciec nie zakochał się w macosze w żaden cudowny sposób. To nie była miłość od pierwszego spojrzenia, nie został też niespodziewanie trafiony strzałą amora. Jego romans z Reine rozpoczął się jeszcze na długo przed śmiercią mamy. Czy ona wiedziała o tym? Ostatnio często się nad tym zastanawiała.
Wczesnym popołudniem siedziała na taborecie przed stolikiem, do którego przymocowane było lusterko. Spoglądała na swoje odbicie i starała sobie przypomnieć rodzinny dom. Dom, który budził w niej tak nieprzyjemne wspomnienia. Przypomniała sobie Reine. Jej macocha miała bzika na punkcie nienagannego wyglądu. Ciągle nosiła ze sobą ogromną, żółtą torbę wypakowaną po brzegi kosmetykami. Potrafiła kilkanaście razy dziennie poprawiać swój makijaż. Bardziej mógł irytować fakt, że żadnych poprawek nie potrzebowała. Kochanka ojca wyglądała doskonale. Przy tym, jak na ironię, obawiała się swojego odbicia w lustrze. Zupełnie, jakby bała się dostrzec w nim jakąś skazę, zmarszczki, przebarwienia, cokolwiek, co psuło jej doskonałą twarz. Pierwszym, co zrobiła po wprowadzeniu się do ich domu, było zasłonięcie ogromnego zwierciadła w przedpokoju, a tuż przed samym ślubem udało jej się, rzekomo przez przypadek, zbić owo lustro.
- To była pamiątka po mamie - szeptała wtedy rozgoryczona Blanche.
- Nie tragedyzuj - mruknął ojciec. - Nie ma nieszczęścia.
- Bardzo cię przepraszam. Nie wiem jak to się mogło stać... - gdyby nie znała macochy, mogłaby uwierzyć w jej skruchę, ale znała i nie wierzyła jej.
Blanche porzuciła myśl o domu. Wolała skupić się na teraźniejszości.
O godzinie dwudziestej drugiej zero cztery pan Sobota i Blanche w towarzystwie ochrony weszli do klubu Grimm. Przywitał ich właściciel, Jacob, czterdziestolatek o krępej budowie ciała i doklejonym do twarzy uśmiechu. Para zajęła miejsca przy stoliku z boku sali. On zamówił Białego Rosjanina, a ona Apple Cooler. Posiedzieli chwilę, po czym dziewczyna odezwała się:
- Widzę moją macochę.
Pan Sobota spojrzał na dziewczynę, a potem w kierunku, w którym spoglądała. Nigdy wcześniej nie rozmawiał z nią o rodzinie, a tym bardziej nie miał pojęcia o istnieniu jakiejś tam macochy. Nim zdążył zareagować do ich stolika przepchała się Reine, towarzyszył jej Czwartek i tu wypada dodać, że był najgorzej rozeznanym w swoim fachu ochroniarzem.
- Próbowałem ją zatrzymać, ale się uparła... - tłumaczył się.
Czwartkowi się nie dziwił. Brakowało mu stanowczości, ale pozostali zachowali się co najmniej jak idioci. Pan Sobota nic nie odpowiedział. Wolał zaczekać na reakcję swojej dziewczyny.
- Czego tu szukasz? - zapytała rozzłoszczona Blanche.
- Ciebie.
- No tyle to widzę, ale czego chcesz tutaj?
- Twój tata się martwi - odparła łagodnie.
- Dobre sobie.
- Wróć ze mną do domu.
- Jestem w domu - powiedziała z pełnym przekonaniem.
Reine pobladła. Czuła, że konfrontacja z pasierbicą nie będzie należała do najprzyjemniejszych, ale miała zamiar zabrać ją ze sobą.
- Domem nazywasz jakiś klub i towarzystwo jakiegoś starego capa?
Sobota nie poczuł się urażony określeniem, ale doszedł do wniosku, że jest to najlepszy moment na wtrącenie się do rozmowy.
- Przepraszam panią bardzo - zaczął kulturalnie. - Ale kim pani jest?
- Jestem jej matką, a pan chyba nie zdaje sobie sprawy, że to dziecko - podkreśliła zaimek - uciekło z domu.
- Królewna Śnieżka, gang pedofilii i zła królowa - zakpiła pasierbica.
- Milknij, skarbie - poprosił ją Sobota, a następnie zwrócił się do Reine. - To dziecko, jak pani je określiła, jest dorosłe i samo decyduje, gdzie chce przebywać. Radzę zostawić nas w spokoju.
Renie zignorowała słowa mężczyzny i na nowo zaczęła prosić Blanche, aby wróciła do domu. Sytuacja stała się nieprzyjemna do tego stopnia, że Poniedziałek i Wtorek zostali poproszeni o odprowadzenie kobiety do wyjścia.
- Panowie - zawołała za nimi dziewczyna. - Nie zapomnijcie pożegnać właściwie mojej macochy.
Chociaż tyle mogła sobie zażyczyć. Pojawienie się w jej domu przed laty Reine, sprawiło jej wiele bólu, a teraz mogła się jej zrewanżować.
Przynajmniej wróci do domu z podbitym pyskiem - pomyślała. - Dopiero teraz będzie miała problem z przeglądaniem się w lustrze.
