Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Toradora! tom 1 - recenzja książki

Autor:Daerian
Redakcja:Avellana
Kategorie:Książka, Recenzja
Dodany:2016-09-17 20:35:38
Aktualizowany:2017-06-03 22:04:38

Dodaj do: Wykop Wykop.pl


Ilustracja do artykułu




Tytuł: „Toradora!”

Autor: Yuyuko Takemiya

Ilustracje: Yasu

Liczba stron: 384 strony

Rok wydania: sierpień 2016

Wydawca: Studio JG

Gatunek: Komedia, Okruchy życia, Romans

ISBN: 978-83-8001-141-0

Cena okładkowa: 39,99zł






Osoby zainteresowane marką Toradora! i korzystające z serwisu Tanuki zdążyły już pewnie zauważyć, że serię telewizyjną uważam za dzieło wysokiego poziomu, jedno z najlepszych w swoim gatunku. Historia, postacie i interakcje między nimi niezwykle mnie oczarowały, czemu dałem wyraz w swojej poprzedniej recenzji serii telewizyjnej. Tymczasem jednak manga o tym samym tytule niezbyt do mnie przemówiła - brakowało jej czegoś trudnego do uchwycenia, wydarzenia się rwały - gdzieś zniknął czar, jaki miała wersja animowana.

Dlatego też z pewnym niepokojem czekałem na wydanie w Polsce light novel, będącej pierwowzorem obydwu adaptacji. Czy wersja książkowa okaże się równie dobra jak animowana? Czy też jej poziom bliższy będzie jednak niezbyt (w mojej opinii) udanej mandze? Gdy tomik książki znalazł się w moich rękach, miałem w końcu możliwość sprawdzenia, jaki poziom przedstawia książka - najpierw jednak kilka słów o samej historii.

Studio JG zdecydowało się na wydanie podwójne, łącząc w jednej książce dwa pierwsze tomiki wydania japońskiego. Akcja rozpoczyna się na początku roku szkolnego w liceum, w momencie przydziału uczniów do nowych klas. Ryuuji Takasu cierpi z powodu spuścizny genetycznej - jego twarz i spojrzenie nasuwają każdemu na myśl seryjnego mordercę, przez co nieznający go ludzie na pierwszy rzut oka widzą w nim młodocianego przestępcę. Z tego powodu nie ma on prawie żadnych przyjaciół, a tym bardziej - towarzyszki życia. Co gorsza, nic nie zapowiada, aby stan ten miał się zmienić - w perspektywie ma tylko kolejne nieporozumienia i konieczność przekonania wszystkich w nowej klasie, że jego wygląd nie oddaje prawdziwej osobowości. Okazuje się jednak, że los się do niego uśmiechnął - został przydzielony do klasy, do której trafił też jego najlepszy przyjaciel, Yuusaku Kitamura, co od razu ułatwia mu wyjaśnienie wszystkich nieporozumień. Nie jest to jednak jedyny promyk słońca przebijający przez burzowe chmury jego życia. Razem z nim na zajęcia uczęszczać będzie także Minori Kushieda, pełna energii i radości życia dziewczyna, w której potajemnie podkochuje się Ryuuji. Jednak bardzo szybko siły wyższe pokazują mniej przyjemną stronę - w wyniku przypadkowego zderzenia Ryuuji poznaje najlepszą przyjaciółkę Minori, czyli Taigę Aisakę. Ta drobna uczennica całkiem słusznie uchodzi za najniebezpieczniejszego zawadiakę w szkole (stąd oraz od jej niskiego wzrostu i filigranowej budowy wziął się przydomek Tyci Tygrys), o czym Ryuuji szybko i boleśnie się przekonuje. Żeby jednak tylko na tym jego problemy z charakterną dziewczyną się skończyły - gdy w wyniku pomyłki miłosny list Taigi trafia w ręce Ryuujiego, ten ku swojemu zdumieniu dowiaduje się, że Aisaka zakochana jest w jego najlepszym przyjacielu, Kitamurze. Ona z kolei odkrywa, jakie uczucia żywi Ryuuji do Minori, co w konsekwencji prowadzi do zawiązania sojuszu między bohaterami, dotyczącego obustronnej pomocy i wsparcia w zdobyciu wzajemności w ich wymarzonych związkach.

