Opowiadanie
Dziecko Wiecznego Zmierzchu
Rozdział 12
Autor: | Kh2083 |
---|---|
Serie: | X-Men, New X-Men |
Gatunki: | Akcja, Fantasy, Przygodowe |
Uwagi: | Yuri/Shoujo-Ai, Erotyka, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2016-12-01 20:09:01 |
Aktualizowany: | 2016-12-01 20:09:01 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Rozdział 12
Megan szła po ciemnych schodach w odległości kilku kroków przed swoją matką. Królowa oświetlała jej drogę magiczną kulą zielonego światła, podczas gdy pozostała przestrzeń wewnątrz wieży była pogrążona w całkowitej ciemności. Dziewczyna miała za chwilę dowiedzieć się jaką nową niespodziankę przygotowała dla niej jej prawdziwa matka.
- Może powinnam zawołać ojca, albo moich przyjaciół? - Zapytała.
- Nie. Oni doskonale bawią się wśród moich poddanych. Ty także wkrótce do nich dołączysz. Chcę pobyć tylko z tobą jeszcze przez kilka minut, bo niedługo rozstaniemy się na zawsze. - Królowa odpowiedziała.
- Dlaczego nie będę mogła tutaj wrócić?
- Stracisz część duszy, która czyni cię Fearie.
- Ale przecież nikt z moich znajomych nie jest związany z tą krainą, a pomimo tego wszyscy podróżują po niej bez najmniejszych problemów. Na polanie z grzybami to ja ucierpiałam najwięcej, nie oni.
- Dokładnie. Ściągasz na siebie i innych niebezpieczeństwo. Dlatego nie możesz tutaj wrócić. Gdybyś znów przekroczyła progi Krainy Wiecznego Zmierzchu, twoja dusza Fearie odrodziłaby się, a mroczni Tylwyth Teg znów próbowali by cię wykorzystać.
Megan dotarła do końca schodów i weszła do pomieszczenia leżącego gdzieś bardzo głęboko we wnętrzu wieży. Ciemność nie mogła zostać przeniknięta ani przez oczy dziewczyny ani przez zielone światło magicznej kuli.
- A czy ty nie mogłabyś odwiedzić mnie na Ziemi? - Megan zapytała. Mab zacisnęła pięści.
- Moje stopy nie będą stąpać tam nigdy więcej. - oznajmiła chłodno.
- Megan. Chcę abyś wiedziała, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Jesteś kimś bez kogo nie mogłabym stać się osobą, którą będę w niedługiej przyszłości. Początkowo chciałam cię tutaj zatrzymać, zamienić w kolejną Fearie. Ale teraz wiem, że twoje narodziny w ciele człowieka na Ziemi były częścią mojego przeznaczenia. Jestem szczęśliwa, że bogowie nie pozwolili mi zniszczyć twojego ojca, kiedy próbował chronić twoją duszę przed moją niszczycielską magią. Wiem, że bogowie dali mi w tobie szansę na wypełnienie mojej powinności. Dziękuję ci za to Megan... i przepraszam.
- Nie bardzo rozumiem o co chodzi, ale co tak naprawdę chciałaś mi tutaj pokazać? Tu jest tak ciemno, że niczego nie widzę. - Megan była zaniepokojona. Zimno panujące w pomieszczeniu sprawiło, że chciała jak najszybciej znaleźć się na górze.
- Nie widzisz, bo to jest za twoimi plecami. - Mab odparła z uśmiechem.
Pixie odwróciła się wolno i wytężyła wzrok, ale znów niczego nie zauważyła w ciemności. Zielona kula Mab zbliżyła się do niej i niespodziewanie wybuchła. Dziewczyna przewrócona falą uderzeniową upadła na coś twardego i chropowatego. Poczuła ogromny ból w całym ciele, tak jakby ktoś wrzucił ją pomiędzy szalejące płomienie. Wkrótce całe pomieszczenie napełniło się intensywnym, czerwonych światłem.
Shan i Ian spacerowali wśród gości pałacu Mab, szukając kolegów mężczyzny i Marka. Dziewczyna zauważyła dziwną poświatę unoszącą się ponad murami otaczającymi pałac. Zjawisko pojawiło się nagle, ale nikt inny spośród bawiących się na przyjęciu królowej nie zwrócił na nie uwagi.
- Pałac otoczył się dziwnym blaskiem. - Shan zwróciła się do mężczyzny.
- Tak. Pewnie służba Mab przygotowuje kolejną niespodziankę dla gości.
- Może i tak jest, ale nikt oprócz nas tego nie zauważył.
- Tylwyth Teg przyzwyczajeni są do takich świateł. Dla nich to nic dziwnego. Pamiętasz jakie dziwne światła pojawiały się w lasach w czasie naszej wycieczki?
- Pamiętam. Świecące grzyby sprowadziły na nas kłopoty.
- Przestań się zamartwiać. Lepiej chodźmy już stąd i poszukajmy pozostałych. Niedługo trzeba będzie się zbierać i wracać, gdy tylko Mab zdejmie czar związania z Megan. O widzę, że Will stoi tam, na murach. - Mężczyzna oznajmił wskazując na Willa patrzącego na dziedziniec pałacu z muru wznoszącego się bezpośrednio nad nim. Will spojrzał na kolegę uśmiechając się szeroko. Ian i Shan weszli po schodach na mury. Shan zdziwiła się, widząc że Will był otoczony przez złotowłosych elfów uzbrojonych w miecze.
- Nie stój tutaj jak słup i chodź bawić się razem z nami. - Ian zaczął rozmowę.
- Prawdziwa zabawa dopiero się zacznie. - Will odpowiedział patrząc na Shan.
- Coś tu nie gra. - Mutantka próbowała zwrócić uwagę ojca Megan, ale ten jej nie słuchał.
- Ale wy nie będziecie w niej uczestniczyć. - dodał czarnowłosy, dając elfom tajemny znak. Mężczyźni otoczyli Karmę i Iana.
- Co tu się dzieje! Nie rób sobie z nas jaj! - Ojciec Megan krzyknął na kolegę.
- Wiedziałam, że coś jest nie tak! - Shan próbowała zaatakować Willa telepatycznie. Chciała przejąć kontrolę na jego umysłem. Niestety, nie była w stanie zniewolić umysłu demona ukrywającego się w ciele człowieka. Jej psychiczny atak odbił się od Willa i uderzył w nią samą. Shan zachwiała się na nogach. Straciła przytomność i zaczęła upadać, ale Ian w ostatniej chwili zdołał ją złapać.
