Opowiadanie
Wolpertingermenschen - recenzja komiksu
Autor: | Yumi |
---|---|
Redakcja: | Avellana |
Kategorie: | Recenzja, Komiks |
Dodany: | 2016-04-03 20:25:13 |
Aktualizowany: | 2019-09-01 18:51:13 |
Tytuł: Wolpertingermenschen
Autor: Katarzyna „Hitohai” Wasylak
Format: A5
Oprawa: klejona
Okładka: kolor, brak obwoluty
Rodzaj: komiks polski
ISBN: 978-83-8001-057-4
Wydawnictwo: Studio JG
Jestem fanką Kasi Wasylak od ładnych paru lat, kiedy to w moje łapki trafił Česary - jej pierwszy komiks, jak również pierwszy tytuł w ogóle wydany przez Studio JG. Mój kontakt z tym tytułem nastąpił w 2010 roku, zaraz później przeczytałam Materię Dziwactwa i Dead Not, a niecałe dwa lata później wydana została wyczekiwana wtedy z niecierpliwością Red Dada. Od tamtej pory, chociaż na koncie Hitohai na Deviantart pojawiały się prace zapowiadające nowych bohaterów i nową historię (i to już w 2012 roku), nastała cisza. Tomiki leżały na półce i kurzyły się, a ja zaglądałam do nich coraz rzadziej. Aż tu nagle i niespodziewanie pewnego styczniowego dnia dotarła do mnie radosna nowina - Studio JG wydaje Wolpertingermenschen, ten komiks o dziwacznym tytule, o którym już właściwie zdążyłam zapomnieć. Czekałam jak na szpilkach, aż dotrze do mnie egzemplarz - i nie zawiodłam się ani odrobinę.
Mi chiamo Tulio. Hai il mio cuore.1
Autia poznajemy na krótko po transplantacji serca. Nie wiemy o nim nic i można podejrzewać, że on sam o sobie wie niewiele. Mieszka sam, przejawia zachowania antyspołeczne, dostaje wysypki po kontakcie fizycznym z drugim człowiekiem i jedyną osobą, z którą utrzymuje dość ograniczony kontakt, jest Silas. Silas to ksiądz bardzo oddany swojej pracy, bez wytchnienia starający się sprowadzić ludzi na właściwą drogę. Początkowo Autio jest od niego zależny finansowo, nie ma też nikogo innego, by zwrócić się o pomoc w razie jakichkolwiek kłopotów. Nie można się jednak oprzeć wrażeniu, że jest w ich relacji coś dziwnego i nienaturalnego - trochę skrępowania, trochę dystansu, a także dużo pobłażliwości okazywanej przez Silasa. Wkrótce okaże się, że albo Autio pada ofiarą zaawansowanych halucynacji wzrokowo-słuchowych, albo wbrew pozorom nie jest w mieszkaniu sam. Jak myślicie, czy ksiądz wysłucha gadania faceta, który jest po skomplikowanym zabiegu i przyjmuje codziennie dużą dawkę leków? Na szczęście nie taki diabeł straszny, jak by się wydawało - w pewnym sensie Autio zyskuje nawet współlokatora. Udaje mu się też znaleźć pracę. Efekt jest taki, że chłopak stopniowo uniezależnia się od swojego dawnego opiekuna. Silas jednak jest bardzo zajętą osobą i nieprędko to zauważy...
Co z tobą?! Nie masz anioła stróża, żeby cię przed takim paskudztwem ostrzegał?
Tymczasem w całym niby-Monachium (o co chodzi, wyjaśnię trochę dalej) panuje prawdziwa plaga angelofilii. Są to - jak możemy przeczytać w jednej z broszurek - „zaburzenia kompetencji społecznych w wyniku nienaturalnych związków ze swoimi aniołami. Młodzi wybierają towarzystwo anielskich istot zamiast ludzi. Często zrywają jakikolwiek kontakt ze swoim otoczeniem - są tak zaślepieni żywionym do aniołów uczuciem, które w żaden sposób nie może zostać odwzajemnione z racji natury tych istot”. Jest to niewątpliwie problem społeczny, który w dodatku zaczyna ostatnimi czasy narastać. Właśnie z tym tak zawzięcie walczy Silas - poza kazaniami wygłaszanymi z ambony, pisaniem i rozpowszechnianiem wyżej wspomnianych broszurek, posuwa się się nawet do chodzenia po domach i prawienia ludziom morałów. Jednak wkrótce i to przestanie być - jego zdaniem - wystarczające i będzie szukał innych sposobów, by zapobiec szerzeniu się tego zjawiska. To jednak nie jedyny problem, jaki dotyka miasto. Pojawiają się w nim także, po wielu latach nieobecności, wolpertingery. Te dziwne stworzenia są wyjątkowo nachalne względem ludzi, a chwilami zachowują się wręcz agresywnie. Można do tego dodać jeszcze coraz liczniejsze przypadki zaginięć bądź poważnych okaleczeń ludzi, aniołów i zwierząt - i mamy gotowy obraz chaosu, który ogarnia niby-Monachium. Tylko co z tym wszystkim wspólnego ma biedny Autio? A Tulio, pozornie przypadkowa ofiara wypadku na skuterze?