Tom drugi zajmuje pojawienie się w opowiadanej historii i życiu bohaterów ostatniej z pięciu głównych postaci, czyli Ami Kawashimy, nastoletniej modelki i przyjaciółki Kitamury z dzieciństwa. Na pierwszy rzut oka sprawia ona wrażenie roztrzepanej, niewinnej i bardzo sympatycznej trzpiotki, ale czy pozory mogą mylić? Cóż, w Toradora! niewiele rzeczy jest tak prostych, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka... Poza główną osią fabularną znajdziemy tutaj także historię poboczną, niezekranizowaną w serii telewizyjnej.

Na etapie drugiego tomu nie mogę jeszcze z całą pewnością wydać opinii na temat fabuły czy postaci, jednakże doświadczenie z serią telewizyjną i tym, co pokazane zostało do tej pory w książce, nastawia mnie pozytywnie do dalszego ciągu. Postacie są sympatyczne i ciekawe, dobrze skonstruowane, widać rozwój ich wzajemnych stosunków, powstawanie nowych i zacieśnianie się starych przyjaźni. Opowieść ma swój czar, energię, która wciąga czytelnika i sprawia, że naprawdę miło spędza się czas z jej bohaterami.

Niestety, w tej beczce miodu znalazła się co najmniej jedna naprawdę duża łyżka dziegciu. Konkretnie zaś - tłumaczenie. Nie da się ukryć, że light novel jako gatunek nie są prozą najwyższych lotów - mają służyć za literaturę dla Japończyków nieznających jeszcze zbyt wielu znaków własnego języka, co sprawia, że operują prostymi zwrotami i słownictwem. Paulina Ślusarczyk-Bryła wyraźnie zdawała sobie z tego sprawę i podjęła próbę walki z tym problemem przez ożywienie języka, jakim posługują się bohaterowie. I tu zaczynają się schody. O ile część osób będzie zapewne mieć inną opinię, metoda, jaką przyjęła tłumaczka, niestety potrafiła często zepsuć mi przyjemność z lektury niektórych fragmentów książki.

Przede wszystkim postacie posługują się mową, która jest wyraźnie stylizowana na dialogi współczesnej polskiej młodzieży, czy też może na to, jak tłumaczka sobie owe dialogi wyobraża. Niestety, oznacza to przede wszystkim sporą ilość przekleństw, co mocno kontrastuje ze światem przedstawionym. Podejrzewam, że owszem, taki język (zapewne nawet zdecydowanie ostrzejszy) jest codziennością dla wielu uczniów, jednak w mowie potocznej przekleństwa nie rażą, gdyż wplatają się w kontekst wypowiedzi, stanowią pewną formę podkreślania zdania. W słowie pisanym rzucają się natychmiast w oczy i momentami wręcz bolą, szczególnie zestawione z japońskimi postaciami. Tak samo podejrzewam, że żartobliwe urządzenie Minori nie było w oryginale „wykrywaczem gorących foczek”, które to określenie ani nie pasuje do charakteru postaci, ani do osób, jakie teoretycznie miało wykrywać. Irytują mnie mocno „kurwiki w oczach”, które nie wiadomo skąd wrzuca nagle w dialog Ami. Wszystko to sprawia, że nie odnosimy wrażenia, iż czytamy książkę o bądź co bądź prawie dorosłych ludziach, licealistach. Gdybym nie znał tych postaci wcześniej (albo nie zajrzał do skrótowych opisów przy kolorowych ilustracjach), na podstawie ich zachowania nie dałbym im pewnie nawet czternastu - piętnastu lat, tymczasem teoretycznie mówimy o siedemnastolatkach.