- Co tu się do cholery dzieje! - Ian zdenerwował się. Zacisnął pięści szykując się na walkę.
- Nie rób tego. Idź tam, gdzie wskażą ci Tylwyth Teg. Widzisz jak łatwo pokonałem kobietę z X-Men, która ma za sobą lata treningów używania mocy psychicznych. Ty jesteś zwykłym człowiekiem, nie masz ze mną szans.
Ian stracił ochotę na starcie. Wiedział, że jego dawny przyjaciel miał rację.
- Zamknijcie ich. - Will rozkazał złotowłosym mężczyznom.
- Czego chcesz?! Dlaczego to robisz!? - Ian nadal nie rozumiał co działo się dookoła niego.
- Wypełniam swoją misję. A ty nie powinieneś mi ufać od samego początku, bo nikt nie wraca cały z Zakazanego Lasu. To jedyne co musisz zapamiętać z naszej podróży w młodości.
Kiedy Mark odzyskał przytomność, okazało się że został uwięziony w niewielkich rozmiarów komnacie z małym oknem, przez które wpadało światło gwiazd i Księżyca. Próbował się poruszyć, ale szybko przekonał się, że był przykuty do ściany za pomocą złotych łańcuchów.
- Cholera! - krzyknął szukając w sobie energii potrzebnej do uwolnienia się z więzów. Niestety, łańcuchy działały na niego osłabiająco. Po chwili w komnacie pojawił się wir płatków róży i wyłonił się z niego Erin. Chłopak zacisnął pięści. Złotowłosy elf zbliżył się do niego wolnym krokiem, po czym spojrzał mu zalotnie w oczy.
- Cześć. Obudziłeś się? Mam nadzieję, że Will nie uszkodził cię... - powiedział.
- Czego ode mnie chcesz! O co wam wszystkim chodzi!? Gdzie jest Megan!? - DJ pytał.
- Nie powinno cię już obchodzić to wstrętne dziewuszysko. Spotka ją los jaki został jej przeznaczony. Nie wiem nawet co moja Królowa zamierza z nią zrobić i mnie to zupełnie nie obchodzi. Mam ciebie, jako prezent za pomoc w pokonaniu wrogów Królowej.
- Wrogów Królowej? O czym ty mówisz!
- Przecież ty nic nie wiesz... Twoi przyjaciele z Ziemi przybyli tutaj, aby was odnaleźć. A ja pomogłem stworzyć przepiękny ogród, w którym pozostaną już na wieczne czasy. Będą szczęśliwi.
- Moi przyjaciele?! Ben, Nicholas, Hope i Jessica? Co się z nimi stało?! - Mark zdenerwował się zbierając w sobie energię do uderzenia w denerwującego go Tylwyth Teg. Niestety znów trafił na puste źródło.
- Chyba jest ich więcej. Ale oni także nie powinni cię już obchodzić. Teraz mamy siebie nawzajem! - Elf uśmiechnął się mrugając do chłopaka.
- Pomyśl sobie jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Tylko ty, ja i ten piękny pokoik. - Erin dotknął twarzy DJ-a, a chwilę później przytulił się do niego całym ciałem.
- Dlaczego... - spytał mutant.
- Dlaczego to robisz?
- Dlaczego? Dziwne pytanie z ust kogoś komu chcę dać raj na Ziemi. Ale może już znasz odpowiedź.
Erin znów dotknął policzka Marka, ale tym razem ręką wykonaną ze złota.
- Pozbawiłeś mnie części ciała... ale gdybym się tak dobrze zastanowił, to nawet lubię tę złotą protezę bardziej niż moją prawdziwą dłoń. Odpowiedź na twoje pytanie jest dużo prostsza. Robię to z tego samego powodu, dla którego codziennie uczestniczyłem w orgiach z kobietami, mężczyznami i dziećmi. Robię to z tego samego powodu, dla którego skazałem przyjaciółkę z czasów dziecinnych na zamianę w magiczną roślinę w Ogrodzie Rozkoszy Ziemskich. Robię to z tego samego powodu, dla którego pomagam mojej Królowej w związaniu się z krainą Annwn. Robię to bo chcę i mogę. - Erin uśmiechnął się zalotnie, sięgając po szpadę.
- Jeśli mamy się wspólnie bawić, to może się do siebie upodobnimy, co ty na to? Dam ci taką samą złotą dłoń jak moja...
Hope, Sallos i Podróżnik znajdowali się we wnętrzu komnaty z wielkim lustrem, w którym książę piekielny mógł obserwować pałac Królowej Mab. Stolica państwa Tylwyth Teg była taka jak każdego innego dnia i nic nie wskazywało na dramatyczne wydarzenia jakie działy się za jej murami. Na obrazie narysowanym magicznie na powierzchni lustra nie było widać ogrodu stworzonego przez magię Królowej.
- Wszystko jest tak jak zawsze. Nie widzę tutaj niczego o czym opowiadasz! - czarnowłosy mężczyzna powiedział za złością, patrząc na Podróżnika wciąż będącego w swej ptasiej postaci.
- Nie kłamię Panie. Królowa Mab używa czaru iluzji tak silnego, że nawet twoje oczy przenikające ciemność nie są w stanie dostrzec prawdy.
- Ja mogę pomóc. - Hope wtrąciła się do rozmowy.
- Pamiętasz jak spotkaliśmy się pierwszy raz? Byłam w swej formie astralnej. Jeśli pokażesz mi gdzie jest pałac Mab, mogę przenieść się tam z szybkością myśli. A jeśli ty... - zwróciła się do Sallosa.
- Dotkniesz dłoni mojego fizycznego ciała, mogę spróbować przekazać ci telepatycznie to co będą widziały moje astralne oczy. Będzie to bardzo krótki przekaz, bo dotychczas robiłam to może dwa razy i nie potrafię utrzymywać dłuższego połączenia z innym umysłem.