Widocznie moje życie było zbyt intensywne... Byłem zbyt szybki... zbyt wściekły...
Mamy do czynienia z jednym z tych trudnych przypadków, kiedy nie powinno się zdradzać za wiele, bo łatwo zepsuć efekt albo po prostu przekroczyć cienką granicę spoileru. Wolpertingermenschen to naprawdę szalona historia, miksująca wiele różnych elementów - dramat z komedią, groteskę ze zmysłowością, religię z mitologią. Taki koktajl wygląda dziwacznie i ma specyficzny smak - jedni wyplują po pierwszym łyku, a inni uzależnią się i będą chcieli więcej. Zawsze podziwiałam autorkę za wyczucie, które pozwalało jej - w mojej opinii - zachować równowagę między poważnymi tematami a głupimi żartami i nie popaść w patos. Zastanawiam się też, jak udaje jej się zapanować nad całym tym rozgardiaszem, który wydaje się żyć własnym życiem. Tempo wydarzeń czasami jest wprost zawrotne i zwłaszcza kiedy czyta się pierwszy raz, po prostu nie ma kiedy zastanowić się, kto, jak, dlaczego i po co. Trzeba wszystko brać takim, jakie jest, bo przecież nie można przerywać, nie można się cofać ani pytać: trzeba czytać dalej. Historia hipnotyzuje i wciąga niczym wir czy rwąca rzeka tylko po to, by na koniec wyrzucić czytelnika na brzeg absurdu. Należy się wówczas podnieść i z zagubieniem w oczach i okrzykiem „Ale jak to?!” na ustach rzucić z powrotem w jej odmęty, nieustraszenie poszukując zrozumienia.
Jestem całkowicie świadoma, że nie każdemu coś takiego odpowiada - no bo jak to tak, historia, której nie da się zrozumieć, przynajmniej od razu? Przecież to spartolona robota i strata czasu. A jednak dla mnie to fascynujące, odnajdywać te wszystkie myśli, wątki i znaczenia, które autorce udało się tu upchnąć, a których nie zauważyłam od razu. Lubię, kiedy jakiś wytwór kultury - książka, anime, film lub komiks - zmusza mnie do podjęcia wysiłku intelektualnego i zastanowienia się. Czasami to bardzo odprężające. W komiksach Kasi Wasylak, jeśli się spróbuje, można znaleźć rozmaite rzeczy, w dodatku dostajemy duże pole do interpretacji własnej, ponieważ bardzo często sygnalizuje ona tylko problem, bez podsuwania gotowych odpowiedzi. Niektóre tematy pojawiają się w jej twórczości od zawsze - jednym z nich, i moim zdaniem najważniejszym, jest pytanie, gdzie znajduje się granica wolności osobistej, niezależności, podejmowania własnych decyzji, krótko mówiąc: czy człowiek zawsze może decydować sam o sobie i dlaczego tak często się to prawo kwestionuje. Nie będę jednak wymieniać dalej, pozostawiam czytelnikom przyjemność własnych poszukiwań.