Także styl wewnętrznych przemyśleń głównego bohatera i słownictwo, jakiego w nich używa, wydaje się nie pasować do jego postaci - wiemy, że Ryuuji jest spokojną i raczej poważną osobą, tymczasem styl jego myśli i wypowiedzi często tłumaczony jest tak, aby uczynić go bardziej młodzieżowo cool i trendy, w sposób kontrastujący z resztą jego charakterystyki. Szczególnie nieprzyjemnie widać to w jego przemyśleniach o matce - nie wydaje mi się, aby ich celem było pokazanie bohatera w negatywnym świetle i sugerowanie, że głęboko pogardza swoją rodzicielką, jednak właśnie takie wrażenie sprawia zastosowane słownictwo. Nie jestem pewien, czy za te fragmenty nie znielubiłbym mocno bohatera, gdyby nie moja wcześniejsza znajomość jego postaci.

Nie jest to koniec problemów - w momentach (zdarzających się całkiem często), kiedy także narracja zaczyna się posługiwać podobnym pseudomłodzieżowym stylem (używając np. słowa „laska” na określenie dziewczyny) zaczyna to brzmieć nie tylko mało przyjemnie, ale również sztucznie. Nie jest to zresztą jedyne moment, kiedy w narracji używane są słowa niedopasowane czy pejoratywne, jakby nie miały one lepszych odpowiedników. Wielokrotnie dowiadujemy się, że Ryuuji posiada talent „wieloletniej kury domowej”, jakby to mimo wszystko przykre określenie nie mogło być zastąpione neutralną „gospodynią”.

Tłumaczenie ma także inne słabe strony - nie wiem na przykład, po co stosowany jest neologizm „złodupiec” (pochodzący zapewne z internetowych prób przekładu angielskiego badass), gdy język polski dysponuje odpowiednio dużą liczbą słów wykorzystywanych od dawna i brzmiących znacznie naturalniej. Mamy także rażące pomyłki, jak postać słysząca w dialogu różnicę pomiędzy zapisem imion Yasóko i Yasuko, co we współczesnej polszczyźnie jest całkowicie niemożliwe - bez wątpienia pokazany w oryginale błąd w zapisie można było oddać znacznie lepiej. Innym przykładem jest także bardzo ważne dla fabuły zdanie - „Nigdy nie ufaj komuś, kto sam o sobie opowiada, że jest roztrzepany”. Nie wiem, jakie słowo zostało użyte oryginalnie, ale polski odpowiednik stanowczo nie pasuje, ponieważ nie jest u nas niczym niezwykłym określanie się w ten sposób.

Od strony technicznej wydanie zostało natomiast przygotowane bardzo starannie. Kartonowa okładka jest porządna, zaś kolorowe ilustracje zostały wydrukowane na papierze kredowym. Studio JG zadbało także, abyśmy nie stracili na podwójnym wydaniu - oryginalna ilustracja z okładki drugiego tomu została zamieszczona wraz z pozostałymi pochodzącymi z niego kolorowymi ilustracjami w środku książki. Niestety, chibi wersje bohaterów ze strony tytułowej tomu drugiego oraz chibi Ami, znajdująca się w oryginale z tyłu okładki, nie zostały zamieszczone. Grzbiet książki wydaje się porządnie sklejony - przynajmniej ja nie miałem z nim żadnych negatywnych przygód, a niestety książki w moich rękach często źle kończą pomimo moich starań. Nie zauważyłem błędów drukarskich czy też ortograficznych lub gramatycznych, poza źle złamanym tekstem w tytule filmu na stronie 194 oraz złą odmianą słowa „pieprzyk” na stronie 258.