- Wystarczy krótka chwila. Chcę zobaczyć to co Mab przede mną ukryła. - Sallos zgodził się na propozycję dziewczyna. Hope podeszła do niego, chwyciła go za rękę i w tej samej chwili użyła swych zdolności opuszczania ciała. Ucieszyła się, gdy okazało się że jej zdolności wróciły. Jej forma astralna spojrzała na Podróżnika, który wiedział już co robić. Otworzył świetlistą bramę, nawiązując połączenie z punktem mocy blisko stolicy magicznej krainy. Kiedy widmo Hope było gotowe na podróż, Podróżnik w ptasiej postaci zabrał ją do wnętrza świetlistej bramy. Wkrótce razem z Trance znalazł się nad pałacem Królowej. Sallos mógł zobaczyć to co widziała dziewczyna. Chociaż kontakt został przerwany po kilku sekundach, demon był już pewny co działo się w stolicy Annwn. Królowa oszukała go, stwarzając wokół swojego pałacu barierę w postaci magicznego ogrodu. Prawda była jednak dużo straszniejsza niż przypuszczał. Dziwne światło pojawiające się nad zamkiem Mab oznaczało, że proces otwarcia bramy do Piekła się rozpoczął. Hope zauważyła coś więcej. Jej astralne oczy mogły przeniknąć przez barierę iluzji ogrodu. Dziewczyna spostrzegła swych przyjaciół zamkniętych we własnych umysłach, żyjących w iluzjach sprowadzonych przez diabelskie moce, uwięzionych pośród dziwacznych roślin. Kiedy Podróżnik ściągnął ją z powrotem do domu Sallosa, Hope natychmiast wróciła do cielesnej powłoki.
- Oni tam są... wszyscy... Jessica, Ben, Nick, Laura i ta dwójka... Loranir i Owena. Są w jakimś transie... nie mogą się ruszać. Musimy im pomóc!
- To nie takie proste. Mab już otwiera Bramę. Granice pomiędzy światami zaczynają się zacierać. Nie wiem czy będę w stanie zniszczyć magię tego ogrodu. Nadal nie wiem od którego Pana Piekielnego pochodzi moc, którą demon zaoferował Królowej.
- Ja nie wiem. Demon nie zdradził imienia swego Pana. - odparł Podróżnik.
- Jest sposób na zniszczenie iluzji Ogrodu Rozkoszy Ziemskich. - Ciszę panującą przez krótki czas przerwał głos kobiety.
- Kto śmie! - Sallos powiedział ze złością. Okazało się, że w drzwiach rezydencji demona stała elfka z Rady Starszych, która wyruszyła na poszukiwania Hope. Odnalazła dziewczynę podążając za śladem widmowych koni z jeziora.
- Jestem Merlara. Należę do Rady Starszych Mrocznych Tylwyth Teg. - Kobieta elf przedstawiła się.
- Dziękujemy za ochronę, Panie. - Dodała, kłaniając się demonowi.
- Iluzja Mab może zostać zniszczona od wewnątrz. Królowa zrobiła błąd wpuszczając na swój teren Stygmatyczkę. - powiedziała.
- Jessica? - Hope zapytała ze zdziwieniem.
- Tak. Twoja przyjaciółka ma w sobie zdolność do złamania iluzji ogrodu.
- Musimy ją odnaleźć. Jak najszybciej. - Sallos był gotowy do drogi.
- Jak się tam dostaniemy? - spytała Hope.
- Merlara przeniesie nas w sam środek iluzji. Prawda? Masz w sobie na tyle siły, aby to zrobić kobieto? - Sallos spytał.
- Tak. - oznajmiła wiedźma, szykując się do rzucenia zaklęcia.
- Pamiętaj, że nie będziemy tam mieć zbyt dużo czasu. Moja obecność na krótko ochroni cię przed pogrążeniem się w iluzji. Ale jeśli nie znajdziemy twojej przyjaciółki i nie zmusimy jej do śnienia własnego snu we śnie, również staniesz się ofiarą ogrodu. - demon podzielił się z Hope swą radą.
Merlara użyła zaklęcia transportacji, aby przenieść Hope, Sallosa i Podróżnika w samo serce Ogrodu Rozkoszy.
Kiedy niebo nad krainą Wiecznego Zmierzchu zrobiło się czerwone od poświaty otaczającej zamek Królowej Mab, czarownica Matylda była już pozbawiona większości swych sprzymierzeńców. Część z nich wybrała prawdziwe Dzikie Łowy, kiedy elficki czarnoksiężnik uwolnił Niebiańskiego Dzika, a inni zginęli od mieczy, strzał i magii mrocznych elfów. Matylda zobaczyła krwisty blask zalewający okolicę i zaśmiała się, gdyż wiedziała, że próba powstrzymania jej pani okazała się porażką.
- Wasze oszustwo nic wam nie pomogło! Królowa dokończyła rytuał i już niedługo zostanie prawdziwą władczynią tego świata. A strażniczka granicy między wymiarami jest już martwa, podobnie jak jej przyjaciele! - wiedźma wrzasnęła wznosząc swój kostur ponad głowę.
Grathgor spojrzał na maga z niepokojem w oczach. Pierwszy raz nie wiedział co robić. Miał szansę zniszczyć czarownicę, która była zagrożeniem dla jego rodaków, ale jednocześnie wiedział, że wkrótce miała go czekać dużo poważniejsza walka. Matylda patrzyła na elfów z nienawiścią. Ożywiony Will i kilku ocalałych królów czekało na ruch czarownicy.
- Jesteśmy gotowi! Czekamy na twój rozkaz! - elficcy łucznicy niecierpliwili się, bo chwila spokoju za bardzo się przedłużała. Grathgor patrzył na wszystkich zebranych. Zdawało się, że próbował zebrać myśli, zmusić się do wypowiedzenia jedynych słów, które były stosowne w takiej chwili. Schował miecz do pochwy prosząc bezgłośnie, aby inni wojownicy zrobili dokładnie to samo.
- Matyldo! Zwycięstwo należy do ciebie. Wracamy do naszego lasu i nie będziemy więcej mieszać się w sprawy Królowej Mab i jej dworu. - mężczyzna powiedział z trudem. Lamruil podszedł do niego, aby ochronić go magią, gdyby czarownica po raz kolejny zdecydowała złamać panujące od wieków zasady wojenne.
- Musimy wracać. - Grathgor odezwał się.
- Nasz las daje nam siłę. Tylko tam będziemy w stanie bronić się przed siłami Mab. Zwycięstwo nad Matyldą dałoby nam jedynie chwilową przewagę przed tym co nieuchronne. - powiedział do starego przyjaciela.