Pan Wtorek nie należał do najdelikatniejszych mężczyzn z jakimi miała styczność Reine. Ba! Potrafił być bardzo brutalny, ale zawsze sprawiedliwy, bo nie uderzył jeśli się nie zasłużyło na to wcześniej. Problem był taki, że w dzisiejszych czasach każdy czymś sobie zasłuży na kilka kuksańców i macocha Blanche nie była tu wyjątkiem. Poniedziałek wepchnął kobietę w zaułek za klubem, a Wtorek zaczął okładać ją pięściami.
- Czy ona jest dziwką? - usłyszeli w pewnym momencie drżący głos bitej kobiety.
Wtorek na chwilę przestał.
- Niezupełnie - wyrwał się Poniedziałek.
- Milcz - wycedził drugi.
- Proszę, powiedzcie mi chociaż tyle. Obiecuję, że już jej nie będę się do niej zbliżać, ale powiedzcie mi, czy ona jest dziwką?
- Słyszałaś o damach do towarzystwa? - spytał ochroniarz. - Pan Sobota wymyślił sobie "damę do podziwiania".
W tym momencie Wtorek ponownie uderzył kobietę. Reine osunęła się po ścianie na ziemię, przycisnęła do piersi torebkę i o dziwo zażądała dalszych wyjaśnień.
- W swoim domu, szef posiada oszklony pokój - mówił dalej. - Podłoga, sufit, wszystkie ściany są zrobione z luster weneckich.
- Lustra... - syknęła. - Czy zawsze muszą być jakieś lustra?
- Klienci płacą mu za oglądanie Blanche. Zdziwiłabyś się, jaki to dochodowy interes.
Reine wstała z ziemi i popatrzyła niechętnie na parę ochroniarzy. Czuła siniaki na swoim ciele, ale nie miała czasu i ochoty na maskowanie ich.
- Tego właśnie chciałam się dowiedzieć. Nie będziecie mi już potrzebni - odparła najzwyczajniej w świecie.
Blanche i Sobota mieszkali na ostatnim piętrze penthousea w samym centrum miasta. Mieszkanie kupili jakieś cztery lata temu. W kwestii dekoracji dziewczyna dostała wolną rękę; wybrała kolory ścian, meble, dodatki. Jedynie szklany pokój pozostawał chłodny i pusty, a jego jedyną dekoracją była właśnie ona. Dzisiaj mieli odwiedzić ją kolejni klienci, a więc swoim zwyczajem udała się do swojego gabinetu, aby przygotować się. Na czas obecności klientów w mieszkaniu, pozostawała zamknięta w szklanym pokoju. Nie widziała ani nie słyszała ich i może właśnie dzięki temu nie peszyły jej spojrzenia ze ścian.
- Lustereczko, lustereczko... Powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie - rozległo się.
Drzwi szklanego pokoju uchyliły się, a w progu stanęła Reine.
- Jak tu weszłaś?
- Twoi ochroniarze mnie wpuścili.
- Wpuścili cię? - zapytała z niedowierzaniem. - Sobota! Niedziela!
- Szkoda strzępić sobie gardło, nie odpowiedzą.
Blanche wzięła głęboki oddech. Ich wcześniejsze spotkanie nie potoczyło się najlepiej. Miała nadzieję, że jeśli tym razem spokojnie odmówi, Reine da jej spokój.
- Słuchaj, nie wrócę z tobą do ojca - głos jej zadrżał. Czuła, że dzieje się coś niedobrego.
- Nie zależy mi na tym.
- W takim razie, czego chcesz?
- Chcę wejść i porozmawiać z tobą - oznajmiła.
Było w niej coś dziwnego, czego nie potrafiła nazwać.
- Mogę wejść? - zapytała, siląc się na serdeczność w głosie.
- Proszę, wejdź.
Reine śmiało przekroczyła próg pokoju i zbliżyła się do swojej pasierbicy. Nie wydawała się przerażona swoim odbiciem w lustrach, chociaż jej twarz przyozdabiały siniaki pozostawione przez ochroniarza. Wydawała się zadowolona.
- Tylko ze względu na ciebie zgodziłam się na ślub z twoim ojcem.
- O czym ty mówisz? - jej wzrok mimowolnie powędrował na Reine.
Kobieta nie wyglądała najlepiej. Poza siniakami zaczęły pokrywać bąble przypominające ospę wietrzną. Blanche była niemal pewna, że jeszcze przed chwilą ich nie było. Bardziej przerażający był jedynie widok ściany za plecami macochy. Niby zwykłe lustro weneckie na długość całej ściany, w którym odbijała się wykrzywiona w grymasie strachu twarz Blanche i tylko jej.
- Nie ma odbicia... - wyszeptała. - Gdzie twoje odbicie?!
Reine spojrzała na ścianę. Istotnie nie miała odbicia. Nigdy go nie posiadała.
- Czym ty jesteś?
- Takich jak ja nazywają wampirami - odparła, krok po kroku, zbliżając się do pasierbicy. - Długi czas karmiłam się krwią twojej matki, przejmując jej siły witalne, a potem zapragnęłam ciebie. I po tylu latach poszukiwań wreszcie zaspokoję swój głód.
Wampirzyca rzuciła się na Blanche. Dziewczyna usiłowała wrzeszczeć i odpychać ją od siebie, ale czym była jej wątła siła przy ogromnym pragnieniu?
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.