Podsumowując, pierwszy tom Toradora! jest dobrze wydaną, przyjemną lekturą, pełną ciepła i ciekawych, zabawnych postaci. Równocześnie jednak język, jakim zostały napisane dialogi, może części czytelników przeszkadzać. Wiele osób przejdzie zapewne nad nim do porządku dziennego, dla innych nie będzie w ogóle problemem, jednak stanowczo nie do końca pasuje on do tej książki i według mnie stanowi poważny minus, mogący naprawdę psuć przyjemność z lektury.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Jiri50 : 2024-05-09 07:31:48
    Co pamiętamy

    Zabawna sprawa. Toradora zlewa się człowiekowi już w jedno. Doskonałe anime przenoszące nieomal 1:1 treść LN. Kiepska manga nie poprawia sytuacji.

    Mimo upływu lat pozycja nadal ma całą masę zagorzałych wielbicieli. Ludzie ci często zwracają uwagę na to, że ta z pozoru prosta opowieść o szkolnym romansie może mieć drugie albo nawet i trzecie dno. Jak to jeden z nich powiedział - cała ta opowieść na wierzchu to kłamstwo.

    I zdaje się mogą oni mieć tu rację. Czy jest to najbardziej niezrozumiana i niedoceniana pozycja? Kto wie, to może być prawda.

    Wszyscy którzy oglądali anime zapewne pamiętają ten podbródkowy cios Tajgi którym Tygrys powalił Smoka . . . . prawda?

    Problem w tym, że w LN po prostu czegoś takiego nie ma. ;-)

  • kircia : 2016-10-28 11:18:17

    Miło, że się taka recenzja pojawiła. Dzięki niej w ogóle dowiedziałam się, że coś takiego u nas wyszło (nie jestem na bieżąco z wydawanymi u nas nowościami), a nawet przyszło mi do głowy, żeby to kupić.

    Anime/mangi nigdy nie widziałam/czytałam, ale o tej książeczce jednak nie mogłam przestać myśleć, chociaż nie jest to gatunek, który mnie zazwyczaj przyciąga.

    Dobrze, że kiedyś dostałam kartę prezentową z empiku, bo przyznam się szczerze, miałabym ogromny dylemat, czy wydać na to aż 40 złotych z własnej kieszeni. Nowelka jest dość krótka i chociaż ładnie wydana, wyceniłabym ją na jakieś 10 zł mniej.

    Ale do rzeczy... Mnie akurat język nie przeszkadzał, czasem tylko jakieś słowo zamieniłabym na inne. Jakoś średnio wyobrażam sobie 17-latki wyzywające się od "wywłok", bardziej pasuje to do hitów pokroju "Trudne sprawy". Ogółem jednak nie miałam z tym większych problemów. Ba, byłam nawet zaskoczona, jak niektóre zdania były naprawdę ładnie zbudowane i nie raz, nie dwa, wydały mi się nawet nieco poetyckie. Oczywiście nie jest to jakaś wysoka półka, ale spodziewałam się nawet prostszego języka.

    Większym problemem była sama treść, bez związku z tłumaczeniem. Nie mówię jednak o pomyśle czy postaciach, a o niektórych sytuacjach. Niektóre sceny na pewno zdecydowanie lepiej i naturalniej wypadają w anime, bo człowiek ma jakąś taką większą tolerancję do animowanych akcji. Ale kilka scen wypadało dość dziwnie i bardzo naiwnie podczas czytania. Może się mylę, ale wydaje mi się to typowo japońską przypadłością. Tak jak często przenoszą kadry i miny z mang do seriali aktorskich, tak coś, co fajnie wygląda, kiedy to sobie wyobrażają, żywcem przepisują do takiej nowelki, bez próby modyfikacji, żeby lepiej i wiarygodniej to "wyglądało" literacko.

    Niemniej, nie jest to na tyle dużym problemem, żebym nie mogła stwierdzić, że mi się podobało. Nie żałuję zakupu. W dodatku dopiero po przeczytaniu mam ochotę obejrzeć anime (jakoś nigdy wcześniej nawet nie sprawdziłam, o czym jest fabuła) i na dniach się za nie zbiorę.

    Wiadomo może, kiedy wyjdzie kolejna część? Nie mogę się doszukać takiej informacji.

    Dzięki za recenzję.

  • Skomentuj