Wojownicy nie byli zadowoleni z ucieczki z pola walki, ale doskonale rozumieli decyzję swego wodza. Wiedzieli, że będą mogli wykazać się męstwem już niedługo, kiedy Mab zdecyduje się usunąć ich ze swego świata jak anomalię za którą ich zawsze uważała. Wiedzieli, że wkrótce staną się bohaterami pieśni o chwalebnej śmierci, pieśni, której nikt o nich nie napisze.
Kiedy ostatni z wojowników zniknął w leśnej gęstwinie, Matylda nabrała jeszcze większej pewności siebie.
- Idziemy za nimi. Poślemy ich do Piekła i uzupełnimy braki w szeregach Dzikich Łowów. - Wiedźma zasyczała do czarnoksiężnika.
- To niezgodne z Prawem. - Will odparł cicho.
- Nie ma już starego prawa, a nasza nowa władczyni pochwali nas za zniszczenie tych wyrzutków. - oznajmiła stara kobieta.
Hope, Sallos i Podróżnik, który przyjął postać sowy siedzącej na ramieniu Księcia Piekieł szli kamienną ścieżką leżącą w sercu iglastego lasu. Po przekroczeniu granicy Ogrodu, znaleźli się wewnątrz iluzji więżącej kogoś z ich przyjaciół. Ich wygląd zmienił się zgodnie z oczekiwaniami scenariusza wizji, dlatego oboje wyglądali jak para zwykłych górskich turystów. Sallos instruował dziewczynę.
- Pamiętaj, że musimy jak najszybciej odnaleźć Prorokinię, twoją przyjaciółkę. Nie możemy wdawać się w rozmowy z kimkolwiek innym. Po pierwsze nie ma to najmniejszego sensu, bo nic tutaj nie jest rzeczywiste, a po drugie prawdopodobnie nikt cię nie rozpozna.
- Rozumiem. Ja też chcę znaleźć Jessikę jak najszybciej. Jeśli to co mówisz to prawda...
- Niestety, to prawda. Krwisto czerwone niebo na Krainą Wiecznego Zmierzchu oznacza, że Królowa rozpoczęła rytuał otwarcia bramy. Musimy go przerwać jak najszybciej.
- Widzę ogień. Ktoś pali ognisko! - Sowa odezwała się ludzkim głosem zauważając oznakę ludzkiej działalności w ciemności lasu.
- Musimy tam iść. - Sallos oznajmił. Kiedy cała trójka znalazła się blisko źródła światła, okazało się że obozowisko zostało założone przez Laurę Kinney i Loranira. Oboje siedzieli na przewróconym pniu drzewa, patrząc na płomienie palące się na środku polany. Laura odwróciła się, zauważając zbliżających się ludzi. Loranir wstał, aby lepiej im się przyjrzeć. Sallos rozglądnął się dookoła, nie dostrzegając nikogo innego.
- Nie przeszkadzajcie sobie! - zwrócił się do Laury i Loranira.
- Szukamy własnej polany. - dodał przytulając do siebie Hope. Kiedy razem z dziewczyną zniknął w zaroślach, Laura spojrzała na długowłosego mężczyznę.
- Mówiłeś, że będziemy tutaj sami.
- Skąd miałem wiedzieć, że ktoś inny także wybierze się w to odludzie? Myślałem, że tylko my gustujemy w mrocznych, romantycznych sceneriach.
- W porządku... po prostu trochę mnie przestraszyli. Po tym co sobie nawzajem opowiadaliśmy...
Loranir usiadł bliżej dziewczyny. Objął ją i przytulił.
- Cieszę się, że dałaś namówić się na tą wycieczkę. - powiedział uśmiechając się. Po krótkiej chwili milczenia zaczął ją całować.
Sallos, Hope i Podróżnik trafili do następnej iluzji. Szli wzdłuż drewnianego płotu porośniętego zielonym mchem. Ogrodzenie oddzielało niewielki zagajnik od rozległych łąk. Był poranek, a dokładniej chwila w której Słońce ukazuje się wychodząc zza horyzontu. Było dość zimno od mlecznobiałej mgły osiadającej nisko nad ziemią.
- Ciekawe, czy to jest wizja Jessiki... - Hope pomyślała na głos.
- Nie. Twoja przyjaciółka nie jest właścicielką miecza wykutego w Krainie Annwn. To sen strażniczki strefy liminalnej. - Podróżnik pod postacią ptaka podzielił się swoimi spostrzeżeniami.
- Skąd to wiesz?
- Przed chwilą byłem wysoko w górze i widziałem to co jest ukryte za najbliższym wzgórzem.
- Musimy iść dalej. Tylko kontakt ze śniącym pozwoli nam na opuszczenie tej iluzji i wejście do wnętrza następnej. - Sallos przerwał rozmowę.
Po kilku minutach spaceru, cała trójka dotarła na niewielką polanę. Po drugiej stronie drewnianego ogrodzenia była leśna chata, a przed nią dwie postacie. W jednej z nich Hope rozpoznała Owenę, natomiast mężczyzna o długich, siwych włosach, ubrany w ciemne ubranie i kapelusz był jej nieznany. Blondynka nie zauważyła wędrowców, bo była do nich odwrócona tyłem. Starszy mężczyzna popatrzył w oczy Sallosa, ale nie zareagował. Owena trzymała w ręku miecz. Była zmęczona i sprawiała wrażenie osoby z trudem utrzymującej się na nogach.
- Twój oddech jest chaotyczny i utrzymanie miecza zaczyna sprawiać ci trudność. A to dopiero początek. Uderzyłem w ciebie jednym z najłagodniejszych czarów jaki znam. Jeśli użycie magii miecza jest dla ciebie takie trudne, będę musiał poszukać kogoś nowego. Kogoś kto ma prawdziwy talent do zostania strażnikiem. - długowłosy człowiek mówił obojętnym głosem.
- Nie! - Owena krzyknęła.
- Dam radę! Potrafię używać miecza! On sam mnie wybrał, nie pamiętasz tego?