Należy podkreślić, że Wolpertingermenschen, mimo dość przerażającego tytułu, nie jest jedną z tych poważnych, wzniosłych historii z Przesłaniem®. Po pierwsze, chociaż przekaz zdecydowanie tutaj jest, nikt nie moralizuje i nie wali nim po oczach. Po drugie, ten komiks jest też po części komedią i - co również charakterystyczne dla Hitohai - można go z powodzeniem czytać na tym lżejszym poziomie, bez zagłębiania się, co i dlaczego, a zakończenie tylko to ułatwia. Podobnie jak kilka wstawek, w których autorka zamieszcza swoją osobę wraz z nieodłącznym koalą... Wygląda na to, że proces twórczy omawianego komiksu nie należał do najłatwiejszych. Nie obyło się też bez wpadek - czasami jest zbyt szybko i zbyt dużo, chociaż moim zdaniem największym problemem są przeskoki czasowe. Niekiedy trudno połapać się, gdzie właściwie jesteśmy, ile czasu minęło i dlaczego tak. Trzeba wtedy się cofnąć albo przeczytać jakiś fragment kilka razy, a to - jak już wspomniałam - jest bardzo niewskazane w przypadku tej historii.
Odkąd umarłem mogę sobie wybierać, jak się nosić - z żebrami na wierzchu albo klasycznie.
Oprócz Silasa, Autia i Tulia - sympatycznego, choć głośnego Włocha - przez Wolpertingermenschen przewija się cała masa innych postaci. Jest więc Cezanne, kaleki bibliotekarz, wraz z Anną, swoim aniołem. Są Alice i Saki - kryptofanki boy's love. Jest także Mummelseegeist, a nawet Święta Mundycja. Jak na jeden tomik to całkiem sporo, zwłaszcza biorąc pod uwagę stopień zakręcenia fabuły i jej wielowątkowość - a i tak nie wymieniłam wszystkich. Dużo rzeczy się dzieje, bohaterowie kręcą się w tę i nazad na kartach komiksu - ale o tym już mówiłam. Zachodzi tutaj dziwne zjawisko. Otóż postacie po prostu są - pojawiają się i nikt nie próbuje nam ich przedstawiać czy za wiele wyjaśniać, jak to często bywa i wydaje się naturalne. O tym, kim są i jacy są, świadczy wyłącznie to, co robią, ich otoczenie i zachowanie. Mogę przysiąc, że chociaż brzmi dziwnie, to działa. Bohaterowie nie są przez to papierowi czy bez wyrazu. Nie dostajemy punktu wyjścia ani ramek oczywistego schematu, w które moglibyśmy ich włożyć (dotyczy to przede wszystkim postaci drugiego planu, Autio i Tulio są bardziej oczywiści) - i musimy kombinować na podstawie dialogów i tego, co się dzieje, żeby ułożyć sobie jakoś ich osobowości. Bywa, że wiemy bardzo niewiele, a jednak ich charaktery potrafimy bardzo dobrze sprecyzować, są one wyraziste. Chociaż często dziwaczni i ekscentryczni, bohaterowie są też bardzo naturalni i rzeczywiści - a jeśli uświadomić sobie abstrakcyjność świata przedstawionego, uważam to za spory sukces. Poza tym są też przesympatyczni i trudno ich nie lubić. Relacje między nimi są bardzo dynamiczne - przeskoki czasowe nie pozostają tu bez znaczenia - i bez trudu można zauważyć, czy postacie darzą się sympatią albo że istnieje między nimi jakieś napięcie czy też niechęć. Bohaterowie zawsze byli mocną stroną komiksów Hitohai, nawet jeśli historia zawierała jakieś fabularne niedoróbki, i tak jest także tym razem.
Wy, młodzi, wszystko byście chcieli na teraz. Santo subito i santo subito.