- Mówiłem ci przecież, że to bajka, którą wmówiłem ci tylko po to, abyś nabrała większej pewności siebie. Ale teraz widzę, że zrobiłem błąd. Nie odróżniasz prawdy od fikcji. Jak chcesz odnaleźć się w świecie w którym znalezienie różnicy pomiędzy iluzją, a rzeczywistością ma kluczowe znaczenie dla przeżycia?
- Zaatakuj mnie jeszcze raz! Nie zawiodę! Potrafię użyć ochronnej magii miecza! - Dziewczyna była zdesperowana.
- Dobrze. - Starszy człowiek powiedział uśmiechając się złośliwie. Medalion z pentagramem na jego szyi zalśnił niebieskim światłem, a w dłoniach pojawiły się dwie kule z błękitnego płomienia. Mężczyzna cisnął nimi w Owenę. Dziewczyna obroniła się przed jedną z nich, ale druga, padająca pod innym kątem uderzyła w nią, przewracając ją na ziemię i wyrwała miecz z jej ręki. Owena bardzo szybko wstała, trzymając się za bolące ramię.
- Nie jesteś gotowa. - Mężczyzna powiedział chłodno.
- Czy nie powinniśmy jej pomóc? - Hope zapytała Sallosa.
- Nie. Ona przeżywa swoją przeszłość, albo pamięć o przeszłości jaka tkwi w jej głowie. Musi sobie z tym sama poradzić.
Trójka podróżników weszła w gęstą, leśną mgłę, aby zniknąć w niej całkowicie. Kiedy Hope otworzyła oczy, okazało się, że była w jakimś dużym, amerykańskim mieście. Działo się coś niedobrego, bo ludzie uciekali w panice, a wszędzie wokół słychać było syreny samochodów policyjnych.
- Co to ma znaczyć? - Sallos zapytał patrząc na strój w jaki przemieniło się jego ubranie. Miał na sobie czarny kostium, czerwone buty i rękawice. W dłoni trzymał czerwony trójząb. Hope popatrzyła na niego, później na siebie i na Podróżnika. Dziewczyna była ubrana w biały strój z czarnymi rękawicami i butami. Były towarzysz Geralta przybrał postać białego kota.
- Jesteśmy w Ameryce. Chyba wiem, kto marzył o zostaniu superbohaterem ratującym świat przed tego typu kryzysem. To iluzja Matcha, jestem tego pewna. Chodź, idziemy w przeciwną stronę niż ci wszyscy ludzie. - Trance zaproponowała. Po chwili okazało się, że miała rację co do tożsamości autora nowej wizji w której się znalazła. Match stał na środku ulicy. Był ubrany w czerwony uniform z namalowanymi płomieniami. Jego głowa płonęła, podobnie jak i dłonie. Towarzyszyło mu kilka osób w których Hope rozpoznała Songbird z Thunderbolts, Thor Girl, Quantina Quire, Magik, siostrę Colossusa z X-Men, Deathlocka, Luke Cage'a i żółtego Hulka. Kiedy dziewczyna spojrzała w górę, okazało się że przeciwnikiem jej przyjaciela był Magneto w klasycznym uniformie, otoczony przez armię czerwonych robotów.
- Pamiętajcie co wam o nim opowiadałem! Musimy pokonać go przy pierwszym uderzeniu, inaczej przegramy! - Match krzyczał do swojej drużyny.
- Avengers Assemble! - Mutant dał rozkaz do ataku. Drużyna rozpoczęła walkę z robotami nasyłanymi przez Mistrza Magnetyzmu. Songbird zobaczyła Sallosa, Hope i ich białego kota.
- Kim wy jesteście! Uciekajcie stąd! - krzyknęła.
- Pomożemy wam! Jestem Ghost Girl, a to jest Sallos, Syn Lucyfera! - Trance oznajmiła szykując się do pomocy w pokonaniu przeciwnika.
- Co ty wyprawiasz! - Książę Piekła nie był zachwycony.
- Próbuję wczuć się w rolę. Te iluzje są jak nasza Sala Ćwiczeń.
- Musimy szukać Prorokini. Jeśli zaczyna ci się tu podobać to znaczy, że naprawdę nie mamy zbyt dużo czasu.
Sallos złapał Hope za ramię i poprowadził ją w kierunku wejścia do jednego z budynków. Biały kot również podążył ich śladem. Demon zamknął za sobą drzwi.
W kolejnej wizji, Trance, Sallos i Podróżnik, tym razem pod postacią psa, siedzieli wewnątrz samochodu jadącego wzdłuż drogi położonej pośród pustynnych terenów centralno-zachodniej części Stanów Zjednoczonych. Suche, gorące powietrze wypełniało wnętrze pojazdu przypominając młodej mutantce wycieczkę do rodzinnego miasteczka przyjaciółki. Kiedy pojawiły się pierwsze zabudowania, dziewczyna była już pewna. Wreszcie jej grupie udało się odnaleźć drogę do snu w którym została zamknięta Jessica.
- To tutaj. Jessica tutaj jest. Zatrzymaj się. - powiedziała do mężczyzny prowadzącego samochód.
- Jesteś tego pewna?
- Tak. To miejsce w którym Jessica chodziła do szkoły średniej. Odwiedziłam to miejsce i było prawie takie samo jak ten sen.
- Dobrze. Musimy ją jak najszybciej odnaleźć. - Sallos zatrzymał samochód. Dziewczyna wyszła na ulicę, wypuszczając również podróżnika w psiej postaci. Rozglądnęła się wokół, nie dostrzegając na ulicach ani jednego człowieka. Miasta wyglądało jakby było całkowicie opuszczone. Przypominało scenografię budowaną dla filmów z gatunku western, którą kiedyś widziała jako mała dziewczynka gdy rodzice zabrali ją do wytwórni filmowej. Ulice i chodniki były zasypane piaskiem przyniesionym przez wiatr z pustyni. Hope skręciła w ulicę prowadzącą do dzielnicy mieszkalnej, próbując przypomnieć sobie jak wyglądał dom matki Jessiki. Wkrótce odnalazła go, ale okazało się że był zniszczony i od wielu lat niezamieszkany przez nikogo.
- Dlaczego tutaj przyszliśmy? - spytał Sallos.
- To dom Jessiki. Myślałam, że tutaj ją znajdziemy. Chyba się myliłam.
- Nie czuję nikogo w tej ruderze. - oznajmił Podróżnik.
- Dziwne. We wszystkich pozostałych snach odnajdywaliśmy śniącego bardzo szybko. - powiedział Sallos.
- Co jest naturalne, bo tego typu iluzje nie mogą być zbyt duże. Często obejmują jedynie najbliższe otoczenie tworzącej jej osoby. Dlaczego tutaj jest inaczej? To miasto jest jak labirynt. - Sallos rozglądnął się dookoła, widząc identyczne, ponure i opuszczone przez wszelkie życie domy otaczające go ze wszystkich stron.
- Jest tak rozległe i skomplikowane, jakby miało nas specjalnie zmylić i zagubić. - dodał.
- Bo stworzył je umysł Jessiki. Ona jest prekognitką, potrafi widzieć przyszłość, chociaż tylko w postaci trudnych do zrozumienia wizji. Kiedyś było inaczej. Jessica była dużo potężniejsza. - Hope podzieliła się swoją wiedzą na temat przyjaciółki.
- Tak? W jaki sposób?
- Nazywamy to reality-warpingiem. Jessica mogła zmieniać rzeczywistość tylko za pomocą swoich myśli. Nie potrafiła tego kontrolować, jej własne wytwory przejęły kontrolę nad jej życiem. Jessica poświęciła część siebie, żeby uratować nas przed samą sobą. Użyła zdolności zmiany rzeczywistości na swoim umyśle, wymazując z siebie zdolności do reality warpingu.
- Twoja przyjaciółka jest głupia.
- Jak możesz tak mówić! Nie wiesz przez co przechodziła! Przez co wszyscy wtedy przechodziliśmy! Przecież ty jesteś demonem! Zależy ci na tylko na sile i władzy! Chciałbyś mieć kogoś takiego, prawda? - Hope zdenerwowała się.
- Skąd ten pomysł? Nie chciałbym mieć sługi potężniejszego od siebie. Pomyśl co Jessica mogłaby zrobić gdyby nadal miała te zdolności. Wymazałaby Mab z istnienia i wszyscy wrócilibyście bezpiecznie do domu.
- Hej! Przestańcie toczyć bezsensowną dyskusję i róbcie to co do was należy! - Podróżnik krzyknął.
- Jak śmiesz zwracać się do mnie tym tonem! - odparł Sallos.
- Kiedy wy traciliście czas, ja rozejrzałem się w okolicy. Znalazłem śniącą.
- Naprawdę?! Chodźmy do niej! - Hope ucieszyła się.
Trance i Sallos podążyli za Podróżnikiem, wybierając ulice i alejki iluzorycznego miasta, które według niego miały doprowadzić ich do celu. Wkrótce okazało się, że niezwykłe zdolności istoty do odnajdywania drogi były skuteczne nawet w ciągle zmieniającym się krajobrazie sennym stworzonym przez umysł śpiącej prorokini. Podróżnik wyprowadził ich na jedną z głównych ulic miasteczka, tuż pod dom najlepszej przyjaciółki Jessiki, Michelle.
- Znam ten dom. Widziałam go gdy byłam razem z Jessiką w Salvation.
- Czy to miejsce ma jakieś znaczenie dla śpiącej? Czy to tutaj się urodziła? - spytał zaciekawiony demon.
- Nie. Ale tutaj zdarzyło się coś co zmieniło ją na zawsze. Tutaj jej prawdziwe zdolności ujawniły się w całej sile i przez to zginęła jej najlepsza przyjaciółka. Tutaj zdolności Jessiki do zmiany rzeczywistości zaczęły wymykać jej się spod kontroli.
- Musiała być zbyt słaba. Tacy ludzie nie powinni być obdarowywani darami, które inni wykorzystaliby znacznie skuteczniej.
- To ona. Jest z Michelle... chyba, bo nigdy nie widziałam jej przyjaciółki. Jedynie na zdjęciu. - Hope zauważyła Jessicę i inną czarnowłosą dziewczynę idące chodnikiem w stronę domu. Trance chciała przywitać się z Preview.
- Pamiętaj, ona może cię nie rozpoznać. - Sallos próbował ją ostrzec, ale ona go nie posłuchała.
- Jessica! Tak się cieszę, że cię widzę. - Hope krzyknęła podbiegając do Preview. Jessica zdziwiła się widząc nieznajomą.
- Kto to jest? - spytała Michelle.
- Nie wiem. Widzę ją po raz pierwszy. - odparła Jessica.
- Kim jesteś? Skąd znasz moje imię? - zapytała zauważając również Sallosa stojącego obok razem z psem.
- Czekacie na nas? - zdziwiła się. Hope weszła pomiędzy nią, a Michelle.
- Jessica! Niczego nie pamiętasz? Musisz sobie wszystko przypomnieć! Megan może nie mieć już zbyt dużo czasu! Rytuał Królowej Mab już się rozpoczął. Wszyscy Paragons są uwięzieni we własnych snach i tylko twoja moc może ich uwolnić. Musisz sobie przypomnieć po co tutaj przyszłaś!
- O co ci chodzi, dziewczyno? - Jessica była bardzo niezadowolona z pojawienia się namolnej nieznajomej. Chciała się jej jak najszybciej pozbyć.
- Nie mamy na to czasu. - Sallos wyszeptał widząc bezowocne próby młodej mutantki. Uderzył pięścią w szybę stojącego nieopodal samochodu. Rozbił ją całkowicie, a fragmenty szkła popędziły w kierunku Jessiki i jej dawnej znajomej. Podróżnik zmienił się w ludzką postać i błyskawicznie usunął Hope z linii rażenia odłamków szkła. Ostre kawałki szyby przeleciały bardzo blisko Jessiki, raniąc jej dłonie. Krew z otwartych ran ochlapała spodnie dziewczyny i upadła na ulicę w postaci kropel. Szkło uderzyło w iluzję postaci Michelle, rozrywając ją na strzępy. Szok, który doznała Jessica przeżywając po raz kolejny brutalną śmierć swojej najbliższej przyjaciółki sprawił, że dziewczyna przypomniała sobie dlaczego znalazła się w tak dziwnym miejscu i co było prawdziwym celem jej wizyty w świecie Wiecznego Zmierzchu. Spojrzała na krwawiące dłonie, a później na Trance stojącą w towarzystwie nieznanych jej osób.
- Hope? - spytała, nadal będąc oszołomioną przywróconymi wspomnieniami.