Świat przedstawiony sam w sobie również jest bardzo interesujący. Zainteresowanie autorki kulturą germańską widoczne było już wcześniej - chociażby w Česarym, którego akcja rozgrywa się głównie w „Breslau” - a to przecież niemiecka nazwa polskiego Wrocławia. Jednak tym razem inspiracje i nawiązania sięgają dużo dalej. Właściwie nie zostało tutaj nazwane miasto ani żadne inne miejsce, w którym rozgrywa się akcja. Istnieje jednak sporo wskazówek, na podstawie których bez trudu można odgadnąć, że chodzi o Monachium i jego okolice. A tak naprawdę niby-Monachium: bo w tym prawdziwym nie spotkamy raczej ani aniołów, ani wolpertingerów, ani żadnych innych dziwnych stworzeń. Ale skąd wiadomo, że to niby-Bawaria? Po pierwsze mamy do czynienia ze Świętą Mundycją - wysadzane klejnotami szczątki tej męczennicy leżą w Kościele św. Piotra właśnie w Monachium (polecam wyguglać sobie hasło „Saint Munditia”, ten szkielet wygląda naprawdę ciekawie). Ponadto spotykamy także interesującego staruszka zwanego Mummelseegeist - czyli, w wolnym tłumaczeniu „ducha jeziora Mummel”. Jest to nawiązanie nie tylko do konkretnej lokacji, ale także do motywu „Wodnego Króla”, „Króla Jeziora Mummel” - w trakcie poszukiwań spotykałam się z różnymi nazwami. Tak czy inaczej, ten pan, podobnie jak jego piękne syrenie córki, stał się tematem kilku niemieckich obrazów, znajdzie się też jeden czy dwa poematy. Jednak zawarta w Wolpertingermenschen interpretacja podoba mi się stanowczo najbardziej. Spotykamy tu tytułowe wolpertingery, zwierzęce hybrydy rodem z folkloru i mitologii bawarskiej. Jednym z bohaterów dalszego planu jest także król Ludwig - fajnie było pobawić się w szukanie, o którego dokładnie króla może chodzić, chociaż w tym przypadku i tak mamy do czynienia raczej z luźną inspiracją prawdziwą osobą, niż dosłownym wcieleniem jej do opowieści. W każdym razie - zachęcam do poszukań, bo jak widać, można sobie ciekawie poszerzyć horyzonty. Co jeszcze powinniście wiedzieć? Istotna dla niektórych czytelników informacją może być fakt, że autorce niestraszne jest boy's love i niemal zawsze wciela je do swoich historii. To nie jest żadne yaoi, ale wątek taki pojawia się na drugim planie, dlatego ostrzegam.
Esteta się znalazł.
Od czasów pierwszych komiksów styl rysowania Kasi Wasylak uległ zmianom. Wolpertingermenschen zachowuje jej charakterystyczną kreskę, a zaraz jest bardzo przejrzysty i czytelny. Co tu dużo mówić, ja zwyczajnie kocham się w tych rysunkach i jestem naprawdę zadowolona. Kreska Hitohai jest kanciasta i bardzo wyrazista, rysunki zawierają dużo czerni i szarych rastrów. Lubię ten styl rysowania postaci - mają w sobie to coś, jakiś taki charakterystyczny rys, dodatkowo nadający im charakteru. Dobrze oddana jest tutaj mimika i emocje bohaterów, ich twarze są bardzo żywe i wymowne. Myślę, że to ma duży wpływ na realizm, o którym pisałam wcześniej. Jednak tym, co zasługuje na największą uwagę, jest stosowane przez autorkę awangardowe kadrowanie i zabawy perspektywą - pewnie dzięki temu akcja tak wciąga. Ja wiem, że dla wielu osób to takie nieładne bazgroły, ale uważam, że nie można odmówić im dopracowania - bo widać, że tutaj się przyłożono i nic nie było robione na odwal się - a także uroku. Będę tej kreski bronić do ostatniego tchu. Swoją drogą, wielka szkoda, że jak dotąd autorka nie wydała niczego w kolorze, bo wystarczy spojrzeć na jej konto na Deviantart, aby przekonać się, że jej styl jeszcze wtedy zyskuje.
Podejdźcie do tego profesjonalnie, a nikomu nic się nie stanie.
Zastanawiam się, co jeszcze mogłabym napisać - teraz nic nie przychodzi mi do głowy, ale za jakiś czas, zapewne już po publikacji tego tekstu, będę sobie wyrzucać, że zapomniałam o kilku ważnych rzeczach. Tak to już jest, kiedy pisze się recenzję czegoś, co bardzo się podoba. Tak czy inaczej, polecam próbować i sięgać po komiksy Kasi Wasylak. One są warte przeczytania: inspirujące, zabawne, czasem skłaniające do zastanowienia. O ile Česary był zakręcony, dziwny i przytłaczający, tak Wolpertingermanschen - mimo przerażającego tytułu - jest o wiele bardziej przystępny. Warto więc zacząć właśnie od niego i ewentualnie potem sięgnąć po inne tytuły autorki, jeśli wystarczająco się spodoba. Nie wiem, czy jest jakaś grupa, której konkretnie mogę polecić omawiany tytuł, to raczej kwestia bardzo indywidualna. Zachęcam jednak wszystkich, którzy poczuli, że mają ochotę spróbować - bo warto.
_______________________________
1 Wszystkie śródtytuły są cytatami z komiksu..
<3
Kocham Hitohaiowe małe majstersztyki <3
Yumi-chan, jak zwykle świetna i pełna miłości recka :D