- Jessica... zaraz ci pomogę... - Trance oznajmiła myśląc w jaki sposób zabandażować rany przyjaciółki. W tym samym czasie, miejsce w którym spadła krew Preview stawało się coraz bardziej czarne i gwałtownie zwiększało swoją powierzchnię. Fragmenty chodnika pękały w miejscu pojawienia się ciemnych plam, a przestrzeń wokół nich napełniała się czerwoną mgłą. Jessica podbiegła do Hope i Sallosa, a Podróżnik szykował się do otwarcia jednego ze swoich korytarzy. Był gotowy na ucieczkę ze świata iluzji. Czerń przemieszczała się wzdłuż ulic widmowego miasta, niosąc za sobą dezintegrację jego wszystkich elementów. Wkrótce niebo nad Salvation zrobiło się czerwone, zebrały się chmury niosące w sobie moc Preview zdolną do zniszczenia kłamstw władców Piekła.
W tym samym czasie Nicholas Gleason również stał się więźniem własnego snu. W jego przypadku sprawy potoczyły się inaczej niż dla jego przyjaciół, gdyż czar Mab dosiągł jego zwierzęcej, nieujarzmionej natury. Człowiek w ciele chłopaka-wilka został uśpiony, odsunięty w głąb podświadomości, a jego druga natura całkowicie przejęła kontrolę i wykreowała świat idealny dla mieszkańca lasu. Wolfcub stał się częścią watahy pędzącej przez puszczę pogrążoną w mroku nocy. Był wolny, tak jak jego towarzysze i jego umysł opanowany był przez tylko jedną myśl - chęć pogoni za zwierzyną. Jego wilcza dusza była zbyt dzika, aby być opanowaną przez magię Królowej Mab działającą na jej poddanych, istoty żyjące w niewoli własnej, ograniczonej wyobraźni. Nicholas oddzielił się od grupy wilków skręcając w leśną aleję i wkrótce opuścił iluzję nocnego lasu, niewolę własnego umysłu i znalazł się w prawdziwym ogrodzie wokół stolicy krainy Annwn. Zwierzęca świadomość wciąż wypełniała jego mózg, ale ostatnie wspomnienia z czasu gdy myślał jako człowiek powróciły. Wiedział, że musiał dostać się do zamku i uratować swoich przyjaciół.
Tymczasem na Ziemi, Marcon i pani Gwynn zostali osaczeni przez grupę zmienników działających dla Królowej Mab i jej demonicznego sprzymierzeńca. Starszy mężczyzna wytworzył wokół siebie ochronną tarczę oczekując na atak przeciwników. Pierwsza uderzyła niebieskowłosa dziewczyna. Przywołała strumienie krystalicznie lśniącej wody i użyła ich przeciwko mężczyźnie. Tarcza wytrzymała. Zmienniczka ustąpiła miejsca swoim towarzyszom. Człowiek w masce na twarzy dotknął ziemi pod stopami i chwilę po tym wyrosły z niej zaostrzone skały. Było ich coraz więcej i więcej, zbliżały się do Marcona z zatrważającą, jak na skały, prędkością. Kilka z nich dotknęło powierzchni magicznej tarczy, krusząc się. Długowłosy wyciągnął medalion z pentagramem, uniósł go w górę, a jego bariera powiększyła się niszcząc wszystkie skalne twory zamaskowanego człowieka. Czar zmusił go do dużego wysiłku, przez co jego bariera stała się słabsza. Mężczyzna w ciemnych okularach zaatakował jako trzeci. Przywołał snop intensywnego światła, którym zalał Marcona i babkę Megan. Długowłosy mag w ostatniej chwili rzucił czar odwrócenia barw, ratując oczy swoje i starszej kobiety. Kiedy światło dotknęło bariery, Marcon poczuł ogromny ból, tak jakby jego skóra została oblana kwasem. Nie ugiął się i tym razem, ale był coraz bardziej osłabiony.
- Uciekajmy stąd! - krzyknęła przerażona kobieta.
- Nie wiem, czy będę na tyle szybki... - Marcon odparł, wciąż ciężko oddychając. W tym samym czasie do ataku przygotowała się czarnowłosa dziewczyna o szpiczastych uszach i kobieta trzymająca na rękach niemowlę o niebieskiej skórze. Kiedy dziecko otworzyło oczy i uniosło rękę, wokół Marcona pojawiła się dziwna anomalia. Czas i przestrzeń zakrzywiły się na rozkaz małego demona i dążyły do zmiażdżenia maga i babki Megan. Mężczyzna nie miał wyboru. Musiał zaryzykować opuszczając ochronną barierę i teleportować się razem z kobietą jak najdalej od przeciwników. Kiedy dystorsja czasoprzestrzenna wirowała coraz szybciej, nieograniczona już przez magiczną barierę, Marcon rzucił czar przeniesienia. Czarnowłosa dziewczyna także użyła swojej magii, posyłając w kierunku pary starszych ludzi dwa pioruny kuliste. Marcon i babka Megan zniknęli. Demoniczne dziecko uspokoiło czas i przestrzeń, wiedząc, że magowie byli już poza zasięgiem jego mocy.
- Uciekli nam? - spytała niebieskowłosa kobieta.
- Nie. Jestem pewna, że ich trafiłam. - odparła elfia dziewczyna.
- Jeśli przeżyli, znajdziemy ich i spełnimy wolę naszej Królowej. - dziecko oznajmiło głosem dorosłego mężczyzny.
Marcon i babka Megan pojawili się na polanie, dokładnie w tym samym miejscu w którym kilka dni wcześniej Podróżnik przeniósł Megan, Marka i Shan. Marcon upadł na kolana. Był wyczerpany nagłym transportem i ciężką walką ze zmiennikami Mab.
- Udało nam się... słyszysz... udało nam się uciec przed kontrolującym eteryczny element. - powiedział. Nie słysząc odpowiedzi, zaczął rozglądać się dookoła szukając swojej towarzyszki. Szybko ją odnalazł, leżącą na trawie, trzymającą się za ranę wypaloną na tułowiu.
- Nie! - krzyknął podbiegając do ciężko rannej kobiety.
- Nie byłeś wystarczająco szybki... - wyszeptała starsza pani.
- Piorun był szybszy... - dodała.
- Nie ruszaj się... zaraz cię uleczę... - mężczyzna powiedział sięgając po talizman.
- Nie. Jesteś zbyt słaby... nie możesz teraz odejść, bo twoja córka nie jest jeszcze gotowa na samotną obronę granic.
Marcon uklęknął przy kobiecie i chwycił jej dłoń.
- Przepraszam... nie byłem w stanie cię ochronić. - mówił ze łzami w oczach.
- Nie żałuj niczego... przyszedł na mnie czas, to proste. Teraz jestem potrzebna zupełnie gdzie indziej... widzę... widzę Megan idącą tam gdzie ja... muszą ją zatrzymać, pokazać jej drogę do domu...
To były ostatnie słowa babci Megan, dawnej strażniczki strefy liminalnej pomiędzy krainami.
Czerwień powstała z krwi Jessiki zmieszanej z magią Ogrodu Rozkoszy Ziemskich przemieszczała się przez ogród niczym gwałtowny pożar, niszcząc każdą iluzję na swej drodze i uwalniając umysły wszystkich uwięzionych w niej osób. Niebo zrobiło się krwawe nad lasami i górami zrodzonymi z połączonych umysłów Laury Kinney i Loranira. Dziewczyna śpiąca w namiocie obudziła się ponieważ wyczuła zbliżające się niebezpieczeństwo. Wygrzebała się spod śpiwora, pozostawiając długowłosego mężczyznę wciąż pogrążonego w śnie. Nie zdążyła założyć ubrania, bo wielkie zagrożenie było coraz bliżej. Ubrana tylko w czarne majtki, wyszła z namiotu wysuwając pazury w dłoniach i stopach. Spojrzała na niebo. Fala rzeczywistości uderzyła w nią z ogromną siłą, roztrzaskując jej sen niczym śmiercionośne tornado. W tym samym czasie krwawe niebo pojawiło się również nad domem przed którym stary mistrz uczył swoją następczynię. Owena spojrzała na dziwne zjawisko z przerażeniem. Mocniej ścisnęła miecz, chcąc aby jego magia ochroniła ją przed nieznanym. Niszczycielski żywioł był coraz bliżej dziewczyny. Siwy mężczyzna podszedł do Oweny wolnym krokiem uśmiechając się. Nie zmienił wyrazu twarzy, nawet wtedy gdy jego oczy spotkały przerażony wzrok uczennicy.
- Nie walcz z tym co ma nadejść. Poddaj się temu wiatrowi, bo on doprowadzi cię do twojej prawdziwej misji. - To były ostatnie słowa długowłosego mężczyzny. Chwilę później został rozerwany na strzępy tak jak reszta snu Oweny. Wichura rzeczywistości dotarła także nad iluzję Nowego Yorku, gdzie Match i jego Avengers uratowali świat przed nowym planem Mistrza Magnetyzmu. Kiedy niebo nad miastem zrobiło się czerwone, Ben Hammil znów poprowadził do walki swych ludzi. Songbird, Thor Girl, Quantin Quire, Magik, Deathlock, Luke Cage i żółty Hulk po raz ostatni stanęli w obronie miasta. Match wracał do rzeczywistości, gdzie czekała na niego prawdziwa walka o ocalenie świata. Fala przemiany dosięgła również pusty sen Nicholasa niosąc przerażenie wśród wilczej bandy, dzięki której odzyskał wolność od iluzji Królowej Mab.
Megan czuła jak jej ciało stawało się jednością z dziwnym obiektem na którego powierzchnię rzuciła ją jej matka. Poświata otaczająca kamienne drzewo spalała koszulę na jej plecach, spodnie i bieliznę. Wkrótce szorstka kora dotknęła delikatne ciało dziewczyny. Ostre, miniaturowe kolce wbijały się w ręce i nogi Megan, zagłębiały się w jej skrzydła, skórę na plecach i pośladkach. Mutantka czuła ogromny ból, miała ochotę krzyczeć, ale czarna magia komnaty w jakiej się znalazła sparaliżowała jej ciało i odebrała głos. W jej oczach pojawiły się łzy. Mab stała w dalszej odległości od powstającej bramy międzywymiarowej, patrząc na skutki tortur na jakie skazała własną córkę. Kamienne drzewo rozpoczęło najważniejszy proces w otwarciu bramy do świata ziemskiego i piekielnej krainy, rozdarcie duszy Megan na strzępy i wykorzystanie jej do stworzenia pomostu pomiędzy światami. Dziewczyna przestała czuć własne ciało, gdy jej zmysły odmówiły posłuszeństwa i atakowały jej mózg zupełnie sprzecznymi informacjami. Megan widziała światła Ogrodu Rozkoszy Ziemskich za oknami komnaty bramy, a jednocześnie patrzyła na własne ciało wrośnięte w korę drzewa, unosząc się ponad nim jako bezcielesna istota. Wydawało jej się, że jej świadomość istniała w wielu miejscach jednocześnie, patrzyła na krajobrazy znane jej z dzieciństwa i na mroczny świat pełen rzek lawy przecinających pustynne równiny. Słyszała wiele głosów mówiących do niej w sposób zupełnie niezrozumiały, przekrzykujących się wzajemnie. Próbowała od nich uciec, schować się gdzieś, znaleźć miejsce w którym byłaby bezpieczna na całą wieczność. Na próżno, gdyż kamienne drzewo złączyło ją ze sobą, zarówno ciałem jak i duchem. Mab uśmiechnęła się widząc jak wokół serca Megan pojawia się różowa poświata, która wkrótce miała otworzyć jej drogę do prawdziwej chwały. W komnacie bramy pojawił się Will. Mab spojrzała na niego zdziwiona.
- Co się stało? - spytała.
- Mutanci znaleźli sposób na ucieczkę z iluzji ogrodu. - demon oznajmił spokojnie.
- Jak to możliwe?
- Nie wiem, ale czuję że jest z nimi Sallos. Jest tutaj, w ogrodzie, przed twoim pałacem.
- To nie ma już żadnego znaczenia. Rytuał się już zaczął i nie można go przerwać. Sallos wkrótce stanie się nikim. - Królowa była pewna siebie.
- Musisz powstrzymać ich do momentu zakończenia rytuału. - dodała.
- Oczywiście, moja królowo. - Will pokłonił się swej władczyni i zniknął z komnaty, aby stanąć do walki z Sallosem i jego sojusznikami.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.